sobota, 31 maja 2014

Rozdział 5.

Tak bardzo zależało mi na regularności mojej opowieści! Każda księga miała mieć 10 rozdziałów. Niestety, rozdział piąty urósł do rozmiarów monstrualnych i podzieliłam go na dwa osobne.
Bierzcie garściami z obfitej treści, zanim zaśniecie z nudów!
A! Lekki Thilbo Bagginshield pod koniec!

Żeby była całkowita jasność - uzupełniam ten post o treść rozdziału dnia 25 czerwca. Magda była szczwana, samego posta dodając w maju...
_______________________________

     Azog mocno złapał ją za podbródek i zmusił do spojrzenia w oczy.
     - Skoro tak ci na nich zależy, to was wypuszczę, czemu nie? - wysyczał. - Ale pamiętaj, zdrajczynio, że macie być grzeczni. Wiesz, co się stanie, jeżeli odkryję, że dołączyliście do nich?
     Pokręciła głową.
     - Wiedz zatem, że nic, absolutnie nic, mnie nie powstrzyma i na pewno was schwytam. Ach, a wiesz, co będzie potem?
     Nie odpowiedziała, a Biały Ork kontynuował:
     - Będziesz patrzeć na to wszystko, co zrobię tej trójce. Najpierw połamię im palce, wszystkie po kolei, od tych najmniejszych poczynając. Następnie złamię im ręce i nogi, tak, że nie będą mogli się bronić przed dalszą zabawą…
     Krzyknęła, a na jego okropnym obliczu odmalowała się czysta przyjemność.
     - Obetnę im włosy i brody, tak, że będą łysi.
     - NIE! - załkała. - To największa hańba, jaka może spotkać krasnoluda!
     - Wiem o tym, zdrajczynio, ja doskonale o tym wiem - odparł cicho. - A wiesz, co jest największym dyshonorem każdego mężczyzny?
     Wolała milczeć.
     - Kastracja - powiedział z uciechą w głosie. - Tak, pozbawię Dziedziców Durina męskości…
     Zapłonęła w niej czysta wściekłość i próbowała się wyrwać Azogowi, a on zaśmiał się parszywie na te bezradne próby.
     - Och, a później, później może będę miał ochotę wypalić im oczy? A może nie? Tego jeszcze nie wiem… ale to, co z pewnością się stanie, to obdzieranie ze skóry. I będzie tak jak ze złamywaniem; od najmniejszych palców zaczynając...
     Usłyszała zrozpaczony ryk Doriana i jego szarpaninę. Biały Ork parsknął szyderczym śmiechem.
     - I cóż, jeżeli do tej pory nie umrą, to rozkażę ich wypatroszyć i uszyć płaszcz z ich skór, a jeżeli już będą martwi, to i tak sprawię sobie takie okrycie.
     Łzy popłynęły jej po policzkach, a uśmiechnął się z dziką satysfakcją.
     - Bądźcie grzeczni i lepiej dowiedzcie się czegoś przydatnego. Mój pościg wyruszy za… kilka dni.
     Dosiadł Białego Warga, po czym wszyscy odjechali.
     Dorian podbiegł do niej i zaczęli wzajemnie uwalniać się z więzów. Gdy się w końcu wyswobodzili, brat lekko dotknął jej poszarpanego brzucha i jęknął.
     - Tak mi przykro…
     Ona dotknęła jego zakrwawionych przez biczowanie pleców. Zaszlochała na jego cierpienie.
     „Amal shufar, at rrug” - mówili, zadając kolejne ciosy, a ona patrzyła, jak jego twarz wykrzywiała się z bólu, jak jego ciało tężało na każdy świst, jak krople krwi spływały po rzemieniu. Kawałeczki skóry wyrzucane w powietrze były widokiem ponad jej siły, a on tylko krzyczał, nie roniąc ani jednej łzy…
     Przytulił ją mocno i obydwoje płakali, płakali, płakali. Z beznadziei, wyczerpania, poczucia winy.
     - Mamo! - Czyjś słodki głosik rozdarł ciszę.
     Czy to dziecko?
     - Maamoo!
     Tak, jakaś mała dziewczynka.
     - Mamo! Mamo!
     Zerwała się na nogi i rozejrzała się dookoła. Nigdzie nikogo nie było.
     - Mamo!
     - Kogo szukasz, maleńka?! - krzyknęła, tak, żeby ta usłyszała ją z daleka.
     - Ciebie, mamo! - odparła. - Ratuj ich, ratuj!
     - C-co?- wykrztusiła.
     - Spójrz!
     Potem TO zobaczyła.

     Sybil obudziła się z wrzaskiem, cała spocona i śmiertelnie przerażona.

