czwartek, 25 grudnia 2014

Rozdział 10.

Jest! W końcu jest kolejny rozdział! Przykro mi, jeżeli jego długość nie jest zadowalająca
w stosunku do tego, jak długo musieliście czekać na jego pojawienie się, ale rzecz w tym, że ja do tej pory nie miałam do końca czasu żyć, a co dopiero pisać.

 Ale dosyć już mojego użalania się nad sobą, i tak wy pewnie myślicie sobie tylko: "no już dłużej się rozdziału pisać nie dało, co?!", czy coś w tym rodzaju.

SPOILER ALERT: poniższy rozdział w większości skupia się wokół śmierci Dziedziców Durina, zawarty w nim jest również Thilbo Bagginshield, a jakże. Tyle Bagginshielda.
I, z Bagginshieldem jako tłem, znajdują się w nim przemyślenia na temat Śmierci, Miłości,
a także... paru innych. Cudnie.

W trakcie pisania tekstu znajdującego się pod linią wiele razy łzy napłynęły mi do oczu
i zaczęłam się zastanawiać, dlaczego to sobie robię? Ten rozdział boli. Zostaliście ostrzeżeni (lepiej weźcie to sobie do serca).


AAAAAAA!!!! WIDZIELIŚCIE PEŁNY ZWIASTUN "BITWY PIĘCIU ARMII"?!?!?!?!
Wyobraźcie sobie, jak mi kopara opadła, gdy zobaczyłam ten moment, w którym Thorin opiera swoje czoło no czole Kiliego (podejrzanie podobnie jak w końcówce rozdz. 7.).
COOOOOOOOO?! JAK?! JUŻ
W WAKACJE WIEDZIAŁAM, ŻE TAKI RODZAJ SCENY ZNAJDZIE SIĘ
W FILMIE WCHODZĄCYM DO KIN POD KONIEC GRUDNIA...
No po prostu....
NieWierzę.
______________________________

     Bolg wskazał na martwe ciało Sybil
     - Nawet mi szkoda tej zdrajczyni - powiedział sarkastycznie.
     - Doprawdy? - wycedził, uderzając z lewej.
     - Tak, tak – odpowiedział jego przeciwnik, blokując cios. - Ojciec i ja rozmawialiśmy
o niej co nieco - dodał, wykonując pchnięcie.
     - Co takiego? - wysyczał, odparowując.
     - Azog i ja zgodziliśmy się, że nadawałaby się - stwierdził ork ze złośliwym uśmieszkiem. - Była niczego sobie. Mogłaby dać mi syna….
     Słysząc owe słowa, Thorin niemalże oślepł z furii. Wszystko, co widział, było czerwone. Było żądzą mordu tego bluźniercy, który walczył z nim z niezmywalnym szyderczym grymasem. Thorin kompletnie stracił panowanie nad sobą, a jego uderzenia stały się gwałtowne i nieprzemyślane.
     Trudno mu było wyrazić, co czuł, kidy ujrzał, że dziewczyna zginęła. Jak wielkie było cierpienie na widok rozpaczy Filiego z powodu śmierci jego Jedynej.
     Thorin stracił ją. Znowu.
     Sybil była czasem tak podobna do Kory, że patrzenie na nią aż bolało. W głębi serca kochał Sybil, tak jak Korę, choć ten rodzaj miłości był trudny do jednoznacznego sklasyfikowania.
     Teraz utracił je obie.
     To wszystko przez orków… przez całe zło i plugastwo na tym świecie.
     Gwałtownie wzrosło w nim uczucie wściekłości i bezradnego, śmiesznego buntu. Ta złość niczym jakiś stwór podnosiła swój łeb gdzieś w jego klatce piersiowej, utrudniając mu oddychanie. Wzbierała w nim jak potężna sztormowa fala. Ten dogłębny sprzeciw przeciwko cierpieniu wznosił się w nim, zmuszając go do dalszej walki.. Całe to poczucie niesprawiedliwości, to wszystko, wydobyło się z niego w postaci krzyku. Jego doniosły, grzmiący jak burza głos utonął wśród odgłosów bitwy. A ona też była jednym wielkim krzykiem. Zwierzęcym krzykiem pełnym przerażenia przed śmiercią, dźwiękiem towarzyszącym czemuś tak prymitywnemu jak bezsensowne zabijanie się nawzajem.
     Wszystko było krzykiem. Krzykiem śmierci.
     Gdy Bolg został przez niego zgładzony, świat brzmiał jak tryumf.
     A potem Thorin otrzymał cios włócznią w plecy i przez moment nic nie słyszał. Chwilowa, surrealna, martwa cisza była zapowiedzią nadchodzącego końca, by potem ustąpić miejsca czemuś o wiele bardziej realistycznemu – bólowi. Nasilił się on jeszcze bardziej, gdy druga włócznia wbiła się w jego bok.
     Przyjacielski ból, utrzymujący go przy pewności bycia wciąż żywym, osiągnął zupełnie inny wymiar, gdy Thorin jak przez mgłę ujrzał swoich siostrzeńców czołgających się w jego stronę, krwawiących od licznych ran. Ta scena była wyjęta wprost z jego najgorszych koszmarów, a w dodatku wszystko działo się tak powoli, tak… dobitnie prawdziwie. Zawsze oczekiwał prawdy – od swojej rodziny, poddanych, od życia. Teraz chciał tylko kłamstwa. Zaprzeczenia, że nie, właśnie nie widział ukochanych synów swojej siostry, swoich synów, swoich dziedziców… umierających. Za niego.
     Wszystko, co robił, robił dla nich. Oni byli dla niego wszystkim. Patrzenie jak rośli, dorośleli i mądrzeli było najpiękniejszym doświadczeniem jego życia. Widzenie ich starań, by uczynić go dumnym przynosiło największą radość jego sercu. Miał takich wspaniałych siostrzeńców, udanych synów, cudownych dziedziców. Ich uśmiechy oraz żarty rozjaśniały najczarniejsze dni i dodawały siły do przejścia przez liczne trudne chwile.
     Teraz umierali. Ponosili najwyższą ofiarę. Niewinnie, dla niego. 
     W tamtej chwili Thorin II Dębowa Tarcza nie zaprzeczyłby i nie odmówiłby łzom, spływającym po jego policzkach.
     - Powiodłem was na śmierć – wyszeptał, drżącymi dłońmi głaszcząc Filiego i Kiliego po głowach, które złożyli na jego kolanach. – Umieracie przez moje szaleństwo…
     Usta Filiego wykrzywił uśmieszek. Zakasłał, plując krwią, po czym przemówił cicho.
     - Jesteśmy z rodu Durina, czyż zatem wszyscy nie jesteśmy szaleni? – wychrypiał.
     I tak oto wyruszali na spotkanie śmierci – ostatni Dziedzic Durina w prostej linii męskiej oraz dwaj jego siostrzeńcy. Przeklęci szaleńcy.
     Świat brzmiał jak rozpacz. Rozpaczliwy śmiech.

