poniedziałek, 5 maja 2014

Rozdział 4.

No więc... na wytłumaczenie tego ogromnego opóźnienia (w pierwotnym założeniu "Życie za życie" miało być skończone do maja) mam tylko (nie)mały "kryzysik mojego pisarskiego ja". Nadchodzące wydarzenia będą tak trudne do opisania i jednoczesnego nie spieprzenia... nie spieszę się zatem. A na razie oto rozdział 4... tak, myślałam, że nie można dać więcej miłości. A jednak. Nevermind. To już końcówka. Brniemy do celu, brniemy do celu....


__________________________

     Szli powoli, patrząc w nocne niebo, nic się nie odzywając. Ona przystanęła, lecz nie odrywała wzroku od niezliczonych gwiazd. On również na nie patrzył, chociaż nie wprost.
Z zachwytem przyglądał się, jak jasne punkty odbijały się w Jej oczach. Tauriel spojrzała
w dół i przyłapała go na tym podziwianiu. Uśmiechnęła się, a on szybko przerwał krepującą ciszę:
     - Nie oddaliliśmy się zbytnio?
     - Dlaczego tak uważasz? - Zmarszczyła brwi.
     - Nie wiem… orkowe mogą pojawić się znikąd…
     - Ach, nie masz powodów do zmartwień! - zaśmiała się. - Nie odważą się zaatakować.
     - A co jeśli…
     - Potrafię się bronić, dziękuję ci bardzo.
     Wymierzył sobie myślowy policzek. Dlaczego rozmowa przebiegała z takim trudem?
     - Nie! Zmierzam do tego, że…. - Jęknął. - Och, po prostu… nie chcę, żeby coś ci się stało.
     Patrzyła na niego przeciągle po tym wyznaniu.
     - Kili… widzę, jak ci na mnie zależy, do czego dążysz, ale zrozum.... ja jeszcze nie jestem do końca pewna, czego pragnie moje serce.
     „To po co zaplotłaś mi warkoczyk?” - pomyślał z wyrzutem, lecz powiedział:
     - Co ty na to, żeby sprawdzić?
     - Co?
     Jego odpowiedzią był delikatny pocałunek w usta. Cóż, Tauriel najwyraźniej nie miała nic przeciwko. Nic a nic. To chyba Ona zaczęła nalegać na więcej. Kili nie protestował. Ani trochę. 

***
     Najpierw usłyszał jakiś śliczny, melodyjny śmiech, dziwnie mu znajomy. Potem zobaczył przed sobą małą istotkę, biorącą go za rękę.
     - Chodź - powiedziała.  
     Pociągnęła go za sobą, idąc w podskokach, nucąc słodkim głosikiem jakąś wesołą piosenkę.
     - Gdzie mnie prowadzisz? - zapytał.
     - Zobaczysz - zachichotała uroczo.
     Ciągnęła go za rękę cały czas i mógł widzieć tylko tył jej ciała. Była ubrana w prostą, zwiewną sukieneczkę w kolorze błękitu nieba, sięgającą kostek. Jej gęste złote włosy spływały falami aż do połowy pleców. Na główce miała delikatny diadem z mithrilu, a jej małe stópki były bose. Poruszała się gracją, zupełnie jakby tańczyła.
     - Gdzie mnie prowadzisz? - powtórzył.
     - Przekonasz się - odparła ze śmiechem skrzącym się radością.
     Nie widział jej przodu, ale był pewny, że za rękę trzymała go jakaś przepiękna, mała dziewczynka, którą skądś kojarzył.
     - Dlaczego cały czas mnie ciągniesz?
     - Bo jestem uparta zupełnie jak ty, tatusiu.
     Jakby w zwolnionym tempie zobaczył, jak dziecko odwróciło główkę w jego stronę. Ujrzał znajome, śmiejące się ciemnobrązowe oczy.
     Fili obudził się, porażony tym spojrzeniem. Nie zapamiętał twarzyczki tej dziewczynki, ale był pewien, że była śliczna. Usiadł, a jego serce biło bardzo szybko. Znajdował się
w stanie potężnego szoku. Kiedy się w końcu opanował, rozejrzał się dookoła. Jego Wojowniczka spała tuż obok, przykryta tylko jego futrem. Uśmiechnął się mimowolnie na ten widok. Nachylił się nad Nią i czule pocałował w czoło.
     - Może pewnego dnia… - wyszeptał.
     Położył się i otoczył swoją Panią ramieniem. Ona, nie budząc się, wtuliła się w niego mocniej. Westchnął, napawając się spokojem, jaki dawała mu samą swą obecnością. 
     Fili jeszcze długo nie mógł zasnąć. Wsłuchując się w cichy oddech Sybil i głaszcząc Ją po głowie, rozmyślał, jaki wspaniały diadem wykuje dla swojej córeczki. 

***
     Padła tuż obok niego, cała spocona i zmęczona. Oboje z trudem łapali oddech. Objął ją ramieniem, a ich nogi same się splotły. Znów patrzył w piękne oczy Sigrid.
     - Twój ojciec mnie zabije - wydyszał.
     Zachichotała, ale nic nie odpowiedziała. Przymknęła powieki i uśmiechnęła się, szczęśliwa.  Cieszył się, widząc ją zadowoloną, lecz chciał sprawić jej więcej przyjemności. Przytulił się do niej i zaczął przesuwać dłonią wzdłuż jej kręgosłupa, masując jej plecy. Sigrid zamruczała z ukontentowaniem. Ten dźwięk sprawił, że przestał nad sobą panować, znowu. Przyciąganie, młodzieńcza krew, jak zwał tak zwał. Ona też nie mogła się dłużej powstrzymać. Dorian poczuł, że płonął od jej namiętnych pocałunków.
     - Och Sigrid, jeszcze raz? - zadał pytanie retoryczne.
     - A dlaczego nie? - szepnęła uwodzicielsko.
     Ten ton spowodował, że chłopak aż…
     „Jak ty mi to robisz?” - przemknęło mu przez myśl.
     - Bard mnie zamorduje.
     - Przecież nie musi się dowiedzieć. - Zakończyła dyskusję, po czym znów zatracili się
w sobie. 

