piątek, 26 czerwca 2015

"Początek" - prolog

Jak najpewniej niektórzy zauważyli, do listy przyprawiających o przyjemne ciarki piosenek lecących w tle dołączyła hipnotyzująca "If I Had A Heart" w wykonaniu Fevera Ray'a.

Czy znalazła się ona tutaj tylko dlatego, że od kilku miesięcy jestem od niej uzależniona
i słucham jej jak opętana? A może dlatego, że brzmi niesamowicie, tworząc dobry nastrój?

Ha. Żeby tylko.

Oczywiście, że ma ona ukryte znaczenie.

No też was kocham.

A co do prologu, to zaczynamy... od początku. W każdym możliwym tego zdania znaczeniu.
______________________________

     I amar prestar aen… Han mathon ne nen… Han mathon ne chae… A han noston ned gwilith…

***

     Patrzyła, jak podnosił i opuszczał młot kowalski z widoczną furią, którą odczuwała na sobie. Każdy grzmot kutej stali zadawał jej ból w okolicach brzucha. Zasłużyła na to. Dobrze wiedziała, że jego złość spowodowana była myśleniem o niej. Z niepokojem znów skryła się za ścianą domostwa Stanley’a. 
     Minęły cztery długie lata od tamtych tragicznych wydarzeń, a on nie miał zamiaru jej przebaczyć, była tego pewna. Ona sama już dawno darowała mu jego młodzieńczą głupotę i czuła się z tym dobrze. Wybaczenie przydawało lekkości jej sercu, choć na krótką chwilę, zanim znów powróciły wspomnienia.
     Po raz kolejny ostrożnie wychyliła się zza rogu budynku umiejscowionego przy wejściu na plac, który dzielony był przez piekarnię, dwa domy i kuźnię. Jej wzrok padł na tylne wyjście tej ostatniej, obok którego, pod dachem, znajdował się piec oraz aktualnie używane kowadło.
     Brandon stał odwrócony do niej plecami, nagi od pasa w górę. Nie mogła oderwać oczu od wspaniale wyrzeźbionych mięśni na jego szerokich barkach…
     Gwałtownie potrzęsła głową, pozbywając się jakichkolwiek fantazji tego rodzaju. Fala gorąca przetaczała się przez jej ciało, szybko przeradzając w panikę. Jej oddech przyspieszył, a świat naokoło zawirował. Było jej duszno, lecz to zrozumiałe - w końcu trwało upalnie sierpniowe popołudnie.
     Uparcie zaprzeczała sama sobie, ale w głębi serca znała inną przyczynę swego złego samopoczucia. Tak naprawdę zasłabła na myśl, że jego oczy znów będą tak lodowate
i bezlitosne, jak sztylety…  Że gdy tylko spojrzy mu w twarz, jego oblicze wykrzywi się
w strasznym gniewie oraz bólu…
     Nie chciała tego. Nigdy nie pragnęła wyrządzić krzywdy żadnej żywej istocie,
a w szczególności tak wyjątkowej, jaką był Benedict, zarazem zadając przy tym cierpienie jego bratu. Zrobiłaby wszystko, by zapobiec temu, co się stało, jednakże nic nie dało się uczynić. Nawet sam Ben jej o to nie obwiniał. Jednak Brandon odmawiał wysłuchania jakichkolwiek wyjaśnień. Uważał, że cała odpowiedzialność spoczywała na niej.
     - Bran zrozumie, kochana, on zrozumie… kiedyś – Benedict zapłakał ze strachu i bólu. Z kącików jego oczu wypłynęły łzy. Kora załkała bezradnie, mocniej ściskając jego dłonie. – Długo mu to zajmie… ale z– zrozumie, zobaczysz… - chłopak dyszał ciężko, a z jego spojrzenia nieubłagalnie ulatywało życie. – Zajmij się nim… zaopiekuj się nim, dla mnie. Obiecaj mi, Koro, o –obiecaj…
     - Obiecuję – pokiwała głową gwałtownie, próbując powstrzymać targający jej ciałem szloch.
     W następnej chwili twarz Benedicta przyjęła wyraz ulgi, zarazem odsłaniając głębie żywionego do niej uczucia. A potem już… ani drgnęła.
     Benedict z Ettinor wyzionął ducha.
     Kora krzyknęła przeciągle, po czym wtuliła głowę w jego pierś, płacząc i trzęsąc się. Wygląd jego niezwykłych tęczówek, patrzących na nią z tak wielką miłością, wrył się jej
w pamięć bardzo silnie. Tylko je wtedy widziała. Nie mogła znieść tego wzroku. Drżącymi palcami  zamknęła Benowi  powieki, by nigdy więcej nie zobaczyć spojrzenia o takim odcieniu szmaragdu.