***
     Kili tak bardzo się bał. Nie chciał być sam.
     Świat wokół wirował i jakby mu… umykał. Niewiele do niego docierało prócz strachu
i bólu.            
     Niemal nie mógł się ruszać przez strzały utkwione w jego ciele. Jedynie przerażenie dodawało mu siły do walki. Nie był gotowy na zmierzenie się ze śmiercią. Przynajmniej nie w pojedynkę. 
Musiał dotrzeć do Filiego, do swojego brata. On od zawsze był przy nim i go wspierał.
     Fili go nie zostawi, bo…
     Też umierał, tak jak Thorin.
     Wuj klęczał, przebity włóczniami, a Fili leżał u jego boku z licznymi strzałami wystającymi z jego ciała.
     - Kili, Kili, mój drogi, niewinny Kili. – Młody krasnolud poczuł dłoń Thorina głaszczącą go po głowie. – I mój dzielny, mądry Fili… Przepraszam - wuj powiedział drżącym głosem. – Powiodłem was na śmierć.
     To była dobra śmierć, śmierć w obronie swojego króla, śmierć wojownika, ale niewiele to wnosiło do samego aktu umierania. Być może wierzenia, że czekało na ciebie coś lepszego niż plugawy świat, który opuszczałeś, potrafiły coś ułatwić, jednakże i tak pojawiało się pytanie „dlaczego”?
     Możliwe, że witałeś śmierć z uśmiechem ulgi na twarzy, niczym starego dobrego przyjaciela, albo starałeś się umknąć jej nieuniknionym sidłom. Jednak i tak pojawiał się ten moment niepewności oraz beznadziei, poczucie bezsensu, braku gotowości na stawienie czoła przeznaczeniu, Jedynej Sprawiedliwości. Chwila ta mogła być niezauważalnie krótka i odejdziesz w spokoju, a równie dobrze możesz umrzeć w bezradnym sprzeciwie
i uczuciu straty.

     Dlaczego?
     Dlaczego teraz i w ten sposób? Jaki był w tym sens?
     „Za co umieramy, Fili?” – Kili pomyślał, patrząc na wykrzywioną z bólu twarz brata. „Dlaczego poległa moja Ukochana? Dlaczego to wszystko tak bardzo boli?”
     Oczy Filiego zaszkliły się, zupełnie jakby usłyszał jego myśli.
     - Umarła za nic… - wykrztusił blondyn. - Sybil… miała sen i widziała nas… dokładnie tak jak teraz… i chciała temu zapobiec… zginęła na próżno…
     - Nie, nie myśl tak - wydyszał Kili. – Kochała cię tak bardzo, że oddała za ciebie życie. To nigdy nie jest próżna śmierć.
     Marne to było pocieszenie, ale Kili nie potrafił zdobyć się na nic innego. Wszechogarniający chłód, który odczuwał, powoli przemieniał się w przyjemne ciepło, kojące niczym głos mamy śpiewający mu do snu za czasów jego wczesnego dzieciństwa. Młody krasnolud półprzytomnie zerknął w górę i ujrzał oblicze wuja zalane łzami. Kili uśmiechnął się do Thorina delikatnie, siląc się na gest otuchy, lecz tamten tylko zaszlochał bardziej. Później Król pod Górą pochylił się nad swoimi siostrzeńcami i złożył pocałunek na ich czołach.
     - Jesteście moją największą dumą, synowie mojej siostry – wyszeptał.
     Kili spojrzał na brata i wymienili słabe, słodko-gorzkie uśmiechy. W tej samej chwili powieki Filiego zaczęły opadać ciężko, a Kiliego znów ogarnęła panika, która ścigała go od zawsze na najdrobniejsze wyobrażenie bycia rozdzielonym z bratem.
     - Fili! Fili, n-nie… nie zostawiaj mnie! – Kili załkał.
     Blondyn pokręcił głową, po czym mocno złapał jego dłoń, choć oczy utrzymywał otwarte z wyraźnym trudem.
     - Ki, nigdy cię nie zostawię, nigdy – rzekł cicho. – Po prostu patrz mi prosto w oczy i nie przestawaj, dobrze?
     Kili kiwnął głową, a Fili mocniej uścisnął jego dłoń.
     - Patrz na mnie, braciszku – wyszeptał blondyn.
     Cały świat wokół przycichł, rozmył się i stracił na znaczeniu. Już bardzo niewiele do niego docierało. Liczyły się tylko oczy Filiego, które miały taki sam kolor jak u Dis. Oddech Kiliego stopniowo zwalniał. Wiedział, że słabnie. Mimo wszystko nie odrywał wzroku od niebieskości oraz szarości tęczówek Filiego. Ujrzał w nich ulotną radość słonecznych, bezchmurnych dni spędzonych wspólnie z rodziną i poddanymi w wioskach ludzi, jak również bezlitosny chłód stali ich wrogów.
     Potem, przez coraz bardziej otulającą jego umysł mgłę, wdarł się jakiś zwierzęcy ryk
i Thorin chyba gdzieś zniknął. Kili leżał na usłanej trupami ziemi, a wszystko wokół robiło się zarazem oślepiająco jasne i przytłaczająco ciemne. Instynktownie raz jeszcze zerknął 

w kierunku Filiego.

