niedziela, 13 lipca 2014

Rozdział 6.

I oto jest, drodzy państwo - kolejny długi rozdział! W którym dopiero pod koniec coś się zaczyna dziać...
I tak szybko, jak na mnie, go opublikowałam, gdyż umyśliłam sobie, żeby przetłumaczyć moje "dzieło" na angielski. I z tym mi strasznie długo schodzi.
OSTRZEŻENIE: pierwsze dwa fragmenty to praktycznie czysty Thilbo Bagginshield... śmielszego napisałam tylko po angielsku... czytania pierwszego fragmentu trudno mi odradzić, gdyż, oprócz uczuć Bilba, opisane jest w nim, co - w mojej wersji - dzieje się
z Włamywaczem po opuszczeniu Ereboru. Drugi fragment to punkt widzenia Thorina, próbka jego szaleństwa, wpływ gorączki złota oraz... no właśnie. Jeżeli nie akceptujecie uczuć homoseksualistów żywionych do osób tej samej płci oraz ich związków
i kontaktów, to lepiej pomińcie ten fragment!
Serio.
Mnie ani trochę nie szokuje to, co napisałam, ale innych może, i to bardzo...
______________________________

     Jego dłonie.
     Kiedyś - delikatnie muskające jego skórę, dotykające go tak ostrożnie, jakby był zrobiony z najcenniejszego metalu, przyprawiając o rozkoszne dreszcze na całym ciele.      
     Teraz - zaciskające się wokół jego gardła niczym zabójcze szpony, odbierające mu oddech.
     Jego głos.
     Kiedyś - zniżony do pomruku, szepczący piękne słowa, obietnice wymarzonego przyszłego życia.
     Teraz - wzniesiony do krzyku, ryczący obelgi, załamujący się rozczarowaniem.
     Jego oczy.
     Kiedyś - przepełnione czułością, ciepłem i miłością, promieniujące powalającym ogromem uczucia.
     Teraz - pełne bólu i furii, zimne, wściekłe, jadowite, zabójcze.
     Różnica była przerażająca. To, co teraz, zdawało się tak prawdziwe, że zaczął myśleć, że tylko wyśnił to, co było kiedyś. W końcu wtedy, po wszystkim obudził się sam, w zimnym łóżku. Szukał swego Króla, by znaleźć go przeszukującego skarbiec.
     Mógł mu w tamtej chwili wykrzyczeć, jak bardzo czuł się upokorzony, wykorzystany, jak zwykła kurtyzana. Jednak Thorin i tak by go nie słuchał.
     Teraz mógłby się bronić przed jego oskarżeniami, byłby w stanie się wytłumaczyć, lecz Thorin nie dałby sobie przemówić do rozsądku. Zamiast tego, Bilbo bez słowa przyjmował wyzwiska płynące z ust, których smak doskonale znał.
     Marny złodziej. Zdrajca. Jeszcze niedawno - ghivashel.
     To bolało. Raniło głębiej niż najbardziej śmiercionośne ostrze. Jednakże, Bilbo nie miał zamiaru zaprzeczać swojej zdradzie, bo…  
     „Zrobiłem to dla ciebie”- pomyślał. - „Wszystko dla ciebie i twojego dobra. Bo to zawsze byłeś ty. Hobbici również prawdziwie kochają tylko raz. I to zawsze byłeś ty”.  
     Jednakże, to nie ten Thorin w tej chwili groził, że go zabije. To nie był krasnolud, któremu Bilbo oddał całego siebie.
     „Zrzuć mnie. Błagam, wyrzuć mnie przez ten mur, bym roztrzaskał się o skały. Proszę, zrób to” - mówił Hobbit w duchu, modląc się, aby jego pragnienia były jasne i widoczne dla Thorina. - „Gdyż inaczej sam umrę z upokorzenia, a poczucie klęski zniszczy mnie doszczętnie.” 
     Terapia szokowa nie podziałała. Król nie rozumiał jego motywów.
     „Powiedz mi, dlaczego?! Dlaczego?!” - krzyczało jego spojrzenie.
     „Gdyż cię kocham! Czy nie widzisz, co się z tobą stało?! Czy nie widzisz, co zrobił
z tobą jakiś ładny kamyk?!” - Bilbo chciał odpowiedzieć, lecz milczał.

     Nie, Thorin tego nie dostrzegał.
     Ale Hobbit już tak. I nie podobał mu się ten widok. Nie chciał patrzeć na to już nigdy więcej. Nie chciał widzieć, słyszeć i czuć w ogóle. Nie chciał żyć.
     „Zabij mnie, zabij mnie... tylko z twojej ręki jestem w stanie ponieść śmierć” - Bilbo już prawie powiedział to na głos, jego usta już układały się do wypowiedzenia swojego ostatniego życzenia, gdy wszystko przerwał przeklęty czarodziej.
    A potem Bilbo nagle opuszczał Erebor, zostawiając przyjaciół i… nie, po prostu Thorina, za sobą. Cała podróż do obozowiska elfów i ludzi była jedną wielką bitwą ze łzami. Ostatecznie postanowił, że nie będzie płakał, ponieważ nie było za czym
    Gdy znalazł się wśród elfickich namiotów, dotarło do niego, jak bardzo źle postąpił. Przecież mówił swojemu Królowi, że zawsze będzie u jego boku, że zawsze będzie mu wierny. A teraz…
    Nie, przecież zdecydował, że nie będzie rozpaczał. 
    A zatem siedział przy ognisku, opatulony kocem, z kielichem wina w obu dłoniach, którego użyczyły mu elfy. Tępo patrzył w płomienie, obojętny na wszystko. Z letargu wyrwał go dźwięk własnego imienia.
    Podniósł wzrok, by ujrzeć nikogo innego a Doriana i Sybil. Bilbo nie zdążył powstrzymać szczęki przed opadnięciem, gdy rodzeństwo uklęknęło po obu jego bokach. Nie spodziewał się ich tutaj- był przekonany, że zostali nad Jeziorem
    - Co wy tu robicie? - spytał Doriana z niedowierzaniem.
    Chłopak westchnął, po czym rzucił otaczającym ich żołnierzom szybkie, przestraszone (?!) spojrzenie.
    - Może zechcesz przyłączyć się do mnie i Sybil? - zaproponował. - Mamy własne ognisko na uboczu.
    Spokój odosobnienia był właśnie tym, czego Bilbo potrzebował, więc Hobbit pokiwał głową i wstał. Wręczał kielich oraz koc jednemu z elfów, mamrocząc podziękowania, kiedy zauważył dziwne napięcie wśród żołnierzy, bacznie obserwujących każdy ruch dwójki młodych ludzi.
     - Chodź z nami, Bilbo - ponagliła go Sybil. - Wszystko sobie wyjaśnimy.
     Tak więc Włamywacz dał się zaprowadzić do niewielkiego ogniska, w dużym oddaleniu od reszty. Rozłożone wokół niego były dwa ciepłe śpiwory, dwa plecaki, łuk, kołczan, co najmniej sześć różnych sztyletów i długich noży, a także miecz. Dziewczyna szybko rozłożyła jeszcze jeden śpiwór.
     - Dziwnym trafem poprosiłam o dodatkowy - wyjaśniła z uśmiechem, po czym gestem ręki zaprosiła Niziołka do zajęcia miejsca. Gdy cała trójka rozsiadła się wokół ognia, zapanowała krepująca cisza, którą w końcu przerwał Bilbo:
     - Ja… wykradłem Arcykamień.
     Sybil machnęła dłonią, uciszając go.
     - Thranduil raczył nam się pochwalić swoim osiągnięciem.
     - Widzieliście Królewski Klejnot? - Hobbit wytrzeszczył oczy.
     - Tak - Dorian odpowiedział krótko. - Król wyjaśnił nam też, jak wszedł w jego posiadanie, a od elfów podsłuchaliśmy, co wydarzyło się w Ereborze.
     Bilbo przełknął głośno i spuścił wzrok.
     - Wybaczcie, lecz nie chcę o tym rozmawiać - powiedział szorstko.
     - Nie musisz, Bilbo - odparł chłopak. - My rozumiemy.
     - Jak to? - Hobbit zamrugał, nie pojmując.
     - To nie pierwszy raz, kiedy Thorin Dębowa Tarcza został zdradzony - dziewczyna wyszeptała smutno, gorzko.
     Bilbo dosłownie zaniemówił. Patrzył po twarzach rodzeństwa, zmieszany. Na obliczach dzieci malowało się… poczucie winy. Wtedy zrozumiał.
     - CO?! W-wy.. też?! - wykrztusił. - Ale… jak?!
     Niechętnie opowiedzieli mu o całej sprawie z Azogiem, a gdy skończyli, Hobbit wykrzyknął:
     - Przecież to nie była zdrada!
     - To samo rzekłbym o twoim występku - odpowiedział Dorian.
     - Nie! - Bilbo zaprzeczył gwałtownie, a do jego oczu znów napłynęły łzy, podczas gdy gardło ścisnęło się boleśnie. - Wy… n-nie wiecie… on, T-Thorin… najpierw mówił, ż-że jestem jego…  jego J-Jedynym…
     - Eru - rodzeństwo sapnęło jednoczenie, gapiąc się na Hobbita z rozdziawionymi ustami.
     - C-co? - spytał niepewnie, nie próbując już nawet powstrzymywać wstrząsającego nim szlochu.
     - Tak mi przykro, Bilbo - wyszeptała Sybil, przytulając go.
     Hobbit spojrzał pytająco na Doriana, zastygłego w miejscu.
     - Podniesienie ręki na Jedynego to jedna z najgorszych zbrodni, jakich może dopuścić się krasnolud - wyjaśnił chłopak.
     Bilbo nie potrafił hamować płaczu po tych słowach. Targało nim tak mnóstwo uczuć na raz, że aż drżał. Na szczęście Sybil kołysała go w ramionach, szepcząc coś kojąco. Hobbit niewiele słyszał. Emocje w nim szalały. Strach, ból i smutek przemijały, ustępując czemuś innemu. Złości.
     Jak on mógł?! Jak Thorin mógł zrobić coś takiego, skoro wiedział… ach, właśnie, nie wiedział. Przecież nie był sobą. Hobbita opanowała okropna niepewność. Jak podejść do całej sprawy? Czy przez te wydarzenia między jego a Thorina na zawsze padnie cień? Czy kiedykolwiek sobie wybaczą?