     Oparła się o kamienny mur, zamykając oczy. Palące łzy spłynęły jej po policzkach. Uspokajała szalejące serce i urywany oddech.
     Brandon musi w końcu zrozumieć, najwyższy na to czas.
     Nogi poniosły ją same i Kora nagle znalazła się pośrodku placu, idąc wyprostowana,
z uniesioną głową. Być może Rosaline krzyczała coś do niej, lecz nic nie słyszała. Rzeczywistość zdawała się przesuwać przed jej oczami, a jednocześnie jej nie dotyczyć, gdy zbliżała się do kuźni.
     Zdecydowanie za wcześnie stanęła tuż za Branem. Nie przerywał pracy, rozsadzając je głowę od środka hałasem uderzeń młota. Odchrząknęła, bez żadnego skutku.
     - Brandonie… - powiedziała, najwyraźniej za cicho, ponieważ wciąż jej nie zauważał.
     Potem, zbierając całą swoją odwagę, powoli i chwiejnie, okrążyła kowadło, po czym stanęła naprzeciw młodego mężczyzny. Jego klatka piersiowa była imponująco umięśniona, lecz twarz w większości pozostała skryta za zasłoną fal kruczoczarnych włosów.
     Uniósł głowę i zamarł wpół ruchu, z młotem wciąż uniesionym w powietrzu. Po paru chwilach odłożył go, raczej nieświadomie, nie przerywając kontaktu wzrokowego.   
     Gdy ich spojrzenia się spotkały, z wrażenia zaparło jej dech w piersiach. Brandon wyprzystojniał, jeżeli to możliwe. Widoczne zmiany nie były ogromne, lecz coś odmieniło się w jego postawie oraz całości wyglądu, czyniąc go nawet bardziej męskim niż był cztery lata temu. Urósł o jeszcze ze dwa cale, jego kwadratowa szczęka wyraźnie się zaznaczyła, a policzki pokrywał kilkudniowy czarny zarost. Miał to samo wysokie czoło, prosty nos, krzaczaste brwi, ponętne wargi i dosyć wąskie oczy, niezmiennie lodowato niebieskie. Skrzył się w nich teraz szok oraz ból. Badawczo wodził wzrokiem po jej twarzy, wciąż bez słowa, po czym znów patrzyli sobie w oczy. Trwało to bardzo długo, a ona nie była
w stanie nic z siebie wydusić. Miała wrażenie, że wszystko co ich łączyło i rozdzielało przepływało między nimi w tamtym momencie. Nareszcie to Bran przerwał ciszę.
     - Witaj Koro - rzekł bezbarwnym tonem.
     - Witaj - odparła spokojnie, zaskakując samą siebie.
     - Co ty tutaj robisz? - spytał natychmiast, marszcząc brwi. - Zakładałem, że już nigdy więcej cię nie ujrzę.
     „Chyba raczej miałeś taką nadzieję” - pomyślała.
     - Interesy w Esgaroth przestały iść po myśli taty i wracamy do Żelaznych Wzgórz – wyjaśniła.
     Pokiwał głową, ale nic nie odpowiedział.
     - Przyszłam tu... - zaczęła niepewnie i przerwała, przygryzając wargę. Przymknęła powieki, biorąc głęboki oddech, po czym błyskawicznie wyrzuciła z siebie:
     - Do tej pory nie mieliśmy okazji spokojnie porozmawiać o tym, co się stało. Wiem, że nie chcesz wyjaśnień, bo obwiniasz mnie całkowicie. Ale Ben tak nie myślał. Powiedział mi, że to wszystko stało się na jego własne życzenie. I nie oczekuję od ciebie wybaczenia, chociaż ja przebaczyłam ci ten wasz zakład… Przyszłam prosić cię tylko o to, byś dał mi szansę mi to jakoś naprawić, może wynagrodzić… - o ironio Losu, teraz przyszła jej kolej na wypowiedzenie owych słów. Gdybyż tylko okoliczności były tak błahe, jak wtedy, gdy Brandon rzekł dokładnie to samo. - Proszę, pozwól mi zrobić cokolwiek, by choć trochę przestały męczyć mnie wyrzuty sumienia.
     Milczał jak zaklęty, wpatrując się w nią z obliczem nie ukazującym żadnych emocji.
     - Już mi pomogłaś - mruknął w końcu.
     Jej serce zatrzymało się na ułamek sekundy, porażone podejrzeniami. Nieodgadniona mina Brana w jakiś sposób potwierdziła wszystko.
     - Jak…? Skąd?! – wykrztusiła. - Przecież to miała być tajemnica!
     - Julo umarł w zeszłym roku na jesieni - poinformował ją, wyraźnie obojętny na ten fakt. - Diabli w końcu musieli wziąć nawet takiego starego drania. Przed samą śmiercią wyznał mi, że go zmusiłaś.
     Wezbrał w niej gniew na Julego, ale jakiż sens miało złoszczenie się na nieżyjącego człowieka?
     - To nie było trudne - wzruszyła ramionami, kłamiąc tylko po części. - Powiedział, że
i tak oddałby kuźnię tobie. Uważał cię za swojego najlepszego ucznia.
     Brandon nie wyglądał na przekonanego.  
      - Mimo to, zawdzięczam ci bardzo wiele. To ty kazałaś mojemu… mistrzowi zapisać mi kuźnię w testamencie. Normalnie by tego nie zrobił, wiem to. Przysporzyłby mi kłopotów nawet z zaświatów. Inni liczni chętni wynaleźli by jakieś cudowne prawo sprzed nie wiadomo ilu lat, i odebraliby mi kuźnię. Nie miałbym z czego żyć…
     - Na pewno byś sobie poradził - wtrąciła wymijająco.
     - Dlaczego to zrobiłaś?-  zapytał.
     - Przecież wiesz…
     - Dlaczego to zrobiłaś? - powtórzył ostro. - Tak naprawdę?
     Ponownie zaglądała mu w oczy, nie uginając się jednak pod ich świdrującym spojrzeniem. Chciał przez to wymusić z niej odpowiedź, ale jego starania nie zrobiły na Korze żadnego wrażenia. Jeżeli odpowie, to tylko z własnej woli.
     - Życie za życie – wycedziła, po czym odwróciła się na pięcie i oddaliła szybkim krokiem.
     Ogarnęło ją niedorzeczne przeczucie, że właśnie zaczęło się coś dobrego. 