     Ostatnie, co widział, to oczy brata patrzące prosto w jego własne. Nie pamiętał, czy spojrzenie Filiego było jeszcze żywe, czy już martwe.
***
     Jakże to było niezwykłe - jeden plus jeden dawało Jeden. Dwa serca, poprzednio zdające się być samodzielnymi całościami, zachowując dawną formę jednocześnie okazywały się być połowami Całości. Uroczo nielogiczne odejmowanie w dodawaniu. Przedziwna, fascynująca kreacja Valarów.
     W bólu oraz smutku, przez umysł Bilba przemknęła myśl, że chciałby móc cofnąć czas
i nie mieć z tym nic wspólnego. Że może jednak nie było warto. Wszystko z powodu łaski Ilúvatara, która przestała nią być już tysiące lat temu. Odpoczynek od nieśmiertelności, zwany Śmiercią.

     A zatem zadawał pytania Jej Wysokości Łasce. Czy zna pojęcie wyjątku? Czy wie coś
o litości? Czy potrafi dać szansę na naprawienie błędów i uleczenie ran, zaprowadzenie
w sercach porządku? Czy choć raz pokłoniłaby się Miłości?
     Bilbo klęczał przy umierającym Thorinie Dębowej Tarczy, a w trzepocie połów namiotu targanych lodowatym wichrem usłyszał stanowczą odpowiedź na swoje modły.

     Nie.

     Hobbit zamarł na moment, zszokowany tym bezlitosnym, ostrym tonem. Chwilę później, kiedy już się otrząsnął, intensywnie wpatrywał się w unoszenie się i opadania klatki piersiowej Thorina, tak jakby każdy oddech krasnoluda był jego własnym i to życia ich obu, nie tylko Króla pod Górą, były zawieszone na szali. Niedługo potem, zauważywszy, że oddech Thorina słabnie, Hobbit nie potrafił powstrzymać cichego łkania ogarniającej go rozpaczy. Jego wzrok powędrował gdzieś w dal, po czym znów w myślach przemówił do Jej Wysokości Ostatniej Sprawiedliwości.
     Dlaczego tak musi być? Dlaczego nie jesteś pierwotnym ukojeniem? Dlaczego nie chcesz swej misji na później odłożyć? Dlaczego jesteś tylko przerażeniem? Dlaczego, dlaczego… ono zawsze Cię poprzedza, lecz pytanie o sens tylko chyba Cię
w okrucieństwie utwierdza. Dlaczego, dlaczego - to nieszczęsne słowo, Twój herold, czy dasz mu odpowiedź, dlaczego czynisz żałobę wciąż na nowo? 

     Wiatr wdarł się do środka i otulił go swym chłodem.

     Ja nie jestem Przyczyną, tylko Skutkiem.

     - Bilbo… - wychrypiał Thorin, wyrywając go z transu.

     Hobbit błyskawicznie spojrzał prosto w te szafirowe oczy, które były całym jego światem. Tęczówki Króla pod Górą były najpiękniejszymi, jakie kiedykolwiek widział. Przeważnie przybierały odcień szafiru, lecz często zmieniały kolory. Czasem mogły stać się lodowato niebieskie i przeszywające, zdolne zajrzeć do samego rdzenia twojej duszy,
a kiedy indziej były ciemne i pełne tajemnic niczym głębie Ekkai. Jednocześnie zawsze migotała w nich iskra silnej woli, władczości oraz uporu. Patrząc w oczy Thorina od razu wiedziało się, że spoglądało się na króla. Teraz jednak nawet ten błysk majestatu wygasał powoli.

     Bilbo westchnął przeciągle, słysząc słaby głos Thorina. Z niepokojem chwycił dłonie krasnoluda złożone na jego piersi w swoje własne i przysunął się bliżej.
     - Jestem tutaj, Thorinie, jestem – powiedział cicho.
     Treść dalszej rozmowy Hobbit zachował tylko dla siebie, a słowa wtedy wypowiedziane stały się mrocznym wspomnieniem przywoływanym w samotności. W istocie, Bilbo czuł się w tamtej chwili tak samotny i bezradny wobec tego, co nieuchronne. Jakby w zwolnionym tempie obserwował, jak powieki ciężyły Thorinowi coraz bardziej, aż w końcu krasnolud wyszeptał ochryple:
     - Żegnaj, włamywaczu.
     Wtedy to się stało.
     Thorin zamknął oczy. Przestał oddychać. Znieruchomiał. Nie reagował na nawoływania Bilba.
     Wyzionął ducha.
     Kiedy Hobbit zdał sobie z tego sprawę, nagle znalazł się poza namiotem. Gdzieś szedł, czy biegł, uciekał. Wszystko wokół rozmyło się do niewyraźnych plam, a słyszał tylko zawrotne bicie własnego serca i szum w uszach. Nie mógł złapać tchu.
     Biegł.
     Bilbo uciekał. Przed prawdą, przed myśleniem o nim, przed…


A Elbereth Gilthoniel
   
     Czyjś cudny głos gwałtownie przywrócił jego umysł do rzeczywistości, jakby oblano go kubłem lodowatej wody. Ostro zwrócił głowę w kierunku dźwięku, by ujrzeć jakiegoś elfa ze świty Thranduila. Był on wysoki, jego zbroja nie została jeszcze oczyszczona z krwi. Stał pośród grupy elfów podobnych sobie; wszyscy mieli długie, piękne, jasne włosy. Cała gromadka zaśpiewała:

silivren penna míriel

o menel aglar elenath!

