sobota, 31 maja 2014

Rozdział 5.

Tak bardzo zależało mi na regularności mojej opowieści! Każda księga miała mieć 10 rozdziałów. Niestety, rozdział piąty urósł do rozmiarów monstrualnych i podzieliłam go na dwa osobne.
Bierzcie garściami z obfitej treści, zanim zaśniecie z nudów!
A! Lekki Thilbo Bagginshield pod koniec!

Żeby była całkowita jasność - uzupełniam ten post o treść rozdziału dnia 25 czerwca. Magda była szczwana, samego posta dodając w maju...
_______________________________

     Azog mocno złapał ją za podbródek i zmusił do spojrzenia w oczy.
     - Skoro tak ci na nich zależy, to was wypuszczę, czemu nie? - wysyczał. - Ale pamiętaj, zdrajczynio, że macie być grzeczni. Wiesz, co się stanie, jeżeli odkryję, że dołączyliście do nich?
     Pokręciła głową.
     - Wiedz zatem, że nic, absolutnie nic, mnie nie powstrzyma i na pewno was schwytam. Ach, a wiesz, co będzie potem?
     Nie odpowiedziała, a Biały Ork kontynuował:
     - Będziesz patrzeć na to wszystko, co zrobię tej trójce. Najpierw połamię im palce, wszystkie po kolei, od tych najmniejszych poczynając. Następnie złamię im ręce i nogi, tak, że nie będą mogli się bronić przed dalszą zabawą…
     Krzyknęła, a na jego okropnym obliczu odmalowała się czysta przyjemność.
     - Obetnę im włosy i brody, tak, że będą łysi.
     - NIE! - załkała. - To największa hańba, jaka może spotkać krasnoluda!
     - Wiem o tym, zdrajczynio, ja doskonale o tym wiem - odparł cicho. - A wiesz, co jest największym dyshonorem każdego mężczyzny?
     Wolała milczeć.
     - Kastracja - powiedział z uciechą w głosie. - Tak, pozbawię Dziedziców Durina męskości…
     Zapłonęła w niej czysta wściekłość i próbowała się wyrwać Azogowi, a on zaśmiał się parszywie na te bezradne próby.
     - Och, a później, później może będę miał ochotę wypalić im oczy? A może nie? Tego jeszcze nie wiem… ale to, co z pewnością się stanie, to obdzieranie ze skóry. I będzie tak jak ze złamywaniem; od najmniejszych palców zaczynając...
     Usłyszała zrozpaczony ryk Doriana i jego szarpaninę. Biały Ork parsknął szyderczym śmiechem.
     - I cóż, jeżeli do tej pory nie umrą, to rozkażę ich wypatroszyć i uszyć płaszcz z ich skór, a jeżeli już będą martwi, to i tak sprawię sobie takie okrycie.
     Łzy popłynęły jej po policzkach, a uśmiechnął się z dziką satysfakcją.
     - Bądźcie grzeczni i lepiej dowiedzcie się czegoś przydatnego. Mój pościg wyruszy za… kilka dni.
     Dosiadł Białego Warga, po czym wszyscy odjechali.
     Dorian podbiegł do niej i zaczęli wzajemnie uwalniać się z więzów. Gdy się w końcu wyswobodzili, brat lekko dotknął jej poszarpanego brzucha i jęknął.
     - Tak mi przykro…
     Ona dotknęła jego zakrwawionych przez biczowanie pleców. Zaszlochała na jego cierpienie.
     „Amal shufar, at rrug” - mówili, zadając kolejne ciosy, a ona patrzyła, jak jego twarz wykrzywiała się z bólu, jak jego ciało tężało na każdy świst, jak krople krwi spływały po rzemieniu. Kawałeczki skóry wyrzucane w powietrze były widokiem ponad jej siły, a on tylko krzyczał, nie roniąc ani jednej łzy…
     Przytulił ją mocno i obydwoje płakali, płakali, płakali. Z beznadziei, wyczerpania, poczucia winy.
     - Mamo! - Czyjś słodki głosik rozdarł ciszę.
     Czy to dziecko?
     - Maamoo!
     Tak, jakaś mała dziewczynka.
     - Mamo! Mamo!
     Zerwała się na nogi i rozejrzała się dookoła. Nigdzie nikogo nie było.
     - Mamo!
     - Kogo szukasz, maleńka?! - krzyknęła, tak, żeby ta usłyszała ją z daleka.
     - Ciebie, mamo! - odparła. - Ratuj ich, ratuj!
     - C-co?- wykrztusiła.
     - Spójrz!
     Potem TO zobaczyła.

     Sybil obudziła się z wrzaskiem, cała spocona i śmiertelnie przerażona.

     - Nieprawda, nieprawda, t-to nie może się zdarzyć - wyszeptała.
     Bo niby jak? Tam była bitwa… a skąd takowa mogłaby teraz wybuchnąć?
     - Nie, nie, nie, to się nie stanie, to się nie stanie - mówiła, rozgorączkowana.
     Starała się przekonać samą siebie, że to tylko koszmar, lecz straszna wizja nie chciała zniknąć jej sprzed oczu. To było takie prawdziwe… i ta dziewczynka…
     Delikatnie dotknęła swojego łona. Czyżby śniła o nienarodzonej córce? Ten głosik był niespotykanie śliczny… a zarazem dziwnie znajomy. Czy naprawdę urodzi dziewczynkę? To by się zgadzało z jej przeczuciami, przed którymi uciekała. Sybil unikała zastanawiania się o dziecku najbardziej jak mogła. Przychylne i ciepłe, matczyne myślenie o tej istocie nigdy jej się nie udawało. Zawsze było to jedynie poczucie winy oraz niechęć. Dopiero teraz pojęła, co mama rozumiała przez „kobiety niedojrzałe do bycia matkami”. Sybil była jedną z nich. Wiedziała, że powinna czuć bezgraniczne szczęście na wyobrażenia siebie, trzymającej mały owoc miłości jej i Filiego w ramionach. Ale nic takiego nie było. Dominował strach. Sybil zdała sobie sprawę, że nie wiedziła, jak odpowiednio opiekować się dzieckiem, a co dopiero je wychować! Ponadto już teraz bała się dnia, w którym prawda wyjdzie na jaw. Cała sprawa ogromnie ją przytłaczała. Było za wcześnie na macierzyństwo, wielce, drastycznie, dramatycznie za wcześnie. Jednak pozwoliła na to, co wydarzyło się w najkrótszą noc roku w Imladris. Oprócz wypieków na twarzy, na wspomnienie tamtej nocy pojawiała się bezsilna złość na samą siebie. Nie przewidywała, bo doprawdy nikt się tego nie spodziewał, że dzieci Aulëgo i Edainowie będą w stanie doczekać się potomstwa. Świadomość, że Sybil nosiła w sobie niemały cud wcale nie pomagała. Potrzebowała wsparcia, lecz nigdzie wokół nie mogła go dostrzec, nawet
w Dorianie. Najpewniej znalazłaby siłę i oparcie w Filim. On na pewno zwariowałby
z radości, jeżeli by mu wyznała, że jest w ciąży, a nadszedł na to najwyższy czas. A gdyby to naprawdę była dziewczynka… Ale on już dawno temu dotarł do Ereboru, a ona tkwiła tutaj, przy boku brata, usychając z tęsknoty. Najmniejsza myśl o jej ukochanym od razu sprowadzała
to
     Cała drżała. Nie potrafiła się uspokoić. Sama myśl o tym doprowadziła ją do płaczu. Ciche łzy płynęły jej policzkach. Próbowała robić jak najmniej hałasu, żeby nie przyciągnąć niczyjej uwagi. Niestety, Dorian niespokojnie poruszył się pod kocami, wybudzając się. Dopiero teraz zauważyła, że mocno ściskała jego dłoń. Siedziała przy jego materacu od bardzo dawna, więc niechcący nawet przysnęła. Życzyła sobie, by ta z pozoru niewinna drzemka nigdy nie miejsca. Co się stało już się nie odstanie, chociaż nie chciała godzić się z tym bolesnym faktem. Bo ten sen był taki prawdziwy… z oczu umknęło jej więcej łez.  
     - Niech to szlag - przeklęła pod nosem.
     Ostatnie, czego teraz potrzebowała, to ciekawskie pytania brata o przyczyny jej aktualnego stanu. Dorian odwrócił głowę w jej stronę. Zabrakło jej czasu, by się opanować. Gdy chłopak uchylił powieki, od razu wyszeptał:
     - Dlaczego płaczesz?
     - T-to nic, nic a nic, tylko zły sen - odparła, unikając jego wzroku.
     - Jasne, już widzę, jakie to nic. Nigdy nie płaczesz, gdy masz koszmary.
     - W przeciwieństwie do ciebie - odgryzła się.
     Zamrugał z widocznym zaskoczeniem.
     - Płakałem? - zmarszczył brwi.
     „Że też twoja poduszka nie przesiąkła” - pomyślała.
     - Bardzo - odpowiedziała jedynie, nie chcąc rozmawiać na temat histerii, do jakiej Dorian doprowadził ją tymi szlochami, krzykami oraz jękami wskazującymi na fizyczne cierpienie, a także szarpaniem, jakby toczył z czymś (a bardziej prawdopodobne - z kimś) walkę. 
     Thranduil próbował to ukryć, ale musiał odczuwać dokładnie to samo, co ona, Sybil śmiała rzec, gdyż Pan Lasu nie potrafił przybrać swej idealnie kamiennej twarzy, gdy patrzył na jej brata wijącego się z bólu na posłaniu, pośpiesznie przygotowanym
w królewskim namiocie. Elf zdawał się jej nie zauważać. Ukląkł przy chłopcu, po czym ostrożnie położył dłoń na jego czole, zaglądając w umysł. A wtedy jego oczy nagle rozszerzyły się, a strach i nie mniejsze zdumienie było w nich niezaprzeczalnie widoczne. Król jednak zdawał się nie dbać o swój autorytet niewzruszonego monarchy. Z resztą, odesłał strażników.
     - Co się dzieje? - nie mogła już dłużej wytrzymać.
     Kiedy jego oczy spoczęły na Sybil, oblicze elfa błyskawicznie się ochłodziło.
     - Jak wiesz, smoki to wytwory zła - zaczął, przybierając swój wszechwiedzący, władczy ton. - Odważę się na stwierdzenie, że najbardziej udane istoty żywe, jakie wyszły spod kreacji Wroga, patrząc pod kątem Jego kryteriów, oczywiście. Są potężne, nie tylko fizycznie. Mają własną, równie nieposkromioną wolę. Są niespotykanie inteligentne
i odznaczają się czarnoksięską mocą. Tak więc, są to stworzenia, które silnie oddziałują na otocznie. Nie mówię teraz o wszelkiej stracie, cierpieniu i śmierci, jakie przynoszą ze sobą. Jest także coś jeszcze…-  Tutaj przerwał, by wyszeptać kilka uspokajających słów do Doriana, który właśnie zaczął szamotać się gwałtowniej. - Otóż, smoki swoją obecnością dosłownie zatruwają okolicę, w której przebywają. Jad ich zła wnika w glebę, krążąc w  jej żyłach, sięgając coraz dalej i głębiej, powoli acz skutecznie zabijając każdy organizm rozwijający się z tej ziemi. Elfy czują truciznę Smauga. Twój brat także.
     Przełknęła głośno ślinę. Sytacja nie była za wesoła. Ani trochę.
     - Czyż nie wspominałem, że jest wrażliwy? Nie jest dla mnie niespodzianką, że został głęboko dotknięty przez zło. Zaskoczeniem jest za to, z jak potężnymi siłami się zmaga. Smocza trucizna to jedno, lecz jest coś jeszcze…
     - Mówił o Ogniu… - Wtrąciła, a Thranduil spojrzał na nią z błyskiem zaciekawienia
w oku, i milcząc, pozwolił kontynuować. - Więc Ogień to zapewne jakieś ucieleśnienie jadu Smauga
w jego umyśle… ale wspominał także o Głosie…
     - Głosie? - powtórzył Król Elfów, uniósłszy brwi.
     - Tak - kiwnęła głową. - Zawistnym, wściekłym Głosie, który wyżywał się na nim.
     - Nie tylko na nim… - Król mruknął do siebie.
     - Co takiego?
     - Mam pewne… powody, by przypuszczać, że to zaczęło się wiele lat wcześniej, i nie od twego brata, lecz waszego ojca…
     - O czym mówisz, panie?
     On nic nie powiedział, pogrążony w myślach, a dziewczyna musiała bezradnie przystać na to, że nie dostanie odpowiedzi - jeżeli Thranduil zdecydował się na milczenie, zachowa je do końca świata.
     Oczywiście, każdy zauważył, że po pożarze tacie coś się stało. Gdy był jeszcze nieprzytomny, często mamrotał o ogniu. Jego rany goiły się nadzwyczaj powoli i boleśnie,
a tata przez bardzo długi czas nie miał siły wstać z łóżka. Co więcej, zdawało się również, że wtedy, w kuźni, wydarzyło się coś, co złamało jego pogodnego, walecznego ducha. Od tamtego wydarzenia Brandon śmiał się o wiele mniej, wkładał wysiłek i poświęcenie
w różne rzeczy z większą rozwagą, nawet niechęcią. Ponadto stał się jakiś odległy, zdystansowany. Dojście do siebie zajęło mu wiele miesięcy, ale nigdy nie był już taki sam. Unikał wszelkich rozmów na ten temat.

     W namiocie zapanowała cisza. Trwało to dłuższą chwilę, a potem, z ciężkim, smutnym westchnieniem, elf pogłaskał jej brata po głowie. Król zaczął mruczeć jakieś dziwne formuły w Quenyi. Niewiele rozumiała z języka Elfów Wysokiego Rodu, więc jedyne, co jej pozostało, to z nadzieją wsłuchiwać się w melodię tych słów. Quenya brzmiała jeszcze piękniej niż Sindarin.
     Nagle zaczęło się dziać coś niezwykłego. Od głowy oraz dłoni Thranduila wybiła delikatna poświata koloru świeżych wiosennych liści, z odrobiną promieni słońca, blasku gwiazd oraz krystalicznego światła, jakie odbijały leśnie strumienie. Naokoło rozeszła się woń lasu, a Sybil mogłaby przysiąc, że słyszała ciche rozmowy drzew. Pan Lasu promieniował jego siłą, ostatnią dobrą wolą, jaką nosiła w sobie jeszcze Mroczna Puszcza. Powtarzał  zaklęcia coraz głośniej, z wzrastającym uczuciem oraz wysiłkiem. Czasem złudzenie lasu załamywało się, jakby Thranduil z czymś przegrywał, lecz powracało ze zdwojoną mocą, do tego stopnia, że światło stało się zaślepiające.
     A potem wszystko znikło.
     Król odsunął się od Doriana, dysząc ciężko. Sybil podbiegła do brata. Nie było żadnej reakcji ze strony chłopca.
     - Panie? - spytała elfa niepewnie.
     - Daj mu czas - odparł.
     Tylko dlaczego czekanie ciągnęło się w nieskończoność?