     - Nieprawda, nieprawda, t-to nie może się zdarzyć - wyszeptała.
     Bo niby jak? Tam była bitwa… a skąd takowa mogłaby teraz wybuchnąć?
     - Nie, nie, nie, to się nie stanie, to się nie stanie - mówiła, rozgorączkowana.
     Starała się przekonać samą siebie, że to tylko koszmar, lecz straszna wizja nie chciała zniknąć jej sprzed oczu. To było takie prawdziwe… i ta dziewczynka…
     Delikatnie dotknęła swojego łona. Czyżby śniła o nienarodzonej córce? Ten głosik był niespotykanie śliczny… a zarazem dziwnie znajomy. Czy naprawdę urodzi dziewczynkę? To by się zgadzało z jej przeczuciami, przed którymi uciekała. Sybil unikała zastanawiania się o dziecku najbardziej jak mogła. Przychylne i ciepłe, matczyne myślenie o tej istocie nigdy jej się nie udawało. Zawsze było to jedynie poczucie winy oraz niechęć. Dopiero teraz pojęła, co mama rozumiała przez „kobiety niedojrzałe do bycia matkami”. Sybil była jedną z nich. Wiedziała, że powinna czuć bezgraniczne szczęście na wyobrażenia siebie, trzymającej mały owoc miłości jej i Filiego w ramionach. Ale nic takiego nie było. Dominował strach. Sybil zdała sobie sprawę, że nie wiedziła, jak odpowiednio opiekować się dzieckiem, a co dopiero je wychować! Ponadto już teraz bała się dnia, w którym prawda wyjdzie na jaw. Cała sprawa ogromnie ją przytłaczała. Było za wcześnie na macierzyństwo, wielce, drastycznie, dramatycznie za wcześnie. Jednak pozwoliła na to, co wydarzyło się w najkrótszą noc roku w Imladris. Oprócz wypieków na twarzy, na wspomnienie tamtej nocy pojawiała się bezsilna złość na samą siebie. Nie przewidywała, bo doprawdy nikt się tego nie spodziewał, że dzieci Aulëgo i Edainowie będą w stanie doczekać się potomstwa. Świadomość, że Sybil nosiła w sobie niemały cud wcale nie pomagała. Potrzebowała wsparcia, lecz nigdzie wokół nie mogła go dostrzec, nawet
w Dorianie. Najpewniej znalazłaby siłę i oparcie w Filim. On na pewno zwariowałby
z radości, jeżeli by mu wyznała, że jest w ciąży, a nadszedł na to najwyższy czas. A gdyby to naprawdę była dziewczynka… Ale on już dawno temu dotarł do Ereboru, a ona tkwiła tutaj, przy boku brata, usychając z tęsknoty. Najmniejsza myśl o jej ukochanym od razu sprowadzała
to
     Cała drżała. Nie potrafiła się uspokoić. Sama myśl o tym doprowadziła ją do płaczu. Ciche łzy płynęły jej policzkach. Próbowała robić jak najmniej hałasu, żeby nie przyciągnąć niczyjej uwagi. Niestety, Dorian niespokojnie poruszył się pod kocami, wybudzając się. Dopiero teraz zauważyła, że mocno ściskała jego dłoń. Siedziała przy jego materacu od bardzo dawna, więc niechcący nawet przysnęła. Życzyła sobie, by ta z pozoru niewinna drzemka nigdy nie miejsca. Co się stało już się nie odstanie, chociaż nie chciała godzić się z tym bolesnym faktem. Bo ten sen był taki prawdziwy… z oczu umknęło jej więcej łez.  
     - Niech to szlag - przeklęła pod nosem.
     Ostatnie, czego teraz potrzebowała, to ciekawskie pytania brata o przyczyny jej aktualnego stanu. Dorian odwrócił głowę w jej stronę. Zabrakło jej czasu, by się opanować. Gdy chłopak uchylił powieki, od razu wyszeptał:
     - Dlaczego płaczesz?
     - T-to nic, nic a nic, tylko zły sen - odparła, unikając jego wzroku.
     - Jasne, już widzę, jakie to nic. Nigdy nie płaczesz, gdy masz koszmary.
     - W przeciwieństwie do ciebie - odgryzła się.
     Zamrugał z widocznym zaskoczeniem.
     - Płakałem? - zmarszczył brwi.
     „Że też twoja poduszka nie przesiąkła” - pomyślała.
     - Bardzo - odpowiedziała jedynie, nie chcąc rozmawiać na temat histerii, do jakiej Dorian doprowadził ją tymi szlochami, krzykami oraz jękami wskazującymi na fizyczne cierpienie, a także szarpaniem, jakby toczył z czymś (a bardziej prawdopodobne - z kimś) walkę. 
     Thranduil próbował to ukryć, ale musiał odczuwać dokładnie to samo, co ona, Sybil śmiała rzec, gdyż Pan Lasu nie potrafił przybrać swej idealnie kamiennej twarzy, gdy patrzył na jej brata wijącego się z bólu na posłaniu, pośpiesznie przygotowanym
w królewskim namiocie. Elf zdawał się jej nie zauważać. Ukląkł przy chłopcu, po czym ostrożnie położył dłoń na jego czole, zaglądając w umysł. A wtedy jego oczy nagle rozszerzyły się, a strach i nie mniejsze zdumienie było w nich niezaprzeczalnie widoczne. Król jednak zdawał się nie dbać o swój autorytet niewzruszonego monarchy. Z resztą, odesłał strażników.
     - Co się dzieje? - nie mogła już dłużej wytrzymać.
     Kiedy jego oczy spoczęły na Sybil, oblicze elfa błyskawicznie się ochłodziło.
     - Jak wiesz, smoki to wytwory zła - zaczął, przybierając swój wszechwiedzący, władczy ton. - Odważę się na stwierdzenie, że najbardziej udane istoty żywe, jakie wyszły spod kreacji Wroga, patrząc pod kątem Jego kryteriów, oczywiście. Są potężne, nie tylko fizycznie. Mają własną, równie nieposkromioną wolę. Są niespotykanie inteligentne
i odznaczają się czarnoksięską mocą. Tak więc, są to stworzenia, które silnie oddziałują na otocznie. Nie mówię teraz o wszelkiej stracie, cierpieniu i śmierci, jakie przynoszą ze sobą. Jest także coś jeszcze…-  Tutaj przerwał, by wyszeptać kilka uspokajających słów do Doriana, który właśnie zaczął szamotać się gwałtowniej. - Otóż, smoki swoją obecnością dosłownie zatruwają okolicę, w której przebywają. Jad ich zła wnika w glebę, krążąc w  jej żyłach, sięgając coraz dalej i głębiej, powoli acz skutecznie zabijając każdy organizm rozwijający się z tej ziemi. Elfy czują truciznę Smauga. Twój brat także.
     Przełknęła głośno ślinę. Sytacja nie była za wesoła. Ani trochę.
     - Czyż nie wspominałem, że jest wrażliwy? Nie jest dla mnie niespodzianką, że został głęboko dotknięty przez zło. Zaskoczeniem jest za to, z jak potężnymi siłami się zmaga. Smocza trucizna to jedno, lecz jest coś jeszcze…
     - Mówił o Ogniu… - Wtrąciła, a Thranduil spojrzał na nią z błyskiem zaciekawienia
w oku, i milcząc, pozwolił kontynuować. - Więc Ogień to zapewne jakieś ucieleśnienie jadu Smauga
w jego umyśle… ale wspominał także o Głosie…
     - Głosie? - powtórzył Król Elfów, uniósłszy brwi.
     - Tak - kiwnęła głową. - Zawistnym, wściekłym Głosie, który wyżywał się na nim.
     - Nie tylko na nim… - Król mruknął do siebie.
     - Co takiego?
     - Mam pewne… powody, by przypuszczać, że to zaczęło się wiele lat wcześniej, i nie od twego brata, lecz waszego ojca…
     - O czym mówisz, panie?
     On nic nie powiedział, pogrążony w myślach, a dziewczyna musiała bezradnie przystać na to, że nie dostanie odpowiedzi - jeżeli Thranduil zdecydował się na milczenie, zachowa je do końca świata.
     Oczywiście, każdy zauważył, że po pożarze tacie coś się stało. Gdy był jeszcze nieprzytomny, często mamrotał o ogniu. Jego rany goiły się nadzwyczaj powoli i boleśnie,
a tata przez bardzo długi czas nie miał siły wstać z łóżka. Co więcej, zdawało się również, że wtedy, w kuźni, wydarzyło się coś, co złamało jego pogodnego, walecznego ducha. Od tamtego wydarzenia Brandon śmiał się o wiele mniej, wkładał wysiłek i poświęcenie
w różne rzeczy z większą rozwagą, nawet niechęcią. Ponadto stał się jakiś odległy, zdystansowany. Dojście do siebie zajęło mu wiele miesięcy, ale nigdy nie był już taki sam. Unikał wszelkich rozmów na ten temat.

     W namiocie zapanowała cisza. Trwało to dłuższą chwilę, a potem, z ciężkim, smutnym westchnieniem, elf pogłaskał jej brata po głowie. Król zaczął mruczeć jakieś dziwne formuły w Quenyi. Niewiele rozumiała z języka Elfów Wysokiego Rodu, więc jedyne, co jej pozostało, to z nadzieją wsłuchiwać się w melodię tych słów. Quenya brzmiała jeszcze piękniej niż Sindarin.
     Nagle zaczęło się dziać coś niezwykłego. Od głowy oraz dłoni Thranduila wybiła delikatna poświata koloru świeżych wiosennych liści, z odrobiną promieni słońca, blasku gwiazd oraz krystalicznego światła, jakie odbijały leśnie strumienie. Naokoło rozeszła się woń lasu, a Sybil mogłaby przysiąc, że słyszała ciche rozmowy drzew. Pan Lasu promieniował jego siłą, ostatnią dobrą wolą, jaką nosiła w sobie jeszcze Mroczna Puszcza. Powtarzał  zaklęcia coraz głośniej, z wzrastającym uczuciem oraz wysiłkiem. Czasem złudzenie lasu załamywało się, jakby Thranduil z czymś przegrywał, lecz powracało ze zdwojoną mocą, do tego stopnia, że światło stało się zaślepiające.
     A potem wszystko znikło.
     Król odsunął się od Doriana, dysząc ciężko. Sybil podbiegła do brata. Nie było żadnej reakcji ze strony chłopca.
     - Panie? - spytała elfa niepewnie.
     - Daj mu czas - odparł.
     Tylko dlaczego czekanie ciągnęło się w nieskończoność?

***
     Usłyszał cichy mruk Ognia - witaj z powrotem.
     Zignorował to jednak. Płynęli dalej, dobili do brzegu, było już blisko, tak blisko Góry…
     A potem - uderzenie zwalające z nóg, błysk, ból, paraliż.

     Znajdował się w próżni. Nic nie widział, nic nie słyszał, nic nie czuł. Nie było też czym oddychać. Jego płuca, jak i wszystko, były puste. Serce skurczyło się w strachu, by na dobre przestać bić.
     Widzę Cię... W próżni nie ma życia... tylko śmierć... 
     Wtedy dotarło do niego, że umierał. 
     „To się nie może tak skończyć” - zdołał pomyśleć.
     Zdawało mu się, że słyszy krzyk… mamy… albo… Sybil…
     - Ty idioto! To się nie może tak skończyć!
     Coś uparcie naciskało na jego serce, zmuszając je do ruchu. Znów miał powietrze
w płucach.

     „Nie, siostro, nie skończy się”.
    Odzyskał przytomność, krztusząc się. Nie za bardzo docierało do niego, co działo się dookoła. Skupiał się tylko na zbawiennej czynności oddychania.
     Wdech, wydech… wdech… znów miał ten nieprzyjemny, niewidzialny ciężar na klatce piersiowej… wydech… wdech… nie, nie, to tylko złudzenie, tu nigdzie nie ma dymu… wydech, nie może spanikować… nie może…
     W ostatnim akcie desperacji uniósł głowę, nie zważając na piekący dym, który zaczął wdzierać mu się w płuca. 
     - Cóż uczyniłem, żeby zasłużyć na taką krzywdę?! - wykrzyknął.
 