     Wtedy Bilbo zrozumiał, że patrzył na Eldarów, bowiem niewielu z nich żyło nawet
w Leśnym Królestwie – sam Pan Lasu się do nich zaliczał. Owe elfy kontynuowały swą pieśń, hymn do Elbereth. Słodka muzyka roznosiła się wokół, opadając na obecnych nieopodal ludzi, krasnoludów i elfów delikatnymi falami. Każdy zamierał w bezruchu
i przysłuchiwał się. Nie inaczej Bilbo. W miarę jak melodia docierała do niego, czuł, że coś pękało w nim w środku.
     W momencie, kiedy hymn się skończył, świat zawirował, a grunt usunął mu się spod nóg. Usiadł na ziemi, dopiero teraz w pełni odczuwając fizyczne wyczerpanie oraz rany doznane na bitwie. Ból głowy doprowadzał go do szału. Albo była to po prostu rozpacz.
     Thorin nie żyje, Thorin nie żyje, Thorin nie żyje.
     Jakiś dziwny odgłos wydostał się z jego gardła, ni to krzyk, ni to łkanie. Cały drżał, a na policzkach poczuł palące, słone krople. By powstrzymać dygoczące dłonie, mocniej chwycił krawędzie koca, który ktoś narzucił na jego ramiona. Nawet tego wcześniej nie zauważył.
     Fili i Kili też nie żyją, nie żyją, nie żyją.
     Rozejrzał się wokół. Łzy rozmywały mu wizję na świat. Jedyne, co mógł teraz dojrzeć, to tragedia. Widział wiele martwych ciał, licznych rannych, żałobę oraz smutek. Rozdarte rodziny, przecięte więzy, tyle istnień ukróconych na zawsze…
     Świat bez jego uśmiechu, bez psot chłopców
     Tyle par oczu na zawsze zamkniętych, tyle głosów komuś drogich na zawsze uciszonych…
     Oddech Bilba i jego bicie serca znów przybrały niemalże maniackie tempo.
     Ona tu była. Śmierć tu krążyła.
     Znów chciał spytać – „dlaczego”.
     Hobbit zadrżał. Pragnął, by wszystko w jego głowie, wszystko naokoło nie krzyczało.
     Nie bądźcie…
     Umarli.
     A wtedy jedna elfka, jakaś prosta żołnierka, zwyczajnie stanęła pośrodku owego skupiska rozpaczy i zaśpiewała:

In gwidh ristennin 

     Wszystkie elfy wokół zwróciły się w jej stronę. Po chwili elfce zawtórował chór głosów reszty mieszkańców Mrocznej Puszczy:

Ilfirin nairelma 

     Elfka znów podniosła głos:

i fae narchannen 

     Chór odparł jej:

Nauva i nauva 

     Elfka jeszcze wielokrotnie podnosiła głos, a chór zawsze jej odpowiadał. Bilbo nagle odkrył, że powtarzał razem z nimi: ilfirin nairelma, i coraz bardziej zatracał się w tym lamencie. Owa melodia działała zupełnie jak lek – swymi nutami wydobywała wszelkie cierpienie i smutek z serc obecnych wokół. „Zabieg” ten nie był do końca przyjemny. Miało się uczucie, jakby trucizna naprawdę opuszczała twoje wnętrze, nie szczędząc przy tym ostrego, palącego bólu. Hobbit płakał z wrażeniem, że pochłaniał żal oraz żałobę słyszalne w pieśni elfów, które były zarazem jego własnymi. Bilbo pogrążał się w mroku. Przestawał on już nawet budzić w nim strach…
     Z tego stanu po czasie bardzo długim wyrwał go znajomy głos:
     - Ach, już myślałem, że znów gdzieś zniknąłeś, Włamywaczu.
     Hobbit, wcześniej kryjący twarz w dłoniach, uniósł głowę, by ujrzeć Mithrandira pochylającego się nad nim z zatroskanym obliczem. Bilbo patrzył na Szarego Pielgrzyma, nie mogąc znaleźć słów, zarazem próbując opanować niekontrolowany szloch targający jego ciałem. Czarodziej westchnął ciężko, po czym uklęknął przed Hobbitem i położył ręce na jego ramionach, a potem potrząsnął nim delikatnie. Bilbo w końcu zdołał odzyskać mowę i powiedział ochrypłym, drżącym tonem:
     - Gandalfie, powiedz mi tylko jedno, tylko jedno… - Wziął głęboki oddech. – Dlaczego kochamy, skoro odejście drogich naszemu sercu tak bardzo boli?
     Na twarzy czarodzieja odmalowała się głęboka żałość oraz współczucie.
     - Ryzyko straty ukochanych jest wyzwaniem, które wszyscy musimy podjąć – przemówił łagodnie. – Jeżeli znalazłeś w sobie odwagę by kochać, i to kochać tak mocno, odnajdziesz również siłę na przetrwanie rozstania. Musimy być dzielni w miłości, mój przyjacielu, gdyż nie trwa ona jedynie wtedy, gdy sprzyja szczęście. Prawdziwa miłość jest światełkiem
w najgorszej ciemności, a męstwem jest pozostać mu wiernym i nie poddać się pokusie mroku.
     Z tymi słowami wziął Hobbita w objęcia, trochę jakby trzymał małe dziecko. Bilbo bezradnie złożył głowę na ramieniu Mithrandira w poszukiwaniu bliskości innej istoty. Czarodziej zaśmiał się cicho, po czym zaczął głaskać Niziołka po głowie. Ten gest był dla Bilba tak bardzo kojący, tak zaskakująco dokładnie tym, czego potrzebował, że
z wdzięczności wzruszenie odebrało mu głos, a łzy spłynęły po jego policzkach.
     Zdawało się, w oddali, czyste, boskie głosy elfów łączyły się w coś w rodzaju balsamu, łagodzącego ból fizyczny, uśmierzającego rany. Opływały wszelkie zranienia
z subtelnością i słodyczą mleka oraz miodu, przynosząc ulgę. Hobbit łapczywie wsłuchiwał się w te dźwięki, starając się jednocześnie zwracać uwagę na to, co mówił do niego czarodziej.
     - Jesteś Rozmówcą Smoków, Zabójcą Azoga Plugawcy, Jeźdźcem na Beczułce i nie tylko, Bilbo Bagginsie. Jesteś dzielny, stawisz czoła żałobie – szeptał Gandalf. – Później twoje serce znów pozna, co to radość, zobaczysz. – Westchnął. – Lecz teraz płacz, mój drogi hobbicie, płacz… albowiem nie wszystkie łzy są złe.
     Na pogrzebie Króla i dwóch książąt nie uronił ani jednej łzy. Stał nieruchomo wśród innych członków Kompanii, uparcie wpatrując się tylko w ciała trójki poległych. Światła pochodni niezliczonych żałobników go oślepiały, więc tylko zmrużył oczy, nie odrywając wzroku od Thorina, Filiego i Kiliego składanych do kamiennych mogił. Kiedy przyszła jego kolej na pożegnanie Dziedziców, na sztywnych nogach zbliżył się do trzech grobów. Najpierw pocałował czoła Filiego i Kiliego, tych dzielnych młodzieńców, których pokochał niemal jak własną rodzinę. Później podszedł do Thorina i położył Arcykamień na jego piersi. Czuł na sobie ciężar tysięcy spojrzeń, lecz sam patrzył tylko na twarz swojego Króla, ten ostatni raz. Nim znów stanął pomiędzy członkami Kompanii, prawie niezauważalnie musnął brwi, nos i wargi Thorina opuszkiem palca.
     Dalsza część ceremonii minęła mu jak we mgle. W pewnej chwili odkrył, że wszyscy żałobnicy prócz niego opuścili już miejsce spoczynku Króla oraz jego siostrzeńców. Wszystko wokół było zimne i puste. Do jego uszu docierał cichy pomruk lamentów krasnoludów, elfów oraz ludzi, niosący się z wyższych hal aż tutaj. Hobbit zdał sobie sprawę, że nie był w stanie wydusić z siebie ani nuty, nieważne jak bardzo pragnął przyłączyć się do pieśni.
     Więc pan Baggins stał wśród chłodu oraz mroku, dzieląc swą samotność z Samotną Górą, jednocześnie gorzko rozmyślając o swojej przyszłości po tak niesamowitej przygodzie. Zastanawiał się nad obietnicą daną Thorinowi…
     Kiedy nadejdzie czas, opuści Erebor, uprzednio pożegnawszy się ze wszystkimi swymi przyjaciółmi. Odejdzie, nie spoglądając wstecz. Będzie miał wrażenie, jakby usunięto
z jego ramion jakiś wielki, niewidoczny ciężar. Mimo że wędrówka z powrotem do domu będzie raczej przyjemna, całą drogę spędzi z głową nisko spuszczoną i ponurym nastroju. Gandalf, chcąc go odrobinę rozweselić, zacznie opowiadać najróżniejsze ciekawe, nieraz przezabawne historie. Wtedy właśnie Bilbo wpadnie na pomysł spisania swoich przygód. Powróci do domu z tym zamiarem, który jednak odłoży na potem, gdyż jego żal będzie jeszcze zbyt świeży. Dobre, proste życie już nigdy nie będzie dostarczało mu prawdziwego spokoju, a historie w książkach nie rozpalą jego ciekawości.
     Ależ oczywiście, Bilbo będzie cieszył się zwykłymi rzeczami, jak na przykład promieniami słońca ogrzewającymi jego twarz w trakcie kurzenia porannej fajki we frontowym ogrodzie Bag End.              
     Jednak nigdy już nie spojrzy na Wschód. Tam, gdzie wstaje słońce, gdzie podążył tyle lat temu, gdzie znajduje się Samotna Góra, pod którą spoczywa…
     Jego imię przez lata nie przejdzie mu przez gardło.
     Żeby zająć myśli czym innym, a zarazem wypełnić obietnicę, długie godziny spędzi na ogrodnictwie.
     Niemal od razu po powrocie do Shire, zasadzi drzewo. Dąb. Do opieki nad nim nie dopuści nikogo, nawet Dziadunia. Będzie samodzielnie dbał o niego i pielęgnował z wielką uwagą oraz starannością.
     - Rośnie pięknie, mój królu – szepnie nieraz, czule muskając listki siewki opuszkami palców.
     Nie będzie wiedział dokładnie, w którym momencie zacznie mówić do rośliny. Nikt nie będzie świadkiem tych intymnych rozmów, lecz i tak rozprzestrzeni się plotka, że Szalony Baggins zwariował do reszty. Nie będzie go to interesowało, tak jak wiele nieistotnych już spraw.
     Czasami, gdy rozpocznie snucie kolejnej opowieści o swoich przygodach do roślinki, będzie się czuł z lekka niespełna rozumu. Za wytłumaczenie uzna żałobę i stratę. Gdy łzy po raz kolejny napłyną mu do oczu, jego wzrok powędruje do młodej sadzonki stojącej
w doniczce na parapecie, tak pełnej nadziei i nowego życia. Zawsze zanuci wtedy:

Ilfirin nairelma

     A kiedy głos uwięźnie mu w gardle, wyszepcze tylko:

Nauva i nauva 

    Potem, gdy już przełknie gorycz, powróci do opowiadania historii. Opowie swojemu dębowi
o trollach, Rivendell, Górach Mglistych, Azogu, Beornie, Mrocznej Puszczy, Thranduilu oraz jego Leśnym Pałacu, Esgaroth, Samotnej Górze, Smaugu, wspaniałościach Ereboru, wspomni także o każdym z jego drogich kompanów, syna Thráina nie wliczając, napomknie nawet o Sybil i Dorianie…
     Jednakże nigdy nie znajdzie w sobie siły, by powiedzieć cokolwiek o Arcykamieniu czy Bitwie, nie zechce również mówić o pierścieniu.
     I tak miną mu lata, przez które z dumą będzie obserwował, jak jego roślina rozrasta się
i pięknieje z każdym rokiem.
     - Rośnij – będzie powtarzał swojemu drzewu. – Staw czoła światu z taką siłą jak on kiedyś.
     W istocie tak się stanie. Dąb zostanie przesadzony z doniczki do ogrodu, gdzie wrośnie na potężny i cudny, z ogromem ciemnozielonych liści szumiących swoje tajemnice, przyniesione nieraz od strony Samotnej Góry przez ciepły, suchy wiatr.
     Ten, który naprawdę przywróci radość do serca Hobbita, jego usynowiony kuzyn, Frodo
(z niektórych cech wyglądu tak bardzo będzie Bilbu przypominał jego Króla), pokocha drzewo od pierwszego wejrzenia i obieca przejąć opiekę nad nim po wuju.
     - Bądź silny i niezwyciężony – Bilbo powie dębowi po raz ostatni, zanim opuści Shire
i wyruszy do Rivendell. – Niczym… Thorin, mój âyzung, kurduh.