     „Jeszcze nie teraz” - pomyślał.
     Bilbo był pewny, że miną lata, zanim będą mogli z Thorinem spojrzeć sobie w oczy... Tego widoku będzie mu niezmiernie brakować - oczu Thorina.

     To o jego szafirowych tęczówkach śnił, gdy Sybil ukołysała go do snu w środku dnia.
 

***
     Nic nie mogło zadać mu większego bólu.
     Nic.
     Tak, tak, właśnie to.
     Nie ma nic. Bez Niego.
     Jest pustka. Ciemność panuje w skarbcu i jego umyśle, gdy siada na przypadkowym stosie złotych monet, drżąco wydychając powietrze przez nos.
     Może skupić się tylko poczuciu straty oraz nienawiści.
     Nienawidzisz Go, nienawidzisz Go, nienawidzisz Go - mówi mu głos w jego głowie.
     Chociaż prawda jest inna. Zupełnie inna. 
     Nie, nie ma już prawdy czy kłamstwa. Jeżeli nie Jemu, nie możesz ufać nikomu. Nikomu.
     On chciał tylko twojego bogactwa, czyż nie? Uwiódł cię, a za plecami okradł
z najcenniejszej rzeczy, jaką posiadłeś. Klucza do sukcesu. Serca Góry. Twego serca.
     Żałosny złodziej oddał Arcykamień elfom, elfom

     Byłeś taki naiwny, taki głupi. Głupi, głupi, głupi. Myślałeś, że gdy Go dotkniesz, posmakujesz, to będziesz szczęśliwy. Może i mógłbyś, gdybyś tylko miał jego miłość.
    Chciałby wierzyć, że być może miał. 
     Nie, nie, nie ważne, co zrobisz, nie ważne, jak bardzo będziesz się starał, nikt cię nigdy nie pokocha, dobrze o tym wiesz.
     Jesteś teraz Królem pod Górą, twoi poddani się ciebie boją, nikt cię nie kocha, czyli jest tak, jak powinno być.
     Jest Królem, ma potężne Królestwo Ereboru i złoto, złoto, złoto, tyle złota.

     To jedyne, co ci pozostało. To jedyne, co jeszcze masz.
     Skarb.
     W twoim sercu nie może być miejsca na nic innego, tylko na złoto.
     Reszta była iluzją. Złudzeniem. On udawał. Tylko grał. Mydlił ci oczy dla własnych korzyści.

     Ale On nie byłby w stanie... Przecież był taki słaby, wątły, drobny, mały.
     I uważałeś przez to, że piękny.
     Mimo to zacisnął dłonie wokół tej Jego chudej szyi. Dusił Go. Groził, że zabije.
     Może gdyby wtedy skręcił Mu kark, uciszyłby na zawsze te usta, tak, żeby stale sączące się z nich kłamstwa już go nigdy nie zraniły.
     Jednak tego nie zrobił.   
     Ale to i tak wystarczy. Ty wiesz, wiesz, doskonale wiesz, czego się dopuściłeś. Zbrodniarzu.  
     - Mam nadzieję, że zginiesz, Bilbo Bagginsie! - ryknął Thorin, a jego głos niósł się daleko. - Obyś umarł długą, okrutną, bolesną śmiercią, najlepiej w płomieniach!
     Wyobrażenie, tego, co powiedział, które od razu przemknęły mu przez myśl, zadają mu taki ból, że zaczyna łkać. Kuli się i mocno przyciska dłonie do twarzy, próbując pozbyć się wszystkich wspomnień o Nim.
     Teraz nie wie, czy bardziej nienawidzi Jego, czy Thranduila.
     Przeklinał dzień, w którym spotkał tego Hobbita.
     A mimo wszystko…
     Gdyby pomyśleć o tym ten ostatni, ostatni raz…
     Zaprowadził go wtedy na skalną półkę wrytą w zboczu Góry, ulokowaną na wyższych piętrach, będącą dawniej tarasem widokowym. Chciał pokazać mu niezwykły krajobraz Pustkowia. Stali na chłodnym wietrze i patrzyli na świat spowity w blask miesiąca.
     Milczeli, gdyż zaparło im dech w piersiach.
     „Pod jakim Bilbo byłby wrażeniem, gdyby zobaczył, jak tutaj było dawniej” - pomyślał.
     Więc Thorin zaczął opowiadać.
     Mówił o żyznych polach uprawianych o tam, w oddali, z których Erebor czerpał zapasy. O tym, jak barwną mozaikę tworzyły. O tym, jaką ucztą były dla oczu, zanim żywność
z nich pozyskana została przyrządzona w wyśmienite posiłki.
 O łąkach, których słodki zapach nieraz docierał aż do Głównych Sal.
     Wspomniał o lasach, które otulały Górę. O tym, jak co roku pokrywały się skrzącą białą pierzyną. O tym, jak wiele można było dostrzec w nich odcieni zieleni. O tym, jak „zgubił się” tam kiedyś z Frerinem i Dis.
     O Dali, które można było najpierw usłyszeć, zanim zobaczyć. Dal rozbrzmiewała muzyką, radością, śmiechem i krzykami wesołych dzieci. O tym, jak wymykał się
z rodzeństwem na tamtejsze Targi Zabawek. Rodzice byli wściekli, ale zawsze się opłacało.