***
     Usłyszał cichy mruk Ognia - witaj z powrotem.
     Zignorował to jednak. Płynęli dalej, dobili do brzegu, było już blisko, tak blisko Góry…
     A potem - uderzenie zwalające z nóg, błysk, ból, paraliż.

     Znajdował się w próżni. Nic nie widział, nic nie słyszał, nic nie czuł. Nie było też czym oddychać. Jego płuca, jak i wszystko, były puste. Serce skurczyło się w strachu, by na dobre przestać bić.
     Widzę Cię... W próżni nie ma życia... tylko śmierć... 
     Wtedy dotarło do niego, że umierał. 
     „To się nie może tak skończyć” - zdołał pomyśleć.
     Zdawało mu się, że słyszy krzyk… mamy… albo… Sybil…
     - Ty idioto! To się nie może tak skończyć!
     Coś uparcie naciskało na jego serce, zmuszając je do ruchu. Znów miał powietrze
w płucach.

     „Nie, siostro, nie skończy się”.
    Odzyskał przytomność, krztusząc się. Nie za bardzo docierało do niego, co działo się dookoła. Skupiał się tylko na zbawiennej czynności oddychania.
     Wdech, wydech… wdech… znów miał ten nieprzyjemny, niewidzialny ciężar na klatce piersiowej… wydech… wdech… nie, nie, to tylko złudzenie, tu nigdzie nie ma dymu… wydech, nie może spanikować… nie może…
     W ostatnim akcie desperacji uniósł głowę, nie zważając na piekący dym, który zaczął wdzierać mu się w płuca. 
     - Cóż uczyniłem, żeby zasłużyć na taką krzywdę?! - wykrzyknął.
 

     Dorian był w.. czyimś wspomnieniu… nie jego własnym…
     - Gołąbeczki, z nim znowu jest gorzej! - usłyszał Bofura z oddali.
     Huk płomieni przez moment zabrzmiał jak krótki, głęboki, ukontentowany śmiech. 
     Chłopak niewyraźnie poczuł, że ktoś go przenosi…
     Płomienie się zbliżały. Z widoczną lubością pełzały po wszystkim, co mogły podpalić, żarłocznie trawiąc każdą rzecz na swej drodze, szepcząc o czymś przerażającym niezmiernie radośnie. 
     Chyba… znów płynął w łódce…
     - Ależ nic, Brandonie, nigdy mi niczym nie zawiniłeś... - On odparł. - Jesteś całkowicie niewinny... i to w tym sedno sprawy się zawiera. Otóż, widzisz, Brandonie... - Głos przybrał lekki, niepoważny ton, pełen samozadowolenia oraz uciechy. - Zawsze ci najlepsi, najmądrzejsi, najbardziej szlachetni, o najczystszych, najmężniejszych sercach, zostają najokrutniej skrzywdzeni, najmocniej sponiewierani…
      
Zaczął płakać, gdy zrozumiał, że wszystko dotyczyło taty… a on był tatą. To doznanie było tak przerażająco, przytłaczająco nienaturalne, że jego głowa mogła w każdej chwili eksplodować…
     - Taka jest moja natura, której nie zaprzeczam, a i nie mam nic przeciwko niej... Dlatego też, od teraz aż do końca świata przysięgam śmierć, niepokój, smutek, żałobę i cierpienie tobie, a także wszystkim związanym z tobą krwią, miłością czy przyjaźnią.
     Nie potrafił powstrzymać łez bezradności. Więc to o to w tym wszystkim chodziło?
I naprawdę nie da łosię nic z tym zrobić? Był zupełnie bezbronny? Gdybyż tylko miał cokolwiek, kogokolwiek… co niszczy ogień… woda… intensywny niebieski… oczy Sigrid.

     Sigrid.
     - Potrzebuję… potrzebuję Sigrid.
     Jej kojącej obecności, spokoju i stabilizacji, które mu dawała, będąc blisko. Jej zwyczajności naprzeciw całej tej nienormalności…
     Jesteś zdecydowanie zbyt skromny, Dorianie.
     Znowu On.
     „Zostaw mnie w spokoju!”
    Niezmiernie mi przykro, ale nie mogę. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybym zostawił kogoś takiego jak ty samemu sobie.
     „Milcz! Ja już nie chcę wiedzieć nic więcej!”

     Jest dla mnie niewiele rzeczy niemożliwych, a milczenie wbrew własnej woli to jedna
z nich. Poza tym, musisz zostać uświadomiony… jestem zafascynowany twoją istotą, jak
i twojej siostry…
     „Tylko nie Sybil! Nie waż się jej tknąć!”

    Och, nie chcę i nie muszę tego robić. Ona jest tylko, czy też aż, Ostatnim Powiewem, który podsyca Iskrę. Iskrę, która zaczyna wszystko od nowa. Iskrę, którą jesteś ty… zostało mi jeszcze tylko jedno… spróbujmy zatem…
     A potem był ból. Wszędzie. We wszystkim. Ciągle, zawsze. Jakby ból był jedynym, co kiedykolwiek znał. Wiedział, że to nieprawda, więc się bronił. Nie miał pojęcia jak - po prostu coś mówiło mu, żeby zachować spokój, za wszelką cenę nie dać się ponieść…

     Masz silnego ducha, zupełnie jak twój ojciec.
     Zaraz… kto to powiedział? Czy to był On? Czy ktoś inny?

     Spłynęła na niego melodia jakiegoś znajomego, głębokiego, jedwabistego głosu.
     Thranduil.
     A później wybuchła bitwa. Nieustępliwa zieleń i jasność toczyła walkę z gryzącą, szarpiącą, kąsającą czerwienią i ciemnością.
     Cóż za starcie, cóż za spektakl, w którym było się nagrodą!
     Światło zaślepiło wszystko, a On syknął - skończyłem z nim, lecz tylko na razie.
     Jego zła wola, On oraz wszystko, co z Nim związane, ulatywały powoli. 
     Dorian otworzył oczy, nie mogąc czuć większej wdzięczności dla władcy Mrocznej Puszczy i potęgi jego lasu.         
***
      Ujrzała, że Dorian nareszcie uchylił powieki. Spojrzał prosto na Thranduila.
     - Guren glassui, hîr vuin - wychrypiał.
     Król uśmiechnął się słabo.
     - Nie wysilaj się, musisz porządnie odpocząć - powiedział tylko, po czym przywołał jednego z żołnierzy i rozkazał zanieść z powrotem to chaty.
     - Później porozmawiamy - rzucił na pożegnanie.
     Okazało się, że przed namiotem czekał Súrion z Tauriel.
     - Dorian, miałeś postarać się nie zabić! - wykrzyknął Súrion.
     Jej brat zaśmiał się cicho, lecz nic nie odpowiedział.
     Sigrid, akurat przebywająca w chacie razem z rodzeństwem, omal nie zemdlała. Gdy chłopca ułożono wygodnie na posłaniu, nie odstępowała go ani na krok. Dorian dał radę pogłaskać ją po policzku z czułym uśmiechem, zanim zapadł w sen.
     Od tamtej pory czuwały przy nim na zmianę. Sybil zmarszczyła brwi. Sigrid już dawno powinna była ją zmienić. Pewnie zobaczyła, że śpała i nie chciała jej budzić. Ileż Sybil by dała, żeby jednak została obudzona!

     - Jak się czujesz? - spytała brata, by przekierować rozmowę na inne tory.
     - Dużo lepiej - odparł, a ona odetchnęła z ulgą, widząc, że nie skłamał.
     - A… wyjaśnisz mi, co się u licha stało?
     Przez jego twarz przemknął cień.
     - Wolałbym tego uniknąć… najważniejsze, że już wszystko w porządku, prawda? - dodał szybko, wyraźnie pragnąc zmienić temat. - Thranduil niezwykle mi pomógł, nawet nie masz pojęcia.
     Wzruszyła ramionami.
     - Od tego momentu będzie już tylko mniej przyjazny. Wpakowaliśmy się po uszy
w kłopoty.

     Przewrócił oczami.
     - Bez przesady, nie może być tak źle. W końcu on sam kazał nam wybrać, czyż nie?
     - Nooo, jasne - burknęła. - Nie widziałeś jego miny.  
     Westchnął tylko, jakby nie miał siły na kłótnie. Chciała zadać bratu mnóstwo pytań, ale dała mu spokój. Dostrzegała jego zmęczenie.   
     - SYBIL!
     Do chaty jak burza wpadł Bain, bardzo czymś przejęty.
     - Elfy! One… - wydyszał. - Zwariowały! Wygląda na to, że strasznie się o coś pokłóciły! Jest dużo krzyków i grożenia pięściami! Lepiej idź, sama zobacz!
     Zerwała się na nogi i już miała wybiec na zewnątrz, kiedy przypomniała sobie o bracie.
     - Co z Dorianem? - spytała chłopaka.
     - Ja z nim zostanę, zanim Sigrid przyjdzie - powiedział.
     Kiwnęła głową, po czym wyszła.

     Wśród chat panował względny spokój. Jednakże już z oddali usłyszała podniesione głosy, dochodzące z obozowiska elfów. W miarę, jak się zbliżała, do jej uszu docierały pojedyncze słowa…
     Zdrajcy…
     Niesprawiedliwość…
     Wysyłanie na śmierć…
     Słuszna kara…
     Nieposłuszeństwo….
     Pomoc  w ucieczce…

     Wtedy zrozumiała.
     Súrion i Tauriel.
     Przyspieszyła kroku, chcąc za wszelką cenę dowiedzieć się, o co dokładnie się rozchodziło. Znajdowała się już niedaleko, gdy nagle jeden z królewskich strażników zagrodził jej drogę. Zerknęła w górę, by, ku swemu horrorowi, ujrzeć kamienną twarz Relliasa.
     - Król wzywa ciebie i Doriana na rozmowę - oznajmił chłodno.
     - Ale… Dorian nie jest jeszcze w stanie…
     - Musi podołać - elf przerwał stanowczo.  
     Zaczął wzrastać w niej gniew.
     - Relliasie…- syknęła.
     - Rozkazy, Sybil - wycedził, ujmując jej ramię w żelazny uścisk lewą dłonią. Obrócił ją
o sto osiemdziesiąt stopni i prowadził z powrotem tam, skąd przyszła, pchając przed sobą.

     - Ej! - wykrzyknęła w proteście. - Ja muszę się dowiedzieć, co się tam dzieje!
     - To nie twoja sprawa - mruknął. 
     Prychnęła.
     - Właśnie, że moja! Przecież chodzi o Súriona i Tauriel! Są moimi przyjaciółmi! 
     - Współczuję im zatem.
     Zatrzymała się, zapierając nogami, by nie zrobić ani kroku w przód, mimo że Rellias wciąż napierał. Błyskawicznie odwróciła się do strażnika, jednocześnie próbując się mu wyrwać.
     - Co takiego? - szepnęła groźnie.
     Mierzył ją wzrokiem przez moment, niewiele robiąc sobie z jej prób uwolnienia się.
     - Nic - odparł, sprawiając wrażenie, jakby powiedział za dużo.
     Coś zagotowało się w Sybil. Zaczęła szarpać się gwałtownie.

     - Zostaw mnie! Ja muszę zobaczyć, czy mogę dla nich coś zrobić!  
     - Sybil, opanuj się! - warknął, łapiąc ją za ramiona jak jeszcze niedawno Fili. - Choć raz, choć raz nie waż się sprzeciwiać! Jedyne, co teraz musisz, to iść do Thranduila! Tamten problem rozwiąże się sam!
     Z najwyższą niechęcią odpuściła po tych słowach, bezradnie i niepotrzebnie dając się pokierować Relliasowi. Poza tym, doskonale wiedziała, że lepiej nie zadzierać zbytnio
z uzbrojonym, zdenerwowanym leśnym elfem. Kiedy weszli do chaty, ujrzeli, że Sigrid siedziała przy posłaniu Doriana, rozmawiając z chłopakiem cicho. Córka Barda Łucznika wstała na równe nogi, dostrzegając ich.

     - Thranduil chce z nami mówić - powiedziała Sybil bez zbędnych ceregieli.
     Jej brat pokiwał głową ze zrozumieniem. Podniósł się i wstał z zaskakującym brakiem większego wysiłku. Sybil rzuciła Sigrid ostatnie, uspokajające spojrzenie, po czym cała trójka wyszła.
     Gdy przestąpili progi obozowiska, zaczęły dziać się naprawdę dziwne rzeczy. Wszyscy żołnierze zastygali w bezruchu na widok rodzeństwa, po czym odstępowali na bok, jakby ta dwójka była trędowata. Jeszcze przed chwilą wrząca kłótnia zupełnie ustała.
     „Faktycznie, mamy duuużo do omówienia”- pomyślała, stając z bratem przed królewskim namiotem. Rellias, jak to strażnik, zajął swoje miejsce przy wejściu, patrząc na Doriana i Sybil wyczekująco.    
     Kiedy weszli do środka, Król stał odwrócony do nich plecami. Nie raczył nawet się poruszyć, gdy rzekł:
     - Elrond Półelf doradził wam, byście ostrożnie dokonywali wyborów. Dokonaliście ich, ale czy ostrożnie… - Obrócił się na pięcie, by spojrzeć im w twarz, a jego oblicze przybrało surowy wyraz. - To poddałbym pod dyskusję.
     Ona, jak i jej brat, nie śmiała cokolwiek odpowiedzieć.
     - Otóż dowiedzcie się, że wykazaliście się nieprzeciętną nierozwagą, a ostrożność to ostatnie, o co bym was podejrzewał. I prawdą jest, że kazałem wam zdecydować. Choć podejrzewałem, że wybierzecie krasnoludy, to żywiłem odrobinę naiwnej nadziei… a teraz, ach teraz to tak mnie rani. Nie mam prawa odmówić wam wolnej woli, lecz chciałbym, żeby tamte słowa nigdy nie padły z mych ust. Lepiej by było, gdybym nie dał wam wyboru…
     - Dlaczego? - Sybil przerwała, tonem ostrzejszym niż mogła sobie pozwolić, zaciskając pięści.
     Co dziwne, Thranduil nie wyglądał na urażonego. Jego jedyną reakcją było patrzenie na nich
z politowaniem, bez słowa.

     - Wy jeszcze nie wiecie, prawda? -  rzakł w końcu cicho, po czym odwrócił się od nich po raz kolejny. - Nie zdajecie sobie sprawy, do czego wasze wybory doprowadziły, a do czego te nadchodzące doprowadzą…
     Wymieniła z Dorianem, który także zmarszczył brwi, pytające spojrzenia.   
     - Lord Elrond jest tym, któremu najwyraźniej odsłaniane są wydarzenia z przyszłości, jednak nie jest on jedynym w ten sposób obdarowanym. - Pan Lasu dał im odpowiedź na pytanie, które uformowało się im w myślach. - Ja również zobaczyłem to i owo… przez to wszystko nie mogę na was patrzeć.