***
     Jako krasnoluda ten fakt nie powinien go zadziwiać ani trochę. Dzieci Aulëgo miały wiele wspólnego z bogactwami, z żądzą posiadania, nawet chciwością, jak żadna inna rasa Śródziemia. Ich serca od zawsze pragnęły mieć coś na własność. 
     Dlaczego zawsze pragniemy coś mieć? Zabierać wszystko tylko dla siebie, zagarniać jako tylko i wyłącznie własne? Z jakiego powodu on chciał mieć Bilba, mieć Jego miłość, mieć Jego serce?
     Był takim chciwym głupcem. Dopiero teraz, na łożu śmierci, zrozumiał, że tak naprawdę chciałby dzielić swoje i Jego serce. Pragnął by jego i Bilba miłość była wspólna. Ileż by
z tego wynikło radości oraz dobroci! Miał wrażenie, że czuł to nawet teraz – ciepłe promienie słońca muskały jego twarz, a lekki wietrzyk poruszał kosmykami jego włosów, niosąc ze sobą słodkie kwiatowe aromaty. Drobne dłonie Bilba delikatnie przeczesywały jego włosy, podczas gdy On nucił jakąś spokojną melodię, tonącą w śpiewie ptaków. Thorin głowę miał złożoną na Jego kolanach, a leżał na miękkiej trawie. Uchylił powieki by zobaczyć swojego Jedynego, spoglądającego na niego z góry z uśmiechem piękniejszym
i jaśniejszym od wszelkich klejnotów świata. Promienie światła przeświecały przez Jego burzę loków, przydając im wyglądu aureoli ze szczerego złota.
     - Jesteś aniołem – Thorin wyszeptał z czułym uśmiechem, ujmując dłonią Jego policzek.
     Bilbo zaśmiał się tak cudnie. Dźwięk ten poniósł się daleko wśród otaczającej ich roślinności prywatnego ogrodu Bilba znajdującego się na bardzo szerokiej półce skalnej Samotnej Góry. Rozrastając się i piękniejąc z każdą kolejną wiosną, stał się on ostoją spokoju i świątynią dumania dla wszystkich tych, którzy potrafili bliskość natury docenić.
     - Mój królu – On powiedział cicho, z uczuciem, odwracając uwagę Thorina od otoczenia. Nie potrafił on oderwać wzroku od Jego twarzy, na której malowała się tak oczywista miłość i oddanie. – Jeżeli mnie uważasz za dobrego ducha…
     Właśnie wtedy opanował go chłód, powrócił ból i znalazł się z powrotem w brutalnej rzeczywistości. Gdyby tylko mógł wrócić do tamtego widzenia! Tak bardzo chciał zatracić się w tym, co już na zawsze stracone. Świadomość tego, co mógłby mieć, potęgowała mękę walki o życie. Każdy oddech stawał się coraz trudniejszy i coraz mniej sensowny,
a ubytek krwi sączącej się z jego licznych ran przestał mu przeszkadzać. Wszystko, żeby ten koszmar się skończył. Byleby tylko trafić w miejsce podobne temu z jego marzenia, byleby tylko raz jeszcze ujrzeć mądrość, która olśniła Thorina Dębową Tarczę, króla głupców, tak późno, że mogłaby być uznana za nic więcej ponad bezsensowną mrzonkę umierającego.
     Czy byłby w stanie zdziałać wiele przez dzielenie wspólnej miłości po całym życiu
w chciwości i żądzy?