***
     - Wstawać, gołąbeczki, pobudka!
     - Csooo? - jęknęła, nie otwierając oczu.
     - Zbierajcie się, natychmiast! - krzyknął Bofur.
     Zaraz…
     - Bofur?! - Razem z Filim podskoczyli.
     W istocie, krasnolud stał nad nimi, ze swoją zabawną czapką jak zawsze obecną na głowie.
      - Załóżcie coś na siebie, migiem! - powiedział ze znaczącym uśmieszkiem.
      Sybil zdała sobie sprawę, że była naga, przykryta jedynie futrem swojego narzeczonego. Usiadła i zaczęła rozglądać się za swoim ubraniem. Każdy ruch sprawiał jej trud - jej ciało było zesztywniałe po zimnej (no, może w pewnych, całkiem licznych momentach, gorącej) nocy. Spostrzegła swój strój kilkanaście metrów dalej, nad samym brzegiem zatoczki. Większość rzeczy Filiego też tam była.
     „O, na łzy Nienny, jak to się stało?”
     Oblała się rumieńcem, gdy przypomniała sobie bardzo… wyraziście, co i jak się wydarzyło.
     - Czy mógłbyś się odwrócić, Bofurze? - poprosił Fili. - Inaczej się nie ubierzemy.
     - Ależ oczywiście. - Ten sam znaczący uśmieszek nie schodził mu z twarzy.
     Fili i Sybil potruchtali po swoje ubrania. Podczas gdy w pośpiechu zakładali je, Bofur mówił:
     - Wszyscy szukają was już od dawna. Zaczęliśmy się nawet martwić, że coś wam się stało. Ale, dzięki ci Mahal, jesteście. Z pewnością nie słyszeliście najnowszych wieści, czyż nie?
     - Nie - odpowiedziała. - Niby skąd?
     - No właśnie - zachichotał zabawkarz, a potem przybrał poważny ton:
     - Thradnuil przybył.
     Sybil zastygła w bezruchu. To nie była dobra nowina. Wiedziała, że ten moment kiedyś nadejdzie, a i tak bała się go.
     - Tym to mnie nie zaskoczyłeś - powiedział jej ukochany. - Już wczoraj mówiono
o nadejściu jego wojsk.
     - Ty chyba nie rozumiesz, mój książę. - Bofur pokręcił głową. - To, że Pan Lasu jest nad Jeziorem oznacza, że…
     - … musicie uciekać - dokończyła Sybil.
     Fili rzucił jej pytające spojrzenie.
     - No co? Czy nie znasz Thranduila? - spytała. - Czy nie domyślasz się, że może was użyć do wyciągnięcia jakiś informacji, albo nawet do negocjacji? Oin był już w Ereborze, prawda?
     Pokiwał głową.
     - Zatem zagrożenie jest jeszcze większe. Chyba nie chcesz, żeby władca Mrocznej Puszczy dowiedział się od niego coś o ukrytych drzwiach, albo o bramach i przejściach Samotnej Góry?
     - Nie! - odrzekł, po czym westchnął. - Więc postanowione, znikamy.
     Później niemal biegiem ruszyli w stronę chat. Z daleka zobaczyli ogromne zastępy elfów. Kiedy się zbliżyli, Sybil zaparło dech w piersiach. Jeszcze nigdy nie widziała tak wspaniałej armii. Rynsztunek wojowników jaśniał niczym zimny, czysty i bezlitosny blask odwiecznych gwiazd, a piękni, wysocy, smukli żołnierze zachowywali godny podziwu porządek. Całym sercem zapragnęła znaleźć się wśród nich, zachłysnąć się ich nierealnością oraz potęgą, ale ostry szept Bofura sprowadził ją do rzeczywistości:
     - Łódka jest już przygotowana, za mną.
     I rzeczywiście, w najdalszym zakątku portu kołysała się pojedyncza łódź. Nie było przy niej nikogo. Czekali tam w milczeniu. Zaczęło robić się trochę niebezpiecznie - nowo przybyłe elfy patrzyły na nich przeciągle, z niekrytą ciekawością, a potem odchodziły szybkim krokiem. To trwało zbyt długo. W końcu pojawił się Súrion, potem Kili z Tauriel,
a Dorian i Sigrid jako ostatni.
     - Sybil, my też odpływamy - powiedział jej brat.
     - Oczywiście - przytaknęła. - Najwyższy czas zobaczyć Erebor.
     Lecz nikt nie miał ochoty na rozstanie.
     - Czas nam się pożegnać, moi nowi, nieoczekiwani przyjaciele - rzekł Súrion do krasnoludów. - To był zaszczyt was poznać i nie żałuję niczego, chociaż naraziłem się na dezaprobatę moich współplemieńców. Na do widzenia przekażę wam ważną informację, której podsłuchałem: mój Król nie zatrzyma się tutaj. Zostawi trochę zapasów i swoich ludzi do pomocy, a potem ruszy na Samotną Górę. Chce odzyskać to, co mu się należy. Żeby tylko nie było z tego jakiegoś nieszczęścia… A teraz żegnajcie, i niech gwiazdy świecą wam z nieba!
     Krasnoludy ukłoniły się nisko.
     - Żegnaj i ty, Súrionie z Mrocznej Puszczy, miły kompanie! - powiedział Oin. - Od teraz aż do końca świata towarzyszą ci nasze najlepsze życzenia. Niech wszystko i zawsze ci sprzyja!