     Zaśmiał się pod nosem w tamtym momencie opowieści, po czym zerknął na swojego słuchacza.  Zdało mu się, że promienie księżyca wplotły nici mithrilu w jego miodowe włosy, a jego nieskazitelna skóra stała się mlecznobiała. Bilbo nie patrzył w dal, tylko na niego. Uśmiechał się, delikatnym uśmiechem pełnym sympatii i ciepła, i czegoś jeszcze… Thorin badawczo spojrzał w niebieskie oczy Hobbita, które w tamtej chwili przybrały kolor ciemnego szafiru. W tej głębi błękitu migotała tajemnicza iskierka…
     Wtedy zrozumiał. Stała przed nim delikatna, mała istota. Niepozorna, zaskakująca, dzielna, mądra.
     I tak niepodobna do niego. Jego... przeciwieństwo.
     Jego druga połowa. Lepsza połowa.
     Thorin ujrzał swojego Jedynego.  
     Wraz z realizacją tego faktu, przyszło to, o czym śpiewano pieśni. Wszystko znalazło swoje miejsce, nabrało sensu. A On był tym sensem.
     - Thorinie… - On  powiedział cicho. - Nigdy nie myślałem… nie podejrzewałem, że ty potrafisz dostrzec piękno tak… prostych, zwykłych rzeczy. Zawsze uważałem, że krasnoludy zachwycają się tylko kamieniami szlachetnymi, metalem i zimnymi skałami…
     - I nie mylisz się - odparł, biorąc krok w kierunku zmieszanego Hobbita. - Ja też patrzyłem na wszystko w ten niesubtelny, twardy, szorstki, krasnoludzki sposób. Aż poznałem ciebie…
     - Ojej - rzekł Bilbo, podchodząc bliżej tak, że niemal stykali się ciałami. - Przecież to na wskroś hobbickie myślenie - w jego głosie zagrała nuta łobuzerskiej dokuczliwości. - Chyba mam na ciebie zły wpływ…
     - Doprawdy? - spytał Thorin, prawie bezmyślnie obejmując talię Hobbita obiema dłońmi, pochylając głowę, głos zniżając do pomruku. - Ja osobiście nie mam nic przeciwko.
     Byli już tak blisko, że czuli na sobie swoje oddechy, a końcówki ich nosów dotykały się lekko.
     - Ja też nie narzekam - wyszeptał Niziołek, wciąż podtrzymując kpiący ton i, o Mahal, Thorin już to uwielbiał. Drobne ręce Bilba zacisnęły się wokół jego szyi, podczas gdy Hobbit powoli uniósł głowę, przymknąwszy powieki i delikatnie rozchyliwszy wargi.  
     Tego było za wiele. Więcej Thorin nie mógł już znieść. Złączył ich usta w namiętnym pocałunku, a obaj aż sapnęli na intensywność doznań.
     To było… niewiarygodne. Wspaniałe i cudowne.
     Thorin przycisnął się do Bilba tak mocno, jak to tylko możliwe. Chciał utonąć w cieple Jego ciała, zakrztusić się Jego zapachem, przypominającym woń świeżej trawy i jabłek, przeczesywać Jego jedwabiste loki i dotykać gładką skórę aż do utraty zmysłów.
     Bo Bilbo był właśnie tym, czego Thorin praktycznie nigdy nie doświadczył - delikatnością, ciepłem, łagodnością, spokojem, stabilizacją… całując Go, czuł się jak
w domu.

     Tak jak w Ettinor, jeżeli jeszcze przypominał sobie tamte czasy.
     Lecz nie pamiętał, żeby droga do jego komnat kiedykolwiek tak bardzo się przeciągała. Zapewne dlatego, że co chwila zatrzymywali się i ponownie gorąco całowali, swoimi dłońmi eksplorując ciała, pod każdy kawałeczek skóry podkładając ogień pożądania.
     A gdy w końcu mogli dać ujście swoim pragnieniom, działy się… niesamowite rzeczy.
     Po wszystkim, Bilbo, ze zmęczonym uśmiechem na Jego pięknej twarzy, tak idealnie ułożył się w ramionach Thorina… Ich budowa ciała, wygląd, charaktery - innymi słowy - wszystko, sprawiało wrażenie, jakby byli dwoma idealnie dopasowanymi kawałkami jednej całości. Thorin tak właśnie się czuł. Dzięki Hobbitowi był kompletny.
     Wtedy zalała go nagła, potężna fala uczucia do jego Jedynego, a Król zaczął obawiać się, gdyż nie wiedział, jak okazać Mu jego ogrom. Podarował już Bilbu kolczugę z mithrilu, lecz zdaniem Thorina było to zdecydowanie za mało.
     Znów znalazł się w skarbcu, rozważając, jaki następny prezent będzie odpowiedni dla Hobbita. Skończył myśląc jedynie o złocie.
     Nie potrafił jednakże udawać, że to wszystko się nie zdarzyło. Przecież miłość, którą darzył Bilba i myślał, że On odwzajemniał, była najbardziej bezcenną rzeczą, jaka kiedykolwiek została mu dana… bardziej nawet od Arcykamienia…   
     Arcykamień, och ten Arcykamień. Nie upłynęło wiele czasu, gdy Królewski Klejnot znów całkowicie opanował jego umysł, nie pozostawiając miejsca na nic innego, zupełnie nic.
     Twoje serce kurczy się boleśnie.
     To dlatego dziad nigdy nie pozwolił sobie na zaufanie komukolwiek.
     Nazywałeś Thróra szaleńcem, ale teraz widzisz, że może był mądrzejszy niż ty kiedykolwiek będziesz.
     Ból jest wszędzie, i nie wiesz już, przez co.

     Nie. Już nigdy nikomu nie zaufa.
     Patrzysz na skarb. Tak, wszystko, czego potrzebujesz, jest tutaj.
     Nie ma przy tobie nikogo. Nikogo, kto by ci przeszkodził. Nikogo, kto szeptałby ci słodkie słowa do ucha. Już zapomniałeś, jak to jest, kiedy rodzina i On byli przy twoim boku.

     Dziad byłby dumny.
     Mama by płakała.
     Starasz się nie myśleć o pustce, chłodzie i cierpieniu.
     Złoto jest takie zimne.  
     W pewnym momencie starasz sobie przypomnieć twarz ojca. Lecz zapomniałeś.
     Złoto jest takie chłodne.
     Gardło ściska ci się, ale łzy nie płyną. Bo zapomniałeś, jak się płacze.
     Złoto jest takie kojące.
     I zapomniałeś nawet, jak wyglądał twój młodszy brat.
     Jego oddech staje się coraz cięższy i bardziej nierówny, ramiona drżą, cały drży, a oczy go pieką. Lecz nie odważy się ich otworzyć, nie, to nie zrobi różnicy, wszędzie jest ciemno, a jeśli uchyli powieki, te łzy w końcu wypłyną. A nie będzie płakał. O nie. 
     Złoto jest takie… gładkie. Łagodzi ból.
     „Mój”- padasz z tą myślą na łoże z monet. Leżysz teraz na skarbie, który nigdy cię nie porzuci.
     Mimo wszystko, widmo Jego oczu wciąż tańczy na krańcach jego umysłu. 
*** 
     To, co go zastanawiało, a zarazem mocno niepokoiło, to fakt, że inni zdawali się nie wiedzieć nic a nic o nadchodzącej bitwie. Tak jakby Gandalf poinformował tylko jego
i Sybil. Ale dlaczego? Gdzie się podział ten czarodziej?
     Rozważał te kwestie wspólnie z siostrą wciąż i wciąż, kiedy Bilbo zostawił ich, by pobyć trochę z elfami, ciągle upraszającymi się o jego towarzystwo.

