czwartek, 25 grudnia 2014

Rozdział 10.

Jest! W końcu jest kolejny rozdział! Przykro mi, jeżeli jego długość nie jest zadowalająca
w stosunku do tego, jak długo musieliście czekać na jego pojawienie się, ale rzecz w tym, że ja do tej pory nie miałam do końca czasu żyć, a co dopiero pisać.

 Ale dosyć już mojego użalania się nad sobą, i tak wy pewnie myślicie sobie tylko: "no już dłużej się rozdziału pisać nie dało, co?!", czy coś w tym rodzaju.

SPOILER ALERT: poniższy rozdział w większości skupia się wokół śmierci Dziedziców Durina, zawarty w nim jest również Thilbo Bagginshield, a jakże. Tyle Bagginshielda.
I, z Bagginshieldem jako tłem, znajdują się w nim przemyślenia na temat Śmierci, Miłości,
a także... paru innych. Cudnie.

W trakcie pisania tekstu znajdującego się pod linią wiele razy łzy napłynęły mi do oczu
i zaczęłam się zastanawiać, dlaczego to sobie robię? Ten rozdział boli. Zostaliście ostrzeżeni (lepiej weźcie to sobie do serca).


AAAAAAA!!!! WIDZIELIŚCIE PEŁNY ZWIASTUN "BITWY PIĘCIU ARMII"?!?!?!?!
Wyobraźcie sobie, jak mi kopara opadła, gdy zobaczyłam ten moment, w którym Thorin opiera swoje czoło no czole Kiliego (podejrzanie podobnie jak w końcówce rozdz. 7.).
COOOOOOOOO?! JAK?! JUŻ
W WAKACJE WIEDZIAŁAM, ŻE TAKI RODZAJ SCENY ZNAJDZIE SIĘ
W FILMIE WCHODZĄCYM DO KIN POD KONIEC GRUDNIA...
No po prostu....
NieWierzę.
______________________________

     Bolg wskazał na martwe ciało Sybil
     - Nawet mi szkoda tej zdrajczyni - powiedział sarkastycznie.
     - Doprawdy? - wycedził, uderzając z lewej.
     - Tak, tak – odpowiedział jego przeciwnik, blokując cios. - Ojciec i ja rozmawialiśmy
o niej co nieco - dodał, wykonując pchnięcie.
     - Co takiego? - wysyczał, odparowując.
     - Azog i ja zgodziliśmy się, że nadawałaby się - stwierdził ork ze złośliwym uśmieszkiem. - Była niczego sobie. Mogłaby dać mi syna….
     Słysząc owe słowa, Thorin niemalże oślepł z furii. Wszystko, co widział, było czerwone. Było żądzą mordu tego bluźniercy, który walczył z nim z niezmywalnym szyderczym grymasem. Thorin kompletnie stracił panowanie nad sobą, a jego uderzenia stały się gwałtowne i nieprzemyślane.
     Trudno mu było wyrazić, co czuł, kidy ujrzał, że dziewczyna zginęła. Jak wielkie było cierpienie na widok rozpaczy Filiego z powodu śmierci jego Jedynej.
     Thorin stracił ją. Znowu.
     Sybil była czasem tak podobna do Kory, że patrzenie na nią aż bolało. W głębi serca kochał Sybil, tak jak Korę, choć ten rodzaj miłości był trudny do jednoznacznego sklasyfikowania.
     Teraz utracił je obie.
     To wszystko przez orków… przez całe zło i plugastwo na tym świecie.
     Gwałtownie wzrosło w nim uczucie wściekłości i bezradnego, śmiesznego buntu. Ta złość niczym jakiś stwór podnosiła swój łeb gdzieś w jego klatce piersiowej, utrudniając mu oddychanie. Wzbierała w nim jak potężna sztormowa fala. Ten dogłębny sprzeciw przeciwko cierpieniu wznosił się w nim, zmuszając go do dalszej walki.. Całe to poczucie niesprawiedliwości, to wszystko, wydobyło się z niego w postaci krzyku. Jego doniosły, grzmiący jak burza głos utonął wśród odgłosów bitwy. A ona też była jednym wielkim krzykiem. Zwierzęcym krzykiem pełnym przerażenia przed śmiercią, dźwiękiem towarzyszącym czemuś tak prymitywnemu jak bezsensowne zabijanie się nawzajem.
     Wszystko było krzykiem. Krzykiem śmierci.
     Gdy Bolg został przez niego zgładzony, świat brzmiał jak tryumf.
     A potem Thorin otrzymał cios włócznią w plecy i przez moment nic nie słyszał. Chwilowa, surrealna, martwa cisza była zapowiedzią nadchodzącego końca, by potem ustąpić miejsca czemuś o wiele bardziej realistycznemu – bólowi. Nasilił się on jeszcze bardziej, gdy druga włócznia wbiła się w jego bok.
     Przyjacielski ból, utrzymujący go przy pewności bycia wciąż żywym, osiągnął zupełnie inny wymiar, gdy Thorin jak przez mgłę ujrzał swoich siostrzeńców czołgających się w jego stronę, krwawiących od licznych ran. Ta scena była wyjęta wprost z jego najgorszych koszmarów, a w dodatku wszystko działo się tak powoli, tak… dobitnie prawdziwie. Zawsze oczekiwał prawdy – od swojej rodziny, poddanych, od życia. Teraz chciał tylko kłamstwa. Zaprzeczenia, że nie, właśnie nie widział ukochanych synów swojej siostry, swoich synów, swoich dziedziców… umierających. Za niego.
     Wszystko, co robił, robił dla nich. Oni byli dla niego wszystkim. Patrzenie jak rośli, dorośleli i mądrzeli było najpiękniejszym doświadczeniem jego życia. Widzenie ich starań, by uczynić go dumnym przynosiło największą radość jego sercu. Miał takich wspaniałych siostrzeńców, udanych synów, cudownych dziedziców. Ich uśmiechy oraz żarty rozjaśniały najczarniejsze dni i dodawały siły do przejścia przez liczne trudne chwile.
     Teraz umierali. Ponosili najwyższą ofiarę. Niewinnie, dla niego. 
     W tamtej chwili Thorin II Dębowa Tarcza nie zaprzeczyłby i nie odmówiłby łzom, spływającym po jego policzkach.
     - Powiodłem was na śmierć – wyszeptał, drżącymi dłońmi głaszcząc Filiego i Kiliego po głowach, które złożyli na jego kolanach. – Umieracie przez moje szaleństwo…
     Usta Filiego wykrzywił uśmieszek. Zakasłał, plując krwią, po czym przemówił cicho.
     - Jesteśmy z rodu Durina, czyż zatem wszyscy nie jesteśmy szaleni? – wychrypiał.
     I tak oto wyruszali na spotkanie śmierci – ostatni Dziedzic Durina w prostej linii męskiej oraz dwaj jego siostrzeńcy. Przeklęci szaleńcy.
     Świat brzmiał jak rozpacz. Rozpaczliwy śmiech.

***
     Kili tak bardzo się bał. Nie chciał być sam.
     Świat wokół wirował i jakby mu… umykał. Niewiele do niego docierało prócz strachu
i bólu.            
     Niemal nie mógł się ruszać przez strzały utkwione w jego ciele. Jedynie przerażenie dodawało mu siły do walki. Nie był gotowy na zmierzenie się ze śmiercią. Przynajmniej nie w pojedynkę. 
Musiał dotrzeć do Filiego, do swojego brata. On od zawsze był przy nim i go wspierał.
     Fili go nie zostawi, bo…
     Też umierał, tak jak Thorin.
     Wuj klęczał, przebity włóczniami, a Fili leżał u jego boku z licznymi strzałami wystającymi z jego ciała.
     - Kili, Kili, mój drogi, niewinny Kili. – Młody krasnolud poczuł dłoń Thorina głaszczącą go po głowie. – I mój dzielny, mądry Fili… Przepraszam - wuj powiedział drżącym głosem. – Powiodłem was na śmierć.
     To była dobra śmierć, śmierć w obronie swojego króla, śmierć wojownika, ale niewiele to wnosiło do samego aktu umierania. Być może wierzenia, że czekało na ciebie coś lepszego niż plugawy świat, który opuszczałeś, potrafiły coś ułatwić, jednakże i tak pojawiało się pytanie „dlaczego”?
     Możliwe, że witałeś śmierć z uśmiechem ulgi na twarzy, niczym starego dobrego przyjaciela, albo starałeś się umknąć jej nieuniknionym sidłom. Jednak i tak pojawiał się ten moment niepewności oraz beznadziei, poczucie bezsensu, braku gotowości na stawienie czoła przeznaczeniu, Jedynej Sprawiedliwości. Chwila ta mogła być niezauważalnie krótka i odejdziesz w spokoju, a równie dobrze możesz umrzeć w bezradnym sprzeciwie
i uczuciu straty.

     Dlaczego?
     Dlaczego teraz i w ten sposób? Jaki był w tym sens?
     „Za co umieramy, Fili?” – Kili pomyślał, patrząc na wykrzywioną z bólu twarz brata. „Dlaczego poległa moja Ukochana? Dlaczego to wszystko tak bardzo boli?”
     Oczy Filiego zaszkliły się, zupełnie jakby usłyszał jego myśli.
     - Umarła za nic… - wykrztusił blondyn. - Sybil… miała sen i widziała nas… dokładnie tak jak teraz… i chciała temu zapobiec… zginęła na próżno…
     - Nie, nie myśl tak - wydyszał Kili. – Kochała cię tak bardzo, że oddała za ciebie życie. To nigdy nie jest próżna śmierć.
     Marne to było pocieszenie, ale Kili nie potrafił zdobyć się na nic innego. Wszechogarniający chłód, który odczuwał, powoli przemieniał się w przyjemne ciepło, kojące niczym głos mamy śpiewający mu do snu za czasów jego wczesnego dzieciństwa. Młody krasnolud półprzytomnie zerknął w górę i ujrzał oblicze wuja zalane łzami. Kili uśmiechnął się do Thorina delikatnie, siląc się na gest otuchy, lecz tamten tylko zaszlochał bardziej. Później Król pod Górą pochylił się nad swoimi siostrzeńcami i złożył pocałunek na ich czołach.
     - Jesteście moją największą dumą, synowie mojej siostry – wyszeptał.
     Kili spojrzał na brata i wymienili słabe, słodko-gorzkie uśmiechy. W tej samej chwili powieki Filiego zaczęły opadać ciężko, a Kiliego znów ogarnęła panika, która ścigała go od zawsze na najdrobniejsze wyobrażenie bycia rozdzielonym z bratem.
     - Fili! Fili, n-nie… nie zostawiaj mnie! – Kili załkał.
     Blondyn pokręcił głową, po czym mocno złapał jego dłoń, choć oczy utrzymywał otwarte z wyraźnym trudem.
     - Ki, nigdy cię nie zostawię, nigdy – rzekł cicho. – Po prostu patrz mi prosto w oczy i nie przestawaj, dobrze?
     Kili kiwnął głową, a Fili mocniej uścisnął jego dłoń.
     - Patrz na mnie, braciszku – wyszeptał blondyn.
     Cały świat wokół przycichł, rozmył się i stracił na znaczeniu. Już bardzo niewiele do niego docierało. Liczyły się tylko oczy Filiego, które miały taki sam kolor jak u Dis. Oddech Kiliego stopniowo zwalniał. Wiedział, że słabnie. Mimo wszystko nie odrywał wzroku od niebieskości oraz szarości tęczówek Filiego. Ujrzał w nich ulotną radość słonecznych, bezchmurnych dni spędzonych wspólnie z rodziną i poddanymi w wioskach ludzi, jak również bezlitosny chłód stali ich wrogów.
     Potem, przez coraz bardziej otulającą jego umysł mgłę, wdarł się jakiś zwierzęcy ryk
i Thorin chyba gdzieś zniknął. Kili leżał na usłanej trupami ziemi, a wszystko wokół robiło się zarazem oślepiająco jasne i przytłaczająco ciemne. Instynktownie raz jeszcze zerknął 

w kierunku Filiego.