     Obydwoje gapili się na niego z niedowierzaniem, kiedy znów patrzył im w oczy.
     - Szanse na to, że w nadchodzącym, a w dodatku tak niedługim, czasie, zdecydujecie właściwie są… niewielkie. I mógłbym coś wam doradzić, przestrzec was, chociaż i tak zostaniecie ostrzeżeni. Rzecz w tym…  jako władca powinienem być przykładem sprawiedliwości oraz praworządności. Powinienem wznieść się ponad i ukarać was jak należy. Tyle, że nie mogę, nie potrafię, ponieważ… wciąż jesteście bliscy memu sercu. Nie jestem w stanie na przykład  odmówić wam tego, czego potrzebujecie. Bez obaw zatem wybierzcie sobie nowe ubrania, skompletujecie uzbrojenie, korzystajcie z żywności dla mojej armii. Bo pójdziecie razem z nami. Wiedzcie, że powinniście zostać, ale wy oczywiście podążycie za nami… do „waszych ukochanych” - to wyrażenie wymówił szczególnie gorzko. - A myślałem, że to my jesteśmy dla was jak rodzina…
     - Bo jesteście… - Dorian wtrącił cicho.
     - Nie przerywaj mi! - elf powiedział ostro, a jej brat aż wzdrygnął się, zszokowany. - Bądź tak miły i nie wtrącaj swoich trzech groszy, kiedy ja staram się wyrazić swoje rozczarowanie oraz ból, którego i tak słowa nie oddadzą!  Chociaż mogłyby to zrobić czyny… albo ich brak. Istotnie, czasem ignorancja jest o wiele gorsza od innych form kary. Cóż, jestem zobligowany poinformować was, że moi ludzie zostali… ostrzeżeni przed waszą prezencją.
     Robiło się coraz lepiej.
     - To już chyba wszystko. A teraz odejdźcie. Zjedźcie mi z oczu. Nie chcę mieć już
z wami nic do czynienia.

     Rodzeństwo zastygło w bezruchu, nie wierząc w to, co usłyszało.
     - Czy nie rozumiecie? - warknął Thranduil. - Zrywam z wami wszelkie kontakty
i odmawiam nawiązania jakichkolwiek przyszłych stosunków!

     - Doskonale rozumiemy, panie - odparł Dorian chłodno. - Zanim się rozstaniemy, chciałbym podziękować w imieniu swoim oraz siostry za wszystko, co dla nas zrobiłeś. Jesteśmy ci za to dozgonnie wdzięczni. Żegnaj zatem, i niech gwiazdy zawsze świecą ci
z nieba!

     Potem skłonił się nisko i wyszedł.
     Sybil zachciało się parsknąć śmiechem na widok miny Króla. Pan Lasu był w niemałym szoku - w końcu jej brat wykazał się o wiele większą klasą i taktem niż on sam.
     - Żegnaj panie, i niech gwiazdy oświecają ci drogę aż do końca świata. - Ukłoniła się
z uśmieszkiem, nic nie robiąc sobie z jego surowego spojrzenia, po czym opuściła namiot.

     Dorian stał samotnie pośrodku kotłowiska elfów śpieszących każdy w swoją stronę. Żaden z żołnierzy nie zaszczycił ich ani jednym spojrzeniem.
     Odrzucenie.
     Thranduil w istocie zafundował im najgorszą karę. Czyż odrzucenie nie jest tym, czego każdy się panicznie obawiał? Czyż nie jest tym, co sprawia najwięcej bólu?
     O tak, Król wiedział, co robił. Sybil poczuła bolesne ukłucie w sercu. Przypomniała sobie udrękę widywania Gilraen po incydencie z miesięczną herbatą. Patrzenie, jak jej Słońce przestawało być sobą w jej pobliżu - jak oblicze elfki ochładzało się i przybierało obojętny wyraz. Tęskne słuchanie jej śpiewu na wieczornych pieśniach czy ukradkowe zerkanie na nią w czasie wieczerzy ze świadomością, że to wszystko jej wina - Słońce przestało być Słońcem.
      A najgorsze były pytania, co się stało.

     Właśnie. „Co się stało?” - zadumała się. Czym Thranduil zagroził swoim poddanym?   
     To samo pytanie malowało się na twarzy jej brata. Ona jedynie wzruszyła ramionami
w odpowiedzi.

     - Chyba należałoby się przygotować do wymarszu - powiedziała.
     Pokiwał głową z ciężkim westchnieniem. Udali się do punktu zaopatrzenia, którym zarządzał Hrilin. Radosny, łobuzerski Hirlin, który uczył ich tańców. Poprosili o nowe ubrania, a elf mruknął tylko:
     - Może znajdzie się coś w waszym rozmiarze. 
     Po długich poszukiwaniach, Dorian i Sybil skompletowali ciepłe,  proste, ciemnozielone stroje, zaopatrzyli się w zapasy żywności, uzupełnili broń… Byli gotowi. Po niedługim czasie zagrały rogi, dające sygnał do ruszenia w drogę. Ona i jej brat musieli zrobić jeszcze tylko jedną rzecz. Biegiem popędzili do chaty, gdzie zastali dzieci Barda. Sybil bardzo polubiła ich wszystkich - dzielną Tildę, odważnego Baina i Sigrid… och, Sigrid. Gdyby sprawy miały się inaczej, Sybil z przyjemnością obserwowałaby, jak dziewczyna zżywała
z Dorianem coraz bardziej, by w końcu móc ją nazwać swoją siostrą, której zawsze pragnęła, ale nigdy nie miała. To też powiedziała Sigrid na pożegnanie, a w zamian otrzymała gruchoczący żebra uścisk. Nie było już czasu na nic więcej. Potem Dorian i Sybil w pośpiechu opuścili ludzi, którzy niespodziewanie stali się im bardzo bliscy, po czym podjęli ostatnią podróż.

     Szli wzdłuż brzegu Jeziora Długiego przez niecałe dwa dni. Posuwali się w dobrym tempie i Sybil obawiała się, że jej brat tego nie zniesie. Chłopak trzymał się jednak dzielnie - ani razu nie narzekał. Chociaż było na co… elfy zupełnie się do nich nie odzywały, udawały, że ich nie zauważały. Czasem tylko któryś z nich rzucił im przepraszające spojrzenie. Wydawało się, że wcale nie miały do nich pretensji. Przecież zanim przybył Thranduil, wszyscy zachowywali się przyjaźnie wobec rodzeństwa. Na pewno wiedzieli
o wyborze, przed jakim Dorian i Sybil zostali postawieni; w końcu uszy leśnych elfów były niesłychanie bystre,
a usta chętne do rozsiewania plotek. Mimo to stosowali się do rozkazów swojego władcy, przysparzając rodzeństwu jeszcze więcej bólu, podróż czyniąc trudniejszą. Wojsko dotarło do Samotnej Góry pod osłoną nocy, po czym szybko i zręcznie rozbiło obozowisko.
     Dorian od razu padł przy ognisku i natychmiast zasnął. Potem spał, ciągle spał. Zbudził się dopiero późnym popołudniem. I milczał, ciągle milczał.
     Szczerze, Sybil wolała już o nic nie pytać. Obydwoje z bratem nie byli zbyt rozmowni. Zachowanie ciszy pozwoliło im usłyszeć o tym, jak Thorin zachował się w trakcie wizytę zwiadowców. Po wysłuchaniu całej opowieści wymieniła spojrzenia z Dorianem
i rodzeństwo już wiedziało, że ich Król był stracony.

***
     Morale w Kompanii spadały.
     Erebor stracił o wiele więcej z dawnej chwały, którą opiewały pieśni, niż się spodziewali. Prawda, Samotna Góra była ogromna, jej bogactwa nieprzeliczone, a kopalnie wciąż zasobne. Jednak owe obietnice dostatniego życia gasły do słabego szeptu wśród ruin, kurzu, ciszy oraz ciemności.
     Zastanawiał się, co ich tutaj jeszcze trzymało. Nie licząc lojalności dla Thorina. Dochowanie jej stawało się coraz trudniejszym zadaniem, skoro ich Król coraz bardziej przestawał być sobą.
     Kili śmiał jednak przyznać, że to nie Thorin, którego kochał, wydawał mu ciągłe rozkazy szukania Arcyklejnotu. Osoba ta zwała się Królem pod Górą, a jako, że Kili przysięgał wierność władcy Erebeoru, to dochowa jej, mimo wszystko. Mimo że kram stawał mu
w gardle, marzył o cieple ogniska i wygodnym łóżku, a skarb robił na nim niewielkie wrażenie. Kili nie miał jednak nic, jeżeli nie było przy nim Tauriel.

     Zapadał wieczór. Kili stał na skraju muru i nieustannie przyglądał się obozowisku elfów, które rano pojawiło się znikąd. Myślał tylko o swojej Jedynej. Zastanawiał się, gdzie Ona się podziewała, co robiła. Nie było Jej wśród posłańców, których kilka godzin temu odprawił Thorin. Kili czuł dziwną, niepokojącą pustkę. Jakby nie było Jej nigdzie w pobliżu. Musnął warkoczyk, który mu zaplotła, szukając ukojenia.
     Być może również po pocieszenie przyszedł do niego jego brat, ustawiając się tuż obok.
     - Fi… - Młodszy krasnolud przerwał długą ciszę. - Chcę wrócić do domu.
     Fili westchnął.
     - To jest teraz nasz dom.
     - Nie. Nasz dom był razem z nimi, w Ett...
     - Nasz dom zawsze był w Ered Luin! - blondyn przerwał mu bardzo ostro, a Kili aż się wzdrygnął.
     - Przepraszam, Ki… - wyszeptał starszy krasnolud po chwili. - Po prostu… Ettinor, jakie znaliśmy już dawno nie istnieje, a Brandon i Kora nie żyją… zapomnij o tamtym czasie
i miejscu. Wspomnienia
z nim związane w niczym ci nie pomogą.

     Łatwo powiedzieć! Rzecz w tym, że jeżeli Kili był w stanie zasnąć, to prześladowały go sny tylko
o tym - pierwszy raz, gdy ujrzał Doriana i Sybil, albo, kiedy złapał jego siostrzyczkę na podglądaniu, jak walczył na miecze z bratem i strzelał z łuku, wieczory, kiedy przygrywał
z Filim na skrzypcach…

     - Nie mogę - mruknął.
     Fili położył rękę na jego ramieniu, ściskając je lekko.
     - Ani ja - wyznał.
     Wymienili smutne uśmiechy, po czym znów wrócili do obserwacji elfickiej armii.
     Wojna wisiała na włosku.
     A przecież to wszystko miało potoczyć się zupełnie inaczej…
     W którym momencie coś poszło nie tak?  
***     
     Patrzyła na Samotną Górę, a jej serce krzyczało. Wypatrywała jakiejś oznaki jego obecności, czegokolwiek, co mogłoby sprawić, żeby chociaż go ujrzała. Jej oczy przeczesywały szczyt tak desperacko, jak głodujący w poszukiwaniu strawy, pragnący rozglądający się za wodą.
     Zastanawiała się, co robił teraz jej Fili. Jej piękny, wspaniały, lwi krasnolud.
     Uśmiechnęła się pod nosem.
     Kochała nazywać go lwem. Czytała dużo o tych zwierzętach, przejrzała wiele ilustracji
w podróżniczych księgach, do których mama żywiła szczególne zamiłowanie, i których było zaskakująco dużo w zbiorze Leśnego Królestwa. Uwielbiała czytać dosłownie całymi dniami. Wśród elfów z Mrocznej Puszczy zaczęło nawet krążyć powiedzenie: „być czymś pochłoniętym jak Sybil księgami”. Istotnie, niektóre fragmenty mogła wyrecytować
z pamięci.  

     Lwy były wielkimi kotami, żyjącymi w grupach, tysiące mil na południe, gdzie świeciły inne gwiazdy i praktycznie cały czas panował skwar. Były potężne, dostojne i dumne, miały złotą sierść, a samce pyszniły się okazałymi grzywami. Opisane zostały jako bardzo odważne, niemal brawurowe,  a także opiekuńcze, zdolne do wielkich poświęceń dla swojego stada.
     I jak lepiej opisać jej narzeczonego? Przecież nawet jego profil przypominał Sybil lwi. Jego burza złotych loków, bardzo rzadkich wśród krasnoludów, była niczym grzywa…
     Tłumaczyła mu, dlaczego miał to rozumieć jako komplement, lecz on przerwał jej
w połowie, po czym zaczął szeptać po Kuzdulsku tak niesamowite (a czasem,
o Eru, tak niestosowne) rzeczy, że aż nie do powtórzenia. W dodatku całował ją, patrząc prosto
w oczy, a jego lodowato niebieskie tęczówki płonęły zniewalającym ogniem. Doprowadził do tego, że nie mogła oddychać i miała wrażenie, że zaraz ją rozniesie. Miała ochotę się rozpłakać, ze szczęścia albo poczucia winy, uderzyć go za to, co
z nią zrobił, albo zaprezentować mu, ile jeszcze ma ukrytych talentów. Wygrała ostatnia opcja, a on nieprzerwanie podśmiewał się cicho. śmiał nawet powiedzieć: „zwolnij, moja pani”. To ją oczywiście tylko bardziej nakręciło. Nie, że miał coś przeciwko temu. Zdecydowanie ani trochę.

     Sybil wciąż katowała się myślą, że na Ardzie nie istniały miary zdolne określić, jak bardzo nie zasługiwała na Filiego i bycie jego Jedyną. Chciała po skulić się dokładnie
w miejscu, gdzie stała i zrobić… coś. Płakać? Zadać sobie fizyczny ból? Wymusić to na kimś? 
Nic nie wydawało jej się wystarczająca karą.
    Więc stała w miejscu, zastygła jak posąg, nie wiedząc, co ze sobą począć.
    Chociaż… jej… jej córka… mówiła, żeby ich ratować.
    Ale… tam była bitwa. Skąd teraz mogłaby wybuchnąć walka?
    Trwało oblężenie, konflikt był na granicy krwawego rozwiązania… a ona, Sybil, brała udział w otoczeniu Góry, w której uwięziony był jej ukochany.
     O ironio.
     Czy i jak kiedykolwiek mu to wszystko wynagrodzi?
     Nie znała odpowiedzi na to pytanie. Jedyne, co mogła zrobić, to nie dopuścić do tego.
     Z tym mocnym postanowieniem odwróciła się od Góry i szybko pomaszerowała
z powrotem do brata.

     Siedział samotnie przy niewielkim ognisku, z dala od innych elfów. Tępo patrzył
w płomienie, obejmując kolana 
rękoma. Dorian wyglądał na zmęczonego, osamotnionego
i nieszczęśliwego, zupełnie tak, jak czuła się Sybil.