     Dorian był w.. czyimś wspomnieniu… nie jego własnym…
     - Gołąbeczki, z nim znowu jest gorzej! - usłyszał Bofura z oddali.
     Huk płomieni przez moment zabrzmiał jak krótki, głęboki, ukontentowany śmiech. 
     Chłopak niewyraźnie poczuł, że ktoś go przenosi…
     Płomienie się zbliżały. Z widoczną lubością pełzały po wszystkim, co mogły podpalić, żarłocznie trawiąc każdą rzecz na swej drodze, szepcząc o czymś przerażającym niezmiernie radośnie. 
     Chyba… znów płynął w łódce…
     - Ależ nic, Brandonie, nigdy mi niczym nie zawiniłeś... - On odparł. - Jesteś całkowicie niewinny... i to w tym sedno sprawy się zawiera. Otóż, widzisz, Brandonie... - Głos przybrał lekki, niepoważny ton, pełen samozadowolenia oraz uciechy. - Zawsze ci najlepsi, najmądrzejsi, najbardziej szlachetni, o najczystszych, najmężniejszych sercach, zostają najokrutniej skrzywdzeni, najmocniej sponiewierani…
      
Zaczął płakać, gdy zrozumiał, że wszystko dotyczyło taty… a on był tatą. To doznanie było tak przerażająco, przytłaczająco nienaturalne, że jego głowa mogła w każdej chwili eksplodować…
     - Taka jest moja natura, której nie zaprzeczam, a i nie mam nic przeciwko niej... Dlatego też, od teraz aż do końca świata przysięgam śmierć, niepokój, smutek, żałobę i cierpienie tobie, a także wszystkim związanym z tobą krwią, miłością czy przyjaźnią.
     Nie potrafił powstrzymać łez bezradności. Więc to o to w tym wszystkim chodziło?
I naprawdę nie da łosię nic z tym zrobić? Był zupełnie bezbronny? Gdybyż tylko miał cokolwiek, kogokolwiek… co niszczy ogień… woda… intensywny niebieski… oczy Sigrid.

     Sigrid.
     - Potrzebuję… potrzebuję Sigrid.
     Jej kojącej obecności, spokoju i stabilizacji, które mu dawała, będąc blisko. Jej zwyczajności naprzeciw całej tej nienormalności…
     Jesteś zdecydowanie zbyt skromny, Dorianie.
     Znowu On.
     „Zostaw mnie w spokoju!”
    Niezmiernie mi przykro, ale nie mogę. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybym zostawił kogoś takiego jak ty samemu sobie.
     „Milcz! Ja już nie chcę wiedzieć nic więcej!”

     Jest dla mnie niewiele rzeczy niemożliwych, a milczenie wbrew własnej woli to jedna
z nich. Poza tym, musisz zostać uświadomiony… jestem zafascynowany twoją istotą, jak
i twojej siostry…
     „Tylko nie Sybil! Nie waż się jej tknąć!”

    Och, nie chcę i nie muszę tego robić. Ona jest tylko, czy też aż, Ostatnim Powiewem, który podsyca Iskrę. Iskrę, która zaczyna wszystko od nowa. Iskrę, którą jesteś ty… zostało mi jeszcze tylko jedno… spróbujmy zatem…
     A potem był ból. Wszędzie. We wszystkim. Ciągle, zawsze. Jakby ból był jedynym, co kiedykolwiek znał. Wiedział, że to nieprawda, więc się bronił. Nie miał pojęcia jak - po prostu coś mówiło mu, żeby zachować spokój, za wszelką cenę nie dać się ponieść…

     Masz silnego ducha, zupełnie jak twój ojciec.
     Zaraz… kto to powiedział? Czy to był On? Czy ktoś inny?

     Spłynęła na niego melodia jakiegoś znajomego, głębokiego, jedwabistego głosu.
     Thranduil.
     A później wybuchła bitwa. Nieustępliwa zieleń i jasność toczyła walkę z gryzącą, szarpiącą, kąsającą czerwienią i ciemnością.
     Cóż za starcie, cóż za spektakl, w którym było się nagrodą!
     Światło zaślepiło wszystko, a On syknął - skończyłem z nim, lecz tylko na razie.
     Jego zła wola, On oraz wszystko, co z Nim związane, ulatywały powoli. 
     Dorian otworzył oczy, nie mogąc czuć większej wdzięczności dla władcy Mrocznej Puszczy i potęgi jego lasu.         
***
      Ujrzała, że Dorian nareszcie uchylił powieki. Spojrzał prosto na Thranduila.
     - Guren glassui, hîr vuin - wychrypiał.
     Król uśmiechnął się słabo.
     - Nie wysilaj się, musisz porządnie odpocząć - powiedział tylko, po czym przywołał jednego z żołnierzy i rozkazał zanieść z powrotem to chaty.
     - Później porozmawiamy - rzucił na pożegnanie.
     Okazało się, że przed namiotem czekał Súrion z Tauriel.
     - Dorian, miałeś postarać się nie zabić! - wykrzyknął Súrion.
     Jej brat zaśmiał się cicho, lecz nic nie odpowiedział.
     Sigrid, akurat przebywająca w chacie razem z rodzeństwem, omal nie zemdlała. Gdy chłopca ułożono wygodnie na posłaniu, nie odstępowała go ani na krok. Dorian dał radę pogłaskać ją po policzku z czułym uśmiechem, zanim zapadł w sen.
     Od tamtej pory czuwały przy nim na zmianę. Sybil zmarszczyła brwi. Sigrid już dawno powinna była ją zmienić. Pewnie zobaczyła, że śpała i nie chciała jej budzić. Ileż Sybil by dała, żeby jednak została obudzona!

     - Jak się czujesz? - spytała brata, by przekierować rozmowę na inne tory.
     - Dużo lepiej - odparł, a ona odetchnęła z ulgą, widząc, że nie skłamał.
     - A… wyjaśnisz mi, co się u licha stało?
     Przez jego twarz przemknął cień.
     - Wolałbym tego uniknąć… najważniejsze, że już wszystko w porządku, prawda? - dodał szybko, wyraźnie pragnąc zmienić temat. - Thranduil niezwykle mi pomógł, nawet nie masz pojęcia.
     Wzruszyła ramionami.
     - Od tego momentu będzie już tylko mniej przyjazny. Wpakowaliśmy się po uszy
w kłopoty.

     Przewrócił oczami.
     - Bez przesady, nie może być tak źle. W końcu on sam kazał nam wybrać, czyż nie?
     - Nooo, jasne - burknęła. - Nie widziałeś jego miny.  
     Westchnął tylko, jakby nie miał siły na kłótnie. Chciała zadać bratu mnóstwo pytań, ale dała mu spokój. Dostrzegała jego zmęczenie.   
     - SYBIL!
     Do chaty jak burza wpadł Bain, bardzo czymś przejęty.
     - Elfy! One… - wydyszał. - Zwariowały! Wygląda na to, że strasznie się o coś pokłóciły! Jest dużo krzyków i grożenia pięściami! Lepiej idź, sama zobacz!
     Zerwała się na nogi i już miała wybiec na zewnątrz, kiedy przypomniała sobie o bracie.
     - Co z Dorianem? - spytała chłopaka.
     - Ja z nim zostanę, zanim Sigrid przyjdzie - powiedział.
     Kiwnęła głową, po czym wyszła.

     Wśród chat panował względny spokój. Jednakże już z oddali usłyszała podniesione głosy, dochodzące z obozowiska elfów. W miarę, jak się zbliżała, do jej uszu docierały pojedyncze słowa…
     Zdrajcy…
     Niesprawiedliwość…
     Wysyłanie na śmierć…
     Słuszna kara…
     Nieposłuszeństwo….
     Pomoc  w ucieczce…

     Wtedy zrozumiała.
     Súrion i Tauriel.
     Przyspieszyła kroku, chcąc za wszelką cenę dowiedzieć się, o co dokładnie się rozchodziło. Znajdowała się już niedaleko, gdy nagle jeden z królewskich strażników zagrodził jej drogę. Zerknęła w górę, by, ku swemu horrorowi, ujrzeć kamienną twarz Relliasa.
     - Król wzywa ciebie i Doriana na rozmowę - oznajmił chłodno.
     - Ale… Dorian nie jest jeszcze w stanie…
     - Musi podołać - elf przerwał stanowczo.  
     Zaczął wzrastać w niej gniew.
     - Relliasie…- syknęła.
     - Rozkazy, Sybil - wycedził, ujmując jej ramię w żelazny uścisk lewą dłonią. Obrócił ją
o sto osiemdziesiąt stopni i prowadził z powrotem tam, skąd przyszła, pchając przed sobą.