     W końcu uznali, że najlepiej będzie zacząć przygotowania, a odpowiedzi być może przyjdą same.
     Tak też się stało.
     Jeszcze w dzień głośnych wydarzeń w Ereborze, późnym wieczorem Dorian przechadzał się na pograniczu obozu elfów i ludzi. Będąc w drodze po wodę, usłyszał, że ktoś cicho wołał jego imię. Jego wzrok od razu padł na Belega, dowódcę oddziału Sybil. Złotowłosy elf skinieniem głowy dał znak chłopakowi, by ten za nim poszedł. Zbyt ciekawski dla własnego dobra, Dorian podążał za Belegiem, klucząc wśród namiotów ludzi. Mężczyźni rzucali im bardzo zaciekawione spojrzenia, lecz zachowali milczenie. Po dłuższym czasie, Beleg w końcu zatrzymał się. Wyprowadził Doriana poza teren obozowiska w ogóle. Odwrócił się do chłopaka z groźnym wyrazem twarzy. Podszedł bardzo blisko, położył rękę na jego ramieniu, a pochyliwszy się, wyszeptał mu do ucha:
     - Cokolwiek zaraz powiem, zostanie między nami, rozumiesz?
     Dorian pokiwał głową, a elf kontynuował:
     - Niestety, nie potrafię dbać o to, co Thranduil ze mną zrobi, czy też nie zrobi, jeżeli nawiążę z wami kontakty. Nie po tym, o czym mnie dziś poinformowano. Urządzono potajemne spotkanie, na którym obecni byli wszyscy nasi dowódcy oraz ci z Esgaroth, Król, książę Legolas, który dopiero, co wrócił, Bard i Mithrandir.
     Zaczynało robić się coraz ciekawiej.
     - Legolas, jak również Mithrandir, widzieli armie wyruszające z Dol Guldur, a potem siły przyłączające się do nich. Podobno… szacuje się, że zbliża się do nas około dziesięć tysięcy orków i goblinów oraz pięć tysięcy wargów, a także kilkaset wilków.
     Dorian zamarł w przerażeniu, nie wierząc własnym uszom.
     - Tak, Dorianie, nie przesłyszałeś się. A wiesz, co jest najlepsze? Od strony Żelaznych Wzgórz nadchodzi Dain Żelazna Stopa wraz z pięcioma setkami krasnoludów specjalnie wybranych, najlepszymi z najlepszych.
     Jego serce zmroziło się w strachu, a powietrze wydychane przez Belega (z podejrzaną domieszką zapachu wina) delikatnie łaskotało jego ucho, wysyłając dreszcze wzdłuż kręgosłupa. Przez moment zdało mu się, że czuje na sobie dech samej śmierci, nadchodzącej wraz ze słowami wypowiedzianymi przed chwilą przez elfa, tym jego głębokim, ścinającym krew głosem.
     - Doskonale wiesz, co to znaczy, chłopcze, czyż nie? Nadchodzi straszna bitwa, którą, jestem pewny, nie jedna pieśń będzie opiewała… dlatego zrozum mnie, złamałem rozkazy milczenia, gdyż bardzo przepadam za wami, szczególnie za Sybil. Moje serce krajało się na myśl, że będziecie trwać w słodkiej nieświadomości.
     Dorian położył rozłożoną prawą dłoń na sercu, po czym skłonił się lekko, przekazując
w ten sposób podziękowania i ukazując szacunek. Nie wiedział tego na pewno, gdyż Beleg wciąż pochylał 
się nad nim, ale chłopak podejrzewał, że elf uśmiechnął się. Potem znów przemówił:  

     - Jest jednak coś jeszcze. Czarodziej stara się przemówić Thranduilowi do rozsądku, zachęca do podjęcia jakichkolwiek  działań, póki jest jeszcze czas, lecz Król odmawia, ten stary głupiec. Skoro ma Arcykamień w garści, nic się dla niego nie liczy. - Beleg prychnął,
a Dorian chyba nareszcie znalazł odpowiedź, skąd u Sybil wzięły się buntownicze nastroje przeciw Panu Lasu. - Wiem, że to może nie ma znaczenia, skoro i tak prawdopodobnie większość z nas zginie, ale… rozumiem, że to wszystko tak nagle, a jednak… chciałbym mieć ciebie i Sybil w swoim oddziale, kiedy to piekło się zacznie.

     Dorian długo nie potrafił wykrztusić z siebie jakiejś należytej odpowiedzi.
     - To dla nas zaszczyt - powiedział w końcu, składając kolejny ukłon. - Mimo że powinienem być przy moim właściwym dowódcy, Legolasie, to będę dumnie razem
z siostrą stał u twojego boku, nawet jeżeli przyjdzie nam ponieść śmierć.

     Elf wyprostował się i oferując chłopakowi przyjacielskie klepnięcie w ramię, rzekł:
     - Nie waż się mówić takich rzeczy! Razem z Sybil jesteście niepokonani w walce! Wystarczy, że się nie rozdzielicie i sprawa załatwiona! - Beleg zaśmiał się krótko, acz serdecznie. - No, a teraz zmykaj, chłopcze. Pozwalam ci przekazać siostrze wieści tylko
o tym, na czyje oboje jesteście rozkazy, jasne?- zakończył ostrzegawczo.

     Dorian tylko pokiwał głową, już odchodząc. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że stalowe oczy Belega odprowadzały go czujnie przez całą drogę powrotną.
     Zastał siostrę w trakcie ubierania kamizelki z utwardzanej skóry.
     - Lepiej idź poproś o zbroję - powiedział. 
     - Co? - Spojrzała na niego jak na wariata.  
     - Musisz założyć coś lepszego na siebie, choćby kolczugę.
     - Nie - odparła stanowczo.
     - Dlaczego?
     - Po pierwsze, jestem więcej niż pewna, że nie ma na mnie rozmiaru. A poza tym, zbroja czy kolczuga zbytnio mnie spowolni. - Udzieliła odpowiedzi, której się spodziewał.
     - Sybil, musisz mieć coś, co cię ochroni.
     - Ty jesteś od tego.
     Warknął, zirytowany.
     - Błagam cię nad wszystko, załóż kolczugę.
     - Nie.
     - SYBIL, DO JASNEJ CHOLERY, JESTEŚ W CIĄŻY! - ryknął.
     Nagle wszystkie elfy przy najbliższych im obozowych ogniskach znieruchomiały. Wokół zapanowała napięta cisza.
     - Możesz głośniej? Chyba w Rivendell cię nie słyszeli - wyjąkała Sybil, z zakłopotaniem kryjąc twarzw dłoniach.
     - Zrozum, zależy mi tylko na twoim bezpieczeństwie - wyszeptał, podchodząc bliżej. - Jeżeli jesteś na tyle gł… uparta, żeby iść w takim stanie na bitwę, to chociaż ubierz coś lepszego.
     Ależ oczywiście, że próbował przekonać ją, aby została. Wykorzystał wszelkie możliwe argumenty do uzmysłowienia jej, że pójście na bitwę w ciąży naprawdę nie było dobrym pomysłem. Ale nie, Sybil nie widziała problemu, skądże.
     - Nie, Dorianie. Nie przekonasz mnie.
     „Znowu” - pomyślał.
     - Mogłabym założyć kolczugę, gdyby była z mithrilu. - Prychnęła. - Inne są dla mnie za ciężkie, nie umiem w nich walczyć. Zbroja spowolniłaby mnie i przez to najpewniej bym zginęła. A od ciosów sama mogę się wybronić.

     - Ale nie od strzałów!
     - To ryzyko biorę na siebie.
     - I pożałujesz tego, zobaczysz. Mam takie przeczucie - dodał, widząc jej pytające spojrzenie. 
     - Przeczucia lubią zawodzić - wzruszyła ramionami.
     Zapłonęła w nim złość.

     - Sybil! - wysyczał. - Jak możesz?! Skąd w tobie taka nagła… ignorancja?! Jak możesz tak obojętnie obchodzić się z faktem, że nosisz w sobie cud? Jesteś teraz odpowiedzialna nie tylko za siebie! Zastanów się, co pomyślałby Fili!
     Jej reakcja była bardzo gwałtowna. Sybil nagle znalazła się tuż przed nim i, chwyciwszy go za gardło, warknęła:
     - Nie wyskakuj mi z takimi tekstami! Idę na bitwę tylko dla niego, dla nich. Nie wiesz dokładnie, co mi się śniło, ale nie dopuszczę do tego. Za wszelką cenę. Za. Wszelką. Cenę. „Życie za życie”, pamiętasz? Będę walczyć, by spłacić u nich dług. I nie musisz się martwić, że coś mi się stanie. Tak jak mówił Gandalf, nie możemy się rozdzielać, dobrze wiesz, że nie możemy. To naprawdę najgorsze, co możemy zrobić.
     Sybil puściła go z żelaznego uścisku, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Dorian nie miał zamiaru ukrywać, że teraz to ona zupełnie go nie przekonała.
     - A tak poza tym… - dodała złośliwym tonem. - Gdzie twoja kolczuga? Albo zbroja?
     Na język nasunęły mu się identyczne odpowiedzi, jakich ona sama mu dzieliła: że elfickie zbroje były za ciężkie oraz, że nie było na niego rozmiaru. Dorian bezradnie otwierał i zamykał usta, w poszukiwaniu jakiejś odpowiedniej docinki. Jego bezskuteczne starania trwały zbyt długo, gdyż Sybil wykrzyknęła tryumfalnie:
     - Ha! I tu cię mam!
     - Może po prostu się nie rozdzielajmy? - wymamrotał wymijająco, a ona zaśmiała się.
     - Więc, bracie… - Sybil klasnęła w dłonie z uśmiechem na twarzy. - Na ilu orków stawiasz? Wiem, że to nie będzie to samo, co w lesie, gdzie bardziej liczyła się taktyka, no ale… to co? Czterdziestu na głowę?
     Skrzywił się na jej entuzjazm.
     - Nie mam ochoty walczyć - mruknął, siadając przy ogniu.
     Sybil spojrzała na niego jakby był szaleńcem.
     - Tobie chyba naprawdę coś się stało w głowę.
     - Niby dlaczego? - warknął.
     - Spróbuj spojrzeć na jakiegoś orka, a później racz sobie przypomnieć, jak zginęli nasi rodzice i nie wmawiaj mi, że nie masz ochoty wyrznąć ich wszystkich do nogi!
     W tym problem. Dorian nie pragnął zemsty, bo…
     - Ja.. ja… - Przyznanie się do czegoś takiego przyszło mu z ogromnym trudem. - Nie pamiętam.
     Starał się wszelkimi możliwymi sposobami wygrzebać ze swojej pamięci coś więcej
o
tym dniu niż sam fakt, że miał on miejsce. Niestety, wszystko prócz krzyków i ognia było zamglone.