     Ostatnie, co widział, to oczy brata patrzące prosto w jego własne. Nie pamiętał, czy spojrzenie Filiego było jeszcze żywe, czy już martwe.
***
     Jakże to było niezwykłe - jeden plus jeden dawało Jeden. Dwa serca, poprzednio zdające się być samodzielnymi całościami, zachowując dawną formę jednocześnie okazywały się być połowami Całości. Uroczo nielogiczne odejmowanie w dodawaniu. Przedziwna, fascynująca kreacja Valarów.
     W bólu oraz smutku, przez umysł Bilba przemknęła myśl, że chciałby móc cofnąć czas
i nie mieć z tym nic wspólnego. Że może jednak nie było warto. Wszystko z powodu łaski Ilúvatara, która przestała nią być już tysiące lat temu. Odpoczynek od nieśmiertelności, zwany Śmiercią.

     A zatem zadawał pytania Jej Wysokości Łasce. Czy zna pojęcie wyjątku? Czy wie coś
o litości? Czy potrafi dać szansę na naprawienie błędów i uleczenie ran, zaprowadzenie
w sercach porządku? Czy choć raz pokłoniłaby się Miłości?
     Bilbo klęczał przy umierającym Thorinie Dębowej Tarczy, a w trzepocie połów namiotu targanych lodowatym wichrem usłyszał stanowczą odpowiedź na swoje modły.

     Nie.

     Hobbit zamarł na moment, zszokowany tym bezlitosnym, ostrym tonem. Chwilę później, kiedy już się otrząsnął, intensywnie wpatrywał się w unoszenie się i opadania klatki piersiowej Thorina, tak jakby każdy oddech krasnoluda był jego własnym i to życia ich obu, nie tylko Króla pod Górą, były zawieszone na szali. Niedługo potem, zauważywszy, że oddech Thorina słabnie, Hobbit nie potrafił powstrzymać cichego łkania ogarniającej go rozpaczy. Jego wzrok powędrował gdzieś w dal, po czym znów w myślach przemówił do Jej Wysokości Ostatniej Sprawiedliwości.
     Dlaczego tak musi być? Dlaczego nie jesteś pierwotnym ukojeniem? Dlaczego nie chcesz swej misji na później odłożyć? Dlaczego jesteś tylko przerażeniem? Dlaczego, dlaczego… ono zawsze Cię poprzedza, lecz pytanie o sens tylko chyba Cię
w okrucieństwie utwierdza. Dlaczego, dlaczego - to nieszczęsne słowo, Twój herold, czy dasz mu odpowiedź, dlaczego czynisz żałobę wciąż na nowo? 

     Wiatr wdarł się do środka i otulił go swym chłodem.

     Ja nie jestem Przyczyną, tylko Skutkiem.

     - Bilbo… - wychrypiał Thorin, wyrywając go z transu.

     Hobbit błyskawicznie spojrzał prosto w te szafirowe oczy, które były całym jego światem. Tęczówki Króla pod Górą były najpiękniejszymi, jakie kiedykolwiek widział. Przeważnie przybierały odcień szafiru, lecz często zmieniały kolory. Czasem mogły stać się lodowato niebieskie i przeszywające, zdolne zajrzeć do samego rdzenia twojej duszy,
a kiedy indziej były ciemne i pełne tajemnic niczym głębie Ekkai. Jednocześnie zawsze migotała w nich iskra silnej woli, władczości oraz uporu. Patrząc w oczy Thorina od razu wiedziało się, że spoglądało się na króla. Teraz jednak nawet ten błysk majestatu wygasał powoli.

     Bilbo westchnął przeciągle, słysząc słaby głos Thorina. Z niepokojem chwycił dłonie krasnoluda złożone na jego piersi w swoje własne i przysunął się bliżej.
     - Jestem tutaj, Thorinie, jestem – powiedział cicho.
     Treść dalszej rozmowy Hobbit zachował tylko dla siebie, a słowa wtedy wypowiedziane stały się mrocznym wspomnieniem przywoływanym w samotności. W istocie, Bilbo czuł się w tamtej chwili tak samotny i bezradny wobec tego, co nieuchronne. Jakby w zwolnionym tempie obserwował, jak powieki ciężyły Thorinowi coraz bardziej, aż w końcu krasnolud wyszeptał ochryple:
     - Żegnaj, włamywaczu.
     Wtedy to się stało.
     Thorin zamknął oczy. Przestał oddychać. Znieruchomiał. Nie reagował na nawoływania Bilba.
     Wyzionął ducha.
     Kiedy Hobbit zdał sobie z tego sprawę, nagle znalazł się poza namiotem. Gdzieś szedł, czy biegł, uciekał. Wszystko wokół rozmyło się do niewyraźnych plam, a słyszał tylko zawrotne bicie własnego serca i szum w uszach. Nie mógł złapać tchu.
     Biegł.
     Bilbo uciekał. Przed prawdą, przed myśleniem o nim, przed…


A Elbereth Gilthoniel
   
     Czyjś cudny głos gwałtownie przywrócił jego umysł do rzeczywistości, jakby oblano go kubłem lodowatej wody. Ostro zwrócił głowę w kierunku dźwięku, by ujrzeć jakiegoś elfa ze świty Thranduila. Był on wysoki, jego zbroja nie została jeszcze oczyszczona z krwi. Stał pośród grupy elfów podobnych sobie; wszyscy mieli długie, piękne, jasne włosy. Cała gromadka zaśpiewała:

silivren penna míriel

o menel aglar elenath!

     Wtedy Bilbo zrozumiał, że patrzył na Eldarów, bowiem niewielu z nich żyło nawet
w Leśnym Królestwie – sam Pan Lasu się do nich zaliczał. Owe elfy kontynuowały swą pieśń, hymn do Elbereth. Słodka muzyka roznosiła się wokół, opadając na obecnych nieopodal ludzi, krasnoludów i elfów delikatnymi falami. Każdy zamierał w bezruchu
i przysłuchiwał się. Nie inaczej Bilbo. W miarę jak melodia docierała do niego, czuł, że coś pękało w nim w środku.
     W momencie, kiedy hymn się skończył, świat zawirował, a grunt usunął mu się spod nóg. Usiadł na ziemi, dopiero teraz w pełni odczuwając fizyczne wyczerpanie oraz rany doznane na bitwie. Ból głowy doprowadzał go do szału. Albo była to po prostu rozpacz.
     Thorin nie żyje, Thorin nie żyje, Thorin nie żyje.
     Jakiś dziwny odgłos wydostał się z jego gardła, ni to krzyk, ni to łkanie. Cały drżał, a na policzkach poczuł palące, słone krople. By powstrzymać dygoczące dłonie, mocniej chwycił krawędzie koca, który ktoś narzucił na jego ramiona. Nawet tego wcześniej nie zauważył.
     Fili i Kili też nie żyją, nie żyją, nie żyją.
     Rozejrzał się wokół. Łzy rozmywały mu wizję na świat. Jedyne, co mógł teraz dojrzeć, to tragedia. Widział wiele martwych ciał, licznych rannych, żałobę oraz smutek. Rozdarte rodziny, przecięte więzy, tyle istnień ukróconych na zawsze…
     Świat bez jego uśmiechu, bez psot chłopców
     Tyle par oczu na zawsze zamkniętych, tyle głosów komuś drogich na zawsze uciszonych…
     Oddech Bilba i jego bicie serca znów przybrały niemalże maniackie tempo.
     Ona tu była. Śmierć tu krążyła.
     Znów chciał spytać – „dlaczego”.
     Hobbit zadrżał. Pragnął, by wszystko w jego głowie, wszystko naokoło nie krzyczało.
     Nie bądźcie…
     Umarli.
     A wtedy jedna elfka, jakaś prosta żołnierka, zwyczajnie stanęła pośrodku owego skupiska rozpaczy i zaśpiewała:

In gwidh ristennin 

     Wszystkie elfy wokół zwróciły się w jej stronę. Po chwili elfce zawtórował chór głosów reszty mieszkańców Mrocznej Puszczy:

Ilfirin nairelma 

     Elfka znów podniosła głos:

i fae narchannen 

     Chór odparł jej:

Nauva i nauva 

     Elfka jeszcze wielokrotnie podnosiła głos, a chór zawsze jej odpowiadał. Bilbo nagle odkrył, że powtarzał razem z nimi: ilfirin nairelma, i coraz bardziej zatracał się w tym lamencie. Owa melodia działała zupełnie jak lek – swymi nutami wydobywała wszelkie cierpienie i smutek z serc obecnych wokół. „Zabieg” ten nie był do końca przyjemny. Miało się uczucie, jakby trucizna naprawdę opuszczała twoje wnętrze, nie szczędząc przy tym ostrego, palącego bólu. Hobbit płakał z wrażeniem, że pochłaniał żal oraz żałobę słyszalne w pieśni elfów, które były zarazem jego własnymi. Bilbo pogrążał się w mroku. Przestawał on już nawet budzić w nim strach…
     Z tego stanu po czasie bardzo długim wyrwał go znajomy głos:
     - Ach, już myślałem, że znów gdzieś zniknąłeś, Włamywaczu.
     Hobbit, wcześniej kryjący twarz w dłoniach, uniósł głowę, by ujrzeć Mithrandira pochylającego się nad nim z zatroskanym obliczem. Bilbo patrzył na Szarego Pielgrzyma, nie mogąc znaleźć słów, zarazem próbując opanować niekontrolowany szloch targający jego ciałem. Czarodziej westchnął ciężko, po czym uklęknął przed Hobbitem i położył ręce na jego ramionach, a potem potrząsnął nim delikatnie. Bilbo w końcu zdołał odzyskać mowę i powiedział ochrypłym, drżącym tonem:
     - Gandalfie, powiedz mi tylko jedno, tylko jedno… - Wziął głęboki oddech. – Dlaczego kochamy, skoro odejście drogich naszemu sercu tak bardzo boli?
     Na twarzy czarodzieja odmalowała się głęboka żałość oraz współczucie.
     - Ryzyko straty ukochanych jest wyzwaniem, które wszyscy musimy podjąć – przemówił łagodnie. – Jeżeli znalazłeś w sobie odwagę by kochać, i to kochać tak mocno, odnajdziesz również siłę na przetrwanie rozstania. Musimy być dzielni w miłości, mój przyjacielu, gdyż nie trwa ona jedynie wtedy, gdy sprzyja szczęście. Prawdziwa miłość jest światełkiem
w najgorszej ciemności, a męstwem jest pozostać mu wiernym i nie poddać się pokusie mroku.
     Z tymi słowami wziął Hobbita w objęcia, trochę jakby trzymał małe dziecko. Bilbo bezradnie złożył głowę na ramieniu Mithrandira w poszukiwaniu bliskości innej istoty. Czarodziej zaśmiał się cicho, po czym zaczął głaskać Niziołka po głowie. Ten gest był dla Bilba tak bardzo kojący, tak zaskakująco dokładnie tym, czego potrzebował, że
z wdzięczności wzruszenie odebrało mu głos, a łzy spłynęły po jego policzkach.
     Zdawało się, w oddali, czyste, boskie głosy elfów łączyły się w coś w rodzaju balsamu, łagodzącego ból fizyczny, uśmierzającego rany. Opływały wszelkie zranienia
z subtelnością i słodyczą mleka oraz miodu, przynosząc ulgę. Hobbit łapczywie wsłuchiwał się w te dźwięki, starając się jednocześnie zwracać uwagę na to, co mówił do niego czarodziej.
     - Jesteś Rozmówcą Smoków, Zabójcą Azoga Plugawcy, Jeźdźcem na Beczułce i nie tylko, Bilbo Bagginsie. Jesteś dzielny, stawisz czoła żałobie – szeptał Gandalf. – Później twoje serce znów pozna, co to radość, zobaczysz. – Westchnął. – Lecz teraz płacz, mój drogi hobbicie, płacz… albowiem nie wszystkie łzy są złe.
     Na pogrzebie Króla i dwóch książąt nie uronił ani jednej łzy. Stał nieruchomo wśród innych członków Kompanii, uparcie wpatrując się tylko w ciała trójki poległych. Światła pochodni niezliczonych żałobników go oślepiały, więc tylko zmrużył oczy, nie odrywając wzroku od Thorina, Filiego i Kiliego składanych do kamiennych mogił. Kiedy przyszła jego kolej na pożegnanie Dziedziców, na sztywnych nogach zbliżył się do trzech grobów. Najpierw pocałował czoła Filiego i Kiliego, tych dzielnych młodzieńców, których pokochał niemal jak własną rodzinę. Później podszedł do Thorina i położył Arcykamień na jego piersi. Czuł na sobie ciężar tysięcy spojrzeń, lecz sam patrzył tylko na twarz swojego Króla, ten ostatni raz. Nim znów stanął pomiędzy członkami Kompanii, prawie niezauważalnie musnął brwi, nos i wargi Thorina opuszkiem palca.
     Dalsza część ceremonii minęła mu jak we mgle. W pewnej chwili odkrył, że wszyscy żałobnicy prócz niego opuścili już miejsce spoczynku Króla oraz jego siostrzeńców. Wszystko wokół było zimne i puste. Do jego uszu docierał cichy pomruk lamentów krasnoludów, elfów oraz ludzi, niosący się z wyższych hal aż tutaj. Hobbit zdał sobie sprawę, że nie był w stanie wydusić z siebie ani nuty, nieważne jak bardzo pragnął przyłączyć się do pieśni.
     Więc pan Baggins stał wśród chłodu oraz mroku, dzieląc swą samotność z Samotną Górą, jednocześnie gorzko rozmyślając o swojej przyszłości po tak niesamowitej przygodzie. Zastanawiał się nad obietnicą daną Thorinowi…
     Kiedy nadejdzie czas, opuści Erebor, uprzednio pożegnawszy się ze wszystkimi swymi przyjaciółmi. Odejdzie, nie spoglądając wstecz. Będzie miał wrażenie, jakby usunięto
z jego ramion jakiś wielki, niewidoczny ciężar. Mimo że wędrówka z powrotem do domu będzie raczej przyjemna, całą drogę spędzi z głową nisko spuszczoną i ponurym nastroju. Gandalf, chcąc go odrobinę rozweselić, zacznie opowiadać najróżniejsze ciekawe, nieraz przezabawne historie. Wtedy właśnie Bilbo wpadnie na pomysł spisania swoich przygód. Powróci do domu z tym zamiarem, który jednak odłoży na potem, gdyż jego żal będzie jeszcze zbyt świeży. Dobre, proste życie już nigdy nie będzie dostarczało mu prawdziwego spokoju, a historie w książkach nie rozpalą jego ciekawości.
     Ależ oczywiście, Bilbo będzie cieszył się zwykłymi rzeczami, jak na przykład promieniami słońca ogrzewającymi jego twarz w trakcie kurzenia porannej fajki we frontowym ogrodzie Bag End.              
     Jednak nigdy już nie spojrzy na Wschód. Tam, gdzie wstaje słońce, gdzie podążył tyle lat temu, gdzie znajduje się Samotna Góra, pod którą spoczywa…
     Jego imię przez lata nie przejdzie mu przez gardło.
     Żeby zająć myśli czym innym, a zarazem wypełnić obietnicę, długie godziny spędzi na ogrodnictwie.
     Niemal od razu po powrocie do Shire, zasadzi drzewo. Dąb. Do opieki nad nim nie dopuści nikogo, nawet Dziadunia. Będzie samodzielnie dbał o niego i pielęgnował z wielką uwagą oraz starannością.
     - Rośnie pięknie, mój królu – szepnie nieraz, czule muskając listki siewki opuszkami palców.
     Nie będzie wiedział dokładnie, w którym momencie zacznie mówić do rośliny. Nikt nie będzie świadkiem tych intymnych rozmów, lecz i tak rozprzestrzeni się plotka, że Szalony Baggins zwariował do reszty. Nie będzie go to interesowało, tak jak wiele nieistotnych już spraw.
     Czasami, gdy rozpocznie snucie kolejnej opowieści o swoich przygodach do roślinki, będzie się czuł z lekka niespełna rozumu. Za wytłumaczenie uzna żałobę i stratę. Gdy łzy po raz kolejny napłyną mu do oczu, jego wzrok powędruje do młodej sadzonki stojącej
w doniczce na parapecie, tak pełnej nadziei i nowego życia. Zawsze zanuci wtedy:

Ilfirin nairelma

     A kiedy głos uwięźnie mu w gardle, wyszepcze tylko:

Nauva i nauva 

    Potem, gdy już przełknie gorycz, powróci do opowiadania historii. Opowie swojemu dębowi
o trollach, Rivendell, Górach Mglistych, Azogu, Beornie, Mrocznej Puszczy, Thranduilu oraz jego Leśnym Pałacu, Esgaroth, Samotnej Górze, Smaugu, wspaniałościach Ereboru, wspomni także o każdym z jego drogich kompanów, syna Thráina nie wliczając, napomknie nawet o Sybil i Dorianie…
     Jednakże nigdy nie znajdzie w sobie siły, by powiedzieć cokolwiek o Arcykamieniu czy Bitwie, nie zechce również mówić o pierścieniu.
     I tak miną mu lata, przez które z dumą będzie obserwował, jak jego roślina rozrasta się
i pięknieje z każdym rokiem.
     - Rośnij – będzie powtarzał swojemu drzewu. – Staw czoła światu z taką siłą jak on kiedyś.
     W istocie tak się stanie. Dąb zostanie przesadzony z doniczki do ogrodu, gdzie wrośnie na potężny i cudny, z ogromem ciemnozielonych liści szumiących swoje tajemnice, przyniesione nieraz od strony Samotnej Góry przez ciepły, suchy wiatr.
     Ten, który naprawdę przywróci radość do serca Hobbita, jego usynowiony kuzyn, Frodo
(z niektórych cech wyglądu tak bardzo będzie Bilbu przypominał jego Króla), pokocha drzewo od pierwszego wejrzenia i obieca przejąć opiekę nad nim po wuju.
     - Bądź silny i niezwyciężony – Bilbo powie dębowi po raz ostatni, zanim opuści Shire
i wyruszy do Rivendell. – Niczym… Thorin, mój âyzung, kurduh.

***
     Jako krasnoluda ten fakt nie powinien go zadziwiać ani trochę. Dzieci Aulëgo miały wiele wspólnego z bogactwami, z żądzą posiadania, nawet chciwością, jak żadna inna rasa Śródziemia. Ich serca od zawsze pragnęły mieć coś na własność. 
     Dlaczego zawsze pragniemy coś mieć? Zabierać wszystko tylko dla siebie, zagarniać jako tylko i wyłącznie własne? Z jakiego powodu on chciał mieć Bilba, mieć Jego miłość, mieć Jego serce?
     Był takim chciwym głupcem. Dopiero teraz, na łożu śmierci, zrozumiał, że tak naprawdę chciałby dzielić swoje i Jego serce. Pragnął by jego i Bilba miłość była wspólna. Ileż by
z tego wynikło radości oraz dobroci! Miał wrażenie, że czuł to nawet teraz – ciepłe promienie słońca muskały jego twarz, a lekki wietrzyk poruszał kosmykami jego włosów, niosąc ze sobą słodkie kwiatowe aromaty. Drobne dłonie Bilba delikatnie przeczesywały jego włosy, podczas gdy On nucił jakąś spokojną melodię, tonącą w śpiewie ptaków. Thorin głowę miał złożoną na Jego kolanach, a leżał na miękkiej trawie. Uchylił powieki by zobaczyć swojego Jedynego, spoglądającego na niego z góry z uśmiechem piękniejszym
i jaśniejszym od wszelkich klejnotów świata. Promienie światła przeświecały przez Jego burzę loków, przydając im wyglądu aureoli ze szczerego złota.
     - Jesteś aniołem – Thorin wyszeptał z czułym uśmiechem, ujmując dłonią Jego policzek.
     Bilbo zaśmiał się tak cudnie. Dźwięk ten poniósł się daleko wśród otaczającej ich roślinności prywatnego ogrodu Bilba znajdującego się na bardzo szerokiej półce skalnej Samotnej Góry. Rozrastając się i piękniejąc z każdą kolejną wiosną, stał się on ostoją spokoju i świątynią dumania dla wszystkich tych, którzy potrafili bliskość natury docenić.
     - Mój królu – On powiedział cicho, z uczuciem, odwracając uwagę Thorina od otoczenia. Nie potrafił on oderwać wzroku od Jego twarzy, na której malowała się tak oczywista miłość i oddanie. – Jeżeli mnie uważasz za dobrego ducha…
     Właśnie wtedy opanował go chłód, powrócił ból i znalazł się z powrotem w brutalnej rzeczywistości. Gdyby tylko mógł wrócić do tamtego widzenia! Tak bardzo chciał zatracić się w tym, co już na zawsze stracone. Świadomość tego, co mógłby mieć, potęgowała mękę walki o życie. Każdy oddech stawał się coraz trudniejszy i coraz mniej sensowny,
a ubytek krwi sączącej się z jego licznych ran przestał mu przeszkadzać. Wszystko, żeby ten koszmar się skończył. Byleby tylko trafić w miejsce podobne temu z jego marzenia, byleby tylko raz jeszcze ujrzeć mądrość, która olśniła Thorina Dębową Tarczę, króla głupców, tak późno, że mogłaby być uznana za nic więcej ponad bezsensowną mrzonkę umierającego.
     Czy byłby w stanie zdziałać wiele przez dzielenie wspólnej miłości po całym życiu
w chciwości i żądzy?