     „Pewnie tęskni za Sigrid”. 
     Bez słowa usiadła naprzeciw niego i pogrążyła się w ponurych rozmyślaniach, wsłuchując się
w pieśni elfów. Zastanawiała się, gdzie podziała się Tauriel z Súrionem, jak Kili poradził sobie 
z Thorinem, jak miał się Bilbo i Kompania, a także wiele, wiele innych.
     Ni stąd ni zowąd, Dorian odezwał się:

     - Powiesz mi w końcu, co to był za sen?
     Spojrzała na niego szybko i zobaczyła, że wpatrywał się w nią wyczekująco. Oczy zaszły jej łzami. Dlaczego tak uparcie drążył ten temat? Pokręciła głową.
     - Jeżeli powiem, to… wtedy to się stanie bardziej prawdziwe niż już jest…
     - Co „to”? - Zmarszczył brwi z irytacją. - Sybil, jeżeli nie chcesz powiedzieć, to daj chociaż jakąś wskazówkę!
     Rzuciła mu spojrzenie pełne wyrzutu. Szkoda, że nie wiedział, jaki sprawiał jej ból, wciąż przywołując tę wizję. W formie rewanżu teraz podzieli jej los, gdyż były dwa słowa, które idealnie oddawały całą sytuację.
     - Najgorszy scenariusz.
     Wtedy, kiedy przysięgali, a to miało miejsce zaraz po tym, gdy Azog ich torturował
i uwolnił, uzgodnili, czym może 
być„najgorszy scenariusz”.
     Dorian zbladł. Błyskawicznie przytulił Sybil, całą roztrzęsioną. Głaskał ją po głowie,
a także szeptał do ucha, brzmiąc na tak samo przestraszonego jak ona:

     - To był tylko sen, przecież to był tylko sen.
     Tyle, że owe stwierdzenie w niczym nie pomogło. Skoro to tylko sen, dlaczego był taki realny? Z trudem zwalczała wszelkie myśli o tym w swojej głowie, podczas gdy brat kołysał ją w ramionach tak długo, nieprzerwanie nucąc kołysankę mamy, aż zasnęła, chociaż słońce dopiero zachodziło.
     Tym razem nie przyśniło jej się nic. Jedynie coś słyszała - Doriana, śpiewającego hymn do Elbereth.
     Jego głos był drżący i załamywał się, zupełnie jakby płakał.
***
     Bardzo uważnie, nie mniej nerwowo, przyglądał się oblężeniu Góry, ogniskom jaśniejącym wśród panującej teraz nad światem, głębokiej nocy. Obserwował z oddali, zbierając myśli, nie wiedząc, co począć. Miał ogromny dylemat. Wiele istnień zależało od tego, gdzie teraz pójdzie. Mógłby uratować bardzo wiele lub jedno, niezwykle wartościowe.
     Wycenianie wartości czyichś żyć, ważenie ich na szali niczym kupiec chciwie chylący się nad nadchodzącym zyskiem, było najbardziej niewłaściwą, nierozsądną, niesprawiedliwą rzeczą, jakiej mógł i musiał się dopuścić. Wszak każde życie w samym swym sensie jest sobie równe.
     A on, mędrzec, który miał zaprawdę jeszcze bardzo wiele do nauczenia, śmiał nawet wahać się nad dobrem ogółu a jednostki. Może cała sprawa byłaby prostsza, gdyby chłopiec w jakiś sposób nie znalazł drogi do jego serca.
     Czas na zastanowienie umykał nieubłaganie, gdy nareszcie podjął decyzję.
     Do końca życia nie potrafił rozstrzygnąć, czy postąpił wtedy słusznie.   
     Kluczył wśród niezliczonych elfów, które rzucały mu zdumione spojrzenia. Jeszcze większe zdziwienie rysowało się na ich pięknych obliczach, gdy pytał o Doriana i Sybil. Zastanawiające, że dostawał sprzeczne wskazówki co do miejsca, gdzie rodzeństwo mogłoby się znajdować. Doszło do tego, że z irytacją stanął w miejscu, odmawiając dalszego wysłuchiwania zawiłych elfickich opowieści. Beznadziejnie rozglądał się naokoło, podczas gdy bezcenne minuty uciekały. Klepsydra w jego głowie odmierzała czas do nadchodzącej burzy, a każde ziarenko piasku zdawało się być jednym poległym, jednym na zawsze uciszonym śmiechem, jednymi oczami na zawsze zamkniętymi, jedną na zawsze rozdartą rodziną. Ziarenka przesypywały się i przesypywały, dokładając do świata bólu oraz łez…
     - Mithrandirze!
     Ach, skoro on nie mógł znaleźć dzieci Brandona i Kory, to one znalazły jego. Chłopak
i dziewczyna szli powoli w jego kierunku. Obydwoje wyglądali na zmęczonych oraz nieszczęśliwych. Gandalfa zasmuciło spotkanie ich w takim stanie, lecz podszedł do nich
z delikatnym uśmiechem. Gdy się zbliżył, skłonili się nisko.

     - Zaiste, niezbadane są ścieżki czarodzieja - powiedziała Sybil, wyraźnie zmuszając się do pogodnego tonu.
     - W takim razie to was posądziłbym o bycie czarodziejami - odparł. - Nie potraficie wyobrazić sobie mojego zaskoczenia, gdy we śnie ujrzałem, że nie jesteście w Ereborze razem z Kompanią.
     Dzieci miały teraz identyczne miny - usta szeroko otwarte, oczy wytrzeszczone.
     - We śnie? - wykrztusił Dorian.
     - Tak, widziałem was bardzo dobrze.
     „Aż za dobrze” - pomyślał.
     - Moje marzenia senne bywają często zwodnicze, gdyż pokazują najróżniejsze rzeczy: to, co się już wydarzyło, albo to, co się właśnie dzieje, a czasem nawet to, co jeszcze nie miało miejsca… Dlatego też nie ufam swym snom za bardzo, lecz gdy was zobaczyłem, po dłuższym namyśle postanowiłem przyjść do was.

     - Ale dlaczego? - Sybil zmarszczyła brwi. 
     Wziął głęboki oddech.
     - Pragnąłem was odszukać, by was ostrzec.
     Obydwoje spojrzeli na niego pytająco, w identyczny sposób, dokładnie w tej samej sekundzie.  
     - Pamiętajcie, nie możecie się rozdzielać, pod żadnym pozorem!  A ty Dorianie… - zwrócił się do chłopca. - Musisz zapamiętać, że nie wszystkie łzy są złe! Pamiętaj, nie wszystkie łzy są złe! Cokolwiek nadchodzi, wspomnij moje słowa!
     Syn Brandona był bezbrzeżnie zdziwiony tą przestrogą. Widocznie pragnął dalszych wyjaśnień, lecz przerwała mu siostra:
     - Gandalfie…  - jej głos był drżący, emanował strachem. - Co nadchodzi?
     - Bitwa.
     Wtedy to ujrzał. Przerażenie, jakiego jeszcze nigdy nie oglądał u nikogo. Przebłyski jej snu tańczyły za jej zamkniętymi w tamtej chwili powiekami, gdy próbowała złapać oddech.
     Sen ten był przerażającą wizją, która wyglądała zbyt realistycznie. Jego serce na wskroś przeszył strach. To, co zobaczył, stało się impulsem do dalszego działania.
     Więc Gandalf bez słowa oddalił się, by postarać się powstrzymać zbliżające się zło. 
***
     Sybil była blada. Trupio blada. Jej cera zawsze była bardzo jasna, nie śniada, tak jak jego, ale teraz miał wrażenie, że z twarzy jego siostry odpłynęła cała krew. Zachwiała się
i upadłaby, gdyby jej
w porę nie złapał. Usadził ją na ziemi.

     - Co się dzieje, Sybil?
     Ona jednak nie potrafiła wykrztusić słowa, gdyż jej oddech stał się bardzo szybki, urywany. Zamknęła oczy, a Dorianowi zdawało się, że siostra zaraz zemdleje.
     - Sybil! Słyszysz mnie?! Sybil! - Potrząsał nią. - Nie mdlej, słyszysz?! Sybil! Odezwij się, odezwij!
     - Bitwa… - wydyszała. - Tam była bitwa…
     „Och nie...
     Jego siostra zaczęła trząść się i łkać gwałtownie, wydając z siebie bliżej nieokreślone dźwięki,
a powietrze łykać jak dusząca się ryba.
     Gash, gijakudob… vadok. 
     „Nie, nie, nie!
     Chciał zawołać na pomoc Gandalfa, ale czarodziej dosłownie przepadł. Elfy unikały wszelkiego kontaktu z nimi, więc Dorian został z problemem sam. Wziął dygoczącą Sybil
w ramiona 
i zaśpiewał kołysankę mamy. Zauważył, że to pomagało im obojgu.
     - Szszsz… już dobrze, no już cicho - szeptał. - Przecież to tylko sen, postaraj się zapomnieć…
     - Łatwo ci mówić - burknęła.  
     „Wcale nie”.
     Nie było łatwo rzec mu, żeby wyrzuciła z pamięci straszne wizje, skoro jemu samemu nieustannie przesłaniały widok na rzeczywistość. Ciągle widział świat w płomieniach, ciągle słyszał groźby śmierci i zagłady. Głos i Ogień walczyli o każdą sekundę jego uwagi, by znów móc go torturować. Jedynym wytłumaczeniem, dlaczego jeszcze trzymał się na nogach (biorąc pod uwagę nieobecność Sigrid, a także zatrutą przez smoka Górę tuż pod nosem) była lecznicza bliskość leśnych elfów oraz pomoc Thranduila.
     - Postaraj się... zająć czymś innym - powiedział po chwili ciszy.
     - Czym niby? - prychnęła.
     - Zacznijmy od podstaw… - odparł niezrażonym tonem dziarskiej niańki. - Najpierw musisz wstać. Westchnęła głośno i mimo, że wciąż ją przytulał, był pewny, że przewróciła oczami.
     - Nic prostszego - stwierdziła, po czym wyswobodziła się z uścisku.
    Potem powoli podniosła się, by niepewnie stanąć na nogach. Dobrze, że Dorian asekurował ją przez cały czas, gdyż już w następnym momencie zachwiała się i znów upadłaby.

     - Dlaczego świat się kręci? - wyszeptała.
     Nagle wszystko poukładało się Dorianowi w głowie.
     - Sybil… kiedy ty ostatnio coś zjadłaś?
     - Jakie to ma znaczenie? - Zmarszczyła brwi.
     - Odpowiedz mi!- zażądał.
     - Och, no nie wiem… - wymamrotała, unikając jego wzroku. - Może… wczoraj…
     - A co jadłaś?
     - Po co ci to wiedzieć?! - warknęła, lecz on tylko kontynuował świdrować ją wzrokiem.
     - Nie wiem, nie pamiętam. - Machnęła ręką. - Może… lembasa…  
     Dorian zamknął oczy i wziął głęboki oddech w cichej modlitwie o panowanie nad sobą.
     - Czy możesz mi wyjaśnić - zaczął powoli przez zaciśnięte zęby. - Jaki niepojęty dla mojego umysłu tok rozumowania doprowadził cię do konkluzji, że możesz się głodzić?
W twoim stanie?!

     - Wcale się nie głodzę! Trwa oblężenie, nie mogę sobie pozwolić na taki luksus jak najedzenie się!
     Niemal walnął się ręką w czoło na jej głupotę.
     - Sybil, doskonale wiesz, że przysługują ci dodatkowe racje żywnościowe! Nikt ci nie odmówi, jeżeli powiesz…
     - Jeszcze czego! Myślisz, że będę rozgadywać na lewo i prawo, że mam dziecko
z krasnoludem?!

     Dobrze, że elfy były w oddali, bo inaczej miałaby pewność do tego, co usłyszały,
a zarazem powody do plotkowania.

     Rzucił siostrze spojrzenie w stylu „opanuj się, kretynko”, a ona odpowiedziała miną mówiącą „zamknij się”.
     - A teraz pójdziesz ze mną i na moich oczach zjesz przynajmniej dwa lembasy - Dorian rozkazał.
     - Nie mam ochoty - Sybil zakaprysiła jak mała dziewczynka.
     - Przecież ty musisz się dobrze odżywiać! Jesz nie tylko za siebie!
     Skrzywiła się.
     - Nie marudź! - żachnął się. - Musisz nabrać sił.
     - Mam siły! - Siostra uparcie stawiała na swoim.
     - Właśnie widać - zakpił.
     Jej twarz pociemniała z gniewu. Wzięła zamach, by uderzyć go w twarz, lecz Dorian bez trudu złapał wymierzoną w niego pięść. Bez większego wysiłku wykręcił jej rękę za plecy i obezwładnił ją. Ona nie potrafiła mu się wyrwać.
     - Widzisz? Nie masz energii nawet na to! A pomyśl sobie o bitwie!
     - Jeżeli chcesz przez to powiedzieć, że nie wezmę w niej udziału… - szepnęła groźnie.
     - Tak, dokładnie tak.
     Dorian przez kilka chwil nie wiedział, co się z nim dzieje, by potem odkryć, że leżał na ziemi, a Sybil przygniatała go nogą, trzęsąc się z wyczerpania niczym jesienny liść na wietrze, ale stojąc pewnie.
     - Przysięgaliśmy! Przysięgaliśmy oboje, że będziemy ich chronić  za wszelką cenę! Nie odbierzesz mi tego! Nie odbierzesz, słyszysz?! - krzyczała, jakby była w obłędzie.
     - Sybil…
     - Na orły Manwëgo, na młot Aulëgo i róg Oromëgo!
     „O nie, nie, nie, nie, nie! Nie zaczynaj!”
     - Dobrze, rozumiem… - powiedział ostrożnie, słusznie przewidując kolejny wybuch.
     - WCALE NIE! NIE ROZUMIESZ! NIE WIDZIAŁEŚ TEGO, CO JA!
     - Sybil, do cholery, to był sen! - odparł, uwalniając się z jej chwytu, podnosząc się na nogi.
     - To była wizja! Ty miewasz takie! - wykrzyknęła, celując w niego palcem wskazującym. - Czyż nie przyśnił ci się ten dzień, zanim nastąpił?! Czyż nie usłyszałeś krzyku mamy, czyż nie widziałeś dymu wydobywającego się z naszego domu?!
     - PRZESTAŃ! - ryknął. Nienawidził, gdy o tym wspominano. Faktycznie, miał taki sen, lecz go zlekceważył. Nigdy sobie tego nie wybaczył. - Naprawdę uważasz, że nie wiem, jak to jest?! Naprawdę uważasz, że, gdy wysłuchuję ich szeptów w Czarnej Mowie, ich gróźb obiecujących zagładę dla całej Ardy, albo, kiedy ukazują mi mistrzostwo tortur swoich „zuchów”, to cię nie rozumiem?! Że oszalałe z bólu krzyki innych istot nie doprowadzają mnie do utraty zmysłów?! Naprawdę myślisz, że nie jestem przerażony?! Że nie obawiam się o życia naszych ukochanych?!
     Lul Gijak-Ishi…
     Gwałtownie potrząsnął głową, skupiając uwagę na Sybil, nie ich podszeptach.
     - A mimo to wciąż zabraniasz mi dopełnienia przysięgi! - krzyknęła.  