     Siostra zamrugała z niedowierzaniem.
     - Żartujesz, prawda?! Jak to „nie pamiętasz”?! - Jej słowa brzmiały oskarżycielsko.
     - Przez ten… wypadek, w Esgaroth, zapomniałem dużo rzeczy - wyznał niechętnie.
     Pokręciła głową, wzdychając.
     - Pragniesz, żebym ci powiedziała, prawda? - Jęknęła, nie potrzebując potwierdzenia. - Trzeba by przecież nie mieć serca, żeby przywrócić ci takie wspomnienia!
     Spojrzał siostrze prosto w oczy.
     - Ja chcę wiedzieć - powiedział stanowczo. - Opowiedz mi wszystko i nie waż się niczego ukrywać.
     - Ale żeby nie było, że nie ostrzegałam! - Sybil wzięła głęboki oddech. - Och, od czego zacząć? - Zrobiła długą pauzę. - To było zwykłe popołudnie, jak każde inne. Jedliśmy obiad tylko z mamą, bo już zbyt długo czekaliśmy na tatę. Załatwiał ponoć jakieś sprawy na wsi. Mama poczuła się gorzej… bliźnięta znów zaczęły kopać.
     - Bliźnięta? - powtórzył z lekkim szokiem i wytrzeszczonymi oczami.
     - Tak, mamie brakowało niecałych dwóch miesięcy do rozwiązania - wyszeptała smutno.
     Dorian nagle przypomniał sobie, jak wyczuwał wyczyny swojego nienarodzonego rodzeństwa, gdy przyłożył dłoń do podbrzusza mamy. Chłopak zastygł w bezruchu, oniemiały. Jego matka… Kora, córka Kiry, oczko w głowie ojca Edwalda… umarła, będąc w… w ciąży. Bliźniaczej. Okrucieństwo tego faktu było porównywalne do uderzenia w brzuch. Taranem. Z Mordoru. Co gorsza, Dorian miał dziwne przeczucie, że to dopiero początek. Z jakiegoś innego, dodatkowego powodu powoli zaczynał żałować, że kazał sobie odświeżyć owe wspomnienie. Lecz było za późno, by powstrzymać siostrę.
     - Tata wrócił, zaryglował drzwi, a gdy wszedł do jadalni… jego mina wzbudziła we mnie strach. Coś było nie tak. Powiedział tylko: „orkowie. Nadchodzą”. I nadeszli. Wyważyli drzwi. Przyszli do nas… i jak się potem okazało; po nas. Azog rozkazał zabić mnie, ciebie
i mamę, a tatę pojmać. Wspominali coś o niewolnictwie u Wielkiego Goblina…
Ada oczywiście stanął w obronie mamy, dobywając miecza. Do dziś podziwiam go za to.
W jego postawie nie było ani cienia strachu.
Ada nie bał się, kiedy Azog wziął miecz dla siebie od jednego z orków. Ada nie bał się, kiedy zaczęli walczyć. Ada nie bał się, gdy Azog przebił go mieczem na wylot.

     Jego serce zamarło, sparaliżowane bólem. Sybil użyła sindarińskiego słowa, znaczącego „tatuś”. Wiedziała, że określenie to dotykało go do samego rdzenia duszy.
I wykorzystała to. Widział po niej, że sprawienie mu bólu dawało jej przyjemność i nie podobał mu się taki obrót sprawy.

     - Nana podbiegła do niego, zabrała twój miecz, po czym wróciła i zasłoniła nas własnym ciałem… a wtedy… - Sybil wydobyła z siebie długi, nierówny oddech, zamykając oczy. Dorian czekał na najgorsze, a jego napięte mięśnie aż bolały. Modlił się w duchu, by siostra przestała używać sindarińskiego „mamusia”. W końcu Sybil przemówiła:
     - Odkąd to się stało, każdemu mówiliśmy, o ile w ogóle mówiliśmy, że nana została postrzelona w brzuch. Lecz to nieprawda… nie całkowicie… Fakt, ten drugi ork strzelił do niej z łuku, lecz trafił w… trafił w… łono.
     Nie. 
     To nie może być prawda. Świat nie był tak okrutny. Coś takiego nie miałoby prawa się zdarzyć, bo Valarowie w gniewie utopiliby pół Ardy, prawda?
     Prawda?

     Lecz Sybil nie kłamała, dostrzegał to aż za dobrze. Jego ciało zaczęło trząść się od nawału emocji, a łzy zamgliły mu świat. Zaszlochał, gwałtownie kręcąc głową, karząc siostrze przestać, bo on już naprawdę, naprawdę nie chciał wiedzieć nic więcej. Ale to był dopiero początek.    
     - Z jej rany popłynęła rzeka krwi, tak intensywna, że miałam wtedy wrażenie, że nana jest jej źródłem. To nie była tylko jej krew. Należała także do naszego nienarodzonego rodzeństwa, więc była to po części krew taty. A skoro mamy i taty, to i moja, i twoja. Cała nasza rodzina wykrwawiała się i umierała od tej rany. Wszystko wtedy przepadło. Jeden strzał, moment krótszy od mrugnięcia okiem zniweczył wszystko. Nana i ada tyle lat starali się o więcej dzieci.  A pamiętasz, co się działo, gdy mama zwątpiła, że może dać tacie kolejnych potomków? Pamiętasz jak ogromną, wyczerpującą walkę ada stoczył, by przywrócić ją do normalności?  Udało mu się, wszystko znów było jak dawniej, a jedno brzdękniecie cięciwy obróciło całe starania w niwecz. Patrząc wtedy na mamę, w agonii czołgającej się do martwego taty, pomyślałam, że widzę najczystszą formę cierpienia, 
w każdym tego słowa znaczeniu. 

     Dorian pomyślał z kolei, że Sybil znów patrzyła na ową „najczystszą formę cierpienia”, gdyż wpatrywała się w niego. Chłopak czuł to całym sobą, wszystkim.
     - Czy pamiętasz, braciszku? - wyszeptała jego siostra, a jej twarz była tak blisko, że końcówki ich nosów niemal się stykały. - Czy pamiętasz ten dźwięk, gdy miecz Azoga przebijał się przez ciało taty? Czy pamiętasz chrzęst łamanego kręgosłupa? Czy widzisz wyraz twarzy taty albo to, jak z jego uchylonych ust wypłynęła krew? Ach, krew… - Sybil zaczęła szczerzyć zęby jak wilk kły. - Do tej pory nie zapomniałam tego smrodu posoki, który unosił się wtedy w powietrzu. Ada leżał w kałuży ciemnej krwi, jego martwe członki groteskowo powykręcane, a nana, dygocząc w agonii lecz uparcie czołgając się do taty, swoją krwią dosłownie zalała niemały kawałek jadalni… moje buty były nią potem przesiąknięte… a ty, po zbiciu orka, który się na nas rzucił, stoisz tam, z mieczem w ręku
i nic nie robisz, tylko patrzysz. Nie docierały do ciebie moje wołania. Musiałam pociągnąć cię za nadgarstek. Nieraz zastanawiało mnie potem, czy gdy zabarykadowaliśmy się w swoim pokoju i płakaliśmy, słyszałeś Azoga i tego drugiego rozbijających się na dole? Czy słyszałeś tłuczone szkło, wywracane meble i ich śmiech… o tak, śmiali się, śmiali się do rozpuku… a potem podłożyli ogień, myśląc, że spłoniemy razem z domem. Ale uciekliśmy do Kauss… czy widziałeś jeszcze nasz dom, pożerany przez płomienie, czy może to właśnie wtedy ogarnęła cię ciemność? Albo, na przykład, czy pamiętasz ten przeraźliwy wrzask mamy, kiedy Azog zabił tatę?