     Nie

     Głos, który udzielił odpowiedzi, był lodowaty bardziej od wichrów z dalekiej Północy, aż zza Ered Mithrin, i bezlitosny bardziej od ostrzy Mordoru. Zzupełnie jak Śmierć. Niemal zadrżał od tego dźwięku. Nie był jeszcze gotów, by otworzyć oczy, więc wsłuchiwał się
w otoczenie. Do jego uszu dotarł odgłos połów namiotu szarpanych wiatrem oraz cichutkie łkanie… Jego serce zamarło.
     Z trudem uchylił powieki i ujrzał swojego Jedynego.
     Bilbo.
     Siedział przy jego materacu, kiwając się lekko w przód w tył z niewidzącymi oczami, zupełnie jakby znajdował się w jakimś rodzaju transu.
     Nie wierząc w to, co widzi, Thorin przez czas jakiś intensywnie wpatrywał się w Niego, zastanawiając się, czy to tylko kolejne widziadło. Dlaczego Hobbit miałby być tutaj, u jego boku, skoro Thorin go zdradził, złamał obietnice miłości, wierności oraz opieki dane
w tamtą pamiętną noc? Bilbo był jego marzeniem, ale czy był nim też teraz? Tylko marzeniem półprzytomnego umysłu, jedynie zjawą, życzliwie spełniającą pragnienia osoby odchodzącej z tego złego świata…
     - Bilbo…
     Niziołek gwałtownie zwrócił głowę w jego kierunku. Thorin raz jeszcze zachwycił się pięknem Jego oczu. Od zawsze fascynował go ich kolor. Miał on w sobie uspokajającą szarość jesiennej słoty, odrobinę z odcienia słonecznego letniego nieba, krystaliczność górskich strumieni, a także niewielką ilość zieleni przypominającej mu kolor trawy pokrytej szronem. Pod wszystkim tym był ukryty błysk swego rodzaju stałości, a także łobuzerska iskierka, jakby Bilbo znał jakąś tajemnicę, być może owy hobbicki sekret czerpania radości z prostoty życia.
     - Jestem tutaj, Thorinie, jestem – On wyszeptał.
     - Chłopcy? – wymamrotał. – Co z Filim i Kilim?
     - Przykro mi – Hobbit odpowiedział cichutko po chwili ciężkiego milczenia, z bólem słyszalnym w głosie.
     Król pod Górą wypuścił z płuc przeciągły, drżący oddech, tłumiąc szloch. Dis nigdy mu tego nie wybaczy. On sam sobie tego nie wybaczy. Gdyby tylko jego siostra byłaby przy nim, może skróciłaby mu mękę…
     - Dlaczego tu jesteś? – wydyszał Thorin, usiłując zająć myśli czym innym. – Przecież po tym, jak się wobec ciebie zachowałem…
     - Nie! – Bilbo gwałtownie pokręcił głową. – To ja jestem bardziej winny! Wykradłem twoją własność, własność twojego rodu, a przecież wiedziałem, jak wielkie znaczenie miał Arcykamień dla ciebie i dla całej sprawy…
     - Bilbo… - przerwał mu ochryple, ciesząc się jeszcze brzmieniem tego imienia. – Ten występek ci wybaczyłem, bo ty jesteś moim Arcykamieniem, to ty jesteś moim sercem. 
    On załkał.
     - Ja również ci wybaczyłem, gdyż i ty jesteś moim sercem.
     Thorin mocniej uścisnął Jego dłonie, czując, że już nie da rady walczyć dłużej. 
     - Ghivashel… - Zakrztusił się krwią. - Wróć do Shire, do swojego domu, ogrodu, książek. Sadź rośliny i patrz jak rosną, przynosząc nową nadzieję z każdą wiosną. Ciesz się dobrym, prostym życiem, najdroższy Bilbo, bo jest w nim sens, dobrze? Zrobisz to dla mnie?
     Wzrokiem pochłaniał każdy cal Jego najpiękniejszego oblicza, kiedy Niziołek pokiwał głową z drżącym westchnieniem. Thorin uśmiechnął się lekko, patrząc na niego spod przymkniętych powiek.
     - Żegnaj, włamywaczu – wychrypiał.
     Zapadał się w bezdenną czarną głębię, a zarazem ulatywał w górę. Do jego uszu docierała jakaś melodia, być może to jego własne imię,  albo glosy wszystkich, których kochał… jego Kompanii, Brandona i Kory, Doriana i Sybil, Dis i chłopców, a może to Jego głos…
     Nim znalazł się w innym czasie oraz miejscu, ostatnią rzeczą, jaką czuł, było ciepło Jego drobnych dłoni, trzymających jego własne w żelaznym uścisku, który, mimo całej swej desperacji, nie powstrzymał Śmierci.

***
     Tragiczne wieści rozniosły się pędem błyskawicy.
     - Hiro hyn hîdh ab ‘wanath – wszędzie słyszał elfy powtarzające to zdanie, a także imiona jego ukochanych. Na pięknych twarzach wojowników z Mrocznej Puszczy malował się łamiący serce smutek oraz żałość.
     Gdziekolwiek by nie skierował swojej uwagi, którejkolwiek rozmowie by się nie przysłuchał, osaczały go tylko owe słowa, przygniatające go ciężarem ich doniosłego znaczenia.
     Hiro hyn hîdh ab ‘wanath. Niech znajdą spokój po śmierci.
     Po śmierci.
     Tyle głosów mówiło to cicho, albo głośno, szeptało, wykrzykiwało, wszystkie jednocześnie, a do Doriana docierała tylko ta część mówiąca o śmierci, o tej jedynej śmierci, której miał zapobiec.
     Przecież to niemożliwe, przecież przysięgał na Siedem Gwiazd, przecież patrzył wtedy na jego gwiazdę, którą tak dawno temu pokazał mu Fili, przecież robił wszystko, by nie zawieść Dziedziców i wspomnień z nimi związanych, chwil, które nosiła w sobie właśnie jego gwiazda…
     Niech znajdą spokój po śmierci… Gwiazdy widziały już tyle śmierci, a wciąż były spokojne. Czy nadal takie pozostaną, jeżeli to, co słyszy jest prawdą? Nie, na pewno nie…  ród Durina miał je w swoim herbie…
     Gwałtownie spojrzał w górę, lecz ujrzał jedynie zachmurzone niebo. Zamrugał, podczas gdy coś na kształt nadziei przyspieszyło rytm jego serca. Skoro gwiazdy nie udzielą mu jeszcze odpowiedzi, to może istnieje szansa, że to wszystko nieprawda…
     - Niestety, król Thorin nie żyje – powiedziano mu, kiedy błagał kogoś, nie pamiętał kogo,
 o zaprzeczenie. - Książę Fili i książę Kili również polegli. 
     Całe jego życie roztrzaskało się na drobne kawałeczki w tamtym momencie, bardziej spektakularnie od najdelikatniejszego szkła.
     Zatoczył się i upadł na kolana, pochyliwszy głowę. Dłońmi ściskał klingę miecza tak mocno, że spod palców wypłynęły mu strużki krwi. Wstrząsał nim szloch, kiedy przez zasłonę łez  wpatrywał się w refleksy świetlne odbijające się w ostrzu. Słone krople spływały mu po policzkach, po czym skapywały na klingę i obmywały ją z posoki. Czuł ogromny palący ból, jakby pozostałość po poparzeniach, po Ogniu. Paliła go rana w nodze, paliły go krwawiące skaleczenia na palcach, paliły go gorące łzy, tak gorzkie.
     Słodycz zwycięstwa przerodziła się w gorycz przegranej. Spełnił się najgorszy scenariusz - ukochani umarli. Sen Sybil się spełnił. Nagłe ukłucie zatrzymało jego serce na myśl o niej.
     Sybil… Gdzież ona się podziewała? Czy była bardzo ranna? Czy słyszała już wieści? Czy to… jej imię… czy wiatr szeptał jej imię? Sybil, Sybil… i Dorian… Dorian i Sybil… ich imiona razem brzmią tak… tak… właściwie.
     A teraz jest tylko Dorian, tylko on sam.
     Gdzieś na krańcach jego świadomości, Głos podsuwał mu wizje dotyczące rzeczy, które mogły przydarzyć się jego siostrze.
     Dorian zadrżał i nie przestawał dygotać, rozsadzany przez wewnętrzną wściekłość na samego siebie, na swoją głupotę.
     Zakręciło mu się w głowie. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że wstrzymywał oddech. Wypuścił powietrze z płuc, lecz z jego ust wydobyło się głośne łkanie. Przygryzł wargę, starając się uciszyć samego siebie. Nie chciał zagłuszać krzyku sumienia.
     Dorian zawiódł. Zawiódł ich wszystkich.
     Jedyne, co mu pozostało, to płacz. 

______________________________

Z winylowej płyty puszczonej na gramofonie leciały utwory Chopina, a ja pisałam ten rozdział, wieszałam cukierki na pachnącej choince i robiłam tysiąc innych rzeczy w tym przedświątecznym zamęcie, podczas gdy obok komputera stał kubek z kawą, jedyną miłością mojego życia. Ach, ach, doprawdy, tak najlepiej. Coś sprawia, że będę ten moment wspominać z uśmiechem jeszcze długo.

Moje papugi, ci czterej mali terroryści, zdaje się, i tak najbardziej lubią "Cztery Pory Roku" Vivaldiego.

Moja krew! ... tak jakby.

Ekhm. 