     - Ej! - wykrzyknęła w proteście. - Ja muszę się dowiedzieć, co się tam dzieje!
     - To nie twoja sprawa - mruknął. 
     Prychnęła.
     - Właśnie, że moja! Przecież chodzi o Súriona i Tauriel! Są moimi przyjaciółmi! 
     - Współczuję im zatem.
     Zatrzymała się, zapierając nogami, by nie zrobić ani kroku w przód, mimo że Rellias wciąż napierał. Błyskawicznie odwróciła się do strażnika, jednocześnie próbując się mu wyrwać.
     - Co takiego? - szepnęła groźnie.
     Mierzył ją wzrokiem przez moment, niewiele robiąc sobie z jej prób uwolnienia się.
     - Nic - odparł, sprawiając wrażenie, jakby powiedział za dużo.
     Coś zagotowało się w Sybil. Zaczęła szarpać się gwałtownie.

     - Zostaw mnie! Ja muszę zobaczyć, czy mogę dla nich coś zrobić!  
     - Sybil, opanuj się! - warknął, łapiąc ją za ramiona jak jeszcze niedawno Fili. - Choć raz, choć raz nie waż się sprzeciwiać! Jedyne, co teraz musisz, to iść do Thranduila! Tamten problem rozwiąże się sam!
     Z najwyższą niechęcią odpuściła po tych słowach, bezradnie i niepotrzebnie dając się pokierować Relliasowi. Poza tym, doskonale wiedziała, że lepiej nie zadzierać zbytnio
z uzbrojonym, zdenerwowanym leśnym elfem. Kiedy weszli do chaty, ujrzeli, że Sigrid siedziała przy posłaniu Doriana, rozmawiając z chłopakiem cicho. Córka Barda Łucznika wstała na równe nogi, dostrzegając ich.

     - Thranduil chce z nami mówić - powiedziała Sybil bez zbędnych ceregieli.
     Jej brat pokiwał głową ze zrozumieniem. Podniósł się i wstał z zaskakującym brakiem większego wysiłku. Sybil rzuciła Sigrid ostatnie, uspokajające spojrzenie, po czym cała trójka wyszła.
     Gdy przestąpili progi obozowiska, zaczęły dziać się naprawdę dziwne rzeczy. Wszyscy żołnierze zastygali w bezruchu na widok rodzeństwa, po czym odstępowali na bok, jakby ta dwójka była trędowata. Jeszcze przed chwilą wrząca kłótnia zupełnie ustała.
     „Faktycznie, mamy duuużo do omówienia”- pomyślała, stając z bratem przed królewskim namiotem. Rellias, jak to strażnik, zajął swoje miejsce przy wejściu, patrząc na Doriana i Sybil wyczekująco.    
     Kiedy weszli do środka, Król stał odwrócony do nich plecami. Nie raczył nawet się poruszyć, gdy rzekł:
     - Elrond Półelf doradził wam, byście ostrożnie dokonywali wyborów. Dokonaliście ich, ale czy ostrożnie… - Obrócił się na pięcie, by spojrzeć im w twarz, a jego oblicze przybrało surowy wyraz. - To poddałbym pod dyskusję.
     Ona, jak i jej brat, nie śmiała cokolwiek odpowiedzieć.
     - Otóż dowiedzcie się, że wykazaliście się nieprzeciętną nierozwagą, a ostrożność to ostatnie, o co bym was podejrzewał. I prawdą jest, że kazałem wam zdecydować. Choć podejrzewałem, że wybierzecie krasnoludy, to żywiłem odrobinę naiwnej nadziei… a teraz, ach teraz to tak mnie rani. Nie mam prawa odmówić wam wolnej woli, lecz chciałbym, żeby tamte słowa nigdy nie padły z mych ust. Lepiej by było, gdybym nie dał wam wyboru…
     - Dlaczego? - Sybil przerwała, tonem ostrzejszym niż mogła sobie pozwolić, zaciskając pięści.
     Co dziwne, Thranduil nie wyglądał na urażonego. Jego jedyną reakcją było patrzenie na nich
z politowaniem, bez słowa.

     - Wy jeszcze nie wiecie, prawda? -  rzakł w końcu cicho, po czym odwrócił się od nich po raz kolejny. - Nie zdajecie sobie sprawy, do czego wasze wybory doprowadziły, a do czego te nadchodzące doprowadzą…
     Wymieniła z Dorianem, który także zmarszczył brwi, pytające spojrzenia.   
     - Lord Elrond jest tym, któremu najwyraźniej odsłaniane są wydarzenia z przyszłości, jednak nie jest on jedynym w ten sposób obdarowanym. - Pan Lasu dał im odpowiedź na pytanie, które uformowało się im w myślach. - Ja również zobaczyłem to i owo… przez to wszystko nie mogę na was patrzeć.

     Obydwoje gapili się na niego z niedowierzaniem, kiedy znów patrzył im w oczy.
     - Szanse na to, że w nadchodzącym, a w dodatku tak niedługim, czasie, zdecydujecie właściwie są… niewielkie. I mógłbym coś wam doradzić, przestrzec was, chociaż i tak zostaniecie ostrzeżeni. Rzecz w tym…  jako władca powinienem być przykładem sprawiedliwości oraz praworządności. Powinienem wznieść się ponad i ukarać was jak należy. Tyle, że nie mogę, nie potrafię, ponieważ… wciąż jesteście bliscy memu sercu. Nie jestem w stanie na przykład  odmówić wam tego, czego potrzebujecie. Bez obaw zatem wybierzcie sobie nowe ubrania, skompletujecie uzbrojenie, korzystajcie z żywności dla mojej armii. Bo pójdziecie razem z nami. Wiedzcie, że powinniście zostać, ale wy oczywiście podążycie za nami… do „waszych ukochanych” - to wyrażenie wymówił szczególnie gorzko. - A myślałem, że to my jesteśmy dla was jak rodzina…
     - Bo jesteście… - Dorian wtrącił cicho.
     - Nie przerywaj mi! - elf powiedział ostro, a jej brat aż wzdrygnął się, zszokowany. - Bądź tak miły i nie wtrącaj swoich trzech groszy, kiedy ja staram się wyrazić swoje rozczarowanie oraz ból, którego i tak słowa nie oddadzą!  Chociaż mogłyby to zrobić czyny… albo ich brak. Istotnie, czasem ignorancja jest o wiele gorsza od innych form kary. Cóż, jestem zobligowany poinformować was, że moi ludzie zostali… ostrzeżeni przed waszą prezencją.
     Robiło się coraz lepiej.
     - To już chyba wszystko. A teraz odejdźcie. Zjedźcie mi z oczu. Nie chcę mieć już
z wami nic do czynienia.

     Rodzeństwo zastygło w bezruchu, nie wierząc w to, co usłyszało.
     - Czy nie rozumiecie? - warknął Thranduil. - Zrywam z wami wszelkie kontakty
i odmawiam nawiązania jakichkolwiek przyszłych stosunków!

     - Doskonale rozumiemy, panie - odparł Dorian chłodno. - Zanim się rozstaniemy, chciałbym podziękować w imieniu swoim oraz siostry za wszystko, co dla nas zrobiłeś. Jesteśmy ci za to dozgonnie wdzięczni. Żegnaj zatem, i niech gwiazdy zawsze świecą ci
z nieba!

     Potem skłonił się nisko i wyszedł.
     Sybil zachciało się parsknąć śmiechem na widok miny Króla. Pan Lasu był w niemałym szoku - w końcu jej brat wykazał się o wiele większą klasą i taktem niż on sam.
     - Żegnaj panie, i niech gwiazdy oświecają ci drogę aż do końca świata. - Ukłoniła się
z uśmieszkiem, nic nie robiąc sobie z jego surowego spojrzenia, po czym opuściła namiot.

     Dorian stał samotnie pośrodku kotłowiska elfów śpieszących każdy w swoją stronę. Żaden z żołnierzy nie zaszczycił ich ani jednym spojrzeniem.
     Odrzucenie.
     Thranduil w istocie zafundował im najgorszą karę. Czyż odrzucenie nie jest tym, czego każdy się panicznie obawiał? Czyż nie jest tym, co sprawia najwięcej bólu?
     O tak, Król wiedział, co robił. Sybil poczuła bolesne ukłucie w sercu. Przypomniała sobie udrękę widywania Gilraen po incydencie z miesięczną herbatą. Patrzenie, jak jej Słońce przestawało być sobą w jej pobliżu - jak oblicze elfki ochładzało się i przybierało obojętny wyraz. Tęskne słuchanie jej śpiewu na wieczornych pieśniach czy ukradkowe zerkanie na nią w czasie wieczerzy ze świadomością, że to wszystko jej wina - Słońce przestało być Słońcem.
      A najgorsze były pytania, co się stało.