     - Ja nie chcę, żeby coś ci się stało! Jesteś fizycznie za słaba, nie waż temu zaprzeczyć, nie dasz rady walczyć! - Na twarzy siostry malował się gorący sprzeciw. - Na miłość Valarów, Sybil, moje powody są oczywiste! Ja nie pozwolę ci umrzeć, nie rozumiesz?! Nie pozwolę ci zginąć, bo ja po prostu nie mogę bez ciebie żyć!
     Wypowiedziawszy ostatnie słowa, usiadł na ziemi i ukrył twarz w dłoniach, zmęczony całą bezsensownością tej kłótni. Poczuł znajomą dłoń na ramieniu. Jego oczy spoczęły na klęczącej przy nim Sybil, która wyglądała na wykończoną.
     - Wzięliśmy Siedem Gwiazd na świadków, przed nimi nie można uciec - wyszeptała. - Lecz zadbam o siebie lepiej, jeżeli to ukoi twoje nerwy.
     - Niech ci będzie - westchnął, kiwając głową z najwyższą niechęcią.
     Usłyszał chrząknięcie tuż obok. Spojrzał w górę i ujrzał jednego z żołnierzy Thranduila, którego nie znał.
     - Król was wzywa - rzekł elf.
***
     Był zdesperowany.
     Był bardzo zdesperowany.
     Wiedział, przecież oczywiście, że wiedział, że to, co wyprawiał, było złe.
     Co jak co, ale głupi nie był!
     Całkowicie boleśnie zdawał sobie sprawę z tego, że postępował źle.
     Złodziej.
     Kłamca.
     Zdrajca.
     „Nie”.
     Od kiedy to zdrajca postępuje zgodnie z przysięgą?
     Obiecał sobie, że do tego nie dopuści. Że nie pozwoli, by choroba złota całkowicie opanowała jego umysł i ciało.
      Nie ma już innej drogi. Nie ma już nic oprócz terapii szokowej.
     On musi się obudzić. Przejrzeć na oczy przez mglę chciwości przesłaniającą mu świat. Nawet jeżeli miało się to odbyć w najbrutalniejszy sposób.
     Bo prawdziwa miłość to bycie gotowym na wszystko, na przykład na zrobienie czegoś takiego przeciwko sobie.
     Przecież była jeszcze nadzieja, że on jednak potrafił z tym wygrać.
     W końcu tamtej nocy… Thorin zdawał się nie być pod wpływem klątwy jego rodu.
     Nie był też do końca sobą, ty naiwny Hobbicie - odezwał się wredny głosik w jego głowie, widziałeś to.
     „Ale on pamiętał, on pamięta, dostrzegam to w jego oczach… on pamięta…”
     Lecz dopiero od przybycia chłopców…
     „Właśnie! Jest zatem coś, co potrafi go ocucić!”
     Tylko na krótki czas. Przecież gdy dowiedział się o nadchodzącym Thranduilu stał się jeszcze bardziej chciwy. I doprawdy uważasz, że to, co zrobisz jest czymś, co wyjdzie mu na dobre?
     Szczerze, to nie znał odpowiedzi.
     Nie miał gwarancji na to, że kradzież Arcykamienia w jakiś sposób pomoże Thorinowi. Ale zapobiegnie wojnie.
     Wojska Daina Żelaznej Stopy były już bardzo blisko, a Królewski Klejnot wydawał się być najlepszą możliwą kartą przetargową dla ludzi i elfów.
     - Oto Arcykamień Thraina - oznajmił im. - Serce Góry, a także serce Thorina. Ceni go sobie więcej niż całą rzekę złota.
      „I mnie”, pomyślał Włamywacz gorzko, wracając do Ereboru.
***
     Byli pełni obaw, gdy wkraczali do środka. Nie potrafili zrozumieć, co takiego chce od nich Thranduil, skoro w trakcie ich ostatniej rozmowy odmówił jakichkolwiek dalszych kontaktów z nimi. Był taki zimny, rozczarowany i z tego powodu teraz spodziewali się po nim wszystkiego.
     Gdy odesłał eskortujących ich żołnierzy, na jego twarzy widniał uśmieszek samozadowolenia, gdy dumnie siedział w fotelu ustawionym przy tylnej ścianie namiotu. Król Elfów nie powiedział ani słowa, lecz wskazał na prostą, okutą żelazem drewnianą szkatułkę, w której pysznił się…

     - Arcykamień! - wykrztusili jednocześnie.
______________________________

Sindarin:

- Guren glassui, hîr vuin. - Thank you from my heart, my lord. - 
Dziękuję z całego serca, mój panie.

Czarna Mowa:

- Amal shufar, at rrug. - Where there is a whip, there is a way. - Gdzie jest bicz, tam jest i sposób.

- Gash, gijakudob… vadok. - Fire, bloodshed... death. - Ogień, rozlew krwi... 
śmierć. 
- Lul Gijak-Ishi. - Flowers in the blood. -
Kwiatki we krwi. (używane przeważnie w stosunku do elfów) 

Edainowie - określenie na wszystkich ludzi.

Wróg, o którym wspomina Thranduil to Morgoth, pierwotnie Melkor. Brat 
Manwëgo,
z początku od niego potężniejszy. Sprzeciwił się woli Eru, zniszczył pierwszy projekt świata, tocząc z Valarami straszną wojnę i przez to miał zakazany wstęp na Ardę, czyli Ziemię . Niestety, oszukał Valarów, wciskając bajeczkę o skrusze... i narobił dużo złego. Mnóstwo. Sauron był w porównaniu do niego tylko marnym sługą. 

Oromë - jeden z Valarów, myśliwy polujący na złe stworzenia.

Z tego, co mi wiadomo, Tolkien nie wspominał o zatruwaniu otoczenia przez smoki... taki mój pomysł...


O Mahal, to się zaczyna robić coraz bardziej jak jakaś książka! Nie pozostaje mi nic, tylko wierzyć, że spora tajemniczość tego rozdziału choć trochę wynagradza te za długie, zabójczo nudne opisy. Tyle, że ja musiałam. Zależy mi, żebyście się przywiązali do bohaterów...

Następny rozdział będzie za bardzo długo.
Ok, a teraz proszę o szczerą spowiedź - w którym momencie zasnęliście?

poniedziałek, 5 maja 2014

Rozdział 4.

No więc... na wytłumaczenie tego ogromnego opóźnienia (w pierwotnym założeniu "Życie za życie" miało być skończone do maja) mam tylko (nie)mały "kryzysik mojego pisarskiego ja". Nadchodzące wydarzenia będą tak trudne do opisania i jednoczesnego nie spieprzenia... nie spieszę się zatem. A na razie oto rozdział 4... tak, myślałam, że nie można dać więcej miłości. A jednak. Nevermind. To już końcówka. Brniemy do celu, brniemy do celu....


__________________________

     Szli powoli, patrząc w nocne niebo, nic się nie odzywając. Ona przystanęła, lecz nie odrywała wzroku od niezliczonych gwiazd. On również na nie patrzył, chociaż nie wprost.
Z zachwytem przyglądał się, jak jasne punkty odbijały się w Jej oczach. Tauriel spojrzała
w dół i przyłapała go na tym podziwianiu. Uśmiechnęła się, a on szybko przerwał krepującą ciszę:
     - Nie oddaliliśmy się zbytnio?
     - Dlaczego tak uważasz? - Zmarszczyła brwi.
     - Nie wiem… orkowe mogą pojawić się znikąd…
     - Ach, nie masz powodów do zmartwień! - zaśmiała się. - Nie odważą się zaatakować.
     - A co jeśli…
     - Potrafię się bronić, dziękuję ci bardzo.
     Wymierzył sobie myślowy policzek. Dlaczego rozmowa przebiegała z takim trudem?
     - Nie! Zmierzam do tego, że…. - Jęknął. - Och, po prostu… nie chcę, żeby coś ci się stało.
     Patrzyła na niego przeciągle po tym wyznaniu.
     - Kili… widzę, jak ci na mnie zależy, do czego dążysz, ale zrozum.... ja jeszcze nie jestem do końca pewna, czego pragnie moje serce.
     „To po co zaplotłaś mi warkoczyk?” - pomyślał z wyrzutem, lecz powiedział:
     - Co ty na to, żeby sprawdzić?
     - Co?
     Jego odpowiedzią był delikatny pocałunek w usta. Cóż, Tauriel najwyraźniej nie miała nic przeciwko. Nic a nic. To chyba Ona zaczęła nalegać na więcej. Kili nie protestował. Ani trochę. 

***
     Najpierw usłyszał jakiś śliczny, melodyjny śmiech, dziwnie mu znajomy. Potem zobaczył przed sobą małą istotkę, biorącą go za rękę.
     - Chodź - powiedziała.  
     Pociągnęła go za sobą, idąc w podskokach, nucąc słodkim głosikiem jakąś wesołą piosenkę.
     - Gdzie mnie prowadzisz? - zapytał.
     - Zobaczysz - zachichotała uroczo.
     Ciągnęła go za rękę cały czas i mógł widzieć tylko tył jej ciała. Była ubrana w prostą, zwiewną sukieneczkę w kolorze błękitu nieba, sięgającą kostek. Jej gęste złote włosy spływały falami aż do połowy pleców. Na główce miała delikatny diadem z mithrilu, a jej małe stópki były bose. Poruszała się gracją, zupełnie jakby tańczyła.
     - Gdzie mnie prowadzisz? - powtórzył.
     - Przekonasz się - odparła ze śmiechem skrzącym się radością.
     Nie widział jej przodu, ale był pewny, że za rękę trzymała go jakaś przepiękna, mała dziewczynka, którą skądś kojarzył.
     - Dlaczego cały czas mnie ciągniesz?
     - Bo jestem uparta zupełnie jak ty, tatusiu.
     Jakby w zwolnionym tempie zobaczył, jak dziecko odwróciło główkę w jego stronę. Ujrzał znajome, śmiejące się ciemnobrązowe oczy.
     Fili obudził się, porażony tym spojrzeniem. Nie zapamiętał twarzyczki tej dziewczynki, ale był pewien, że była śliczna. Usiadł, a jego serce biło bardzo szybko. Znajdował się
w stanie potężnego szoku. Kiedy się w końcu opanował, rozejrzał się dookoła. Jego Wojowniczka spała tuż obok, przykryta tylko jego futrem. Uśmiechnął się mimowolnie na ten widok. Nachylił się nad Nią i czule pocałował w czoło.
     - Może pewnego dnia… - wyszeptał.
     Położył się i otoczył swoją Panią ramieniem. Ona, nie budząc się, wtuliła się w niego mocniej. Westchnął, napawając się spokojem, jaki dawała mu samą swą obecnością. 
     Fili jeszcze długo nie mógł zasnąć. Wsłuchując się w cichy oddech Sybil i głaszcząc Ją po głowie, rozmyślał, jaki wspaniały diadem wykuje dla swojej córeczki. 

***
     Padła tuż obok niego, cała spocona i zmęczona. Oboje z trudem łapali oddech. Objął ją ramieniem, a ich nogi same się splotły. Znów patrzył w piękne oczy Sigrid.
     - Twój ojciec mnie zabije - wydyszał.
     Zachichotała, ale nic nie odpowiedziała. Przymknęła powieki i uśmiechnęła się, szczęśliwa.  Cieszył się, widząc ją zadowoloną, lecz chciał sprawić jej więcej przyjemności. Przytulił się do niej i zaczął przesuwać dłonią wzdłuż jej kręgosłupa, masując jej plecy. Sigrid zamruczała z ukontentowaniem. Ten dźwięk sprawił, że przestał nad sobą panować, znowu. Przyciąganie, młodzieńcza krew, jak zwał tak zwał. Ona też nie mogła się dłużej powstrzymać. Dorian poczuł, że płonął od jej namiętnych pocałunków.
     - Och Sigrid, jeszcze raz? - zadał pytanie retoryczne.
     - A dlaczego nie? - szepnęła uwodzicielsko.
     Ten ton spowodował, że chłopak aż…
     „Jak ty mi to robisz?” - przemknęło mu przez myśl.
     - Bard mnie zamorduje.
     - Przecież nie musi się dowiedzieć. - Zakończyła dyskusję, po czym znów zatracili się
w sobie. 