Sindarin:
- In gwidh ristennin - The bonds cut - Przecięte więzy
- i fae narchannen
 - the spirit broken - złamany duch
  
- Ered Mithrin - Góry Szare


Quenya:
- Ekkaia - jedna z nazw ogromnego oceanu okalającego wszystkie ziemie Ardy
- Ilfirin nairelma - Undying is our regret - Wieczny jest nasz żal
- Nauva i nauva - What should be shall be - 
Co ma 
być to 
będzie

Tekst tej pieśni jest tak naprawdę początkowym fragmentem wyrwanym z Lamentu do Gandalfa, który Drużyna Pierścienia ma okazję usłyszeć w Lothlórien. (Ja taka szczwana bestia...). Jej oficjalne wykonanie jest moim zdaniem przepiękne - posłuchajcie tego,
a później wyobraźcie sobie, że Bilbo słyszy dokładnie to samo po śmierci Thorina... Boli.

Polecam także ten cudny cover Lamentu.

Oczywiście, leśne elfy nie posługiwały się Quneyą w codziennej komunikacji. One nawet tak naprawdę nie mówiły po sinadrińsku! Język elfów Mrocznej Puszczy był
w rzeczywistości daleko spokrewniony z Sindarinem i Quneyą. Wiedziałam o tym od początku, ale zastosowałam sindariński jako ich język, bo zwyczajnie poszłam na łatwiznę. Wszak w głębiach "internetów" nie ma słownika ani wykazu wyrażeń w języku elfów Mrocznej Puszczy. Ale w Sindarinie, Quenyi, Khuzdulskim i (uwaga, uwaga, świat jest nieskończenie zaskakującym miejscem) Czarnej Mowie już tak.

Ale, nawet jeżeli te elfy nie mówiły w Sindarinie i Quenyi, to dlaczego nie mogłyby w nich śpiewać?

Khuzdul:
âyzung - lover/ true love -  kochanek/ prawdziwa miłość 
- kurduh - my heart - moje serce

Do tej pory nie do końca pojmuję, dlaczego Tolkien uśmiercił całą trójkę Dziedziców. Jedynym argumentem przemawiającym za, który potrafiłam wymyślić, jest ten, że razem
z nimi umarła klątwa ich rodu - choroba złota. I WIEM, że pojęcie "fikcja literacka" pozwala mi na bardzo wiele, lecz  nie mogłam zmienić tak ważnego punktu w fabule, jakim jest śmierć Thorina, Filiego i Kiliego. Skoro Tolkien tak postanowił, to niech będzie.

Och, Dorian, mój chłopcze... z jednej strony tak szczerze mi cię żal, z drugiej jednakże....

Czy ty zawsze musisz być taki.... skomplikowany?

Pisanie rozdziału 11. (praktycznie cały z jego punktu widzenia) przyprawia mnie o ból głowy. Chcę pokazać tam, jak Dorian powoli traci zdolność racjonalnego myślenia (przez truciznę), jak żałoba przygniata go coraz bardziej i bardziej, jak z coraz większym trudem podnosi się po każdym ciosie zadanym od Losu, aż w końcu...

A doskonale wiem, że muszę dać z siebie wszystko, bo rozdział 11. to... to ma być coś,
a... a jak się staram to zawsze nawalam, i to jest wszystko takie...

stresujące.

~*~+~*~
Uruchamiam cykl pt.
PYTANIA ODWIECZNE I WIECZNE 
czyli jakie myśli napadają tolkienowskiego świra (czytaj - mnie) tkwiącego na biol-chemie.
  1. Czym w Śródziemiu byłby epikotyl? 
  2. Jak wtórnie diploidalna komórka centralna ośrodka zalążkowego brzmiałaby
    w Quenyi? 
  3. Jak długa jest ontogeneza mallronów? 
  4. A co z filogenezą Calaquendich? 
  5. Czy owoc Laureinu był owocem rzekomym? 
  6. Czy kwiat Tempelrionu miał fitochrom P730? 

~*~+~*~
Dzisiaj idę zobaczyć "Bitwę Pięciu Armii" ... Mahal, ależ się boję...
Tak czy siak, z okazji Świąt Bożego Narodzenia życzę Ci, drogi czytelniku, po prostu szczęścia, rodzinnego ciepła i uśmiechu, a także radości dzielonej razem z najbliższymi w otoczeniu magicznej bożonarodzeniowej atmosfery,
WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO! :)  

niedziela, 30 listopada 2014

JA. ŻYJĘ.

JA. ŻYJĘ. Jeszcze. Ledwo co. Profil biol-chem to koszmar. Wchodzenie w dorosłość to koszmar. Życie to koszmar.

Wiem, że zdecydowanie za długo nie wstawiałam nowych rozdziałów, ale muszę poinformować was, że nic się na tym blogu do przerwy świątecznej nie pojawi.

Jeżeli kogoś interesuje bardziej dogłębne i dokładne wytłumaczenie, to mam ich nawet kilka.

Brak czasu to moja główna wymówka. Profil biol-chem z rozszerzonym angielskim
i francuskim jest wymagający. Jako osoba, która myśli w przyszłości o karierze lekarza, powinnam uczyć się na okrągło... i jeszcze więcej. Nie robię tego, bo... ha, nie, ja nie piszę. Przynajmniej nie dotyczy to "Życie za życie". Od września rozpoczęłam pisanie pięciu opowiadań po angielsku, kompletnie różnych od siebie. Łączy je tylko jeden wątek - Baggishield. Żadne z nich  nie jest skończone. Zamiast tego czytam Bagginshieldy innych autorów na różnych stronach internetowych. (Żeby poprawić sobie humor, czasem myślę sobie, że jestem trochę jak da Vinci, który w swoich notatkach żalił się nie raz - "czy ja coś kiedykolwiek skończyłem?"). Jestem taka leniwa, a szkoła nie pomaga. Mój profil dobitnie udowadnia mi, jak bardzo niewystarczająco inteligenta jestem, żeby stać się jakąś znaczącą jednostką w moim przyszłym zawodzie. A to znowu zniechęca mnie do tknięcia "Życie za życie". Rzecz w tym, że pomimo mojego kpienia, że opowieść ta to moje "dzieło życia", jej ukończenie ma dla mnie ogromne znaczenie. Nie mogę tego zepsuć. Po prostu nie.

Ostatnio doszłam do konkluzji dotyczącej mojego stylu pisania. On jest taki okropnie... adekwatny. Mam na myśl to, że, moim zdaniem, w sposobie, w jakim opisuję wydarzenia, nie ma nic odkrywczego czy zaskakującego (oczywiście, są może ze dwa wyjątki). Sama fabuła jest niczego sobie i czasem wciąż mnie zaskakuje, ale moja pisanina jest taka... brutalna, ciężka i nieprzyjemna, kiedy powinna być, a lekka, bez wysiłkowa
i przyjemna, gdy należy. Zawsze brakuje mi "tego czegoś", zawsze odnoszę wrażenie, że zawodzę oczekiwania. Nieustannie towarzyszy mi to dręczące uczucie gdzieś na krańcach mojego umysłu, że mogłam napisać to lepiej, że to nie jest wystarczająco dobre, że ja jestem niewystarczająco dobra. Jako, że jestem istotą niedorzecznie dumną, mocno zabolało mnie dojście do powyższego wniosku. Zapragnęłam coś zmienić - zacząć zaskakiwać, kokieteryjnie oczarowywać, bawić się z czytelnikiem, przybrać ciekawy, nowszy i bardziej fascynujący punkt widzenia na sprawy, sprawić, że czytelnik będzie musiał usiąść. I tutaj pojawia się kolejny problem. W moim przypadku dystans pomiędzy "chcę" a "mogę" jest jak droga między Krakowem a Zakopanem z zahaczeniem o RPA. Autostopem. Natomiast między "chcę i mogę" a "zrobię" mam do przebycia odległość podobną do tej pomiędzy Warszawą a Berlinem z uprzednim zdobyciem Mount Everestu
i zejściem na same dno Rowu Mariańskiego.

Najśmieszniejsze jest to, że, kiedy o coś się staram i wkładam w to całe serce, to skutek nigdy nie jest zadowalający, a w niektórych sytuacjach jestem na najgorszym miejscu drugim. Chcę być najlepsza, a nigdy nie jestem.  A gdy nie chcę i zupełnie się nie staram, kiedy robię wszystko "na odwal się" i padam na łóżko/kanapę/podłogę/ziemię z myślą "pie*dolę to wszystko" to albo efekt jest poniżający, albo... znów jestem druga.

W dużym skrócie możemy przyjąć, że mam pisarską blokadę i dokuczają mi humory mojej artystycznej duszy.

Moim "prezentem" dla was na święta Bożego Narodzenia będzie kolejny rozdział 10.,
a przed 7 stycznia pojawią się ostatnie dwa rozdziały, mam taką nadzieję.

- Nadzieja matką głupców. 

- Tak, ale każdą matkę trzeba kochać! 

~*~+~*~ 
PS.
Mój blog niedawno przekroczył 2500 wyświetleń! Jak to mój zawsze kochający młodszy brat powiada "niektórzy to tyle dziennie mają", ale chciałam wam wszystkim ogromnie podziękować! Zaczynając publikować rozdziały na tym blogu, myślałam sobie "no, może pod koniec trzeciej księgi dojdę do dwóch tysięcy wyświetleń", a tutaj bach! Jesteście niesamowici! Czuję się zaszczycona i, och, prze szczęśliwa, waszym tak dużym zainteresowaniem. Wyśmiejcie mnie albo mi pogratulujcie, cokolwiek, doprawdy. Dla mnie to ogromny sukces!
DZIĘKUJĘ WAM! 
Za wszystko. Za dodawanie mi wiary w siebie, za cierpliwość ze mną i za przypominanie mi, że są ludzie, którzy czekają na zakończenie tej historii.
Która tak naprawdę będzie tylko początkiem...

Zdradzę wam pewien tyci, tyci sekret. Na tym blogu szczegóły mają ogromne znaczenie. Piosenki grające w tle są tutaj nie tylko dlatego, że brzmią świetnie i budują pożądany przeze mnie nastrój. Zdjęcie w tle nie zostało wybrane tylko dlatego, że jest bardzo ładne. Dorian i Sybil nie zostali kilkakrotnie przyrównani do ognia i wiatru bezpodstawnie.

By sytuacja podobna zaginięciu Jedynego Pierścienia, kiedy to wiele z tego, co nie powinno być zapomniane, przepadło, Valarowie (oczywiście tylko w moim wyobrażeniu) doszli do wniosku, że świat potrzebuje żywych dowodów historii wieków, które wkrótce miały przeminąć. Dorian i Sybil  "Ostatnim Powiewem, podsycającym Iskrę" ...
"Życie za życie" jest tak naprawdę drugą częścią większej trylogii opowiadającej
o rodzie Peryár, co w Quenyi znaczy "Półkrwi", których godłem są Dwa Drzewa Valinoru, zawołaniem rodowym jest Życie za życie, a jednym z elementów ich dziedzictwa jest miecz wykuty przez Thorina II Dębową Tarczę...
A reszta... w swoim czasie.