     Właśnie. „Co się stało?” - zadumała się. Czym Thranduil zagroził swoim poddanym?   
     To samo pytanie malowało się na twarzy jej brata. Ona jedynie wzruszyła ramionami
w odpowiedzi.

     - Chyba należałoby się przygotować do wymarszu - powiedziała.
     Pokiwał głową z ciężkim westchnieniem. Udali się do punktu zaopatrzenia, którym zarządzał Hrilin. Radosny, łobuzerski Hirlin, który uczył ich tańców. Poprosili o nowe ubrania, a elf mruknął tylko:
     - Może znajdzie się coś w waszym rozmiarze. 
     Po długich poszukiwaniach, Dorian i Sybil skompletowali ciepłe,  proste, ciemnozielone stroje, zaopatrzyli się w zapasy żywności, uzupełnili broń… Byli gotowi. Po niedługim czasie zagrały rogi, dające sygnał do ruszenia w drogę. Ona i jej brat musieli zrobić jeszcze tylko jedną rzecz. Biegiem popędzili do chaty, gdzie zastali dzieci Barda. Sybil bardzo polubiła ich wszystkich - dzielną Tildę, odważnego Baina i Sigrid… och, Sigrid. Gdyby sprawy miały się inaczej, Sybil z przyjemnością obserwowałaby, jak dziewczyna zżywała
z Dorianem coraz bardziej, by w końcu móc ją nazwać swoją siostrą, której zawsze pragnęła, ale nigdy nie miała. To też powiedziała Sigrid na pożegnanie, a w zamian otrzymała gruchoczący żebra uścisk. Nie było już czasu na nic więcej. Potem Dorian i Sybil w pośpiechu opuścili ludzi, którzy niespodziewanie stali się im bardzo bliscy, po czym podjęli ostatnią podróż.

     Szli wzdłuż brzegu Jeziora Długiego przez niecałe dwa dni. Posuwali się w dobrym tempie i Sybil obawiała się, że jej brat tego nie zniesie. Chłopak trzymał się jednak dzielnie - ani razu nie narzekał. Chociaż było na co… elfy zupełnie się do nich nie odzywały, udawały, że ich nie zauważały. Czasem tylko któryś z nich rzucił im przepraszające spojrzenie. Wydawało się, że wcale nie miały do nich pretensji. Przecież zanim przybył Thranduil, wszyscy zachowywali się przyjaźnie wobec rodzeństwa. Na pewno wiedzieli
o wyborze, przed jakim Dorian i Sybil zostali postawieni; w końcu uszy leśnych elfów były niesłychanie bystre,
a usta chętne do rozsiewania plotek. Mimo to stosowali się do rozkazów swojego władcy, przysparzając rodzeństwu jeszcze więcej bólu, podróż czyniąc trudniejszą. Wojsko dotarło do Samotnej Góry pod osłoną nocy, po czym szybko i zręcznie rozbiło obozowisko.
     Dorian od razu padł przy ognisku i natychmiast zasnął. Potem spał, ciągle spał. Zbudził się dopiero późnym popołudniem. I milczał, ciągle milczał.
     Szczerze, Sybil wolała już o nic nie pytać. Obydwoje z bratem nie byli zbyt rozmowni. Zachowanie ciszy pozwoliło im usłyszeć o tym, jak Thorin zachował się w trakcie wizytę zwiadowców. Po wysłuchaniu całej opowieści wymieniła spojrzenia z Dorianem
i rodzeństwo już wiedziało, że ich Król był stracony.

***
     Morale w Kompanii spadały.
     Erebor stracił o wiele więcej z dawnej chwały, którą opiewały pieśni, niż się spodziewali. Prawda, Samotna Góra była ogromna, jej bogactwa nieprzeliczone, a kopalnie wciąż zasobne. Jednak owe obietnice dostatniego życia gasły do słabego szeptu wśród ruin, kurzu, ciszy oraz ciemności.
     Zastanawiał się, co ich tutaj jeszcze trzymało. Nie licząc lojalności dla Thorina. Dochowanie jej stawało się coraz trudniejszym zadaniem, skoro ich Król coraz bardziej przestawał być sobą.
     Kili śmiał jednak przyznać, że to nie Thorin, którego kochał, wydawał mu ciągłe rozkazy szukania Arcyklejnotu. Osoba ta zwała się Królem pod Górą, a jako, że Kili przysięgał wierność władcy Erebeoru, to dochowa jej, mimo wszystko. Mimo że kram stawał mu
w gardle, marzył o cieple ogniska i wygodnym łóżku, a skarb robił na nim niewielkie wrażenie. Kili nie miał jednak nic, jeżeli nie było przy nim Tauriel.

     Zapadał wieczór. Kili stał na skraju muru i nieustannie przyglądał się obozowisku elfów, które rano pojawiło się znikąd. Myślał tylko o swojej Jedynej. Zastanawiał się, gdzie Ona się podziewała, co robiła. Nie było Jej wśród posłańców, których kilka godzin temu odprawił Thorin. Kili czuł dziwną, niepokojącą pustkę. Jakby nie było Jej nigdzie w pobliżu. Musnął warkoczyk, który mu zaplotła, szukając ukojenia.
     Być może również po pocieszenie przyszedł do niego jego brat, ustawiając się tuż obok.
     - Fi… - Młodszy krasnolud przerwał długą ciszę. - Chcę wrócić do domu.
     Fili westchnął.
     - To jest teraz nasz dom.
     - Nie. Nasz dom był razem z nimi, w Ett...
     - Nasz dom zawsze był w Ered Luin! - blondyn przerwał mu bardzo ostro, a Kili aż się wzdrygnął.
     - Przepraszam, Ki… - wyszeptał starszy krasnolud po chwili. - Po prostu… Ettinor, jakie znaliśmy już dawno nie istnieje, a Brandon i Kora nie żyją… zapomnij o tamtym czasie
i miejscu. Wspomnienia
z nim związane w niczym ci nie pomogą.

     Łatwo powiedzieć! Rzecz w tym, że jeżeli Kili był w stanie zasnąć, to prześladowały go sny tylko
o tym - pierwszy raz, gdy ujrzał Doriana i Sybil, albo, kiedy złapał jego siostrzyczkę na podglądaniu, jak walczył na miecze z bratem i strzelał z łuku, wieczory, kiedy przygrywał
z Filim na skrzypcach…

     - Nie mogę - mruknął.
     Fili położył rękę na jego ramieniu, ściskając je lekko.
     - Ani ja - wyznał.
     Wymienili smutne uśmiechy, po czym znów wrócili do obserwacji elfickiej armii.
     Wojna wisiała na włosku.
     A przecież to wszystko miało potoczyć się zupełnie inaczej…
     W którym momencie coś poszło nie tak?  
***     
     Patrzyła na Samotną Górę, a jej serce krzyczało. Wypatrywała jakiejś oznaki jego obecności, czegokolwiek, co mogłoby sprawić, żeby chociaż go ujrzała. Jej oczy przeczesywały szczyt tak desperacko, jak głodujący w poszukiwaniu strawy, pragnący rozglądający się za wodą.
     Zastanawiała się, co robił teraz jej Fili. Jej piękny, wspaniały, lwi krasnolud.
     Uśmiechnęła się pod nosem.
     Kochała nazywać go lwem. Czytała dużo o tych zwierzętach, przejrzała wiele ilustracji
w podróżniczych księgach, do których mama żywiła szczególne zamiłowanie, i których było zaskakująco dużo w zbiorze Leśnego Królestwa. Uwielbiała czytać dosłownie całymi dniami. Wśród elfów z Mrocznej Puszczy zaczęło nawet krążyć powiedzenie: „być czymś pochłoniętym jak Sybil księgami”. Istotnie, niektóre fragmenty mogła wyrecytować
z pamięci.  