     Nie

     Głos, który udzielił odpowiedzi, był lodowaty bardziej od wichrów z dalekiej Północy, aż zza Ered Mithrin, i bezlitosny bardziej od ostrzy Mordoru. Zzupełnie jak Śmierć. Niemal zadrżał od tego dźwięku. Nie był jeszcze gotów, by otworzyć oczy, więc wsłuchiwał się
w otoczenie. Do jego uszu dotarł odgłos połów namiotu szarpanych wiatrem oraz cichutkie łkanie… Jego serce zamarło.
     Z trudem uchylił powieki i ujrzał swojego Jedynego.
     Bilbo.
     Siedział przy jego materacu, kiwając się lekko w przód w tył z niewidzącymi oczami, zupełnie jakby znajdował się w jakimś rodzaju transu.
     Nie wierząc w to, co widzi, Thorin przez czas jakiś intensywnie wpatrywał się w Niego, zastanawiając się, czy to tylko kolejne widziadło. Dlaczego Hobbit miałby być tutaj, u jego boku, skoro Thorin go zdradził, złamał obietnice miłości, wierności oraz opieki dane
w tamtą pamiętną noc? Bilbo był jego marzeniem, ale czy był nim też teraz? Tylko marzeniem półprzytomnego umysłu, jedynie zjawą, życzliwie spełniającą pragnienia osoby odchodzącej z tego złego świata…
     - Bilbo…
     Niziołek gwałtownie zwrócił głowę w jego kierunku. Thorin raz jeszcze zachwycił się pięknem Jego oczu. Od zawsze fascynował go ich kolor. Miał on w sobie uspokajającą szarość jesiennej słoty, odrobinę z odcienia słonecznego letniego nieba, krystaliczność górskich strumieni, a także niewielką ilość zieleni przypominającej mu kolor trawy pokrytej szronem. Pod wszystkim tym był ukryty błysk swego rodzaju stałości, a także łobuzerska iskierka, jakby Bilbo znał jakąś tajemnicę, być może owy hobbicki sekret czerpania radości z prostoty życia.
     - Jestem tutaj, Thorinie, jestem – On wyszeptał.
     - Chłopcy? – wymamrotał. – Co z Filim i Kilim?
     - Przykro mi – Hobbit odpowiedział cichutko po chwili ciężkiego milczenia, z bólem słyszalnym w głosie.
     Król pod Górą wypuścił z płuc przeciągły, drżący oddech, tłumiąc szloch. Dis nigdy mu tego nie wybaczy. On sam sobie tego nie wybaczy. Gdyby tylko jego siostra byłaby przy nim, może skróciłaby mu mękę…
     - Dlaczego tu jesteś? – wydyszał Thorin, usiłując zająć myśli czym innym. – Przecież po tym, jak się wobec ciebie zachowałem…
     - Nie! – Bilbo gwałtownie pokręcił głową. – To ja jestem bardziej winny! Wykradłem twoją własność, własność twojego rodu, a przecież wiedziałem, jak wielkie znaczenie miał Arcykamień dla ciebie i dla całej sprawy…
     - Bilbo… - przerwał mu ochryple, ciesząc się jeszcze brzmieniem tego imienia. – Ten występek ci wybaczyłem, bo ty jesteś moim Arcykamieniem, to ty jesteś moim sercem. 
    On załkał.
     - Ja również ci wybaczyłem, gdyż i ty jesteś moim sercem.
     Thorin mocniej uścisnął Jego dłonie, czując, że już nie da rady walczyć dłużej. 
     - Ghivashel… - Zakrztusił się krwią. - Wróć do Shire, do swojego domu, ogrodu, książek. Sadź rośliny i patrz jak rosną, przynosząc nową nadzieję z każdą wiosną. Ciesz się dobrym, prostym życiem, najdroższy Bilbo, bo jest w nim sens, dobrze? Zrobisz to dla mnie?
     Wzrokiem pochłaniał każdy cal Jego najpiękniejszego oblicza, kiedy Niziołek pokiwał głową z drżącym westchnieniem. Thorin uśmiechnął się lekko, patrząc na niego spod przymkniętych powiek.
     - Żegnaj, włamywaczu – wychrypiał.
     Zapadał się w bezdenną czarną głębię, a zarazem ulatywał w górę. Do jego uszu docierała jakaś melodia, być może to jego własne imię,  albo glosy wszystkich, których kochał… jego Kompanii, Brandona i Kory, Doriana i Sybil, Dis i chłopców, a może to Jego głos…
     Nim znalazł się w innym czasie oraz miejscu, ostatnią rzeczą, jaką czuł, było ciepło Jego drobnych dłoni, trzymających jego własne w żelaznym uścisku, który, mimo całej swej desperacji, nie powstrzymał Śmierci.

***
     Tragiczne wieści rozniosły się pędem błyskawicy.
     - Hiro hyn hîdh ab ‘wanath – wszędzie słyszał elfy powtarzające to zdanie, a także imiona jego ukochanych. Na pięknych twarzach wojowników z Mrocznej Puszczy malował się łamiący serce smutek oraz żałość.
     Gdziekolwiek by nie skierował swojej uwagi, którejkolwiek rozmowie by się nie przysłuchał, osaczały go tylko owe słowa, przygniatające go ciężarem ich doniosłego znaczenia.
     Hiro hyn hîdh ab ‘wanath. Niech znajdą spokój po śmierci.
     Po śmierci.
     Tyle głosów mówiło to cicho, albo głośno, szeptało, wykrzykiwało, wszystkie jednocześnie, a do Doriana docierała tylko ta część mówiąca o śmierci, o tej jedynej śmierci, której miał zapobiec.
     Przecież to niemożliwe, przecież przysięgał na Siedem Gwiazd, przecież patrzył wtedy na jego gwiazdę, którą tak dawno temu pokazał mu Fili, przecież robił wszystko, by nie zawieść Dziedziców i wspomnień z nimi związanych, chwil, które nosiła w sobie właśnie jego gwiazda…
     Niech znajdą spokój po śmierci… Gwiazdy widziały już tyle śmierci, a wciąż były spokojne. Czy nadal takie pozostaną, jeżeli to, co słyszy jest prawdą? Nie, na pewno nie…  ród Durina miał je w swoim herbie…
     Gwałtownie spojrzał w górę, lecz ujrzał jedynie zachmurzone niebo. Zamrugał, podczas gdy coś na kształt nadziei przyspieszyło rytm jego serca. Skoro gwiazdy nie udzielą mu jeszcze odpowiedzi, to może istnieje szansa, że to wszystko nieprawda…
     - Niestety, król Thorin nie żyje – powiedziano mu, kiedy błagał kogoś, nie pamiętał kogo,
 o zaprzeczenie. - Książę Fili i książę Kili również polegli. 
     Całe jego życie roztrzaskało się na drobne kawałeczki w tamtym momencie, bardziej spektakularnie od najdelikatniejszego szkła.
     Zatoczył się i upadł na kolana, pochyliwszy głowę. Dłońmi ściskał klingę miecza tak mocno, że spod palców wypłynęły mu strużki krwi. Wstrząsał nim szloch, kiedy przez zasłonę łez  wpatrywał się w refleksy świetlne odbijające się w ostrzu. Słone krople spływały mu po policzkach, po czym skapywały na klingę i obmywały ją z posoki. Czuł ogromny palący ból, jakby pozostałość po poparzeniach, po Ogniu. Paliła go rana w nodze, paliły go krwawiące skaleczenia na palcach, paliły go gorące łzy, tak gorzkie.
     Słodycz zwycięstwa przerodziła się w gorycz przegranej. Spełnił się najgorszy scenariusz - ukochani umarli. Sen Sybil się spełnił. Nagłe ukłucie zatrzymało jego serce na myśl o niej.
     Sybil… Gdzież ona się podziewała? Czy była bardzo ranna? Czy słyszała już wieści? Czy to… jej imię… czy wiatr szeptał jej imię? Sybil, Sybil… i Dorian… Dorian i Sybil… ich imiona razem brzmią tak… tak… właściwie.
     A teraz jest tylko Dorian, tylko on sam.
     Gdzieś na krańcach jego świadomości, Głos podsuwał mu wizje dotyczące rzeczy, które mogły przydarzyć się jego siostrze.
     Dorian zadrżał i nie przestawał dygotać, rozsadzany przez wewnętrzną wściekłość na samego siebie, na swoją głupotę.
     Zakręciło mu się w głowie. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że wstrzymywał oddech. Wypuścił powietrze z płuc, lecz z jego ust wydobyło się głośne łkanie. Przygryzł wargę, starając się uciszyć samego siebie. Nie chciał zagłuszać krzyku sumienia.
     Dorian zawiódł. Zawiódł ich wszystkich.
     Jedyne, co mu pozostało, to płacz. 