Czy w zamian za uchylenie rąbka tajemnicy mogę liczyć na to, żeby każdy, kto przeczytał ten post, zostawił pod nim swój komentarz? Bardzo zależy mi na waszych opiniach o mojej opowieści, pisaniu, moim blogu. Nie oczekuję jakichś rozpraw czy dogmatów, wystarczy nawet jedno czy dwa zdania. Tak pięknie proszę! 

środa, 27 sierpnia 2014

Rozdział 9.

Ok, radzę się przygotować. Pod linią znajduje się tekst, który najbardziej prawdopodobnie może zostać odebrany jako... wstrząsający.
To mi nie przyda popularności.
Nope.
Poza tym, omijając to, co się w tym rozdziale dzieje, opisy, Szymborską cytując, "dupy nie urywają".
______________________________

     Jego widzenie świata zwęziło się tylko do tej jednej istoty, którą postanowił zgładzić za wszelką cenę.
     Orkowie nigdy nie grzeszyli rozumem ani umiejętnościami, lecz ten był odrobinę inny.
     Na początku zataczali koła, mierząc do siebie, a jego uśmieszek nie stopniał ani trochę pod wpływem płonącego spojrzenia Doriana. Od czasu do czasu wykonywał sfałszowane zamachnięcia. Chłopak reagował automatycznie, chcąc je odparować. Morderca go sprawdzał.
     - Całkiem dobrze się ruszasz - powiedział kpiąco.
     Skoro dla jego przeciwnika cały pojedynek nosił rangę zabawy, uciesznej możliwości poniżenia, a dopiero później zabicia…
     „Dobrze, zagrajmy w twoją grę” - pomyślał Dorian.
     Teraz, gdy miał je w garści, nie pragnął kończyć z życiem tego orka zbyt szybko.
     Och nie, to w istocie będzie zabawa, podniecające balansowanie na granicy śmierci, na krawędzi kontaktu z jego klingą.
     To będzie czysta rozrywka - danie mu nauczki za śmiertelne postrzelenie w łono ciężarnej kobiety. Jego matki, noszącej pod sercem bliźnięta.
     Zaczęło się mało gwałtownie. Ograniczył się do dokuczliwego draśnięcia w ramię, jak również zmniejszającego sprawność dźgnięcia w udo.
     Dorian śmiał się, robiąc mylące uniki czy przewroty, raz będąc z orkiem twarzą w twarz, by w następnej sekundzie znaleźć się za jego plecami.
     I śmiał się, obserwując wzrastającą frustrację przeciwnika, podczas gdy on wykonywał skoki, piruety, pochylenia. Tańczył, umykając wrogiemu ostrzu zaledwie o cal.
     Dorian śmiał się, odsłaniając orkowi jego styl walki, który każdy, kto go ujrzał, nazywał spektakularnym i niezwykłym.
     Morderca uczył się powoli, kawałek po kawałeczku, cios po ciosie. 
     Z początku Dorian w pojedynkach zachowywał się jak nauczyły go krasnoludy -
z szorstkością górskich szczytów, kamiennym opanowaniem, chłodnym niczym skały kalkulowaniem, jednocześnie czerpiąc niekończącą się siłę z wewnętrznego ognia gniewu, gorącego i wiecznego jak kuźnie Mahal.

     Spotkanie elfów sporo zmieniło. Przejął ich grację oraz elegancję. Jego ruchy znacznie się wygładziły i przyspieszyły, nie tracąc jednak nic z pierwotnej mocy. Walka stała się tańcem śmierci, najwyższą formą sztuki, jaką mogło stworzyć jego ciało.
     Więc dawał się ponieść przypływowi władzy nad innymi bytami, jaką miał, dzierżąc miecz ojca. Każde życie, które ugasił, miało widowiskowe zakończenie. Robił to, jak tylko chciał - twardo lub delikatnie, ciężko albo lekko, szybko, a zarazem wolno, dając swoim ofiarom dogłębną świadomość końca, lecz upijając się w jej niedługim trwaniu.    
     Dorian całkiem nieźle się bawił, podczas gdy ork zupełnie przeciwnie. Stwór stawał się coraz bardziej wściekły z każdą upływającą minutą.
     - Pożałujesz dnia, w którym cię matka suka na świat wydała, dzieciaku! - wrzasnął.
     Tego było za wiele. Dorian dał się ponieść furii. Nie była to zimna furia, mroźna
i zabójcza, którą opanowali jedynie Pierworodni. Całkowicie targnęła nim wściekłość, tak że aż został nią niemal zaślepiony. Nikt nie będzie nazywał w ten sposób dzielnej, cudownej Kory!

     Nie daj się ponieść emocjom. Zdradzą cię nim się obejrzysz. Musisz pozostać skupiony tylko na walce. Musisz wypracować panowanie nad sobą.
     Przypomniała mu się jedna z rad Filiego, którą otrzymał na początku nauki walki na miecze. Zignorował to. Ten Ogień cały czas w nim płonął i Dorian nie zamierzał się Mu przeciwstawiać. Jego ruchy stały się gwałtowniejsze i mniej przemyślane.  
     Dlaczego tak wymachujesz mieczem? To zupełnie niepotrzebne. Przestrzeń na wyciągnięcie ręki jest jedyną, którą musisz ochraniać. Broń trzymaj jak najbliżej siebie, inaczej szybko stracisz kontrolę.
     I najważniejsze: znaj swoje limity. Niech ci nigdy przez myśl nie przejdzie, że jesteś niepokonany. Nikt nie jest.
     Nie traktuj przeciwnika schematycznie. Do każdego z osobna podchodź z nową uwagą. Jeżeli nie potrafisz odnaleźć i wykorzystać jego słabych punktów od razu, postaraj się nie spieszyć z tym zbytnio. Przez nieostrożność możesz ujawnić swoje własne słabości.

     Popełnił wszystkie błędy, które tylko były możliwe. Zignorował wszelkie wskazówki, które mu dano.
     Zapłacił za to.
     Chwila nieuwagi i poczuł palący ból w swojej nodze.
     Syknął z bólu, łapiąc się za ranę. Rozcięcie po spodniej stronie lewego uda krwawiło, niezbyt obficie, ale wystarczająco, by stworzyć zagrożenie dla zdrowia. Co więcej, obrażenie to znacznie zmniejszało jego sprawność.
     Zabawa była skończona. Będzie musiał zabić orka, nim ten zrobi to pierwszy. 
     Morderca zaprzestał atakowania, jakby łaskawie dając Dorianowi czas na pozbieranie się. Kiedy chłopak przyjrzał się dłoni, którą przyłożył do rany, zrozumiał dlaczego.
     Krew mieszała się z ciemną trucizną, która najwyraźniej była zaaplikowana na ostrzu orka.
     Dorian wiedział, że miał jeszcze sporo czasu, zanim rozpoczną się długie, okropne męczarnie, które bez pomocy medycznej doprowadzą do śmierci.
     Postanowił wykorzystać pozostałe mu godziny jak najlepiej. Spojrzał na przeciwnika, by zobaczyć jego oblicze promieniujące tryumfem. Mocnej zacisnął zęby i zadał kolejny cios.
  

***
     I na wszystko, co mi na tej dobrej ziemi drogie, przyrzekam chronić ich od wszelkiego niebezpieczeństwa oraz wynagrodzić rzeczy niegdyś z dobroci serca dane. Niech „życie za życie” od teraz na zawsze będzie przestrzegane.
     Przypomniały jej się ostatnie słowa przysięgi złożonej razem z bratem pod rozgwieżdżonym niebem. Na wpół przytomni po torturach, drżąco stali na nogach. Trzymali się za lewe ręce, prawe dłonie kładąc na sercach. Patrzyli na Siedem Gwiazd,
a słowa, choć wydobyte z ochrypłych gardeł z trudem, same układały się w przyrzeczenie, tak jakby to ktoś inny przemawiał przez ich usta.

     I dokonało się. Poświęciła mu wszystko, co mogła dać. Być może ona sama zasłużyła na takie zakończenie, miała przecież wiele złego na sumieniu. Ale najgorsza była świadomość, że złożyła w ofierze jeszcze jedno istnienie, zupełnie niewinne. Widziała, jak wiele bólu mu tym sprawiła.  
     „Przepraszam, Fili” - myślała tylko, kiedy nie była już w stanie mówić.

     Dygotała w jego ramionach, robiąc się coraz słabsza. Było jej coraz zimniej.
     „Przepraszam” - pragnęła wykrzyczeć, patrząc w jego lodowato niebieskie, oszalałe
z rozpaczy oczy. Nie chciała, żeby cierpiał przez nią.

     „Przepraszam, melin nín” - gdybyż tylko mogła to chociaż wyszeptać!
     Kręciło jej się w głowie i traciła oddech, a chłód oraz osłabienie całkowicie ją paraliżowały. Mimo to uparcie patrzyła w jego oczy, jakby były dla niej ostatnią deską ratunku, nieważne, że przepełnione łzami, a także gorzkim posmakiem tego najgorszego aspektu życia.
     Jego bliskość dawała jej siłę. Fili był spokojnym centrum huraganu, jakim było jej życie. Fili był stabilizacją i bezpieczeństwem. Jej najukochańszym.
     Pod koniec Sybil czuła jedynie smutek oraz żal nad tym, co już stracone, nad tym, co nigdy się nie wydarzy, nad tym, co jeszcze mogliby w przyszłości dzielić, a nie będzie im dane.  

     „Przepraszam, ghivashel”.
     Gdy jej powieki opadły, w pamięci mignęła jej jeszcze twarz Doriana, jego ciemnobrązowe tęczówki z tym charakterystycznym błyskiem.
     A potem, gdy minęła próżnia, świat stracił swą szarą, deszczową zasłonę.
  