***
     - Wstawać, gołąbeczki, pobudka!
     - Csooo? - jęknęła, nie otwierając oczu.
     - Zbierajcie się, natychmiast! - krzyknął Bofur.
     Zaraz…
     - Bofur?! - Razem z Filim podskoczyli.
     W istocie, krasnolud stał nad nimi, ze swoją zabawną czapką jak zawsze obecną na głowie.
      - Załóżcie coś na siebie, migiem! - powiedział ze znaczącym uśmieszkiem.
      Sybil zdała sobie sprawę, że była naga, przykryta jedynie futrem swojego narzeczonego. Usiadła i zaczęła rozglądać się za swoim ubraniem. Każdy ruch sprawiał jej trud - jej ciało było zesztywniałe po zimnej (no, może w pewnych, całkiem licznych momentach, gorącej) nocy. Spostrzegła swój strój kilkanaście metrów dalej, nad samym brzegiem zatoczki. Większość rzeczy Filiego też tam była.
     „O, na łzy Nienny, jak to się stało?”
     Oblała się rumieńcem, gdy przypomniała sobie bardzo… wyraziście, co i jak się wydarzyło.
     - Czy mógłbyś się odwrócić, Bofurze? - poprosił Fili. - Inaczej się nie ubierzemy.
     - Ależ oczywiście. - Ten sam znaczący uśmieszek nie schodził mu z twarzy.
     Fili i Sybil potruchtali po swoje ubrania. Podczas gdy w pośpiechu zakładali je, Bofur mówił:
     - Wszyscy szukają was już od dawna. Zaczęliśmy się nawet martwić, że coś wam się stało. Ale, dzięki ci Mahal, jesteście. Z pewnością nie słyszeliście najnowszych wieści, czyż nie?
     - Nie - odpowiedziała. - Niby skąd?
     - No właśnie - zachichotał zabawkarz, a potem przybrał poważny ton:
     - Thradnuil przybył.
     Sybil zastygła w bezruchu. To nie była dobra nowina. Wiedziała, że ten moment kiedyś nadejdzie, a i tak bała się go.
     - Tym to mnie nie zaskoczyłeś - powiedział jej ukochany. - Już wczoraj mówiono
o nadejściu jego wojsk.
     - Ty chyba nie rozumiesz, mój książę. - Bofur pokręcił głową. - To, że Pan Lasu jest nad Jeziorem oznacza, że…
     - … musicie uciekać - dokończyła Sybil.
     Fili rzucił jej pytające spojrzenie.
     - No co? Czy nie znasz Thranduila? - spytała. - Czy nie domyślasz się, że może was użyć do wyciągnięcia jakiś informacji, albo nawet do negocjacji? Oin był już w Ereborze, prawda?
     Pokiwał głową.
     - Zatem zagrożenie jest jeszcze większe. Chyba nie chcesz, żeby władca Mrocznej Puszczy dowiedział się od niego coś o ukrytych drzwiach, albo o bramach i przejściach Samotnej Góry?
     - Nie! - odrzekł, po czym westchnął. - Więc postanowione, znikamy.
     Później niemal biegiem ruszyli w stronę chat. Z daleka zobaczyli ogromne zastępy elfów. Kiedy się zbliżyli, Sybil zaparło dech w piersiach. Jeszcze nigdy nie widziała tak wspaniałej armii. Rynsztunek wojowników jaśniał niczym zimny, czysty i bezlitosny blask odwiecznych gwiazd, a piękni, wysocy, smukli żołnierze zachowywali godny podziwu porządek. Całym sercem zapragnęła znaleźć się wśród nich, zachłysnąć się ich nierealnością oraz potęgą, ale ostry szept Bofura sprowadził ją do rzeczywistości:
     - Łódka jest już przygotowana, za mną.
     I rzeczywiście, w najdalszym zakątku portu kołysała się pojedyncza łódź. Nie było przy niej nikogo. Czekali tam w milczeniu. Zaczęło robić się trochę niebezpiecznie - nowo przybyłe elfy patrzyły na nich przeciągle, z niekrytą ciekawością, a potem odchodziły szybkim krokiem. To trwało zbyt długo. W końcu pojawił się Súrion, potem Kili z Tauriel,
a Dorian i Sigrid jako ostatni.
     - Sybil, my też odpływamy - powiedział jej brat.
     - Oczywiście - przytaknęła. - Najwyższy czas zobaczyć Erebor.
     Lecz nikt nie miał ochoty na rozstanie.
     - Czas nam się pożegnać, moi nowi, nieoczekiwani przyjaciele - rzekł Súrion do krasnoludów. - To był zaszczyt was poznać i nie żałuję niczego, chociaż naraziłem się na dezaprobatę moich współplemieńców. Na do widzenia przekażę wam ważną informację, której podsłuchałem: mój Król nie zatrzyma się tutaj. Zostawi trochę zapasów i swoich ludzi do pomocy, a potem ruszy na Samotną Górę. Chce odzyskać to, co mu się należy. Żeby tylko nie było z tego jakiegoś nieszczęścia… A teraz żegnajcie, i niech gwiazdy świecą wam z nieba!
     Krasnoludy ukłoniły się nisko.
     - Żegnaj i ty, Súrionie z Mrocznej Puszczy, miły kompanie! - powiedział Oin. - Od teraz aż do końca świata towarzyszą ci nasze najlepsze życzenia. Niech wszystko i zawsze ci sprzyja!
     Elf skłonił się z uśmiechem. Sybil podeszła do niego i uścisnęli się na elfią modłę - położyli prawe ręce na lewych ramionach.
     - Boe i 'waen - powiedziała.
     - Iston - odparł. - Galu.
     - Na lû e-govaned vîn.
     Pokiwał tylko głową, a ona z niechęcią odeszła od niego - bardzo lubiła Súriona. Nagle pomyślała o Gilraen, swoim Słońcu, o jej kochanej, pięknej, wspaniałej Gilraen, z którą się nie pożegnała, którą zawiodła… i oczywiście o dziecku, które niemal zabiła. Potrzęsła głową. Gdy to całe szaleństwo się skończy, Sybil obiecała sobie, że wszystko naprawi. Teraz jednak czas się ratować.
     Następnie chciała pożegnać się z Tauriel, ale zobaczyła, że ona nadal była z Kilim. Dziewczyna ze smutkiem patrzyła na to, jak bardzo nie potrafili się ze sobą rozstać. Kili niespodziewanie złożył pocałunek na czole Tauriel, później na powiekach, następnie na policzkach, ustach, po czym pocałował jej dłoń i przyłożył do swojego, a później jej serca.
     Sybil opadła szczęka.
     „No Kili, jedziesz po bandzie” - pomyślała.
     Elfka patrzyła na Kiliego przez chwilę, ale zastanowienie nad odpowiedzią nie zeszło jej długo. Pocałowała Kiliego w czoło, co oznaczało ,,chcę znać twoje myśli i opinie”, powieki - ,,chcę widzieć świat twoimi oczami”, policzki - ,,chcę dzielić z tobą łzy i uśmiechy”, usta - ,,pragnę cię i chcę dzielić z tobą swoje ciało”, ucałowała dłoń Kiliego, po czym przyłożyła do swojego, a potem jego serca, co znaczyło: ,,chcę, żebyś znał moje serce i ja chcę znać twoje”.
     „No dobra, obydwoje jedziecie po bandzie”.
     To był starożytny rytuał, znany, co dziwne, krasnoludom jak i elfom. Była to oferta dzielenia ze sobą całego dalszego życia. Ona i Fili zrobili to zeszłej nocy, a Sybil aż bała się myśleć, co zaszło między Kilim a Tauriel, że zrobili to teraz.
     Odwróciła się od tej sceny tylko po to, by ujrzeć jak Dorian trzymał Sigrid z rękę
i usłyszeć jego pytanie:
     - Kiedy się zobaczymy?
     - Mój ojciec zbiera ludzi, którzy pójdą razem z nim odbudować Dale. Ja, Tilda i Bain przybędziemy razem z nim.
     - Dobrze, więc… do zobaczenia. - Z tymi słowami dał jej delikatnego całusa w policzek.
     „Ej, wszyscy! Co z wami?! Skąd ta eksplozja miłości?” - pomyślała Sybil ze zdumieniem.
     - Tauriel! - zawołała. - Sigrid!
     Obie podeszły do niej.
     - Dziękuję wam… za wszystko, co zrobiłyście dla mnie i dla brata. Jestem wam za to dozgonnie wdzięczna. Mam nadzieje, że wkrótce się spotkamy.
     Potem wszystkie się uściskały.
     Sybil wskoczyła do łódki - brakowało w niej już tylko Doriana. Obejmował się
z Súrionem i patrzył elfowi w oczy. Obaj milczeli.
     - Nie wiem, co powiedzieć - przemówił jej brat nareszcie.
     - Ani ja - odparł tamten.
     - Może po prostu… uważaj na siebie…
     - … i staraj się nie zabić? - dokończył elf.
     Parsknęli śmiechem i przytulili się bardzo mocno, po czym chłopak wszedł do łódki,
a krasnoludy natychmiastowo chwyciły za wiosła. Odbili od brzegu i oddalali się, patrząc, jak sylwetki przyjaciół oraz ukochanych stawały się coraz mniejsze i mniejsze, aż w końcu zniknęły z linii horyzontu.
     Sybil odwróciła się twarzą do Góry z ciężkim westchnieniem. Potężny szczyt przesłaniał wszystko, co znajdowało się przed nimi. Wyglądał jakoś złowieszczo, groźnie, nawet bez Smauga w środku. Czuła się dziwnie - odkąd usłyszała legendy o Ereborze to, od małego, zapragnęła się tam znaleźć. Ale teraz miała jakieś niezbyt dobre przeczucia, albo, najpewniej, nie była gotowa na… spełnienie marzeń.
     Zimny dreszcz przeszedł wzdłuż jej kręgosłupa. Znaleźli się w okolicach Cmentarzyska Smoka. Przelotnie zerknęła na szczątki dawnego Esgaroth. Nie chciała wracać myślami ani na moment do miejsca tragedii. Dorian najwyraźniej też. Zbladł i miał nietęgą minę. Łapał szybkie, urywane oddechy, przetarł czoło od potu. Zaniepokoiła się. Nie chciała jednak, by jego słabość zauważyli inni (ponieważ dobrze wiedziała, że i on tego nie chciał), więc spytała w systemie znaków:
     - Co ci jest?
     - To nic.
     - Nieładnie tak kłamać.
     - Och, no dobra, zwyczajnie nie lubię tego miejsca, i tyle. Wynośmy się stąd.
     - Wytrzymaj jeszcze trochę, zaraz będziemy już daleko.

     Pokiwał głową, lecz nic nie odpowiedział. Płynęli długo, a rejs zdawał się przeciągać
w całą wieczność. Krasnoludy ze względu na swoją wytrzymałość nie zmęczyły się wiosłowaniem za bardzo, ale Sybil i jej brat tak uparcie nalegali, żeby im pomóc, że zgodziły się zmieniać co jakiś czas. Samotna Góra była coraz bliżej i bliżej. Wzrastająca wśród całej szóstki ekscytacja była niemal namacalna, a osiągnęła apogeum, gdy dobili do brzegu. Błyskawicznie wyskoczyli na ląd. Szerokie uśmiechy wstąpiły im na twarze.
W końcu ujrzą wspaniałości Ereboru na własne oczy, a Oin zobaczy je raz jeszcze. Stary krasnolud przejął prowadzenie, jako że był jedynym, który znał drogę.
     Nie uszli stu jardów, gdy usłyszała głuchy łomot za plecami. Jej brat upadł.
     - Hawn! - Błyskawicznie znalazła się przy nim.
     Był nieprzytomny. Medyk przybył z pomocą i zaczął go ocucać. Nie było żadnej reakcji. Oin przybliżył policzek do ust Doriana, a po chwili powiedział:
     - Nie oddycha.
     Fili i Kili, a także Bofur, musieli trzymać Sybil bardzo mocno, kiedy Oin przystąpił do działania. Przecież sama wiedziała, co zrobić, mogła to zrobić! A jeżeli medyk zrobi coś nie tak? Niech tylko ją puszczą! Zaczęła się wyrywać, i to bardzo zawzięcie.
     - Sybil! - wrzasnął zabawkarz.
     - Uspokój się! - krzyknął Ki. To ją rozwścieczyło jeszcze bardziej.
     - JAK JA MAM SIĘ USPOKOIĆ?!
     Była gotowa ich uderzyć, nawet sięgnąć po broń. Już wyciągała sztylet, gdy usłyszała:
     - GHIVASHEL!
     Fili miał niezwykle donośny głos, a użył określenia, które, jak zapewne doskonale wiedział, natychmiastowo ją opanowało. Złapał ją za ramiona z ogromną siłą i stanowczo patrzył jej w oczy. Pod naporem twardego spojrzenia tych lodowato niebieskich tęczówek była pewna, że już się nie wyrwie, więc tylko przyglądała się wszystkiemu bezradnie.
     Stary krasnolud naprzemiennie uciskał klatkę piersiową jej brata i wykonywał sztuczne oddechy.
     Dorian był niewzruszony na wszelkie próby przywrócenia mu krążenia.
     Zaczęła modlić się do Elbereth.
     Nic.
     Odważyła się prosić Manwëgo.
     Nadal nic.
     Teraz błagała samego Ilúvatara. Nawet Eru zdawał się być głuchy.
     To trwało zbyt długo. Zdawała sobie sprawę, że szanse na uratowanie go drastycznie maleją.
     Kiedy Oin bezskutecznie powtórzył wszystko po raz piąty, zaczęła płakać.
     - Ty idioto! - wrzasnęła do brata przez łzy. - To się nie może tak skończyć!
     On, jak na zawołanie, zaczął kaszleć. Wszyscy odetchnęli z ulgą, a medyk od razu zaczął badać przyczyny tej dziwnej sytuacji. Krasnoludy w końcu puściły Sybil. Podbiegła do Doriana i ucałowała go w czoło.
     - Co to miało być?! - wykrzyczała. - Czy tylko takich niespodzianek mogę się po tobie spodziewać?
     Chłopak nie udzielił odpowiedzi. Dyszał głośno, a Sybil zauważyła, że znów trawi go gorączka.
     - Oinie, co się dzieje?- spytała, zaniepokojona nie na żarty.
     - Muszę przyznać szczerze, że nie wiem - odparł tamten. - Kiedy wypływaliśmy to wyglądał dobrze i zdrowo. A teraz, ni stąd, ni zowąd, jego stan jest krytyczny. Nie ma żadnych objawów choroby cielesnej… Możliwe, że to ma jakiś związek z psychiką.
     „Ogień i Głos…? Ale… aż tak?”
     - Prawdopodobnie masz rację - powiedziała, po czym jęknęła. - No i co mam teraz uczynić? Jesteśmy już tak niedaleko celu…
     - On wciąż potrzebuje ciszy, spokoju, wypoczynku oraz wygód - rzekł Oin. - Góra mu tego nie zapewni.
     Przetrawienie ostatniego zdania zajęło jej trochę czasu.
     - Sugerujesz, żebym… - wykrztusiła. - Zabrała go z powrotem?
     - Jeżeli pragniesz, żeby żył.
     „To się dopiero nazywa wybór, który nie istnieje”.
     Wzięła głęboki oddech. Zamknęła oczy, próbując powstrzymać łzy. Usiadła na ziemi
i ukryła twarz w dłoniach. Poczuła rękę na ramieniu, znajomą już nawet w dotyku. Powoli podniosła wzrok, by ujrzeć zrozpaczone teraz, lekko zaszklone oczy swego narzeczonego.
     - Musicie wracać - wychrypiał.
     - Melda nín! - zaszlochała, po czym wtuliła się w niego. Była pod wrażeniem, że zdobył się na tę słowa. Rozumiała, ile go to kosztowało. Płakała, a on głaskał ją po głowie.
     - Musicie wracać - powtórzył załamującym się głosem.
     - Ja nie chcę, melda nín- wyszeptała.
     - A myślisz, że mi rozłąka się uśmiecha, ghivashel? - spytał cicho. - Ale musisz ratować naszego braciszka. Erebor nie zając, nie ucieknie.. - Złapał ją za podbródek i zmusił do spojrzenia w twarz.          Wytarł łzy jej policzków, a ona z jego.
     - Spiesz się teraz, lecz zanim odejdziesz, obiecaj mi tylko jedno - powiedział. - Obiecaj, że wrócisz do mnie.
     - To pewniejsze niż to, że jutro wstanie dzień.
     W jego oczach jaśniej zapłonął ogień tej cudownej miłości, jaką ją darzył. Pocałował Sybil namiętnie, a ona odwzajemniła pocałunek z radością.
     „Zatrzymajcie czas, Valarowie”.
     Lecz Valarowie nie dalej niż przed chwilą udowodnili, że nie mieli na względzie jej modłów.
     - Gołąbeczki, z nim znowu jest gorzej! - usłyszała przestraszonego Bofura.
     Sybil i Fili oderwali się od siebie. Zobaczyła, że Dorian jest cały zlany potem i szamoce się, jakby walczyłz czymś niewidzialnym. Oin i Bofur pomogli jej przenieść oraz włożyć go do łódki. Było z nim naprawdę źle i liczyła się każda sekunda. Sybil nie miała wątpliwości - potrzebna była pomoc elfów.
     W pośpiechu pożegnała się z Bofurem oraz Oinem, gorąco podziękowała temu ostatniemu. Gdy podeszła do Kiliego, musnęła jego warkoczyk i powiedziała:
     - Powodzenia z Thorinem, bracie.
     - Postawię go przed faktem dokonanym - stwierdził stanowczo. - Niech mnie nawet wydziedziczy, nie zmienię zdania.
     Westchnęła na upór i tragiczny wręcz wybór serca kochanego Kiliego. Uściskała go tylko, a gdy obok zjawił się Fili, jednocześnie z nim wyszeptała:
     - Kocham Cię.
     Kiedy odbijała od brzegu, krzyknęła:
     - Do zobaczenia! Przybędziemy z wojskami Thranduila!
     Gdy odpływała, nie spuszczała wzroku ze swego narzeczonego, stojącego nieruchomo nad skrajem wody. Chciała oddać się ogarniającej ją rozpaczy, ale nie mogła. Dorian był
w stanie krytycznym. Wiercił się i mamrotał. Kiedy znaleźli się w okolicach ciała Smauga, zaczął płakać, jakby błagać o litość, co i ją doprowadziło do istnego potopu łez. Potem ucichł. Przestraszyła się, że znów go traciła, ale on odezwał się, tym razem zaskakująco wyraźnie:
     - Potrzebuję… potrzebuję Sigrid.
     Przestała wiosłować.
     - Co proszę?
     - Potrzebuję Sigrid.
     Bolało. To chyba było ukłucie zazdrości. Lecz w tej prośbie znalazła nową determinację, przez co szybko zbliżali się do osady. Niestety, opadła z sił wcześniej niż poprzednim razem.
     - Cholerny… mały… pasożyt - wysyczała, uparcie wiosłując.
     O tak, to najodpowiedniejszy moment, żeby dostała ataku nudności. Zacisnęła zęby
i płynęła dalej, mimo, że świat wirował.
     W porcie czekał sam Thranduil. W innej sytuacji bardzo by się zlękła, ale teraz nie miało znaczenia, co Pan Lasu wobec nich zamierzał. Łódka ugrzęzła na mieliźnie, a Sybil
w szaleńczym akcie desperacji chwyciła Doriana w ramiona, chociaż nie wiedziała później, jak to jej się udało. Wytoczyła się na ląd, niosąc go. Podeszła do Króla i ułożyła chłopca
u jego stóp, po czym padła na kolana ze słowami:
     - Hîr vuin, boe de nestad!
     Władca Mrocznej Puszczy pochylił się nad jej bratem.
     - A chéneg… - wyszeptał z troską i przejęciem. Dał znak jednemu ze strażników, a ten wziął Doriana na ręce.
     - Teraz tak łatwo się nie rozstaniemy, czyż nie?- Thranduil spytał retorycznie, patrząc na nią chłodno.
***
     Dwie pary małych, drobnych rączek plotły mu warkocze, podczas gdy on siedział na fotelu i odpoczywał. Ogień wesoło trzaskał w kominku, a Dis i Kora kręciły się nieopodal, nakrywając stół do wieczerzy.
     - Pamiętacie, czego nauczyłem was wczoraj? - spytał dzieci, siedzące na skraju oparcia.
     - Tak! - odpowiedziały chórem.
     - Więc?