     Lwy były wielkimi kotami, żyjącymi w grupach, tysiące mil na południe, gdzie świeciły inne gwiazdy i praktycznie cały czas panował skwar. Były potężne, dostojne i dumne, miały złotą sierść, a samce pyszniły się okazałymi grzywami. Opisane zostały jako bardzo odważne, niemal brawurowe,  a także opiekuńcze, zdolne do wielkich poświęceń dla swojego stada.
     I jak lepiej opisać jej narzeczonego? Przecież nawet jego profil przypominał Sybil lwi. Jego burza złotych loków, bardzo rzadkich wśród krasnoludów, była niczym grzywa…
     Tłumaczyła mu, dlaczego miał to rozumieć jako komplement, lecz on przerwał jej
w połowie, po czym zaczął szeptać po Kuzdulsku tak niesamowite (a czasem,
o Eru, tak niestosowne) rzeczy, że aż nie do powtórzenia. W dodatku całował ją, patrząc prosto
w oczy, a jego lodowato niebieskie tęczówki płonęły zniewalającym ogniem. Doprowadził do tego, że nie mogła oddychać i miała wrażenie, że zaraz ją rozniesie. Miała ochotę się rozpłakać, ze szczęścia albo poczucia winy, uderzyć go za to, co
z nią zrobił, albo zaprezentować mu, ile jeszcze ma ukrytych talentów. Wygrała ostatnia opcja, a on nieprzerwanie podśmiewał się cicho. śmiał nawet powiedzieć: „zwolnij, moja pani”. To ją oczywiście tylko bardziej nakręciło. Nie, że miał coś przeciwko temu. Zdecydowanie ani trochę.

     Sybil wciąż katowała się myślą, że na Ardzie nie istniały miary zdolne określić, jak bardzo nie zasługiwała na Filiego i bycie jego Jedyną. Chciała po skulić się dokładnie
w miejscu, gdzie stała i zrobić… coś. Płakać? Zadać sobie fizyczny ból? Wymusić to na kimś? 
Nic nie wydawało jej się wystarczająca karą.
    Więc stała w miejscu, zastygła jak posąg, nie wiedząc, co ze sobą począć.
    Chociaż… jej… jej córka… mówiła, żeby ich ratować.
    Ale… tam była bitwa. Skąd teraz mogłaby wybuchnąć walka?
    Trwało oblężenie, konflikt był na granicy krwawego rozwiązania… a ona, Sybil, brała udział w otoczeniu Góry, w której uwięziony był jej ukochany.
     O ironio.
     Czy i jak kiedykolwiek mu to wszystko wynagrodzi?
     Nie znała odpowiedzi na to pytanie. Jedyne, co mogła zrobić, to nie dopuścić do tego.
     Z tym mocnym postanowieniem odwróciła się od Góry i szybko pomaszerowała
z powrotem do brata.

     Siedział samotnie przy niewielkim ognisku, z dala od innych elfów. Tępo patrzył
w płomienie, obejmując kolana 
rękoma. Dorian wyglądał na zmęczonego, osamotnionego
i nieszczęśliwego, zupełnie tak, jak czuła się Sybil.

     „Pewnie tęskni za Sigrid”. 
     Bez słowa usiadła naprzeciw niego i pogrążyła się w ponurych rozmyślaniach, wsłuchując się
w pieśni elfów. Zastanawiała się, gdzie podziała się Tauriel z Súrionem, jak Kili poradził sobie 
z Thorinem, jak miał się Bilbo i Kompania, a także wiele, wiele innych.
     Ni stąd ni zowąd, Dorian odezwał się:

     - Powiesz mi w końcu, co to był za sen?
     Spojrzała na niego szybko i zobaczyła, że wpatrywał się w nią wyczekująco. Oczy zaszły jej łzami. Dlaczego tak uparcie drążył ten temat? Pokręciła głową.
     - Jeżeli powiem, to… wtedy to się stanie bardziej prawdziwe niż już jest…
     - Co „to”? - Zmarszczył brwi z irytacją. - Sybil, jeżeli nie chcesz powiedzieć, to daj chociaż jakąś wskazówkę!
     Rzuciła mu spojrzenie pełne wyrzutu. Szkoda, że nie wiedział, jaki sprawiał jej ból, wciąż przywołując tę wizję. W formie rewanżu teraz podzieli jej los, gdyż były dwa słowa, które idealnie oddawały całą sytuację.
     - Najgorszy scenariusz.
     Wtedy, kiedy przysięgali, a to miało miejsce zaraz po tym, gdy Azog ich torturował
i uwolnił, uzgodnili, czym może 
być„najgorszy scenariusz”.
     Dorian zbladł. Błyskawicznie przytulił Sybil, całą roztrzęsioną. Głaskał ją po głowie,
a także szeptał do ucha, brzmiąc na tak samo przestraszonego jak ona:

     - To był tylko sen, przecież to był tylko sen.
     Tyle, że owe stwierdzenie w niczym nie pomogło. Skoro to tylko sen, dlaczego był taki realny? Z trudem zwalczała wszelkie myśli o tym w swojej głowie, podczas gdy brat kołysał ją w ramionach tak długo, nieprzerwanie nucąc kołysankę mamy, aż zasnęła, chociaż słońce dopiero zachodziło.
     Tym razem nie przyśniło jej się nic. Jedynie coś słyszała - Doriana, śpiewającego hymn do Elbereth.
     Jego głos był drżący i załamywał się, zupełnie jakby płakał.
***
     Bardzo uważnie, nie mniej nerwowo, przyglądał się oblężeniu Góry, ogniskom jaśniejącym wśród panującej teraz nad światem, głębokiej nocy. Obserwował z oddali, zbierając myśli, nie wiedząc, co począć. Miał ogromny dylemat. Wiele istnień zależało od tego, gdzie teraz pójdzie. Mógłby uratować bardzo wiele lub jedno, niezwykle wartościowe.
     Wycenianie wartości czyichś żyć, ważenie ich na szali niczym kupiec chciwie chylący się nad nadchodzącym zyskiem, było najbardziej niewłaściwą, nierozsądną, niesprawiedliwą rzeczą, jakiej mógł i musiał się dopuścić. Wszak każde życie w samym swym sensie jest sobie równe.
     A on, mędrzec, który miał zaprawdę jeszcze bardzo wiele do nauczenia, śmiał nawet wahać się nad dobrem ogółu a jednostki. Może cała sprawa byłaby prostsza, gdyby chłopiec w jakiś sposób nie znalazł drogi do jego serca.
     Czas na zastanowienie umykał nieubłaganie, gdy nareszcie podjął decyzję.
     Do końca życia nie potrafił rozstrzygnąć, czy postąpił wtedy słusznie.   
     Kluczył wśród niezliczonych elfów, które rzucały mu zdumione spojrzenia. Jeszcze większe zdziwienie rysowało się na ich pięknych obliczach, gdy pytał o Doriana i Sybil. Zastanawiające, że dostawał sprzeczne wskazówki co do miejsca, gdzie rodzeństwo mogłoby się znajdować. Doszło do tego, że z irytacją stanął w miejscu, odmawiając dalszego wysłuchiwania zawiłych elfickich opowieści. Beznadziejnie rozglądał się naokoło, podczas gdy bezcenne minuty uciekały. Klepsydra w jego głowie odmierzała czas do nadchodzącej burzy, a każde ziarenko piasku zdawało się być jednym poległym, jednym na zawsze uciszonym śmiechem, jednymi oczami na zawsze zamkniętymi, jedną na zawsze rozdartą rodziną. Ziarenka przesypywały się i przesypywały, dokładając do świata bólu oraz łez…
     - Mithrandirze!
     Ach, skoro on nie mógł znaleźć dzieci Brandona i Kory, to one znalazły jego. Chłopak
i dziewczyna szli powoli w jego kierunku. Obydwoje wyglądali na zmęczonych oraz nieszczęśliwych. Gandalfa zasmuciło spotkanie ich w takim stanie, lecz podszedł do nich
z delikatnym uśmiechem. Gdy się zbliżył, skłonili się nisko.

     - Zaiste, niezbadane są ścieżki czarodzieja - powiedziała Sybil, wyraźnie zmuszając się do pogodnego tonu.
     - W takim razie to was posądziłbym o bycie czarodziejami - odparł. - Nie potraficie wyobrazić sobie mojego zaskoczenia, gdy we śnie ujrzałem, że nie jesteście w Ereborze razem z Kompanią.
     Dzieci miały teraz identyczne miny - usta szeroko otwarte, oczy wytrzeszczone.
     - We śnie? - wykrztusił Dorian.
     - Tak, widziałem was bardzo dobrze.
     „Aż za dobrze” - pomyślał.
     - Moje marzenia senne bywają często zwodnicze, gdyż pokazują najróżniejsze rzeczy: to, co się już wydarzyło, albo to, co się właśnie dzieje, a czasem nawet to, co jeszcze nie miało miejsca… Dlatego też nie ufam swym snom za bardzo, lecz gdy was zobaczyłem, po dłuższym namyśle postanowiłem przyjść do was.