     Elf skłonił się z uśmiechem. Sybil podeszła do niego i uścisnęli się na elfią modłę - położyli prawe ręce na lewych ramionach.
     - Boe i 'waen - powiedziała.
     - Iston - odparł. - Galu.
     - Na lû e-govaned vîn.
     Pokiwał tylko głową, a ona z niechęcią odeszła od niego - bardzo lubiła Súriona. Nagle pomyślała o Gilraen, swoim Słońcu, o jej kochanej, pięknej, wspaniałej Gilraen, z którą się nie pożegnała, którą zawiodła… i oczywiście o dziecku, które niemal zabiła. Potrzęsła głową. Gdy to całe szaleństwo się skończy, Sybil obiecała sobie, że wszystko naprawi. Teraz jednak czas się ratować.
     Następnie chciała pożegnać się z Tauriel, ale zobaczyła, że ona nadal była z Kilim. Dziewczyna ze smutkiem patrzyła na to, jak bardzo nie potrafili się ze sobą rozstać. Kili niespodziewanie złożył pocałunek na czole Tauriel, później na powiekach, następnie na policzkach, ustach, po czym pocałował jej dłoń i przyłożył do swojego, a później jej serca.
     Sybil opadła szczęka.
     „No Kili, jedziesz po bandzie” - pomyślała.
     Elfka patrzyła na Kiliego przez chwilę, ale zastanowienie nad odpowiedzią nie zeszło jej długo. Pocałowała Kiliego w czoło, co oznaczało ,,chcę znać twoje myśli i opinie”, powieki - ,,chcę widzieć świat twoimi oczami”, policzki - ,,chcę dzielić z tobą łzy i uśmiechy”, usta - ,,pragnę cię i chcę dzielić z tobą swoje ciało”, ucałowała dłoń Kiliego, po czym przyłożyła do swojego, a potem jego serca, co znaczyło: ,,chcę, żebyś znał moje serce i ja chcę znać twoje”.
     „No dobra, obydwoje jedziecie po bandzie”.
     To był starożytny rytuał, znany, co dziwne, krasnoludom jak i elfom. Była to oferta dzielenia ze sobą całego dalszego życia. Ona i Fili zrobili to zeszłej nocy, a Sybil aż bała się myśleć, co zaszło między Kilim a Tauriel, że zrobili to teraz.
     Odwróciła się od tej sceny tylko po to, by ujrzeć jak Dorian trzymał Sigrid z rękę
i usłyszeć jego pytanie:
     - Kiedy się zobaczymy?
     - Mój ojciec zbiera ludzi, którzy pójdą razem z nim odbudować Dale. Ja, Tilda i Bain przybędziemy razem z nim.
     - Dobrze, więc… do zobaczenia. - Z tymi słowami dał jej delikatnego całusa w policzek.
     „Ej, wszyscy! Co z wami?! Skąd ta eksplozja miłości?” - pomyślała Sybil ze zdumieniem.
     - Tauriel! - zawołała. - Sigrid!
     Obie podeszły do niej.
     - Dziękuję wam… za wszystko, co zrobiłyście dla mnie i dla brata. Jestem wam za to dozgonnie wdzięczna. Mam nadzieje, że wkrótce się spotkamy.
     Potem wszystkie się uściskały.
     Sybil wskoczyła do łódki - brakowało w niej już tylko Doriana. Obejmował się
z Súrionem i patrzył elfowi w oczy. Obaj milczeli.
     - Nie wiem, co powiedzieć - przemówił jej brat nareszcie.
     - Ani ja - odparł tamten.
     - Może po prostu… uważaj na siebie…
     - … i staraj się nie zabić? - dokończył elf.
     Parsknęli śmiechem i przytulili się bardzo mocno, po czym chłopak wszedł do łódki,
a krasnoludy natychmiastowo chwyciły za wiosła. Odbili od brzegu i oddalali się, patrząc, jak sylwetki przyjaciół oraz ukochanych stawały się coraz mniejsze i mniejsze, aż w końcu zniknęły z linii horyzontu.
     Sybil odwróciła się twarzą do Góry z ciężkim westchnieniem. Potężny szczyt przesłaniał wszystko, co znajdowało się przed nimi. Wyglądał jakoś złowieszczo, groźnie, nawet bez Smauga w środku. Czuła się dziwnie - odkąd usłyszała legendy o Ereborze to, od małego, zapragnęła się tam znaleźć. Ale teraz miała jakieś niezbyt dobre przeczucia, albo, najpewniej, nie była gotowa na… spełnienie marzeń.
     Zimny dreszcz przeszedł wzdłuż jej kręgosłupa. Znaleźli się w okolicach Cmentarzyska Smoka. Przelotnie zerknęła na szczątki dawnego Esgaroth. Nie chciała wracać myślami ani na moment do miejsca tragedii. Dorian najwyraźniej też. Zbladł i miał nietęgą minę. Łapał szybkie, urywane oddechy, przetarł czoło od potu. Zaniepokoiła się. Nie chciała jednak, by jego słabość zauważyli inni (ponieważ dobrze wiedziała, że i on tego nie chciał), więc spytała w systemie znaków:
     - Co ci jest?
     - To nic.
     - Nieładnie tak kłamać.
     - Och, no dobra, zwyczajnie nie lubię tego miejsca, i tyle. Wynośmy się stąd.
     - Wytrzymaj jeszcze trochę, zaraz będziemy już daleko.