     - 
Men kemgugajum menu! - wyrwała się Sybil. Wymówiła to doskonale, znakomicie akcentując. Imponujące, gdyż miała dopiero dziesięć lat, a żadnych problemów z trudnym językiem krasnoludzkim.
     - Bardzo, bardzo dobrze, Sybbie - pochwalił. - Dorianie?
     - Men kem…guga…jum me…nu - malec sylabizował z trudem.
     - Tobie też idzie coraz lepiej - powiedział, i w istocie nie skłamał. - Dzisiaj nauczycie się mówić:
men lananubukhs menu.
     -
Men lananubukhs menu - dziewczynka powtórzyła od razu.
     - Brawo! - Thorin był pod wrażeniem, co prawdopodobnie było słuchać w jego głosie, bo Sybil z nieuwagi pociągnęła go za włosy, zapewne przez ekscytację. Syknął, a ona od razu szepnęła ze skruchą:

     - Men gajmu.
     Zaśmiał się i pokręcił głową. Sybbie była niemożliwa. Dorian chyba stał się zazdrosny, bo z niekrytą złością wycedził:
     -
Men la..na..nub..ukhs menu!
     - Naprawdę świetnie, chłopcze - stwierdził. Nie chciał go zniechęcać. Dla takiego malucha Khuzdulski to musiał być istny łamacz językowy.
     -
Men lananubukhs menu? - zaciekawiona Kora podeszła do nich. - Co to znaczy?
     Uznał, że nie powstrzyma się ten jeden, jedyny raz. Utonął w jej ciemnobrązowych oczach i wyszeptał:
     - Kocham cię.

     Poczuł na sobie ostre spojrzenie siostry. Miał ochotę odtrącić je ręką. Dis wcale nie była taka święta. Niech sobie nie myśli, że nie zauważył, w jaki sposób patrzyła na Brandona.
     Kora uśmiechnęła się tylko, w ten swój charakterystyczny, ciepły sposób, co mogło znaczyć dosłownie wszystko. Bez słowa odeszła, by pomóc Dis w podaniu kolacji. W następnej chwili Bran niemal wtoczył się do pokoju i padł na krzesło, wyzuty z sił.
     - Co. Za. Dzień - wyjąkał. Dis podała mu kubek z wodą, a on wziął go z uśmiechem pełnym wdzięczności i pił łapczywie. Thorin zachichotał. Klienci dali im dzisiaj do wiwatu. Tak bardzo, że nawet on, a przecież krasnolud, niemało się zmęczył.    
     Dzieci natychmiast zapomniały o czesaniu jego włosów i zeskoczyły z oparcia fotela, by uściskać ojca. Obskakiwały go, krzyczały z radości i niemal wchodziły mu na głowę. Przyjaciel znosił to wszystko cierpliwie, chociaż po dłuższym czasie wyraźnie się zirytował.

     - Powiedzcie mi, moje szkraby - użył swojego groźno-władczo-żądającego tonu, żeby je uspokoić. - Czego się dzisiaj nauczyliście?
     - Men lananubukhs menu! - powiedziała  Sybil od razu.
     - Pięknie to powiedziałaś - pochwalił ją Bran, pękając z dumy. - Cokolwiek znaczy.
     - To oznacza kocham cię - wyjaśniła Dis, lecz to nie do końca brzmiało jak wyjaśnienie.
     Brandon przyglądał się jego siostrze uważnie. Kora patrzyła to na swojego męża, to na przyjaciółkę. Napięcie zaczęło rosnąć, ale na szczęście wkroczyli Fili i Kili ze… skrzypcami w rękach.
     - Chłopcy! - wykrzyknął Thorin. - Skąd wy wytrzasnęliście skrzypce? Myślałem, że swoje zostawiliście w Ered Luin!   
     - Zgadza się, wujku - odpowiedział Fili. - A te tutaj wymagały niemało zachodu… ale nie, nie wpadliśmy w żadne tarapaty! - dodał szybko, widząc zapewne jego minę.
     - To dlatego nie było was tak długo. - Dis rzuciła im spojrzenie pełne wyrzutu. - A już zaczynałam się martwić!
     - Ależ mamo! - zaśmiał się Kili. - Cóż mogłoby się nam stać? 
   
     Chwycili za instrumenty, po czym uderzyli w wesołą, skoczną melodię, od której nogi same aż rwały się do tańca. Kilka członków Kompanii zaczęło już nawet pląsać wokół ogniska. Nagle Thorin przeniósł się z domu Brandona i Kory gdzieś w las, w którym nocowali w trakcie podróży.
     - Chłopcy, czy wy postradaliście rozum?! - Balin spojrzał na nich w sposób, jaki patrzył, gdy byli jeszcze mali i nie wiedzieli, co jest dobre, a co złe, a stary krasnolud miał nieszczęście zostać wyznaczonym do nauczenia ich dostrzegania różnicy (jako najbliższy przyjaciel rodziny, najbardziej zaufany Królewski Doradca oraz jako krasnolud uważany za jednego z najmądrzejszych wśród chodzących po ziemi - a tutaj miał niewielką konkurencję, prawdę powiedziawszy). Cóż, widząc niegasnącą chęć chłopców do demonicznych żartów i, delikatnie rzecz ujmując, spontanicznych oraz niemądrych wybryków, synowi Fundina odrobinę się nie powiodło.
     - Znam tę minę, Balinie - powiedział Fili, nie przestając grać. - Co tym razem robimy źle? - jego ton sugerował, że doskonale znał odpowiedź.
     - Jesteśmy w samym środku głuszy, a orkowie są blisko. Tymczasem wy zaczynacie dawać koncert, jak gdyby nigdy nic! Już chyba nie ma lepszego sposobu na szybkie odkrycie! - napomniał ich siwy krasnolud. - Choć raz zachowajcie się odpowiedzialnie
i odłóżcie skrzypce...

     - To po co w takim razie dźwigamy je przez całą drogę? - spytał Kili, uparcie ciągnąc razem z bratem duet tak zgrany, jak mogą być tylko oni sami.

     - Błagam was, przestańcie! - krzyknął Balin bezradnie.
     Jego późniejsze próby powstrzymania chłopców były tak zabawne, że Thorin, mimo rozsądnych argumentów Balina za rozkazaniem zaprzestania tej farsy, przyglądał się wszystkiemu ze śmiechem, tak jak reszta jego ludzi. Potem słyszał śmiech ich wszystkich, całej Kompanii, zawsze połączony w jeden śmiech Filiego i Kiliego, dziecięce śmiechy Doriana i Sybil, zaraźliwy śmiech Brandona, ciepły śmiech Kory i takiż Bilba, a potem perlisty śmiech Dis.
     - A teraz posłuchaj mnie uważnie, bracie, i zapamiętaj to sobie raz na zawsze. - Jej twarz przybrała najpoważniejszy wyraz. - Jeżeli moim najukochańszym synom, których cenię i miłuję bardziej od wszystkich bogactw Ereboru, Morii czy przeklętego Arcyklejnotu, spadnie z głowy choćby jeden włos... to przysięgam, odpowiesz mi za to... a nie cofnę się przed niczym, jeżeli coś się im stanie przez twoje szaleństwo.
     Thorin otworzył oczy gwałtownie. Powoli zaczął uspokajać dziwnie przyśpieszony
i urwany oddech. Na karku poczuł nieprzyjemnie zimny pot, a skronie pulsowały z bólu. Był pewny ujrzeć blask ognia, może gwiazdy lub księżyc i usłyszeć glosy swoich ludzi, lecz zobaczył jedynie nieprzeniknioną ciemność, a otaczała go wręcz krępująca cisza. Chciał znów poczuć twardość ziemi i chłód nocy, lecz dotarło do niego, że leżał w miękkim łożu, oraz, że czuł specyficzny swąd dymu z niedawno wypalonej pochodni, różniący się od zapachu ogniska. Usiadł, po czym ból się nasilił i zaczął promieniować od skroni, niedorzecznie dobrze przypominając ból po uderzeniu jakimś tępym narzędziem. Starał się głębiej oddychać i zapomnieć o bólu. Poczuł suchość w ustach, a jego ręce się trzęsły. Rozejrzał się po komnacie rozczarowanym wzrokiem. Miał nadzieję znów ujrzeć wszystkich swoich ludzi, jeszcze w podroży do Góry, albo znów zobaczyć wnętrze domu

i krzątającą się razem z Dis Korę, Brandona z dziećmi  oraz... siostrzeńców?
     Chłopcy! Dopiero teraz zrozumiał, że nie było ich ani przy nim, ani przy Dis, ani
w... Ereborze.
 Ale dlaczego? Wytężył umysł. Powoli, z trudem wracały do niego wspomnienia, jakby przebudził się z o wiele, wiele dłuższego snu. Serce w nim zamarło.
     Fili i Kili zostali w Esgaroth, razem z Bofurem i Oinem….   
     A Esgaroth…
     Rozpadło się na drobne kawałeczki, to pamiętał.
     A jego siostrzeńcy, medyk i zabawkarz… nie wrócili.
     Okrutna prawda zalewała go sztormowymi falami, topiąc serce w przerażeniu, a duszę rozszarpując poczuciem winy.Szloch i wściekłość na samego siebie targnęły nim jednocześnie. To był stan podobny do tego, gdy dowiedział się o okrutnej śmieci Brandona i Kory. Ale teraz to jego wina. Zawiódł tych, którzy mu ufali, swoich ludzi - Oina i Bofura. Zawiódł tych, na których zależało mu najbardziej. Zawiódł tych, których kochał. Jego najdroższych chłopców, za których ojca się uważał, którym obiecał ochronę. I siostrę…
     - Dis, wybacz mi, och, wybacz mi - wyszeptał.
     Nawet jeżeli Dis zrozumie wybór swoich synów, by pozostać w Mieście na Jeziorze, nawet jeżeli zgodzi się z tym, że nikt nie przewidywał ataku smoka, to nigdy nie wybaczy mu jego ignorancji. To samo dotyczy rodzin Bofura i Oina. 
Minęło tyle dni… a on dopiero teraz o tym myśli? Co się z nim działo przez cały ten czas?
     Poczuł ogromną potrzebę, żeby zawołać Dwalina. On był jedynym krasnoludem na świecie, który bez wahania dałby mu w twarz. Thorin uważał jednak, że zasłużył sobie na dużo więcej. Wypierał się choroby złota przez dekady. A wystarczyło tak niewiele, by bogactwa zawładnęły nim do reszty. Był na siebie niewyobrażalnie zły. Jak zostanie Królem, skoro jest tak słaby? Wstał i zakręciło mu się w głowie. Słaby nawet fizycznie.
O tak, zasługiwał na to.
     Potrzebował noża. Okrył się hańbą, więc będzie żył z jej konsekwencjami. Co więcej, cały świat ujrzy jego hańbę. Tak być musi i tak będzie. Potrzebował tylko noża, by obciąć sobie włosy… Niestety, odkrył, że nie ma przy sobie żadnej broni. Musiał zatem zdjąć ją do snu. Zaczął rozbijać się po pokoju w poszukiwaniu miecza. Potknął się o coś
i spektakularnie runął na posadzkę. Jęknął i podniósł się na klęczki. Drżącymi palcami musnął warkoczyk Filiego, a potem piękny koralik, który jego dziedzic zrobił z okazji osiągnięcia pełnoletniości, w podzięce Thorinowi za opiekę i wszystko, co dla nich zrobił. Potem dotknął drugiego warkocza, zakończonego równie ślicznym koralikiem, wykonanym przez Kiliego, z tej samej okazji i w tym samym celu, co ten Filiego.
   