     - TAK!
     To była jego jedyna odpowiedź. Dorian nie mógł zdobyć się na nic więcej, bo tam był. Właśnie teraz, przypomniał sobie wszystko tak wyraźnie, że miał wrażenie, iż znajdujdował się w tym wspomnieniu. Widział, słyszał, czuł… wszystko. Doznanie było tak nagłe, silne, powalające, że jego głowa była bliska eksplozji. Cichy pomruk samozadowolenia przemknął przez umysł chłopaka i już wiedział, że owa bolesna dokładność to była Jego sprawka.
     - Przestań! Po prostu przestań! - krzyknął, sam nie wiedząc, czy do Głosu, czy do siostry.         
     Sybil skończyła swoje tortury, pozostawiając jego psychikę roztrzaskaną na drobne kawałeczki, lecz On nie odpuścił tak łatwo. Nasuwał mu kolejne wizje, i kolejne…
     Dorian poczuł wzbierającą w nim falę sprzeciwu. Przycisnął nadgarstki do powiek, chcąc przestać cokolwiek widzieć. wWydał z siebie głośny, przeciągły krzyk, pragnąc wszystko zagłuszyć. Wraz z powietrzem z płuc umykała z niego frustracja i nadmiar emocji, gdyż Dorian znalazł sposób. Chcąc pozbyć się Głosu wystarczyło, że pomyślał o Sigrid. Jej miłej twarzy, dotyku, pięknych oczach i jej ciele wtulonym w jego własne… 
     Kiedy odzyskał panowanie nad sobą, spojrzał siostrze w oczy.
     Przestraszył się.
     Dorian pierwszy raz w życiu naprawdę przestraszył się Sybil.
     Od zawsze była mu bliska, i chociaż kłócili się oraz bili bez przerwy, a często miał jej serdecznie dość, to nie wyobrażał sobie siebie bez niej u boku. Do tej pory uważał, że znał ją na wylot.
     Jednak w jego siostrze zaszła zmiana tak diametralna, że szczerze się przeraził.
     Zawsze, gdy spoglądał w oczy siostry, znajdował w nich ukojenie oraz matczyne ciepło
i łagodność. 
W oczach Sybil można dało się ujrzeć jej duszę. Ona była zupełnie jak ich matka, a po tym dniu, i jemu była matką. Dorian zdawał sobie jednak sprawę, że za całą jej dobrocią zawsze czaiło się coś jeszcze, coś, co ujawniało się szczególnie wyraźnie, kiedy Sybil wybuchała złością.
     Widział to teraz, w całej swej okazałości.
     Jej ciemnobrązowe tęczówki, tak podobne do jego, pociemniały teraz jeszcze bardziej. Stały się niemal czarne i…
     Mroczne.
     Biła od nich gwałtowność huraganu, zdolna bezlitośnie obracać w pył wszystko na swojej drodze. Moc, która złamie cię wpół, rozniesie na drobne kawałeczki, bez skrupułów roztrzaska, zniszczy.          
     Promieniował od nich straszny, powalający na kolana gniew.

     Zastanawiał się, kiedy do tego doszło. Zastanawiał się, w którym momencie siostra porzuciła łagodną część swojej natury. Zastanawiał się, co go ominęło, więc patrzył jej
w oczy, próbując to wyczytać.

     Niestety, nie udało mu się. Sybil bezwzględnie świdrowała go wzrokiem, lecz jej spojrzenie było nieodgadnione. W miarę jak czas upływał, Dorian coraz mniej się bał.
     Gwałtowny gniew siostry zaczął opanowywać cały jego umysł i ciało, a w jego wnętrzu zamigotała iskra, która padła wprost na cały jego żal o niesprawiedliwość i szkody doznane przez niego i całą jego rodzinę, niczym na morze wyschniętych traw. Ogień wybuchł
w ciągu paru chwil, opanowując go do reszty. To już nie było złudzenie. Dorian był gotowy postawić w płomieniach cały świat i sam płonął żądzą…

     - A teraz powiedz mi… - wyszeptała Sybil. - Po tym wszystkim, powiedz mi, czego chcesz.
     - Zemsty.  
***
     - Ten napis na twojej pochwie… - Bilbo wskazał na słowa wyryte w ciemnej skórze.
     Dorian przestał naoliwiać miecz.
     - Ach, to… - mruknął, zerkając na przedmiot leżący u jego stóp. - Nie raz zastanawiało nie, co to ma znaczyć.
     - Dann hen morn - przeczytał Hobbit. - To w Quenyi! - dodał zaskoczony.
     Chłopak spojrzał na niego ze zdumieniem.
     - Rozumiesz elficki?
     - Tak - przyznał Bilbo niechętnie, łamiąc świętość skromności. - Jestem biegły
w Sindrinie, potrafię też tłumaczyć z Quenyi na Wspólną Mowę.

     - O Elbereth, w tobie jest o wiele więcej niż ktokolwiek by na pierwszy rzut oka przypuszczał! - wykrzyknęła Sybil, a jej brat energicznie pokiwał głową, przyznając jej rację.   
     - Mama mnie nauczyła - wymamrotał pan Baggins, zarumieniwszy się. - Dużo podróżowała 
i poznała elfy całkiem dobrze. Napis na twojej pochwie oznacza…
     - … oznaka zagłady - dokończył Dorian. Uśmiechnął się na widok miny Hobbita.
     - Może nie opanowałem eldarińskiego tak dobrze jak sindarińskiego, ale coś jednak rozumiem. - Zmarszczył brwi. - Oznaka zagłady? To się tyczy mojego miecza?
     - Najpewniej - powiedziała Sybil, raczej sama do siebie. - Ciekawe, czy i co chciał nam przez to powiedzieć…
     - Kto? - spytał zdezorientowany Bilbo.
     - Lord Elrond - odparła dziewczyna. - Dostaliśmy od niego kilka prezentów, gdy opuszczaliśmy Imladris.
     - Elrond Półelf to zaprawdę wspaniały i hojny gospodarz - stwierdził Hobbit.   
     Oczywiście uderzało to w samo sedno prawdy - wystarczyło spojrzeć na pochwę Doriana. Wykonana została ze skóry koloru hebanowego. Elegancie litery Tengwaru układające się w dann hen morn skrzyły się mithrilem. Brzegi pochwy były wysadzane kamieniami szlachetnymi. Z jednej strony były to rubiny przeplatające się ze złotymi zawijasami, przypominającymi jęzory ognia, a z drugiej - szafiry, między które wdzierało się srebro, do złudzenia imitujące skłębioną morską pianę. Na ostrym końcu, gdzie zderzały się dwa żywioły, widniała cienka, ciemno grafitowa linia, która oddzielała, a zarazem splatała ogień i wodę, jednocześnie będąc dobrze widoczną. Bilbo zastanawiał się, czy tak właśnie wyglądały zderzające się armie. Przeplatały się i łączyły w jedno kłębowisko tryumfu oraz rozpaczy, a może istniało jakieś wyraźne rozgraniczenie między nimi…
     Przelotnie zerknął na nadciągających wrogów, na rój nietoperzy unoszący się nad nimi niczym najczarniejsza burzowa chmura… Zdecydował, że nie chciał nic wiedzieć na ten tmat. Jednakże bitwa była nieunikniona. Dobrze przynajmniej, że Gandalf zjawił się
o czasie 
i zapobiegł konfliktowi pomiędzy elfami a krasnoludami. Bilbo, stojąc wtedy u boku Barda, będąc naocznym świadkiem tego wszystkiego, całą sytuację skomentowałby identycznie jak później Sybil, która prychnęła tylko: „awantura o kasę”, zaraz po tym, gdy opowiedział o tym jej i Dorianowi.
     Oczywiście, Bilbo wrócił do swoich młodych przyjaciół poprzedniej nocy. Był mocno już „pocieszony” elfickim winem, więc zdołał wyłapać jedynie krótki fragment ich rozmowy, coś
o byciu pod dowództwem niejakiego Belega, zanim bez słowa zawinął się w śpiwór
i zasnął. 
   