     Pokiwał głową, lecz nic nie odpowiedział. Płynęli długo, a rejs zdawał się przeciągać
w całą wieczność. Krasnoludy ze względu na swoją wytrzymałość nie zmęczyły się wiosłowaniem za bardzo, ale Sybil i jej brat tak uparcie nalegali, żeby im pomóc, że zgodziły się zmieniać co jakiś czas. Samotna Góra była coraz bliżej i bliżej. Wzrastająca wśród całej szóstki ekscytacja była niemal namacalna, a osiągnęła apogeum, gdy dobili do brzegu. Błyskawicznie wyskoczyli na ląd. Szerokie uśmiechy wstąpiły im na twarze.
W końcu ujrzą wspaniałości Ereboru na własne oczy, a Oin zobaczy je raz jeszcze. Stary krasnolud przejął prowadzenie, jako że był jedynym, który znał drogę.
     Nie uszli stu jardów, gdy usłyszała głuchy łomot za plecami. Jej brat upadł.
     - Hawn! - Błyskawicznie znalazła się przy nim.
     Był nieprzytomny. Medyk przybył z pomocą i zaczął go ocucać. Nie było żadnej reakcji. Oin przybliżył policzek do ust Doriana, a po chwili powiedział:
     - Nie oddycha.
     Fili i Kili, a także Bofur, musieli trzymać Sybil bardzo mocno, kiedy Oin przystąpił do działania. Przecież sama wiedziała, co zrobić, mogła to zrobić! A jeżeli medyk zrobi coś nie tak? Niech tylko ją puszczą! Zaczęła się wyrywać, i to bardzo zawzięcie.
     - Sybil! - wrzasnął zabawkarz.
     - Uspokój się! - krzyknął Ki. To ją rozwścieczyło jeszcze bardziej.
     - JAK JA MAM SIĘ USPOKOIĆ?!
     Była gotowa ich uderzyć, nawet sięgnąć po broń. Już wyciągała sztylet, gdy usłyszała:
     - GHIVASHEL!
     Fili miał niezwykle donośny głos, a użył określenia, które, jak zapewne doskonale wiedział, natychmiastowo ją opanowało. Złapał ją za ramiona z ogromną siłą i stanowczo patrzył jej w oczy. Pod naporem twardego spojrzenia tych lodowato niebieskich tęczówek była pewna, że już się nie wyrwie, więc tylko przyglądała się wszystkiemu bezradnie.
     Stary krasnolud naprzemiennie uciskał klatkę piersiową jej brata i wykonywał sztuczne oddechy.
     Dorian był niewzruszony na wszelkie próby przywrócenia mu krążenia.
     Zaczęła modlić się do Elbereth.
     Nic.
     Odważyła się prosić Manwëgo.
     Nadal nic.
     Teraz błagała samego Ilúvatara. Nawet Eru zdawał się być głuchy.
     To trwało zbyt długo. Zdawała sobie sprawę, że szanse na uratowanie go drastycznie maleją.
     Kiedy Oin bezskutecznie powtórzył wszystko po raz piąty, zaczęła płakać.
     - Ty idioto! - wrzasnęła do brata przez łzy. - To się nie może tak skończyć!
     On, jak na zawołanie, zaczął kaszleć. Wszyscy odetchnęli z ulgą, a medyk od razu zaczął badać przyczyny tej dziwnej sytuacji. Krasnoludy w końcu puściły Sybil. Podbiegła do Doriana i ucałowała go w czoło.
     - Co to miało być?! - wykrzyczała. - Czy tylko takich niespodzianek mogę się po tobie spodziewać?
     Chłopak nie udzielił odpowiedzi. Dyszał głośno, a Sybil zauważyła, że znów trawi go gorączka.
     - Oinie, co się dzieje?- spytała, zaniepokojona nie na żarty.
     - Muszę przyznać szczerze, że nie wiem - odparł tamten. - Kiedy wypływaliśmy to wyglądał dobrze i zdrowo. A teraz, ni stąd, ni zowąd, jego stan jest krytyczny. Nie ma żadnych objawów choroby cielesnej… Możliwe, że to ma jakiś związek z psychiką.
     „Ogień i Głos…? Ale… aż tak?”
     - Prawdopodobnie masz rację - powiedziała, po czym jęknęła. - No i co mam teraz uczynić? Jesteśmy już tak niedaleko celu…
     - On wciąż potrzebuje ciszy, spokoju, wypoczynku oraz wygód - rzekł Oin. - Góra mu tego nie zapewni.
     Przetrawienie ostatniego zdania zajęło jej trochę czasu.
     - Sugerujesz, żebym… - wykrztusiła. - Zabrała go z powrotem?
     - Jeżeli pragniesz, żeby żył.
     „To się dopiero nazywa wybór, który nie istnieje”.
     Wzięła głęboki oddech. Zamknęła oczy, próbując powstrzymać łzy. Usiadła na ziemi
i ukryła twarz w dłoniach. Poczuła rękę na ramieniu, znajomą już nawet w dotyku. Powoli podniosła wzrok, by ujrzeć zrozpaczone teraz, lekko zaszklone oczy swego narzeczonego.
     - Musicie wracać - wychrypiał.
     - Melda nín! - zaszlochała, po czym wtuliła się w niego. Była pod wrażeniem, że zdobył się na tę słowa. Rozumiała, ile go to kosztowało. Płakała, a on głaskał ją po głowie.
     - Musicie wracać - powtórzył załamującym się głosem.
     - Ja nie chcę, melda nín- wyszeptała.
     - A myślisz, że mi rozłąka się uśmiecha, ghivashel? - spytał cicho. - Ale musisz ratować naszego braciszka. Erebor nie zając, nie ucieknie.. - Złapał ją za podbródek i zmusił do spojrzenia w twarz.          Wytarł łzy jej policzków, a ona z jego.
     - Spiesz się teraz, lecz zanim odejdziesz, obiecaj mi tylko jedno - powiedział. - Obiecaj, że wrócisz do mnie.
     - To pewniejsze niż to, że jutro wstanie dzień.
     W jego oczach jaśniej zapłonął ogień tej cudownej miłości, jaką ją darzył. Pocałował Sybil namiętnie, a ona odwzajemniła pocałunek z radością.
     „Zatrzymajcie czas, Valarowie”.
     Lecz Valarowie nie dalej niż przed chwilą udowodnili, że nie mieli na względzie jej modłów.
     - Gołąbeczki, z nim znowu jest gorzej! - usłyszała przestraszonego Bofura.
     Sybil i Fili oderwali się od siebie. Zobaczyła, że Dorian jest cały zlany potem i szamoce się, jakby walczyłz czymś niewidzialnym. Oin i Bofur pomogli jej przenieść oraz włożyć go do łódki. Było z nim naprawdę źle i liczyła się każda sekunda. Sybil nie miała wątpliwości - potrzebna była pomoc elfów.
     W pośpiechu pożegnała się z Bofurem oraz Oinem, gorąco podziękowała temu ostatniemu. Gdy podeszła do Kiliego, musnęła jego warkoczyk i powiedziała:
     - Powodzenia z Thorinem, bracie.
     - Postawię go przed faktem dokonanym - stwierdził stanowczo. - Niech mnie nawet wydziedziczy, nie zmienię zdania.
     Westchnęła na upór i tragiczny wręcz wybór serca kochanego Kiliego. Uściskała go tylko, a gdy obok zjawił się Fili, jednocześnie z nim wyszeptała:
     - Kocham Cię.
     Kiedy odbijała od brzegu, krzyknęła:
     - Do zobaczenia! Przybędziemy z wojskami Thranduila!
     Gdy odpływała, nie spuszczała wzroku ze swego narzeczonego, stojącego nieruchomo nad skrajem wody. Chciała oddać się ogarniającej ją rozpaczy, ale nie mogła. Dorian był
w stanie krytycznym. Wiercił się i mamrotał. Kiedy znaleźli się w okolicach ciała Smauga, zaczął płakać, jakby błagać o litość, co i ją doprowadziło do istnego potopu łez. Potem ucichł. Przestraszyła się, że znów go traciła, ale on odezwał się, tym razem zaskakująco wyraźnie:
     - Potrzebuję… potrzebuję Sigrid.
     Przestała wiosłować.
     - Co proszę?
     - Potrzebuję Sigrid.
     Bolało. To chyba było ukłucie zazdrości. Lecz w tej prośbie znalazła nową determinację, przez co szybko zbliżali się do osady. Niestety, opadła z sił wcześniej niż poprzednim razem.
     - Cholerny… mały… pasożyt - wysyczała, uparcie wiosłując.
     O tak, to najodpowiedniejszy moment, żeby dostała ataku nudności. Zacisnęła zęby
i płynęła dalej, mimo, że świat wirował.
     W porcie czekał sam Thranduil. W innej sytuacji bardzo by się zlękła, ale teraz nie miało znaczenia, co Pan Lasu wobec nich zamierzał. Łódka ugrzęzła na mieliźnie, a Sybil
w szaleńczym akcie desperacji chwyciła Doriana w ramiona, chociaż nie wiedziała później, jak to jej się udało. Wytoczyła się na ląd, niosąc go. Podeszła do Króla i ułożyła chłopca
u jego stóp, po czym padła na kolana ze słowami:
     - Hîr vuin, boe de nestad!
     Władca Mrocznej Puszczy pochylił się nad jej bratem.
     - A chéneg… - wyszeptał z troską i przejęciem. Dał znak jednemu ze strażników, a ten wziął Doriana na ręce.
     - Teraz tak łatwo się nie rozstaniemy, czyż nie?- Thranduil spytał retorycznie, patrząc na nią chłodno.
***
     Dwie pary małych, drobnych rączek plotły mu warkocze, podczas gdy on siedział na fotelu i odpoczywał. Ogień wesoło trzaskał w kominku, a Dis i Kora kręciły się nieopodal, nakrywając stół do wieczerzy.
     - Pamiętacie, czego nauczyłem was wczoraj? - spytał dzieci, siedzące na skraju oparcia.
     - Tak! - odpowiedziały chórem.
     - Więc?