     Dopiero teraz w pełni dotarło do niego, jak bardzo miłował synów swej siostry.
     „Gdybym jeszcze dostał szansę, by wam to wyznać. Lecz na nią nie zasługuję. Poza tym, nie ma już nadziei”.
      Nadzieja umiera ostatnia - odezwał się wredny głosik w jego głowie. W pustce, w której niegdyś było jego serce, zapaliła się iskierka nadziei, jednakże słaba i chwiejna, niczym pojedynczy płomyk świecy wystawiony na przeciąg. Zdawał sobie sprawę, jak niewielkie szanse przeżycia mieli Fili i Kili. Ale tak małe prawdopodobieństwo jest lepsze niż żadne, czyż nie? Zrozumiał, że musiał się dowiedzieć, co się z nimi stało, nawet jeżeli miałby usłyszeć najgorszą prawdę. Powoli dźwignął się z klęczek. Rozejrzał się wokół bezradnie, zastanawiając, dokąd iść. Postanowił zaczerpnąć świeżego powietrza. Bez problemu wyszedł ze swojej komnaty z czasów młodości i po ciemku sunął przez labirynt korytarzy
i przejść, które znał na pamięć. Nagle do jego uszu dotarły podniesione głosy, jakieś poruszenie. Przyspieszył kroku, ruszając w kierunku dźwięków. Zobaczył światło słoneczne padające na kamienne ściany. Wyszedł na zewnątrz, a jasność oślepiła go na moment. Gdy odzyskał ostrość widzenia, zauważył, że jego Kompania zgromadziła się wokół kogoś.
     Fili i Kili. Zamrugał z niedowierzaniem. Czy oni naprawdę tam stali? Czy to nie za proste? Może zaczynał widzieć to, co chciał? Całkiem możliwe, bo byli tam także Oin
i Bofur. Ale oni chyba… rzeczywiście tu byli!
Jeszcze nigdy, jak długo żył, a sto dziewięćdziesiąt pięć lat to jednak sporo, nie czuł takiej ulgi na czyjś widok, takiego szczęścia, radości. Z uśmiechem poklepał Bofura i Oina po ramieniu, a później bez zbędnych ceregieli, podbiegł do siostrzeńców i nic nie mówiąc, przytulił ich mocno. Oni na początku zastygli w bezruchu, lecz po niedługim czasie odwzajemnili uścisk.
     - Przepraszam - wychrypiał. - Ja o was… zapomniałem. To wszystko przez chorobę złota, ale ona minęła, gdy tylko zdałem sobie sprawę, że was tu nie ma… tak bardzo się bałem…
     - Już dobrze, wuju - przerwał Fili. - Jesteśmy cali i zdrowi, wszystko w porządku.
     Później długo trwali w objęciach, gdy w końcu  Kili powiedział:
     - Wujku…? Może nas w końcu puścisz?
     „Nie”.
     Nie chciał tego robić. Nie chciał już nigdy spuszczać ich z oczu. Pragnął być pewny, że już nigdy ich nie straci. Mimo to, posłuchał tej prośby. Odsunął się od nich, próbując dyskretnie wytrzeć ślady łez, które mimowolnie spłynęły mu po policzkach. Gdy znów podniósł na nich wzrok, zrozumiał, że mu się nie udało, gdyż ujrzał szok na ich twarzach.
Wystarczyło jedno spojrzenie, by zauważył, że obydwaj mieli nowe warkoczyki. Obudziły się w nim złe przeczucia. Podszedł to Filiego i wskazał na jego…
     - Co to dokładnie jest? - spytał.
     - Nazywa się kłos - wyjaśnił blondyn.
     - Ładny. Kto? - przeszył go wzrokiem.
     - Sybil - odparł śmiało, nie uginając się pod jego spojrzeniem.
     Cóż, to było dosyć… niespodziewane. I głupie. Okropnie głupie.
     - Fili, czyś ty zwariował?! - syknął. - Przecież Sybil to tylko człowiek. Człowiek! Nie dość, że zestarzeje się, zanim się obejrzysz, to jeszcze nie będzie akceptowana!
     - Ona nie jest tylko człowiekiem! - zaprzeczył gwałtownie.
     Jego ton, wyraz twarzy, i w ogóle wszystko, nie wróżyło dobrze.   
     - Ty naprawdę…
     - Tak, wybrałem ją - wyznał jego starszy siostrzeniec.
     „Aulë, ty grasz w grę „ile zniesie Throin Dębowa Tarcza”!”
     Thorin zamknął oczy, bezgłośnie modląc się o panowanie nad sobą.
     - Sybil? Jak ją spotkałeś? - rzucił pytanie na mniej drażliwy temat.
     - Kiedy nadszedł smok, ona i Dorian, ni stąd ni zowąd, pojawili się w domu Barda, który jako jedyny nie odmówił nam pomocy - powiedział Fili. - Sybil pomogła nam wyjść z pożaru,
a Dorian uratował Sigrid i niemal przypłacił to życiem.
     No tak. Jeżeli przychodzi do czegoś niesamowitego, Dorian i Sybil zawsze mają w tym udział.
     - Dlaczego więc nie ma ich z nami? - Zmarszczył brwi. 
     - Dorian stracił przytomność, a nawet puls, niecałe sto jardów od brzegu - wyjaśnił Oin. - Myślałem, że wyzdrowiał, jednak myliłem się. Śmiem przypuszczać, że jego dolegliwość to nie choroba ciała.
     Thorin zdziwił się na te słowa. Zaczynał dostrzegać, jak wiele go ominęło.
     - Z tego powodu Sybil zabrała go z powrotem do chat - powiedział Bofur.
     Rzucił zabawkarzowi pytające spojrzenie.
     - Ludzie, którzy ocaleli wybudowali schronienia na nadchodzącą zimę.
     Thorinowi na usta cisnęło się coraz więcej pytań. Większość z nich zostawił na później, by poznać odpowiedź na najważniejsze. Podszedł do Kiliego.
     - Ciebie aż boję się pytać.
     - Chyba masz powody - odparł tamten. - Wybrałem Tauriel.
     Omal nie wykrzyknął na cały głos „CO?!”, albo nie parsknął szaleńczym śmiechem, albo nie poprosił by ktoś go uszczypnął, albo...
     Nie, na pewno się przesłyszał. Kili chyba nie powiedział właśnie, że wybrał tę, akurat tę, elfkę?
     - Powtórz to.
     Kili był trochę zmieszany, ale nie na długo. Stanowczo stwierdził:
     - Wybrałem Tauriel.
     „Mahal mnie nienawidzi”.
     Tak, to było jedyne możliwe wytłumaczenie.
     Teraz mało brakło, by uderzył Kiliego. Wybór Filiego to już było za wiele, a to
     - Dlaczego ja zawsze byłem pewny, że wszystkie głupoty, które do tej pory zrobiliście to nic?! Ja po prostu wiedziałem, że kiedyś przejdziecie samych siebie! Dlaczego akurat
w tym
się nie myliłem?!
     Nie mięli nawet na tyle przyzwoitości, by wyglądać na zawstydzonych. O nie. Byli nadzwyczajnie pewni swego. To będzie trudna rozmowa...
     - Tego już nie zmienisz! - wykrzyknął młodszy z siostrzeńców. - Rytuał się odbył!
Thorin poczuł coś na kształt ciosu w twarz. Gapił się na Kiliego z czystym niedowierzaniem, a szok pogłębiał się z każdą sekundą, w której zdawał sobie sprawę, że młodzieniec sobie nie kpił.
     - Błagam cię, Kili - jęknął. - Powiedz mi, że żartujesz!
     Ciemnowłosy krasnolud pokręcił głową.
     „Eru, Ainurowie, Valarowie i Valiery, Majarowie i wszystkie dobre siły tego świata! Czy chociaż raz mógłbym liczyć na przychylność?”
     - Fili... - zwrócił się do blondyna. - Ty nie wplątałeś się w coś takiego, prawda?
     Ależ oczywiście. Mina jego dziedzica mówiła wszystko.
     „Jeszcze jeden cios, Mahal, no śmiało!”
   
     - Rytuał odbył się i u mnie - potwierdził Fili. - Ja i Sybil jesteśmy nawet zaręczeni - wskazał na palec, na którym brakowało pierścienia Dis.

     - CO?! FILI… - z furii aż odebrało mu mowę. - Czy ty zdajesz sobie sprawę, co narobiłeś?! Nie wycofasz się już z tego! Czy nie pomyślałeś, ach, na pewno nie pomyślałeś, że wasz związek nie ma przyszłości?! A co z dziedzicami? Czy nie wyraziłem się jasno, że od ciebie i od twojego brata będą oczekiwani potomkowie?! Teraz na pewno ich nie zapewnicie!
     - Ty nie jesteś jeszcze taki stary, wuju - odparł Fili chłodno, niewzruszony jego wybuchem złości. - Poza tym, z mojej strony nie masz się czego obawiać. Jestem pewny, że ja i Sybil może mieć dzieci.
     - Fili, czy ty nie odrobiłeś lekcji? - syknął. - Nasze rasy są z innych ojców!
     - Wiem o tym dobrze.
     - Więc skąd ta pewność? Doskonale zdajesz sobie sprawę, że nie można pozwolić, by linia Durina wygasła.
     - I nie wygaśnie - powiedział tylko. Thorin powstrzymał się od dalszego zadawania pytań. Od Filiego bił iście krasnoludzki upór. Za to Kili miał nietęgą minę, gdy przyszło do tego tematu.
     - Twojego niedorzecznego wyboru nigdy nie zrozumiem - westchnął z irytacją.
     - Bo niby skąd?! - W oczach Kiliego zapłonęły iskierki wściekłości. - Jak możesz nas rozumieć, jak możesz osądzać, skoro nigdy nikogo nie miałeś?!
     Granica została właśnie przekroczona.
     - JAK ŚMIESZ TAK MÓWIĆ?! - Thorin ryknął. - Całe swoje życie poświeciłem naszemu królestwu! Okaż temu szacunek! Pierwszą rzeczą, którą musi rozbic władca jest porzucenie prywaty! Jeszcze sie o tym boleśnie przekonacie! Obaj!
     Po
została część ,,wykładu" przerwana przez pojedynczy okrzyk radości.
     - Kamień spadł mi z serca! Wy żyjecie! - Bilbo uściskał nowo przybyłych.
     Dziwne. Thorin nie zauważył wcześniejszej nieobecności Hobbita. Z zaskoczeniem zauważył piękną kolczugę z mithrilu, którą Włamywacz miał na sobie. Potem nagle przypomniał sobie, że dał mu ją w prezencie. Ten gest znaczył bardzo wiele, a on zrobił to będąc pod wpływem choroby złota. Pragnął uczynić Hobbita cennym niemal jak Arcyklejnot... Ogarnęło go zażenowanie na myśl o tamtych żądzach. Trudno mu było spojrzeć Niziołkowi w twarz przez te wspomnienia...
     Bilbo przyglądał się wszystkim uważnie tymi swoimi mądrymi oczami, a po dłuższym czasie powiedział:
     - W końcu się udało! Obudzić was z choroby złota… Ja próbowałem, lecz moje starania odbiły się bez echa, ale wasze przybycie nareszcie ich ocuciło! To trwało długo, zbyt długo…
     - Istotnie, panie Bagginsie - wtrącił Nori, trochę mrocznym tonem.
     - Zastanawia mnie tylko - ciągnął dalej Hobbit. - Gdzież w się podziewaliście?
     - Och, musieliśmy dojść do siebie po wszystkim, co się wydarzyło, a to zajęło niemało czasu - odparł Kili z uśmiechem. - Prawdę powiedziawszy, to wcale nam się tak tutaj nie spieszyło, ale Thranduil nadszedł ze swoimi wojskami…
     - Co?! - wykrztusił Thorin.
     - Jeden z naszych przyjaciół, elf imieniem Súrion, powiedział nam, że Thranduil ma zamiar oblegać Samotną Górę - rzekł Fili.
     Thorin omal nie zaczął żałować, że się obudził. Spojrzał w dal i ujrzał kruki zataczające kręgi na szarym niebie. Zwiastuny wojny.
      - Co za tupet! - mruknął pod nosem.
      Po tym wszystkim, co się wydarzyło, po tych wszystkich krzywdach, Pan Lasu śmie żądać udziału w skarbie.      
     „Po moim trupie”.
      W tamtej chwili Thorin przysiągł sobie, że Thranduil nie dostanie od niego nic, nawet jednej złamanej monety.
____________________________

Zapomniałam ostrzec - każdy kolejny rozdział będzie długi, bardzo.

Sindarin:

Hîr vuin - my lord - mój panie
- Melda - beloved -
ukochany/ukochana
- nín - my -
mój/moja
- Boe i 'waen - I have to go - muszę iść

- Galu - goodbye/good luck -
do widzenia/powodzenia
- Na lû e-govaned vîn - until next we meet -
do następnego spotkania

Kuzdul:

- Men kemgugajum menu. - You are excused. -
jesteś usprawiedliwiony/a.

- Ghivashel - beloved, treasure of all treasures - ukochany/a, skarb nad skarbami
- Men lananubukhs menu - chyba nie trzeba tłumaczyć... 



Ten rytuał to nie ja wymyśliłam, ja tylko wymyśliłam to, że jest starożytny i znany krasnoludom, jak i elfom. Pomysł został zaczerpnięty z fanfikcji, do której link uczciwie umieszczam.

Szczególnie podziękowania dla Kamili, która uratowała przebudzenie Thorina od totalnej katastrofy. Ale i tak nie jestem zadowolona z całokształtu. Tak, kryzysik.


Manwë - najwyższy z Valarów, pan Ardy.

Ilúvatar/Eru - Jedyny, Bóg bogów, władca wszechrzeczy.
Nienna - jedna z Valier, pani smutku.
Ainurowie - istoty duchowe stworzone z myśli Eru
Majarowie - dobre duchy, podległe i pomagające Valarom 

Serio ciekawa ciekawostka - zarówno Gandalf, jak i Sauron, byli Majarami, z tą różnicą, że Gandalf (w Valinorze znany pod imieniem Olórin) jako uczeń Nienny pozostał dobry, a Sauron (pierwotnie sługa Aulëgo) stał się tym "zeźlonym" Majarem, czyli inaczej Balrogiem. 

Czaicie to?!
Mi szczęka opadła, jak się dowiedziałam. Ale przynajmniej wreszcie dostałam odpowiedź na wielce frapujące mnie pytanie - jak Gandalf mógł walczyć z Sauronem w Dol Guldur czy Balrogiem z Morii, skoro oni byli tacy potężni, a Mithradnir był "tylko" czarodziejem?
Proste - byli równi rangą, byli Majarami.