     Kolejny, a dopiero co zaczynający się dzień, obfitował w wydarzenia. Bard poprosił Bilba o jego obecność w trakcie pertraktowania z Dainem, po czym mężczyzna odesłał go, by Hobbit czekał na rozkazy, a sam poszedł na wciąż trwającą naradę wojenną.

     Więc Bilbo czekał w napięciu, jak i wszyscy. Sam był już gotowy, ubrany po prostu w to samo, co noisł w Ereborze - kolczugę z mithrilu (a o tym, kto mu ją podarował, wcale nie myślał), hełm oraz Żądło. Obserwował z żywym zainteresowaniem, jak przygotowywali się inni. Szczególnie ciekawili go ci, których miał najbliżej - Dorian i Sybil.
     Byli zastanawiająco, wręcz podejrzanie, spokojni. Chłopak skończył naoliwianie miecza,
a Sybil zawiązywała mu włosy w koński ogon. Gdy to uczyniła, jej brat przystąpił do ponownego plecenia jej pojedynczego, długiego warkocza, omijając oczywiście kłos Filiego. Wyglądali na pewnych swego, chociaż wcale nie powinni, a przynajmniej jeżeli spojrzeć pod kątem ochrony ich ciał. Mieli na sobie swoje zwyczajowe, ciemnozielone stroje. Przykryte one były stalowymi ochraniaczami na przedramiona, ramiona, golenie
i uda. Jakimś cudem znaleźli hełmy dla siebie, ale nie mieli kompletnej zbroi jak reszta elfów.  Bilbo wcale im się nie dziwił - będąc tak drobnej postury zwyczajnie by jej nie udźwignęli, a szukanie i tak nie miało sensu, bo skąd niby wytrząsnęliby coś w swoim rozmiarze? Z drugiej jednak strony, ich kamizelki z utwardzanej skóry na pewno nie były wystarczające.

     Za to ich uzbrojenie… cóż, było… imponujące. Hobbit łamał sobie głowę, gdzie Sybil
u licha zmieści te wszystkie sztylety i długie, zakrzywione noże (co najmniej tuzin). I ten jej wielki łuk. I dwa duże kołczany. Dorian również miał kołczan, lecz tylko jeden. Wyposażył się w łuk, chociaż stwierdził, że w walce będzie polegał głównie na jego mieczu
i ewentualnie sztylecie od Elronda, ukrytym w nogawce.

      Jednak Bilbo nadal nie rozumiał, jak oni mogli być tak… gotowi. Opanowani. Zupełnie jakby fakt, że są tak okropnie młodymi ludźmi idącymi na swoją pierwszą w życiu bitwę nie był żadną rewelacją. Jakby to, że mogą zginąć, nie miało znaczenia.
     Serce Hobbita zostało nagle przeszyte lodowatym ostrzem strachu. Dotarło do niego, że równie dobrze może już nigdy więcej nie ujrzeć rodzeństwa. Zapragnął odgonić od siebie tę straszną myśl, a zrobił to, jak na hobbita przystało - przypominając sobie
o zwykłych, prostych radościach codziennego życia. O kurzeniu fajki w ogrodzie, pysznych posiłkach, ciepłym łóżku…

     - Ach, właśnie! - wykrzyknął Niziołek. - Niemalże zapomniałem! Kiedy, no wiecie, skończy się to całe piekło… chciałbym ugościć was w Bag End. Z przyjemnością poczęstowałbym was wszystkim, czego tylko byście zapragnęli… może nawet spróbowalibyście fajkowego ziela?
     Dwójka młodych uśmiechała się do niego ciepło.
     - Z największą radością, Bilbo - powiedział Dorian, kładąc rękę na jego ramieniu, ściskając ją lekko. Chłopak uśmiechnął się szerzej, a Bilbo odwzajemnił gest. Sybil podeszła do nich i przytuliła Hobbita, a gdy odsunęła się, powiedziała:
     - Będziemy zaszczyceni, Bilbo. Z hobbitami jako rasą mieliśmy najmniej do czynienia wśród pozostałych Wolnych Plemion, lecz jeśli wszyscy są tacy, jak ty…
     Nie dane było jej dokończyć, gdyż rozbrzmiały sygnały wzywające do zajęcia pozycji. Wszyscy zerwali się na równe nogi w poszukiwaniu swoich dowódców. Uformowało się olbrzymie, przedziwne kłębowisko złożone z elfów, ludzi i krasnoludów, w którym bez trudu można było zaginąć.
     Bilbo przeląkł się, że zanim znajdzie Barda inni zatratują go w tej przed bitewnej gorączce. Na szczęście nietrudno było wyłowić sylwetkę Brda Łucznika z tłumu. Rodzeństwo również go zauważyło.  
     - To pod jego rozkazami jesteś? - spytał Dorian.
     - Chyba tak… - odparł.
     - Zatem żegnaj, Bilbo Bagginsie i niech gwiazdy świecą ci z nieba! - powiedziała Sybil.
     - Niech gwiazdy świecą ci z nieba - powtórzył jej brat.
     Wymienili pospieszne uściski, lecz na nic więcej nie starczyło czasu, bo Bard już zaczął oddalać się ze swoimi ludźmi.
     - Do zobaczenia! - wykrzyknął Hobbit, już odbiegając. - I pamiętajcie! Podwieczorki podaję o czwartej!
     Młodzi zaśmiali się i pomachali mu. Bilbo odwrócił się od nich, po czym popędził za Bardem.
     Gdy patrzył na tysiące nadchodzących wrogów, stojąc pośród wysokich mężczyzn na szczycie wschodniego grzbietu Góry, zerknął w górę. Niebo było szare i ponure, kolorem nie przypominało oczu Thorina.
     Thorin.
     Czy jego Król jeszcze myślał o nim? Bilbo na pewno nie mógł zapomnieć… o melodii jego niesamowitego głosu, delikatnym dotyku czy czułości, nawet jego humorach…
     Hobbit gwałtownie potrząsł głową.
     Ten krasnolud już nie istniał. Pozostał tylko w sercu Bilba, które teraz krzyczało
z samotności 
i śmiertelnego strachu.
     Pokusa założenia pierścienia jeszcze nigdy nie była tak ogromna.
***
     Orkowie. 
     Nadchodzą.
     Gobliny.
     Nadchodzą. 
     Wargowie.
     Nadchodzą.
     Były ich setki.