     - Ale dlaczego? - Sybil zmarszczyła brwi. 
     Wziął głęboki oddech.
     - Pragnąłem was odszukać, by was ostrzec.
     Obydwoje spojrzeli na niego pytająco, w identyczny sposób, dokładnie w tej samej sekundzie.  
     - Pamiętajcie, nie możecie się rozdzielać, pod żadnym pozorem!  A ty Dorianie… - zwrócił się do chłopca. - Musisz zapamiętać, że nie wszystkie łzy są złe! Pamiętaj, nie wszystkie łzy są złe! Cokolwiek nadchodzi, wspomnij moje słowa!
     Syn Brandona był bezbrzeżnie zdziwiony tą przestrogą. Widocznie pragnął dalszych wyjaśnień, lecz przerwała mu siostra:
     - Gandalfie…  - jej głos był drżący, emanował strachem. - Co nadchodzi?
     - Bitwa.
     Wtedy to ujrzał. Przerażenie, jakiego jeszcze nigdy nie oglądał u nikogo. Przebłyski jej snu tańczyły za jej zamkniętymi w tamtej chwili powiekami, gdy próbowała złapać oddech.
     Sen ten był przerażającą wizją, która wyglądała zbyt realistycznie. Jego serce na wskroś przeszył strach. To, co zobaczył, stało się impulsem do dalszego działania.
     Więc Gandalf bez słowa oddalił się, by postarać się powstrzymać zbliżające się zło. 
***
     Sybil była blada. Trupio blada. Jej cera zawsze była bardzo jasna, nie śniada, tak jak jego, ale teraz miał wrażenie, że z twarzy jego siostry odpłynęła cała krew. Zachwiała się
i upadłaby, gdyby jej
w porę nie złapał. Usadził ją na ziemi.

     - Co się dzieje, Sybil?
     Ona jednak nie potrafiła wykrztusić słowa, gdyż jej oddech stał się bardzo szybki, urywany. Zamknęła oczy, a Dorianowi zdawało się, że siostra zaraz zemdleje.
     - Sybil! Słyszysz mnie?! Sybil! - Potrząsał nią. - Nie mdlej, słyszysz?! Sybil! Odezwij się, odezwij!
     - Bitwa… - wydyszała. - Tam była bitwa…
     „Och nie...
     Jego siostra zaczęła trząść się i łkać gwałtownie, wydając z siebie bliżej nieokreślone dźwięki,
a powietrze łykać jak dusząca się ryba.
     Gash, gijakudob… vadok. 
     „Nie, nie, nie!
     Chciał zawołać na pomoc Gandalfa, ale czarodziej dosłownie przepadł. Elfy unikały wszelkiego kontaktu z nimi, więc Dorian został z problemem sam. Wziął dygoczącą Sybil
w ramiona 
i zaśpiewał kołysankę mamy. Zauważył, że to pomagało im obojgu.
     - Szszsz… już dobrze, no już cicho - szeptał. - Przecież to tylko sen, postaraj się zapomnieć…
     - Łatwo ci mówić - burknęła.  
     „Wcale nie”.
     Nie było łatwo rzec mu, żeby wyrzuciła z pamięci straszne wizje, skoro jemu samemu nieustannie przesłaniały widok na rzeczywistość. Ciągle widział świat w płomieniach, ciągle słyszał groźby śmierci i zagłady. Głos i Ogień walczyli o każdą sekundę jego uwagi, by znów móc go torturować. Jedynym wytłumaczeniem, dlaczego jeszcze trzymał się na nogach (biorąc pod uwagę nieobecność Sigrid, a także zatrutą przez smoka Górę tuż pod nosem) była lecznicza bliskość leśnych elfów oraz pomoc Thranduila.
     - Postaraj się... zająć czymś innym - powiedział po chwili ciszy.
     - Czym niby? - prychnęła.
     - Zacznijmy od podstaw… - odparł niezrażonym tonem dziarskiej niańki. - Najpierw musisz wstać. Westchnęła głośno i mimo, że wciąż ją przytulał, był pewny, że przewróciła oczami.
     - Nic prostszego - stwierdziła, po czym wyswobodziła się z uścisku.
    Potem powoli podniosła się, by niepewnie stanąć na nogach. Dobrze, że Dorian asekurował ją przez cały czas, gdyż już w następnym momencie zachwiała się i znów upadłaby.

     - Dlaczego świat się kręci? - wyszeptała.
     Nagle wszystko poukładało się Dorianowi w głowie.
     - Sybil… kiedy ty ostatnio coś zjadłaś?
     - Jakie to ma znaczenie? - Zmarszczyła brwi.
     - Odpowiedz mi!- zażądał.
     - Och, no nie wiem… - wymamrotała, unikając jego wzroku. - Może… wczoraj…
     - A co jadłaś?
     - Po co ci to wiedzieć?! - warknęła, lecz on tylko kontynuował świdrować ją wzrokiem.
     - Nie wiem, nie pamiętam. - Machnęła ręką. - Może… lembasa…  
     Dorian zamknął oczy i wziął głęboki oddech w cichej modlitwie o panowanie nad sobą.
     - Czy możesz mi wyjaśnić - zaczął powoli przez zaciśnięte zęby. - Jaki niepojęty dla mojego umysłu tok rozumowania doprowadził cię do konkluzji, że możesz się głodzić?
W twoim stanie?!

     - Wcale się nie głodzę! Trwa oblężenie, nie mogę sobie pozwolić na taki luksus jak najedzenie się!
     Niemal walnął się ręką w czoło na jej głupotę.
     - Sybil, doskonale wiesz, że przysługują ci dodatkowe racje żywnościowe! Nikt ci nie odmówi, jeżeli powiesz…
     - Jeszcze czego! Myślisz, że będę rozgadywać na lewo i prawo, że mam dziecko
z krasnoludem?!

     Dobrze, że elfy były w oddali, bo inaczej miałaby pewność do tego, co usłyszały,
a zarazem powody do plotkowania.

     Rzucił siostrze spojrzenie w stylu „opanuj się, kretynko”, a ona odpowiedziała miną mówiącą „zamknij się”.
     - A teraz pójdziesz ze mną i na moich oczach zjesz przynajmniej dwa lembasy - Dorian rozkazał.
     - Nie mam ochoty - Sybil zakaprysiła jak mała dziewczynka.
     - Przecież ty musisz się dobrze odżywiać! Jesz nie tylko za siebie!
     Skrzywiła się.
     - Nie marudź! - żachnął się. - Musisz nabrać sił.
     - Mam siły! - Siostra uparcie stawiała na swoim.
     - Właśnie widać - zakpił.
     Jej twarz pociemniała z gniewu. Wzięła zamach, by uderzyć go w twarz, lecz Dorian bez trudu złapał wymierzoną w niego pięść. Bez większego wysiłku wykręcił jej rękę za plecy i obezwładnił ją. Ona nie potrafiła mu się wyrwać.
     - Widzisz? Nie masz energii nawet na to! A pomyśl sobie o bitwie!
     - Jeżeli chcesz przez to powiedzieć, że nie wezmę w niej udziału… - szepnęła groźnie.
     - Tak, dokładnie tak.
     Dorian przez kilka chwil nie wiedział, co się z nim dzieje, by potem odkryć, że leżał na ziemi, a Sybil przygniatała go nogą, trzęsąc się z wyczerpania niczym jesienny liść na wietrze, ale stojąc pewnie.
     - Przysięgaliśmy! Przysięgaliśmy oboje, że będziemy ich chronić  za wszelką cenę! Nie odbierzesz mi tego! Nie odbierzesz, słyszysz?! - krzyczała, jakby była w obłędzie.
     - Sybil…
     - Na orły Manwëgo, na młot Aulëgo i róg Oromëgo!
     „O nie, nie, nie, nie, nie! Nie zaczynaj!”
     - Dobrze, rozumiem… - powiedział ostrożnie, słusznie przewidując kolejny wybuch.
     - WCALE NIE! NIE ROZUMIESZ! NIE WIDZIAŁEŚ TEGO, CO JA!
     - Sybil, do cholery, to był sen! - odparł, uwalniając się z jej chwytu, podnosząc się na nogi.
     - To była wizja! Ty miewasz takie! - wykrzyknęła, celując w niego palcem wskazującym. - Czyż nie przyśnił ci się ten dzień, zanim nastąpił?! Czyż nie usłyszałeś krzyku mamy, czyż nie widziałeś dymu wydobywającego się z naszego domu?!
     - PRZESTAŃ! - ryknął. Nienawidził, gdy o tym wspominano. Faktycznie, miał taki sen, lecz go zlekceważył. Nigdy sobie tego nie wybaczył. - Naprawdę uważasz, że nie wiem, jak to jest?! Naprawdę uważasz, że, gdy wysłuchuję ich szeptów w Czarnej Mowie, ich gróźb obiecujących zagładę dla całej Ardy, albo, kiedy ukazują mi mistrzostwo tortur swoich „zuchów”, to cię nie rozumiem?! Że oszalałe z bólu krzyki innych istot nie doprowadzają mnie do utraty zmysłów?! Naprawdę myślisz, że nie jestem przerażony?! Że nie obawiam się o życia naszych ukochanych?!
     Lul Gijak-Ishi…
     Gwałtownie potrząsnął głową, skupiając uwagę na Sybil, nie ich podszeptach.
     - A mimo to wciąż zabraniasz mi dopełnienia przysięgi! - krzyknęła.  