______________________________

Z winylowej płyty puszczonej na gramofonie leciały utwory Chopina, a ja pisałam ten rozdział, wieszałam cukierki na pachnącej choince i robiłam tysiąc innych rzeczy w tym przedświątecznym zamęcie, podczas gdy obok komputera stał kubek z kawą, jedyną miłością mojego życia. Ach, ach, doprawdy, tak najlepiej. Coś sprawia, że będę ten moment wspominać z uśmiechem jeszcze długo.

Moje papugi, ci czterej mali terroryści, zdaje się, i tak najbardziej lubią "Cztery Pory Roku" Vivaldiego.

Moja krew! ... tak jakby.

Ekhm. 

Sindarin:
- In gwidh ristennin - The bonds cut - Przecięte więzy
- i fae narchannen
 - the spirit broken - złamany duch
  
- Ered Mithrin - Góry Szare


Quenya:
- Ekkaia - jedna z nazw ogromnego oceanu okalającego wszystkie ziemie Ardy
- Ilfirin nairelma - Undying is our regret - Wieczny jest nasz żal
- Nauva i nauva - What should be shall be - 
Co ma 
być to 
będzie

Tekst tej pieśni jest tak naprawdę początkowym fragmentem wyrwanym z Lamentu do Gandalfa, który Drużyna Pierścienia ma okazję usłyszeć w Lothlórien. (Ja taka szczwana bestia...). Jej oficjalne wykonanie jest moim zdaniem przepiękne - posłuchajcie tego,
a później wyobraźcie sobie, że Bilbo słyszy dokładnie to samo po śmierci Thorina... Boli.

Polecam także ten cudny cover Lamentu.

Oczywiście, leśne elfy nie posługiwały się Quneyą w codziennej komunikacji. One nawet tak naprawdę nie mówiły po sinadrińsku! Język elfów Mrocznej Puszczy był
w rzeczywistości daleko spokrewniony z Sindarinem i Quneyą. Wiedziałam o tym od początku, ale zastosowałam sindariński jako ich język, bo zwyczajnie poszłam na łatwiznę. Wszak w głębiach "internetów" nie ma słownika ani wykazu wyrażeń w języku elfów Mrocznej Puszczy. Ale w Sindarinie, Quenyi, Khuzdulskim i (uwaga, uwaga, świat jest nieskończenie zaskakującym miejscem) Czarnej Mowie już tak.

Ale, nawet jeżeli te elfy nie mówiły w Sindarinie i Quenyi, to dlaczego nie mogłyby w nich śpiewać?

Khuzdul:
âyzung - lover/ true love -  kochanek/ prawdziwa miłość 
- kurduh - my heart - moje serce

Do tej pory nie do końca pojmuję, dlaczego Tolkien uśmiercił całą trójkę Dziedziców. Jedynym argumentem przemawiającym za, który potrafiłam wymyślić, jest ten, że razem
z nimi umarła klątwa ich rodu - choroba złota. I WIEM, że pojęcie "fikcja literacka" pozwala mi na bardzo wiele, lecz  nie mogłam zmienić tak ważnego punktu w fabule, jakim jest śmierć Thorina, Filiego i Kiliego. Skoro Tolkien tak postanowił, to niech będzie.

Och, Dorian, mój chłopcze... z jednej strony tak szczerze mi cię żal, z drugiej jednakże....

Czy ty zawsze musisz być taki.... skomplikowany?

Pisanie rozdziału 11. (praktycznie cały z jego punktu widzenia) przyprawia mnie o ból głowy. Chcę pokazać tam, jak Dorian powoli traci zdolność racjonalnego myślenia (przez truciznę), jak żałoba przygniata go coraz bardziej i bardziej, jak z coraz większym trudem podnosi się po każdym ciosie zadanym od Losu, aż w końcu...

A doskonale wiem, że muszę dać z siebie wszystko, bo rozdział 11. to... to ma być coś,
a... a jak się staram to zawsze nawalam, i to jest wszystko takie...

stresujące.

~*~+~*~
Uruchamiam cykl pt.
PYTANIA ODWIECZNE I WIECZNE 
czyli jakie myśli napadają tolkienowskiego świra (czytaj - mnie) tkwiącego na biol-chemie.
  1. Czym w Śródziemiu byłby epikotyl? 
  2. Jak wtórnie diploidalna komórka centralna ośrodka zalążkowego brzmiałaby
    w Quenyi? 
  3. Jak długa jest ontogeneza mallronów? 
  4. A co z filogenezą Calaquendich? 
  5. Czy owoc Laureinu był owocem rzekomym? 
  6. Czy kwiat Tempelrionu miał fitochrom P730? 

~*~+~*~
Dzisiaj idę zobaczyć "Bitwę Pięciu Armii" ... Mahal, ależ się boję...
Tak czy siak, z okazji Świąt Bożego Narodzenia życzę Ci, drogi czytelniku, po prostu szczęścia, rodzinnego ciepła i uśmiechu, a także radości dzielonej razem z najbliższymi w otoczeniu magicznej bożonarodzeniowej atmosfery,
WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO! :)