     Nie.
     Były ich tysiące. Może nawet dziesięć tysięcy.
     Razem z nimi zbliżało się jeszcze więcej ostrzy i włóczni gotowych w każdej chwili zadać śmierć. Setki tysięcy strzał, mogących nadlecieć z każdej strony. Jedna ogromna, potężna masa łap, pazurów i kłów sunęła prosto na nich.
     Sybil szacowała, że wrogowie mieli przynajmniej pięciokrotną przewagę liczebną.
     Dowódca krzyknął:
     - GOTUJ SIĘ!
     Nie, nie, jednak wcale nie była gotowa. Zamarła w przerażeniu, patrząc na nadciągającą powoli armię. Ich wojenne bębny uderzały w jej głowie jak młoty, nadawały jej oszalałemu sercu powolny, nieubłagany rytm nieuniknionej katastrofy. Dźwięk rogów przeciwników zmroził jej krew w żyłach, a lodowate dreszcze sunęły po całym ciele. Jej oddech przyspieszył, stał się szybki i urywany. Czuła, że zaraz zemdleje.
     - Dorian… - wydyszała. - Boję się.
     Zdołała zerknąć na brata. Ujrzała szok oraz identyczny strach na jego twarzy. Sybil bała się często i jej brat wiedział o tym, lecz starała się unikać przyznawania do tego. Tata kazał jej być silną, chronić siebie i Doriana. Robiła, co mogła, lecz teraz… nie mogła zawieść Doriana, ani Filiego, ani Kiliego czy Thorina… nie mogła dopuścić do tego… a jednak sparaliżowało ją tak wielkie przerażenie… 
     - Ja też - wyszeptał Dorian. Położył wolną rękę na jej ramieniu, po czym ścisnął mocno, uśmiechając się bardzo słabo. - Jesteśmy w tym razem. I razem pozostańmy, nieważne do jakiego końca.
     Pokiwała głową, czując, jak wracała do niej samokontrola. Znów przyglądała się nadchodzącym wrogom, krzyczącym obelgi, słyszała wycie wargów i wilków. Byli coraz bliżej…
     - STRZAŁY NA CIĘCIWY! - ryknął Beleg.
     Razem z bratem byli ustawieni na stanowisku łuczników, w skrzydle osadzonym na skałach u podnóża Góry, w trzecim szeregu. Wykonali polecenie, czekając.
     - NACIĄGNIJ!
     Zrobiła to, odmierzając odpowiedni kąt, oczekując na dalsze rozkazy. Baleg czekał… przeciwnicy zbliżyli się o kolejne sto jardów… zagrał jeden elficki róg, a po nich kolejne…
     - OGNIA!
     Pierwszy szereg uwolnił strzały, po czym uklęknął, umożliwiając to następnemu. Drugi szereg wystrzelił, robiąc miejsce dla ich linii. Wszyscy oddali strzał w tym samym momencie, a ich groty pruły przez powietrze z wściekłym furkotem, spadając na wrogów niczym gromy, niosąc strach oraz śmierć. Zdążyła zauważyć tylko, że przeciwnicy popadali jak muchy. Potem musiała uklęknąć, by później się wyprostować i, już bez rozkazu, nałożyć kolejną strzałę na cięciwę.
     Było coś hipnotyzującego i dziwnie komfortowego w takiej formie walki. Bezmyślne powtarzanie tych samych czynności pozwalało wpaść w zastanawiająco uspokajający rytm. Nałóż strzałę, naciągnij, dobierz kąt, czekaj, strzelaj, uklęknij, wyprostuj się, nałóż strzałę, naciągnij, dobierz kąt, czekaj, strzelaj…
     Jednakże, za każdym razem, kiedy szereg przed nimi ustępował im miejsca, nie dało się nie dostrzec, że wrogowie mimo wszystko byli coraz bliżej, a deszcz strzał tracił swój początkowy zabójczy efekt.
     Rogi elfów rozbrzmiały przeciągłym sygnałem, dającym znak do rozpoczęcia walki wręcz. Łuki poszły w niepamięć i wszyscy łucznicy dobyli tarczy oraz mieczy, przygotowując się na swoją kolej do pójścia w pole. 
     Patrzyła Dorianowi w oczy, a spojrzenie tych brązowych tęczówek wryło się w całość jej bytu
i już wiedziała, że właśnie nawiązali ten niezwykły rodzaj więzi między ich umysłami. Świat szybko zaczął widnieć z innej, pełniejszej perspektywy. Uzupełniali się tak idealnie, że nie musieli rozmawiać, pytać czy nawet myśleć. Po prostu walczyli i wiedzieli, co robią,
w ułamkach sekundy wspólnie ważąc następne ruchy i posunięcia, bezsłownie dochodząc do porozumienia, po czym zadając zsynchronizowane ciosy.

     Nie było już jej i Doriana. Teraz naprawdę byli wspólnie, oczekując na rzeczywiste rozpoczęcie bitwy.
     Pierwsi do ataku ruszyli włócznicy.
     Łomot zderzających się armii był ogłuszający.
     I zaczęło się.

______________________________
Ależ oczywistym było, że zakończę rozdział w takim momencie. 

Polecam  piosenkę w odniesieniu do końcówki tego rozdziału. 

Kauss to sąsiednia wioska, pół mili od Ettinor, w której rodzeństwo spędziło kilka miesięcy po tym dniu.

Być może ciekawią was moje powody na umieszczenie wątku zwanego Thilbo Bagginshield w moim "dziele".
To było jedno kliknięcie na filmik na Youtube. Przedstawiał on obrazki Bilba i Thorina w dość... intymnych sytuacjach. Prawie zwymiotowałam. Czułam obrzydzenie i złość na widok tego, do czego doprowadzono relacje między tymi dwoma wspaniałymi (i kompletnie różnymi, to przyznajcie) tolkienowskimi postaciami. Lecz oczywiście poszukałam, posprawdzałam, bo musiałam się przekonać, skąd to się wszystko wzięło. Poznałam termin "shipping" i odkryłam, że oprócz rysunków, ludzie tworzą też teksty, głównie po angielsku. Zaczęłam czytać... i spodobało mi się!
"Ale oni nie byli gejami!" - często słyszę argument. 
Ależ oczywiście, że nie byli. Wiem o tym doskonale i resztki mojego rozsądku wieszają na mnie psy za to, co wyprawiam, dodając, że Tolkien się pewnie w grobie przewraca. Pewnie tak, chociaż śmiem twierdzić, że Tolkien nie wykluczał miłości między dwoma mężczyznami. Przecież uczucie Sama do "pana Froda" było niesamowitą lojalnością i tak, miłością, lecz
w platonicznym wymiarze. 

A to tutaj... cóż, Thorin i Bilbo tak bardzo do siebie pasują! Kocham myśleć
o nich jak o parze i to 
się już nie zmieni. Fanfikcje zryły mi mózg (serio, czytałam nieraz takie rzeczy...). Oto więc jest:
Thorin Oakenshield + Bilbo Baggins = Thilbo Bagginshield. 
A że obaj są mężczyznami... ja nie widzę problemu. Jestem tolerancyjna.
A poza tym... takie coś dodaje pikanterii, czyż nie? :D
Koniec tematu. 


Co by tu jeszcze... 

Z tego, co mi wiadomo, Tolkien nie wspomniał, gdzie i z kim Bilbo walczył
w Bitwie 
Pięciu Armii... ja wybrałam Barda i ludzi, chociaż w filmie pewnie będzie to Thranduil
i elfy. Moja decyzja nie ma jakiegoś konkretnego wytłumaczenia. Pp prostu za dużo już elfów.

Wymyśliłam to potajemne spotkanie, żeby wyjaśnić co u licha robił Gandalf, jak go nie było.

A! Warto 
wspomnieć, że w powyższym rozdziale zawarte zostało sporo... symboliki.

I WIEM, że Sybil jest idiotką, nie ubierając nic lepszego. Ale serio nic by dla siebie nie znaleźli. Przecież elfy są bardzo wysokie, a oni 
wręcz przeciwnie.
Wpadł mi na moment taki pomysł do głowy, żeby Sybil poszła do ludzi Daina i poprosiła o kolczugę z tej specyficznej siatki, której wyrób był sekretem krasnoludów z Żelaznych Wzgórz. Na pewno by jej odmówili, a ona wtedy krzyknęłaby: "Noszę pod sercem potomka Durina, do cholery!". Ha, tylko, że to niemożliwe, żeby jej dali... pewnie ktoś by wziął zapasową, ale by jej nie uwierzyli. A jeżeli to was nie przekonuje to... przecież nie byłoby na to wszystko czasu!
Poza tym, wystarczy przecież, że rodzeństwo się nie rozdzieli. Sami zobaczycie, jak wymiatają, gdy walczą wspólnie.

Dlaczego mam niepokojące przeczucie, że coś pójdzie nie tak...?

We wszystkim chodzi o to, że "życie za życie" ma dwie kompletnie różne interpretacje...

OK, rozpisałam się jak nigdy. Koniec tego.

I jeszcze tylko małe ogłoszenie, że w dniach 17 - 28.07 wyjeżdżam. 
Następnego rozdziału możecie się spodziewać dopiero w sierpniu.
Ciekawe, czy ktoś do dotarł, czy usnęliście w trakcie.