***  
     Wpatrywał się w Nią intensywnie.
     - Otwórz oczy, Sybil! Słyszysz?!
     Nic nie odpowiedziała.
     - SYBIL!
     Najbardziej na świecie pragnął zobaczyć Jej ciepłe, ciemnobrązowe oczy, które tak kochał. Znów usłyszeć głos, który tak uwielbiał. I Jej uśmiech…
     - Przestań, to nie jest śmieszne! Spójrz na mnie!
     Potrząsał nią mocno, błagał, lecz Ona pozostawała głucha na to wszystko.
     - T-ty… ty wcale nie…
     Nie chciał przyjąć prawdy do wiadomości. Ale to, co wydarzyło się przed chwilą, było oczywiste.
     Był jednocześnie wściekły i  przerażony. Nie mógł uwierzyć w to, co zrobił Kili.
A najgorsze było to, że nie mógł za nim podążyć. Nie mógł przedrżeć się przez ścianę wrogów.
     Nagle usłyszał przeraźliwy krzyk:
     - FILI!
     To była Ona. Gdzieś bardzo blisko. Rozglądał się naokoło, lecz nie mógł Jej zobaczyć. Do jego uszu dobiegł cichy płacz, tuż pod jego nogami. 
     - SYBIL!
     Leżała na ziemi.
     Przebita strzałą. W podbrzusze. Krwawiła.
     Być może Thorin właśnie wydał z siebie okrzyk rozpaczy. Może zdawało mu się, że słyszał Kiliego. Nie był tego pewien. Wszystko naokoło znikło. Była tylko Ona. Uklęknął przy Niej. Przycisnął rękę do Jej rany, próbując powstrzymać ogromy krwotok.
     Ta rana była śmiertelna. 
     Spojrzał na Jej ukochaną twarz. Sybil była przestraszona i wyraźnie cierpiała.
     Zapłakał. Zanim zdążył coś powiedzieć, Ona wydyszała:
     - Ależ się wystroiłeś.
     Zaśmiał się przez łzy.
     - Musiałem. Przecież powinienem dobrze wyglądać, żeby jakoś ci dorównać.
     Uśmiechnęła się czule i delikatnie pogładziła jego policzek.
     - Czy to klątwa? - wyszeptała.
     Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc.
     - Mama… też zginęła w taki sposób. Tylko, że ona mówiła… mówiła, że to bliźnięta…
a ja… ja czuję, że dziewczynka…
     Poczuł, jakby dostał jakiś potężny, niemal pozbawiający przytomności cios. Świat nagle zachwiał się w posadach, a prawda dotarła do niego w całym swoim okrucieństwie.

     Zapłonął w nim gniew.
     - Sybil, jesteś… w ciąży?! I poszłaś w takim stanie na bitwę?!
     - Czy naprawdę łudzisz się, że nie wykorzystałabym szansy wzięcia udziału
w prawdziwej bitwie? - spytała z uśmieszkiem.
     Kłamała. Widział to. Ukrywała coś jeszcze.
     - Nie wierzę ci - odparł. - Dlaczego?! Powiedz, dlaczego?!
     Zaczęła gwałtownie  kręcić głową.
     - Mów!
     Zaszlochała i wykrztusiła:
     - Miałam sen… Większość moich snów jest straszna, lecz ten był inny… Był… prawdziwy. Zobaczyłam Thorina przebitego włóczniami. Trzymał ciebie i Kiliego
w objęciach. Byliście… - Zaszlochała. - Byliście martwi… przeszyci niezliczonymi strzałami.
     Zapewne widząc jego surowy wyraz twarzy, kontynuowała, łkając błagalnym tonem:
     - Błagam cię, Fili, wybacz mi… ja nie mogłam znieść myśli, że cię stracę. Was.
     - Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć! - odparł wściekle. - Sybil, to na pewno dziewczynka!
     Cały drżał z nadmiaru emocji. Poczuł gorące łzy na policzkach.
     - Jak to? - Zamarła w zdumieniu.
     - Śniła mi się - zapłakał. - Była taka śliczna… Miała złote falowane włoski i twoje oczy…
     Sybil wybuchła płaczem. Drżącą dłonią przeczesała jego włosy.
     - Fi, ukochany… - wydyszała. 
Krew zaczęła płynąć z jej ust. - Zanim mnie zostawisz, znienawidzisz i przeklniesz na wieki, mam do ciebie dwie prośby... 
     Pokręcił głową.
     - Nie, nie, proszę, wysłuchaj mnie! - błagała.
     Milczał.
     - Po pierwsze… znajdź Doriana, gdy będzie po wszystkim. Powiedz mu… powiedz mu, żeby nie robił żadnych głupstw - mówiła szybko. - Zaopiekujcie się nim. On… on zasługuje na wszystko, co najlepsze. I jeszcze… poproś go, by odszukał Gilraen. Niech przekaże mojemu Słońcu, że nigdy nie zasłużę sobie na jej wybaczenie, nie śmiem ją o to nawet prosić… ale, że tak, jak mocno ją kocham, tak jeszcze bardziej żałuję tego, co zrobiłam…
     Dziwne były to słowa, lecz czas raczej nie był odpowiedni na dalsze wyjaśnienia, więc kiwnął głową tylko.
     - Dobrze.
     - I-i… musisz to kontynuować, Fili…
     - Ale co?
     - Życie za życie.
     Chciał coś powiedzieć, ale położyła palec na jego ustach.
     - Ty musisz żyć, rozumiesz?!
     - Nie - zaprzeczył ostro. - Nie potrafię żyć bez ciebie!
     - Przestań - prychnęła. - Nie pleć bzdur.
     Objęła jego twarz zakrwawionymi dłońmi, spoglądając mu w oczy. Widział w nich ogromny strach, nawet odrobinę szaleństwa.
     - Masz być szczęśliwy…- wyszeptała. - Dla mnie.
     Dostała ataku kaszlu. Posoka płynęła z Jej ust nieprzerwanym strumieniem.
     - Ty naprawdę jesteś chora na szlachetność - stwierdził gorzko.
     Uśmiechnęła się słabo. Ze wszystkich sił podniosła się lekko, a on już zrozumiał, do czego zmierzała. Ich usta złączyły się w ostatnim, desperackim pocałunku, skradzionym nadchodzącej śmierci. Smakował łzami oraz słoną krwią, zostawiającą żelazawy posmak na języku.
     Cała zaczęła dygotać, więc otoczył Ją ramieniem. Po chwili wyszeptała z wysiłkiem:
     -
Men lananubukhs menu, Fili.
     Zdawało się, że tamten moment trwał całą wieczność - bezradnie patrzył, jak z Jej najpiękniejszych oczu umykało życie, Jej powieki zamykały się powoli i wydała z siebie ostatni oddech. Nic nie mógł na to poradzić. Przyglądał się jak jego lepsza połowa odchodziła ze świata, niczym na spektakl najczystszej formy okrucieństwa.
     Mówiło się, że uczucie, jakiego doznawał krasnolud tracący swojego Jedynego było czymś dla niego najgorszym. W istocie, to było niewyobrażalne. Fizycznie bolało, tak bardzo, że Fili został zaślepiony bólem. Wydał z siebie ryk cierpienia, rozpaczy oraz wściekłości.
     Umarła, razem z jego nienarodzoną córeczką.

     Umarły.
     Ich serca już nie biją.
     Trzymał w ramionach tylko Jej martwe ciało, któremu iskra życia została bestialsko odebrana.
     Nosiła w sobie dziecko. Mały cud, owoc ich miłości. Nowe życie, które skończyło się zanim w ogóle zaczęło.
     - Miałaby na imię Míriel - wykrztusił, patrząc na trupio bladą twarz Sybil. - To znaczy „błyszcząca jak klejnoty”, ale to wiesz. Byłabyś zadowolona z tego imienia - mamrotał, muskając Jej policzek, kciukiem zostawiając na nim krwawy ślad. - Nie ma bardziej krasnoludzkiego i elfickiego imienia jednocześnie... - Zakrztusił się łzami. - Míriel, nasza wspaniała córeczka Míriel.
     Fili płakał. Nad straconym… wszystkim. Przecież jeszcze niedawno przekomarzali się, czy na ich ślubie Sybil powinna wystąpić w barwach rodu Durina, czy w tradycyjnej dla ludzi bieli. To było kilka dni temu, kiedy zastanawiali się, gdzie na weselu usadzić Thranduila…  A teraz…
     Nie ma już nic. Bez Niej.
     Przytulił Ją mocno i wsadził nos w burzę Jej włosów, starając się wdychać Jej zapach. Zawsze był to świeży, delikatny, niemal niewyczuwalny aromat, jakby odległy zapach słodkich kwiatów przyniesiony przez wiatr. Teraz był to tylko pot i krew.
     Wstrząsał nim szloch, kiedy trzymał Ją przy piersi z głupią nadzieją, że ciepło jego własnego ciała przywróci Ją do życia. 
     Nie było dla niego dalszej egzystencji bez Niej. Kazała mu żyć i być szczęśliwym. Cóż za kpina! Jak Ona mogła tak okrutnie sobie z niego zażartować? Jak mogła mu to zrobić? Jak mogła być tak głupia? Zostawić go i pójść tam, gdzie nie mógł za Nią podążyć! Razem z tą śliczną istotą, która nazywałaby go „tatą”… 
     Zapragnął umrzeć. Wszystko, byleby tylko móc je jeszcze ujrzeć.
     Może wybłaga Aulëgo o wyjście z Sal Czekania, a resztę Valarów o rozmowę z Sybil?
     To już wyglądało jak jakiś plan. Najtrudniejszym jego punktem był ten pierwszy - ponieść śmierć.
     I jeśli przyjdzie nam zginąć, to umrzemy z honorem, a pieśni o nas będą przebrzmiewały przez te hale na wieki!
     Przypomniały mu się słowa Thorina, a w pozostałościach jego serca zachybotał płomyk żądzy. Żądzy zemsty i wymierzenia sprawiedliwości. Pojedynczy płomień przerodził się
w ogień gorący niczym piece Mahal.