     - 
Men kemgugajum menu! - wyrwała się Sybil. Wymówiła to doskonale, znakomicie akcentując. Imponujące, gdyż miała dopiero dziesięć lat, a żadnych problemów z trudnym językiem krasnoludzkim.
     - Bardzo, bardzo dobrze, Sybbie - pochwalił. - Dorianie?
     - Men kem…guga…jum me…nu - malec sylabizował z trudem.
     - Tobie też idzie coraz lepiej - powiedział, i w istocie nie skłamał. - Dzisiaj nauczycie się mówić:
men lananubukhs menu.
     -
Men lananubukhs menu - dziewczynka powtórzyła od razu.
     - Brawo! - Thorin był pod wrażeniem, co prawdopodobnie było słuchać w jego głosie, bo Sybil z nieuwagi pociągnęła go za włosy, zapewne przez ekscytację. Syknął, a ona od razu szepnęła ze skruchą:

     - Men gajmu.
     Zaśmiał się i pokręcił głową. Sybbie była niemożliwa. Dorian chyba stał się zazdrosny, bo z niekrytą złością wycedził:
     -
Men la..na..nub..ukhs menu!
     - Naprawdę świetnie, chłopcze - stwierdził. Nie chciał go zniechęcać. Dla takiego malucha Khuzdulski to musiał być istny łamacz językowy.
     -
Men lananubukhs menu? - zaciekawiona Kora podeszła do nich. - Co to znaczy?
     Uznał, że nie powstrzyma się ten jeden, jedyny raz. Utonął w jej ciemnobrązowych oczach i wyszeptał:
     - Kocham cię.

     Poczuł na sobie ostre spojrzenie siostry. Miał ochotę odtrącić je ręką. Dis wcale nie była taka święta. Niech sobie nie myśli, że nie zauważył, w jaki sposób patrzyła na Brandona.
     Kora uśmiechnęła się tylko, w ten swój charakterystyczny, ciepły sposób, co mogło znaczyć dosłownie wszystko. Bez słowa odeszła, by pomóc Dis w podaniu kolacji. W następnej chwili Bran niemal wtoczył się do pokoju i padł na krzesło, wyzuty z sił.
     - Co. Za. Dzień - wyjąkał. Dis podała mu kubek z wodą, a on wziął go z uśmiechem pełnym wdzięczności i pił łapczywie. Thorin zachichotał. Klienci dali im dzisiaj do wiwatu. Tak bardzo, że nawet on, a przecież krasnolud, niemało się zmęczył.    
     Dzieci natychmiast zapomniały o czesaniu jego włosów i zeskoczyły z oparcia fotela, by uściskać ojca. Obskakiwały go, krzyczały z radości i niemal wchodziły mu na głowę. Przyjaciel znosił to wszystko cierpliwie, chociaż po dłuższym czasie wyraźnie się zirytował.

     - Powiedzcie mi, moje szkraby - użył swojego groźno-władczo-żądającego tonu, żeby je uspokoić. - Czego się dzisiaj nauczyliście?
     - Men lananubukhs menu! - powiedziała  Sybil od razu.
     - Pięknie to powiedziałaś - pochwalił ją Bran, pękając z dumy. - Cokolwiek znaczy.
     - To oznacza kocham cię - wyjaśniła Dis, lecz to nie do końca brzmiało jak wyjaśnienie.
     Brandon przyglądał się jego siostrze uważnie. Kora patrzyła to na swojego męża, to na przyjaciółkę. Napięcie zaczęło rosnąć, ale na szczęście wkroczyli Fili i Kili ze… skrzypcami w rękach.
     - Chłopcy! - wykrzyknął Thorin. - Skąd wy wytrzasnęliście skrzypce? Myślałem, że swoje zostawiliście w Ered Luin!   
     - Zgadza się, wujku - odpowiedział Fili. - A te tutaj wymagały niemało zachodu… ale nie, nie wpadliśmy w żadne tarapaty! - dodał szybko, widząc zapewne jego minę.
     - To dlatego nie było was tak długo. - Dis rzuciła im spojrzenie pełne wyrzutu. - A już zaczynałam się martwić!
     - Ależ mamo! - zaśmiał się Kili. - Cóż mogłoby się nam stać? 
   
     Chwycili za instrumenty, po czym uderzyli w wesołą, skoczną melodię, od której nogi same aż rwały się do tańca. Kilka członków Kompanii zaczęło już nawet pląsać wokół ogniska. Nagle Thorin przeniósł się z domu Brandona i Kory gdzieś w las, w którym nocowali w trakcie podróży.
     - Chłopcy, czy wy postradaliście rozum?! - Balin spojrzał na nich w sposób, jaki patrzył, gdy byli jeszcze mali i nie wiedzieli, co jest dobre, a co złe, a stary krasnolud miał nieszczęście zostać wyznaczonym do nauczenia ich dostrzegania różnicy (jako najbliższy przyjaciel rodziny, najbardziej zaufany Królewski Doradca oraz jako krasnolud uważany za jednego z najmądrzejszych wśród chodzących po ziemi - a tutaj miał niewielką konkurencję, prawdę powiedziawszy). Cóż, widząc niegasnącą chęć chłopców do demonicznych żartów i, delikatnie rzecz ujmując, spontanicznych oraz niemądrych wybryków, synowi Fundina odrobinę się nie powiodło.
     - Znam tę minę, Balinie - powiedział Fili, nie przestając grać. - Co tym razem robimy źle? - jego ton sugerował, że doskonale znał odpowiedź.
     - Jesteśmy w samym środku głuszy, a orkowie są blisko. Tymczasem wy zaczynacie dawać koncert, jak gdyby nigdy nic! Już chyba nie ma lepszego sposobu na szybkie odkrycie! - napomniał ich siwy krasnolud. - Choć raz zachowajcie się odpowiedzialnie
i odłóżcie skrzypce...

     - To po co w takim razie dźwigamy je przez całą drogę? - spytał Kili, uparcie ciągnąc razem z bratem duet tak zgrany, jak mogą być tylko oni sami.

     - Błagam was, przestańcie! - krzyknął Balin bezradnie.
     Jego późniejsze próby powstrzymania chłopców były tak zabawne, że Thorin, mimo rozsądnych argumentów Balina za rozkazaniem zaprzestania tej farsy, przyglądał się wszystkiemu ze śmiechem, tak jak reszta jego ludzi. Potem słyszał śmiech ich wszystkich, całej Kompanii, zawsze połączony w jeden śmiech Filiego i Kiliego, dziecięce śmiechy Doriana i Sybil, zaraźliwy śmiech Brandona, ciepły śmiech Kory i takiż Bilba, a potem perlisty śmiech Dis.
     - A teraz posłuchaj mnie uważnie, bracie, i zapamiętaj to sobie raz na zawsze. - Jej twarz przybrała najpoważniejszy wyraz. - Jeżeli moim najukochańszym synom, których cenię i miłuję bardziej od wszystkich bogactw Ereboru, Morii czy przeklętego Arcyklejnotu, spadnie z głowy choćby jeden włos... to przysięgam, odpowiesz mi za to... a nie cofnę się przed niczym, jeżeli coś się im stanie przez twoje szaleństwo.
     Thorin otworzył oczy gwałtownie. Powoli zaczął uspokajać dziwnie przyśpieszony
i urwany oddech. Na karku poczuł nieprzyjemnie zimny pot, a skronie pulsowały z bólu. Był pewny ujrzeć blask ognia, może gwiazdy lub księżyc i usłyszeć glosy swoich ludzi, lecz zobaczył jedynie nieprzeniknioną ciemność, a otaczała go wręcz krępująca cisza. Chciał znów poczuć twardość ziemi i chłód nocy, lecz dotarło do niego, że leżał w miękkim łożu, oraz, że czuł specyficzny swąd dymu z niedawno wypalonej pochodni, różniący się od zapachu ogniska. Usiadł, po czym ból się nasilił i zaczął promieniować od skroni, niedorzecznie dobrze przypominając ból po uderzeniu jakimś tępym narzędziem. Starał się głębiej oddychać i zapomnieć o bólu. Poczuł suchość w ustach, a jego ręce się trzęsły. Rozejrzał się po komnacie rozczarowanym wzrokiem. Miał nadzieję znów ujrzeć wszystkich swoich ludzi, jeszcze w podroży do Góry, albo znów zobaczyć wnętrze domu