     - Ja nie chcę, żeby coś ci się stało! Jesteś fizycznie za słaba, nie waż temu zaprzeczyć, nie dasz rady walczyć! - Na twarzy siostry malował się gorący sprzeciw. - Na miłość Valarów, Sybil, moje powody są oczywiste! Ja nie pozwolę ci umrzeć, nie rozumiesz?! Nie pozwolę ci zginąć, bo ja po prostu nie mogę bez ciebie żyć!
     Wypowiedziawszy ostatnie słowa, usiadł na ziemi i ukrył twarz w dłoniach, zmęczony całą bezsensownością tej kłótni. Poczuł znajomą dłoń na ramieniu. Jego oczy spoczęły na klęczącej przy nim Sybil, która wyglądała na wykończoną.
     - Wzięliśmy Siedem Gwiazd na świadków, przed nimi nie można uciec - wyszeptała. - Lecz zadbam o siebie lepiej, jeżeli to ukoi twoje nerwy.
     - Niech ci będzie - westchnął, kiwając głową z najwyższą niechęcią.
     Usłyszał chrząknięcie tuż obok. Spojrzał w górę i ujrzał jednego z żołnierzy Thranduila, którego nie znał.
     - Król was wzywa - rzekł elf.
***
     Był zdesperowany.
     Był bardzo zdesperowany.
     Wiedział, przecież oczywiście, że wiedział, że to, co wyprawiał, było złe.
     Co jak co, ale głupi nie był!
     Całkowicie boleśnie zdawał sobie sprawę z tego, że postępował źle.
     Złodziej.
     Kłamca.
     Zdrajca.
     „Nie”.
     Od kiedy to zdrajca postępuje zgodnie z przysięgą?
     Obiecał sobie, że do tego nie dopuści. Że nie pozwoli, by choroba złota całkowicie opanowała jego umysł i ciało.
      Nie ma już innej drogi. Nie ma już nic oprócz terapii szokowej.
     On musi się obudzić. Przejrzeć na oczy przez mglę chciwości przesłaniającą mu świat. Nawet jeżeli miało się to odbyć w najbrutalniejszy sposób.
     Bo prawdziwa miłość to bycie gotowym na wszystko, na przykład na zrobienie czegoś takiego przeciwko sobie.
     Przecież była jeszcze nadzieja, że on jednak potrafił z tym wygrać.
     W końcu tamtej nocy… Thorin zdawał się nie być pod wpływem klątwy jego rodu.
     Nie był też do końca sobą, ty naiwny Hobbicie - odezwał się wredny głosik w jego głowie, widziałeś to.
     „Ale on pamiętał, on pamięta, dostrzegam to w jego oczach… on pamięta…”
     Lecz dopiero od przybycia chłopców…
     „Właśnie! Jest zatem coś, co potrafi go ocucić!”
     Tylko na krótki czas. Przecież gdy dowiedział się o nadchodzącym Thranduilu stał się jeszcze bardziej chciwy. I doprawdy uważasz, że to, co zrobisz jest czymś, co wyjdzie mu na dobre?
     Szczerze, to nie znał odpowiedzi.
     Nie miał gwarancji na to, że kradzież Arcykamienia w jakiś sposób pomoże Thorinowi. Ale zapobiegnie wojnie.
     Wojska Daina Żelaznej Stopy były już bardzo blisko, a Królewski Klejnot wydawał się być najlepszą możliwą kartą przetargową dla ludzi i elfów.
     - Oto Arcykamień Thraina - oznajmił im. - Serce Góry, a także serce Thorina. Ceni go sobie więcej niż całą rzekę złota.
      „I mnie”, pomyślał Włamywacz gorzko, wracając do Ereboru.
***
     Byli pełni obaw, gdy wkraczali do środka. Nie potrafili zrozumieć, co takiego chce od nich Thranduil, skoro w trakcie ich ostatniej rozmowy odmówił jakichkolwiek dalszych kontaktów z nimi. Był taki zimny, rozczarowany i z tego powodu teraz spodziewali się po nim wszystkiego.
     Gdy odesłał eskortujących ich żołnierzy, na jego twarzy widniał uśmieszek samozadowolenia, gdy dumnie siedział w fotelu ustawionym przy tylnej ścianie namiotu. Król Elfów nie powiedział ani słowa, lecz wskazał na prostą, okutą żelazem drewnianą szkatułkę, w której pysznił się…

     - Arcykamień! - wykrztusili jednocześnie.
______________________________

Sindarin:

- Guren glassui, hîr vuin. - Thank you from my heart, my lord. - 
Dziękuję z całego serca, mój panie.

Czarna Mowa:

- Amal shufar, at rrug. - Where there is a whip, there is a way. - Gdzie jest bicz, tam jest i sposób.

- Gash, gijakudob… vadok. - Fire, bloodshed... death. - Ogień, rozlew krwi... 
śmierć. 
- Lul Gijak-Ishi. - Flowers in the blood. -
Kwiatki we krwi. (używane przeważnie w stosunku do elfów) 

Edainowie - określenie na wszystkich ludzi.

Wróg, o którym wspomina Thranduil to Morgoth, pierwotnie Melkor. Brat 
Manwëgo,
z początku od niego potężniejszy. Sprzeciwił się woli Eru, zniszczył pierwszy projekt świata, tocząc z Valarami straszną wojnę i przez to miał zakazany wstęp na Ardę, czyli Ziemię . Niestety, oszukał Valarów, wciskając bajeczkę o skrusze... i narobił dużo złego. Mnóstwo. Sauron był w porównaniu do niego tylko marnym sługą. 

Oromë - jeden z Valarów, myśliwy polujący na złe stworzenia.

Z tego, co mi wiadomo, Tolkien nie wspominał o zatruwaniu otoczenia przez smoki... taki mój pomysł...


O Mahal, to się zaczyna robić coraz bardziej jak jakaś książka! Nie pozostaje mi nic, tylko wierzyć, że spora tajemniczość tego rozdziału choć trochę wynagradza te za długie, zabójczo nudne opisy. Tyle, że ja musiałam. Zależy mi, żebyście się przywiązali do bohaterów...

Następny rozdział będzie za bardzo długo.
Ok, a teraz proszę o szczerą spowiedź - w którym momencie zasnęliście?

4 komentarze:

  1. Witaj :) Bardzo podoba mi się twoje opowiadanie i z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały :)
    PS Mogłabyś podać stonkę z której czerpiesz info o języku krasnoludów? Ja także piszę swój fanfic na podst. Hobbita i pomogłoby mi to w dalszej pracy :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję! :)
      http://www.angelfire.com/bug/ferris78/subpage.html
      Z chęcią zobaczyłabym twój fanfic, jeżeli zechcesz dać mi linka. ;)

      Usuń
    2. Dziękuję :) Na razie praktycznie nie ma nic :(... mam pomysł i staram się jak najwięcej dowiedzieć o Śródziemiu, by wszystko do siebie pasowało. Dopiero niedawno zaczęłam odkrywać cudowny świat Tolkiena, ale wakacje będą to szybko się nadrobi zaległości :D

      Usuń
    3. Ooo, szykuj się na wspaniałą podróż do świata wykreowanego w najdrobniejszych szczegółach, a w dodatku tak wspaniałego, szlachetnego oraz pięknego, że ja, jak i wielu wielu innych, życzyłabym sobie, by naprawdę istniał. Nie pożałujesz, to gwarantowane. :D
      Ja poważnie zagłębiłam się w tolkienowski świat 5 lat temu i wciąż mi małooo. ;P
      Tak czy owak, mam nadzieje, że gdy już pewniej poczujesz się na swoim pisarskim gruncie, stworzysz coś więcej, to podeślesz linka, prawda? :D

      Usuń