     Życie za życie.
     Świat zasługiwał na rozniesienie w posadach za okrucieństwo, jakie miało przed chwilą miejsce.
     - Zobaczysz, ukochana - wyszeptał, powoli uwalniając Ją ze swojego uścisku. - Zginę, mszcząc cię!
     Odnalazł w sobie nową siłę do walki. Już miał powstać, kiedy ktoś upadł na kolana naprzeciw niego.
     Kili.
     Fili nie wiedział, jak zareagować na widok brata. Z jednej strony niesamowicie mu ulżyło, widząc, że Kili przeżył i jakoś znów trafił do nich. Pewnie osłaniał go przez cały ten czas wspólnie z Thorinem.
     Jednak w tej chwili oblicze młodego krasnoluda uzewnętrzniało dokładnie te same emocje, które Fili sam odczuwał. Rozpacz i ból. Gniew, wściekłość. Pustka, żal i smutek.
     - Ki?-  starszy brat spytał niepewnie.
     Łzy popłynęły po policzkach Kiliego, kiedy wykrztusił:
     - T-tauriel… ona… ona też… a ja tylko patrzyłem… moja J-jedyna, a…  a teraz… Sybil…
     Wybuchł płaczem, kryjąc twarz w dłoniach.
     Fili położył dłoń na jego ramieniu i potrząsnął nim lekko. Kili powoli podniósł na niego swój obłąkany wzrok. Lodowato niebieskie tęczówki płonące gniewem spotkały ciemnobrązową głębię pełną cierpienia.
     Kili patrzył w jego oczy, zaskoczony, nie spodziewając się zobaczyć tego, co ujrzał.
     - Chłopcy, musicie mi pomóc! - Thorin krzyknął z oddali. - Nie wiem jak długo jeszcze sam dam radę was ochraniać!
     - Nie czas na łzy, Kili - powiedział Fili. - Żałoba poczeka. Teraz czas, by wszyscy wrogowie pożałowali tego, czego się dopuścili! Naszym Jednym nigdy nie powinna stać się krzywda! Niech wszelkie plugawe stwory posmakują naszego gniewu!
     Kili pokiwał głową, a w jego oczach również zapłonęła żądza zemsty. Młodszy z braci ucałował Sybil w czoło. Fili złożył ostatni pocałunek na ustach swojej Ukochanej. Potem obydwoje wstali i ruszyli do walki.
     Fili bił się desperacją, a nadzieja opuściła go już dawno. Nie było ucieczki. Wrogowie otoczyli ich ze wszystkich stron i napierali z nieustającą siłą. Bronił się, jakby nie miał już nic do stracenia. Stał nad ciałem swojej Jedynej, zbijając każdego, kto śmiał się zbliżyć, z Kilim u boku, podczas gdy wuj był kilka metrów za nimi.
     Posłał młodszemu bratu szybkie spojrzenie. Ich oczy się spotkały, a przerażony wzrok Kiliego mówił wszystko.
     Umrzemy.
     Fili nie zdobył się na jakąkolwiek odpowiedź. Starał się odpierać coraz bardziej natarczywe ciosy przeciwników, lecz powoli opadał z sił.
     Jakaś strzała świsnęła mu tak blisko gardła, że grot rozdarł skórę, pozostawiając krwawiącą ranę. Obrócił głowę w kierunku, skąd nadleciała, by ujrzeć, jak wuj pozbawił Bolga głowy.
     W następnej sekundzie jakiś ork nadział Thorina na włócznię, atakując od tyłu. Plecy Thorina wygięły się w łuk, a jego oblicze zamarło w wyrazie zaskoczenia i cierpienia, kiedy upadał na kolana.
     Czas zatrzymał się wtedy, a Fili zastygł w bezruchu, tak jak jego krew zmroziła się
w horrorze. Patrzył na upadek Thorina, na to, jak jego wuj, jego Król, jego
ojciec, wychodził na spotkanie ze śmiercią. Thorin kulił się i krztusił własną krwią, ujmując w dłonie grot włóczni wystający z jego klatki piersiowej.

     Oto Fili tracił kolejną ukochaną mu osobę.
     - ZAPŁACISZ ZA TO, ŚCIERWO Z MORII! - wrzasnął, tak jak Kili podniósł krzyk wściekłości.
     Teraz razem z bratem zaciekle ochraniał wuja, osłaniając go tarczami, aby Król pod Górą mógł chociaż skonać w spokoju.  
     Nagle stało się coś dziwnego.
     Poczuł uderzenie w pierś tak mocne, że aż się zatoczył. Zerknął w dół i ze zdumieniem zobaczył strzałę wystającą z jego klatki piersiowej. Przyglądał się temu z potworną fascynacją, jednocześnie starając się pogodzić z uczuciem ciała obcego utkwionego we własnym. Fili miał wrażenie, jakby miał w sobie jakiś śmiertelnie ostry, niewielki opiłek metalu, który z każdym ruchem nadrywał strukturę mięśni od środka, by je w końcu rozszarpać. Każdy oddech wysyłał oślepiające spazmy bólu wzdłuż kręgosłupa. Kręciło mu się w głowie, gdyż ustawicznie tracił krew. Rzeczywistość stała się zamglona i nie mógł wiele dosłyszeć przez dzwonienie w uszach. Mimo to uparcie stał na nogach i bronił Thorina. Kili również, do póki nie zauważył, co się stało Filiemu. Jego młodszy brat natychmiast zatrzymał się w pół ruchu, a potem wydał z siebie przeciągły wrzask rozpaczy. Dźwięk ten został nagle przerwany, bo strzała wbija się w brzuch Kiliego, a następna tuż pod jego szyją.
     Fili nie zdążył zareagować, gdyż odczuł kolejne uderzenie strzały, wściekle wdzierającej się w jego ciało. Tym razem w plecy. A potem w ramię. I w udo.
     Osunął się na brudną, usłaną trupami ziemię. Zaczął czołgać się, za swój ostatni cel wyznaczając sobie znalezienie się jak najbliżej wuja i brata.
  

***
     Bilbo był takim tchórzem.
     Pokusa założenia pierścienia okazała się zbyt silna. Hobbit krył się w niewidzialności, podczas gdy inni walczyli i umierali… To nie było w porządku. Nawet jeżeli Bilbo był samotny i śmiertelnie przerażony. Pewnie każdy tak się czuł. W końcu bitwa jest już prawie przegrana…
     Znajdował się w samym środku piekła, ale nie potrafił myśleć tylko o sobie. Samo wyobrażenie o, na przykład Filim i Kilim rannych…
     Chaos, śmierć i strach przesycał każdy kawałeczek otaczającej go ziemi i powietrza. Hobbit nie był częścią tej bitwy, nie brał w niej czynnego udziału, ale Bilbo wiedział, że przemoc, której był świadkiem wywrze na nim ogromny wpływ. Widzieć tyle istot zamordowanych jednocześnie na tyle okrutnych sposobów... W imię czego?
     Gdy ujrzał Azoga, dotarło do niego, że walczyŁ za miłość.
     Bilbo nie pozwoli Białemu Orkowi skrzywdzić Thorina. Nigdy więcej.
     Zbliżył się do orka ostrożnie, rozważając, jak go pokonać. Jego szanse oraz możliwości były oczywiście niewielkie, ale Bilbo prędzej zginie niż nie spróbuje.
     Być może w tamtym momencie powinno było słychać melodię pełną glorii. Może wszyscy powinni to widzieć, by potem opiewać jego czyn w poematach. Być może, być może…
     A jednak to było tylko kilka sekund, kiedy Żądło całkowicie zagłębiło się w plecach Azoga, po tym, gdy Hobbit na niego skoczył.
     Bilbo Baggins Zabójca Azoga Plugawcy. Bilbo Baggins Złodziej w Ciemnościach. Bilbo Baggins Rozmówca Smoków.
     Ten sam Bilbo Baggins, zwykły Hobbit z dalekiego Shire, trzymał w pamięci tylko pewnego krasnoludzkiego króla, kiedy dostał czymś w głowę i zapadał się w ciemność.
***
    Cała ta farsa trwała zdecydowanie za długo. Obydwaj stawali się coraz bardziej zmęczeni i sfrustrowani, a przez to nawet bardziej źli. Obie strony chciały to jak najszybciej zakończyć.
     Spełnienie tego pragnienia okazało się być trudnym zadaniem. Dorian i ork zdawali się wypracować rytm walki. Uderzenie i blok, kontra i obrona, unik i cios, i tak w kółko.
     Jednak koniec nareszcie nadszedł.
     Dorian potknął się o coś i stracił równowagę. Upadł na plecy, a ork uniósł swoją klingę, by zadać śmiertelny cios. Właśnie wtedy Dorian podniósł się błyskawicznie. Jego miecz wbił się w brzuch orka pod niewielkim kątem. Morderca zastygł w bezruchu, po czym upadł na kolana. 
     - Imię! - ryknął chłopak. - Chcę znać twoje imię!
   
     Tamten milczał, więc Dorian wbił ostrze głębiej. Ork zawył z bólu.

     - Thrug - wycedził.
     Morderca.
     Dorian omal nie zaśmiał się ironicznie.
     Zagłębił klingę w ciało Thruga, tak, że końcówka miecza wyszła z drugiej strony ciała pod karkiem. Ork wydał z siebie zwierzęcy skowyt.
     Dorian nie łamał kontaktu wzrokowego. Musiał to widzieć - musiał być świadkiem tego, jak z oczu Thruga ulatywało życie. Przyglądał się temu i cieszył się każdą chwilą.
     Nareszcie stało się. Dorian ujrzał, że morderca umarł.
     - Życie za życie - wysyczał z odrazą, odrzucając truchło od siebie.
     Wyprostował się, oddychając ciężko. Był bardzo zmęczony. Rozejrzał się wokół. Świat wydawał się teraz inny, jakby zimniejszy. Wszystko miało niemal boleśnie ostre kontury oraz chłodne barwy. Z tej perspektywy rzeczywistość wyglądała na jeszcze bardziej okrutną i barbarzyńską. Efektu dopełniały okropne odgłosy bitwy. Walki trwały nadal, jak gdyby nigdy nic.
     Jego małe wielkie zwycięstwo się nie liczyło.
    Tylko dlaczego owa wiktoria zdawała się mu być przegraną? Dlaczego zamiast spełnienia i zadowolenia czuł pustkę oraz niepokój?
     „Gdzie jest Sybil?”
     Obawiał się o nią. Przecież zostawił ją samą… Siostra była znakomitą wojowniczką, ale chyba nikt nie poradziłby sobie na bitwie, bijąc się w pojedynkę...
     Musiał ją znaleźć. Tylko gdzie ona mogła się podziewać? Zawsze odczuwał jej bliskość. Teraz była tylko…
     Pustka.
     Nie potrafił pozbyć się tej dziwnej sensacji, gdy wrogowie znów atakowali. Nawet ślepy dostrzegłby, że szala zwycięstwa przychylała się na stronę wrogów. Ale wtedy w oddali rozległ się potężny ryk ogromnego niedźwiedzia. Nadszedł Beorn. A po nim orły.
     Dorian nie mógł powstrzymać uśmiechu i wykrzyknienia radości.
     - Manwë! Ave Manwë! 
     Uniósł miecz z okrzykiem tryumfu. Z nowo nabytą energią zaczął atakować przeciwników. Wspólnie z elfami, krasnoludami i ludźmi zabijał coraz więcej stworów. Orkowie, gobliny, wargowie i wilki umykali ze strachem.
     Bitwa była wygrana. Ale…
     ,,Gdzie jest Sybil?
_____________________________

Ja to 
wyjaśnię. Potem. 
Melin nín
znaczy w Sindarinie my love, czyli kochanie

Thrug to w Czarnej Mowie morderca.

# Co do tych Sal Czekania... Krasnoludy wierzyły, że po śmierci ich dusze udają 
się do Sal Czekania, by tam poczekać na odmianę świata i odrodzić się na nowo. 

Szczerze to nie starałam 
się nad tym rozdziałem tak, jakbym chciała. Byleby go tylko skończyć. Poza tym w drogę weszła mi pewna magiczna, przeźroczysta ciekła substancja. Nie, nie woda. 

Jak ja czekam na wasze reakcje! 


Wyobrażam sobie Sybil w tamtym momencie, kiedy postanawia biec, by 
uratować Filiego, i słyszę  piosenkę