i krzątającą się razem z Dis Korę, Brandona z dziećmi  oraz... siostrzeńców?
     Chłopcy! Dopiero teraz zrozumiał, że nie było ich ani przy nim, ani przy Dis, ani
w... Ereborze.
 Ale dlaczego? Wytężył umysł. Powoli, z trudem wracały do niego wspomnienia, jakby przebudził się z o wiele, wiele dłuższego snu. Serce w nim zamarło.
     Fili i Kili zostali w Esgaroth, razem z Bofurem i Oinem….   
     A Esgaroth…
     Rozpadło się na drobne kawałeczki, to pamiętał.
     A jego siostrzeńcy, medyk i zabawkarz… nie wrócili.
     Okrutna prawda zalewała go sztormowymi falami, topiąc serce w przerażeniu, a duszę rozszarpując poczuciem winy.Szloch i wściekłość na samego siebie targnęły nim jednocześnie. To był stan podobny do tego, gdy dowiedział się o okrutnej śmieci Brandona i Kory. Ale teraz to jego wina. Zawiódł tych, którzy mu ufali, swoich ludzi - Oina i Bofura. Zawiódł tych, na których zależało mu najbardziej. Zawiódł tych, których kochał. Jego najdroższych chłopców, za których ojca się uważał, którym obiecał ochronę. I siostrę…
     - Dis, wybacz mi, och, wybacz mi - wyszeptał.
     Nawet jeżeli Dis zrozumie wybór swoich synów, by pozostać w Mieście na Jeziorze, nawet jeżeli zgodzi się z tym, że nikt nie przewidywał ataku smoka, to nigdy nie wybaczy mu jego ignorancji. To samo dotyczy rodzin Bofura i Oina. 
Minęło tyle dni… a on dopiero teraz o tym myśli? Co się z nim działo przez cały ten czas?
     Poczuł ogromną potrzebę, żeby zawołać Dwalina. On był jedynym krasnoludem na świecie, który bez wahania dałby mu w twarz. Thorin uważał jednak, że zasłużył sobie na dużo więcej. Wypierał się choroby złota przez dekady. A wystarczyło tak niewiele, by bogactwa zawładnęły nim do reszty. Był na siebie niewyobrażalnie zły. Jak zostanie Królem, skoro jest tak słaby? Wstał i zakręciło mu się w głowie. Słaby nawet fizycznie.
O tak, zasługiwał na to.
     Potrzebował noża. Okrył się hańbą, więc będzie żył z jej konsekwencjami. Co więcej, cały świat ujrzy jego hańbę. Tak być musi i tak będzie. Potrzebował tylko noża, by obciąć sobie włosy… Niestety, odkrył, że nie ma przy sobie żadnej broni. Musiał zatem zdjąć ją do snu. Zaczął rozbijać się po pokoju w poszukiwaniu miecza. Potknął się o coś
i spektakularnie runął na posadzkę. Jęknął i podniósł się na klęczki. Drżącymi palcami musnął warkoczyk Filiego, a potem piękny koralik, który jego dziedzic zrobił z okazji osiągnięcia pełnoletniości, w podzięce Thorinowi za opiekę i wszystko, co dla nich zrobił. Potem dotknął drugiego warkocza, zakończonego równie ślicznym koralikiem, wykonanym przez Kiliego, z tej samej okazji i w tym samym celu, co ten Filiego.
   
     Dopiero teraz w pełni dotarło do niego, jak bardzo miłował synów swej siostry.
     „Gdybym jeszcze dostał szansę, by wam to wyznać. Lecz na nią nie zasługuję. Poza tym, nie ma już nadziei”.
      Nadzieja umiera ostatnia - odezwał się wredny głosik w jego głowie. W pustce, w której niegdyś było jego serce, zapaliła się iskierka nadziei, jednakże słaba i chwiejna, niczym pojedynczy płomyk świecy wystawiony na przeciąg. Zdawał sobie sprawę, jak niewielkie szanse przeżycia mieli Fili i Kili. Ale tak małe prawdopodobieństwo jest lepsze niż żadne, czyż nie? Zrozumiał, że musiał się dowiedzieć, co się z nimi stało, nawet jeżeli miałby usłyszeć najgorszą prawdę. Powoli dźwignął się z klęczek. Rozejrzał się wokół bezradnie, zastanawiając, dokąd iść. Postanowił zaczerpnąć świeżego powietrza. Bez problemu wyszedł ze swojej komnaty z czasów młodości i po ciemku sunął przez labirynt korytarzy
i przejść, które znał na pamięć. Nagle do jego uszu dotarły podniesione głosy, jakieś poruszenie. Przyspieszył kroku, ruszając w kierunku dźwięków. Zobaczył światło słoneczne padające na kamienne ściany. Wyszedł na zewnątrz, a jasność oślepiła go na moment. Gdy odzyskał ostrość widzenia, zauważył, że jego Kompania zgromadziła się wokół kogoś.
     Fili i Kili. Zamrugał z niedowierzaniem. Czy oni naprawdę tam stali? Czy to nie za proste? Może zaczynał widzieć to, co chciał? Całkiem możliwe, bo byli tam także Oin
i Bofur. Ale oni chyba… rzeczywiście tu byli!
Jeszcze nigdy, jak długo żył, a sto dziewięćdziesiąt pięć lat to jednak sporo, nie czuł takiej ulgi na czyjś widok, takiego szczęścia, radości. Z uśmiechem poklepał Bofura i Oina po ramieniu, a później bez zbędnych ceregieli, podbiegł do siostrzeńców i nic nie mówiąc, przytulił ich mocno. Oni na początku zastygli w bezruchu, lecz po niedługim czasie odwzajemnili uścisk.
     - Przepraszam - wychrypiał. - Ja o was… zapomniałem. To wszystko przez chorobę złota, ale ona minęła, gdy tylko zdałem sobie sprawę, że was tu nie ma… tak bardzo się bałem…
     - Już dobrze, wuju - przerwał Fili. - Jesteśmy cali i zdrowi, wszystko w porządku.
     Później długo trwali w objęciach, gdy w końcu  Kili powiedział:
     - Wujku…? Może nas w końcu puścisz?
     „Nie”.
     Nie chciał tego robić. Nie chciał już nigdy spuszczać ich z oczu. Pragnął być pewny, że już nigdy ich nie straci. Mimo to, posłuchał tej prośby. Odsunął się od nich, próbując dyskretnie wytrzeć ślady łez, które mimowolnie spłynęły mu po policzkach. Gdy znów podniósł na nich wzrok, zrozumiał, że mu się nie udało, gdyż ujrzał szok na ich twarzach.
Wystarczyło jedno spojrzenie, by zauważył, że obydwaj mieli nowe warkoczyki. Obudziły się w nim złe przeczucia. Podszedł to Filiego i wskazał na jego…
     - Co to dokładnie jest? - spytał.
     - Nazywa się kłos - wyjaśnił blondyn.
     - Ładny. Kto? - przeszył go wzrokiem.
     - Sybil - odparł śmiało, nie uginając się pod jego spojrzeniem.
     Cóż, to było dosyć… niespodziewane. I głupie. Okropnie głupie.
     - Fili, czyś ty zwariował?! - syknął. - Przecież Sybil to tylko człowiek. Człowiek! Nie dość, że zestarzeje się, zanim się obejrzysz, to jeszcze nie będzie akceptowana!
     - Ona nie jest tylko człowiekiem! - zaprzeczył gwałtownie.
     Jego ton, wyraz twarzy, i w ogóle wszystko, nie wróżyło dobrze.   
     - Ty naprawdę…
     - Tak, wybrałem ją - wyznał jego starszy siostrzeniec.
     „Aulë, ty grasz w grę „ile zniesie Throin Dębowa Tarcza”!”
     Thorin zamknął oczy, bezgłośnie modląc się o panowanie nad sobą.
     - Sybil? Jak ją spotkałeś? - rzucił pytanie na mniej drażliwy temat.
     - Kiedy nadszedł smok, ona i Dorian, ni stąd ni zowąd, pojawili się w domu Barda, który jako jedyny nie odmówił nam pomocy - powiedział Fili. - Sybil pomogła nam wyjść z pożaru,
a Dorian uratował Sigrid i niemal przypłacił to życiem.
     No tak. Jeżeli przychodzi do czegoś niesamowitego, Dorian i Sybil zawsze mają w tym udział.
     - Dlaczego więc nie ma ich z nami? - Zmarszczył brwi. 
     - Dorian stracił przytomność, a nawet puls, niecałe sto jardów od brzegu - wyjaśnił Oin. - Myślałem, że wyzdrowiał, jednak myliłem się. Śmiem przypuszczać, że jego dolegliwość to nie choroba ciała.
     Thorin zdziwił się na te słowa. Zaczynał dostrzegać, jak wiele go ominęło.
     - Z tego powodu Sybil zabrała go z powrotem do chat - powiedział Bofur.
     Rzucił zabawkarzowi pytające spojrzenie.
     - Ludzie, którzy ocaleli wybudowali schronienia na nadchodzącą zimę.
     Thorinowi na usta cisnęło się coraz więcej pytań. Większość z nich zostawił na później, by poznać odpowiedź na najważniejsze. Podszedł do Kiliego.
     - Ciebie aż boję się pytać.
     - Chyba masz powody - odparł tamten. - Wybrałem Tauriel.
     Omal nie wykrzyknął na cały głos „CO?!”, albo nie parsknął szaleńczym śmiechem, albo nie poprosił by ktoś go uszczypnął, albo...
     Nie, na pewno się przesłyszał. Kili chyba nie powiedział właśnie, że wybrał tę, akurat tę, elfkę?
     - Powtórz to.
     Kili był trochę zmieszany, ale nie na długo. Stanowczo stwierdził:
     - Wybrałem Tauriel.
     „Mahal mnie nienawidzi”.
     Tak, to było jedyne możliwe wytłumaczenie.
     Teraz mało brakło, by uderzył Kiliego. Wybór Filiego to już było za wiele, a to
     - Dlaczego ja zawsze byłem pewny, że wszystkie głupoty, które do tej pory zrobiliście to nic?! Ja po prostu wiedziałem, że kiedyś przejdziecie samych siebie! Dlaczego akurat
w tym
się nie myliłem?!
     Nie mięli nawet na tyle przyzwoitości, by wyglądać na zawstydzonych. O nie. Byli nadzwyczajnie pewni swego. To będzie trudna rozmowa...
     - Tego już nie zmienisz! - wykrzyknął młodszy z siostrzeńców. - Rytuał się odbył!
Thorin poczuł coś na kształt ciosu w twarz. Gapił się na Kiliego z czystym niedowierzaniem, a szok pogłębiał się z każdą sekundą, w której zdawał sobie sprawę, że młodzieniec sobie nie kpił.
     - Błagam cię, Kili - jęknął. - Powiedz mi, że żartujesz!
     Ciemnowłosy krasnolud pokręcił głową.
     „Eru, Ainurowie, Valarowie i Valiery, Majarowie i wszystkie dobre siły tego świata! Czy chociaż raz mógłbym liczyć na przychylność?”
     - Fili... - zwrócił się do blondyna. - Ty nie wplątałeś się w coś takiego, prawda?
     Ależ oczywiście. Mina jego dziedzica mówiła wszystko.
     „Jeszcze jeden cios, Mahal, no śmiało!”
   
     - Rytuał odbył się i u mnie - potwierdził Fili. - Ja i Sybil jesteśmy nawet zaręczeni - wskazał na palec, na którym brakowało pierścienia Dis.

     - CO?! FILI… - z furii aż odebrało mu mowę. - Czy ty zdajesz sobie sprawę, co narobiłeś?! Nie wycofasz się już z tego! Czy nie pomyślałeś, ach, na pewno nie pomyślałeś, że wasz związek nie ma przyszłości?! A co z dziedzicami? Czy nie wyraziłem się jasno, że od ciebie i od twojego brata będą oczekiwani potomkowie?! Teraz na pewno ich nie zapewnicie!
     - Ty nie jesteś jeszcze taki stary, wuju - odparł Fili chłodno, niewzruszony jego wybuchem złości. - Poza tym, z mojej strony nie masz się czego obawiać. Jestem pewny, że ja i Sybil może mieć dzieci.
     - Fili, czy ty nie odrobiłeś lekcji? - syknął. - Nasze rasy są z innych ojców!
     - Wiem o tym dobrze.
     - Więc skąd ta pewność? Doskonale zdajesz sobie sprawę, że nie można pozwolić, by linia Durina wygasła.
     - I nie wygaśnie - powiedział tylko. Thorin powstrzymał się od dalszego zadawania pytań. Od Filiego bił iście krasnoludzki upór. Za to Kili miał nietęgą minę, gdy przyszło do tego tematu.
     - Twojego niedorzecznego wyboru nigdy nie zrozumiem - westchnął z irytacją.
     - Bo niby skąd?! - W oczach Kiliego zapłonęły iskierki wściekłości. - Jak możesz nas rozumieć, jak możesz osądzać, skoro nigdy nikogo nie miałeś?!
     Granica została właśnie przekroczona.
     - JAK ŚMIESZ TAK MÓWIĆ?! - Thorin ryknął. - Całe swoje życie poświeciłem naszemu królestwu! Okaż temu szacunek! Pierwszą rzeczą, którą musi rozbic władca jest porzucenie prywaty! Jeszcze sie o tym boleśnie przekonacie! Obaj!
     Po
została część ,,wykładu" przerwana przez pojedynczy okrzyk radości.
     - Kamień spadł mi z serca! Wy żyjecie! - Bilbo uściskał nowo przybyłych.
     Dziwne. Thorin nie zauważył wcześniejszej nieobecności Hobbita. Z zaskoczeniem zauważył piękną kolczugę z mithrilu, którą Włamywacz miał na sobie. Potem nagle przypomniał sobie, że dał mu ją w prezencie. Ten gest znaczył bardzo wiele, a on zrobił to będąc pod wpływem choroby złota. Pragnął uczynić Hobbita cennym niemal jak Arcyklejnot... Ogarnęło go zażenowanie na myśl o tamtych żądzach. Trudno mu było spojrzeć Niziołkowi w twarz przez te wspomnienia...
     Bilbo przyglądał się wszystkim uważnie tymi swoimi mądrymi oczami, a po dłuższym czasie powiedział:
     - W końcu się udało! Obudzić was z choroby złota… Ja próbowałem, lecz moje starania odbiły się bez echa, ale wasze przybycie nareszcie ich ocuciło! To trwało długo, zbyt długo…
     - Istotnie, panie Bagginsie - wtrącił Nori, trochę mrocznym tonem.
     - Zastanawia mnie tylko - ciągnął dalej Hobbit. - Gdzież w się podziewaliście?
     - Och, musieliśmy dojść do siebie po wszystkim, co się wydarzyło, a to zajęło niemało czasu - odparł Kili z uśmiechem. - Prawdę powiedziawszy, to wcale nam się tak tutaj nie spieszyło, ale Thranduil nadszedł ze swoimi wojskami…
     - Co?! - wykrztusił Thorin.
     - Jeden z naszych przyjaciół, elf imieniem Súrion, powiedział nam, że Thranduil ma zamiar oblegać Samotną Górę - rzekł Fili.
     Thorin omal nie zaczął żałować, że się obudził. Spojrzał w dal i ujrzał kruki zataczające kręgi na szarym niebie. Zwiastuny wojny.
      - Co za tupet! - mruknął pod nosem.
      Po tym wszystkim, co się wydarzyło, po tych wszystkich krzywdach, Pan Lasu śmie żądać udziału w skarbie.      
     „Po moim trupie”.
      W tamtej chwili Thorin przysiągł sobie, że Thranduil nie dostanie od niego nic, nawet jednej złamanej monety.
____________________________

Zapomniałam ostrzec - każdy kolejny rozdział będzie długi, bardzo.

Sindarin:

Hîr vuin - my lord - mój panie
- Melda - beloved -
ukochany/ukochana
- nín - my -
mój/moja
- Boe i 'waen - I have to go - muszę iść

- Galu - goodbye/good luck -
do widzenia/powodzenia
- Na lû e-govaned vîn - until next we meet -
do następnego spotkania

Kuzdul:

- Men kemgugajum menu. - You are excused. -
jesteś usprawiedliwiony/a.

- Ghivashel - beloved, treasure of all treasures - ukochany/a, skarb nad skarbami
- Men lananubukhs menu - chyba nie trzeba tłumaczyć... 



Ten rytuał to nie ja wymyśliłam, ja tylko wymyśliłam to, że jest starożytny i znany krasnoludom, jak i elfom. Pomysł został zaczerpnięty z fanfikcji, do której link uczciwie umieszczam.

Szczególnie podziękowania dla Kamili, która uratowała przebudzenie Thorina od totalnej katastrofy. Ale i tak nie jestem zadowolona z całokształtu. Tak, kryzysik.


Manwë - najwyższy z Valarów, pan Ardy.

Ilúvatar/Eru - Jedyny, Bóg bogów, władca wszechrzeczy.
Nienna - jedna z Valier, pani smutku.
Ainurowie - istoty duchowe stworzone z myśli Eru
Majarowie - dobre duchy, podległe i pomagające Valarom 

Serio ciekawa ciekawostka - zarówno Gandalf, jak i Sauron, byli Majarami, z tą różnicą, że Gandalf (w Valinorze znany pod imieniem Olórin) jako uczeń Nienny pozostał dobry, a Sauron (pierwotnie sługa Aulëgo) stał się tym "zeźlonym" Majarem, czyli inaczej Balrogiem. 

Czaicie to?!
Mi szczęka opadła, jak się dowiedziałam. Ale przynajmniej wreszcie dostałam odpowiedź na wielce frapujące mnie pytanie - jak Gandalf mógł walczyć z Sauronem w Dol Guldur czy Balrogiem z Morii, skoro oni byli tacy potężni, a Mithradnir był "tylko" czarodziejem?
Proste - byli równi rangą, byli Majarami. 

3 komentarze:

  1. Bardzo fajny rozdział.
    Błędów nie wyłapuje, bo.. Bo nie.
    Fiilliiii ♥
    Pozdrawiam :*

    Aha! Masz promo na Fejsie ;)
    https://www.facebook.com/pages/Hobbit-Polska/748694445148557?ref=hl

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszyscy właśnie mają coś z tym mithrilem XD nawet po poznaniu kanonu dobrze nie rozumiem: czy to jakiś rodzaj oświadczyn?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dlatego, że mithril to najcenniejszy metal Śródziemia. Nie kojarzę, żeby Tolkien wspominał coś o zwyczajach praktykowanych w trakcie zalotów u krasnoludów, w końcu to był bardzo skryty lud. No ale, ta kolczuga z mithrilu, można śmiało powiedzieć, była w całym skarbcu Ereboru drugą najcenniejsza rzeczą zaraz po Arcykamieniu. Taki gest oddania jej w podarunku MUSIAŁ coś znaczyć. Oznaka "prawdziwej przyjaźni"... Taaa, jasne, żeby tylko.
      Bardzo łatwo to podciągnąć pod Bagginshielda.
      ~~Madeline

      Usuń