Podziękowania, wyjaśnienia

Każdy pisarz w swojej książce umieszcza podziękowania dla osób, które wspierały jego/ją oraz służyły pomocą w trakcie tworzenia.

W istocie, bez wsparcia i pomocy innych żywcem nie da się napisać jakiejkolwiek dłuższej historii.

Ale do rzeczy. Pisarz ze mnie żaden, a "Życie za życie" nie jest "dziełem" doskonałym, ale byłoby znacznie gorszym, gdyby nie niektórzy ludzie, a pewnym osobom zawdzięczam nawet istnienie tego fanfika.

A zatem, moje ogromne podziękowania i wyrazy wdzięczności wędrują do:

- Kamili - tak szczerze, to nie mam pojęcia, co Ci powiedzieć. Bez Ciebie to by to w ogóle się nie udało. Masz nieoceniony wkład w tę opowieść. Dziękuję za... cholera, za wszystko. Po prostu. Za bolesną szczerość, za krytykę, za zawsze chętną pomocną dłoń. Za dyskusje i wymianę poglądów do trzeciej nad ranem. Za bezcenne porady, za inne spojrzenie na różne sprawy, i mówię tu raczej o prawdziwym życiu niż o urojeniach mojej szaleńczej wyobraźni. Za motywowanie mnie poprzez grożenie śmiercią, uduszeniem we śnie czy spaleniem żywcem. Za inspiracje, śmiech, łzy, szok, niejednokrotne zaimponowanie mi. Za stworzenie postaci w jednej z Twoich opowieści dla mnie. Wiem, że napisałam Ci kiedyś, że piszę by zadowolić tylko jedną osobę, tj. samą siebie, a jednak chciałabym, żebyś, patrząc na te pieprzone 206 stron, przez które uzależniłam się od kawy, poczuła coś na kształt... może dumy? To po części Twoje dzieło.

- Magdy - znanej jako Demeter19. Tobie jestem szczególnie wdzięczna za wierne komentowanie bloga. Ty również byłaś mi niezmiernie pomocna w trakcie pisania "Życie za życie". Twoje oceny zawsze były szczere i bardzo pomocne, a Twoje wsparcie nieocenione. Bardzo też lubiłam dyskutować z Tobą na różne tematy, wymieniać się poglądami na temat literatury, którą się inspirowałyśmy, itp. Twoje opowiadania, razem
z opowiadaniami Kamili, i jedno wasze wspólne... to one zainspirowały mnie to napisania "Życie za życie". To one dodały mi odwagi, by pisać. Jeszcze raz dziękuję!

- Oli - mój Skarbku, co jesteś piękniejsza niż Gilraen, Tobie dziękuję za nieustające wsparcie, które sprawiło, że się nie poddawałam. Za miłe, urocze słowa, a szczególnie za "Tolkien to przy tobie ork". Za znoszenie moich napadów artystycznej histerii, za podnoszenie mnie na duchu, za wyganianie do spania, za Twoje własne emocjonalne reakcje. Nie mam słów, by wyrazić, jak bardzo jestem wdzięczna za jedną rzecz, która mi uświadomiłaś. Kiedyś stwierdziłaś, że to, co piszę, jest inspirujące. Nie do końca Ci wtedy uwierzyłam, ale z czasem zrozumiałam, że masz całkowitą rację. I w ten oto sposób znalazłam jedną stałą, niezmienną rzecz w tej mojej twórczości, z której z nieustającą pewnością będę dumna. I dziękuję za to, co sama napisałaś pod wpływem moich tekstów. Traktuję to jako sukces. (Gdzie jest dalsza część tej genialnej "telenoweli", hm?! Ty ciekawie piszesz, sama bloga powinnaś założyć!). To dzięki Tobie, Olu. No i wiesz, dziękuję za to, że jesteś. <3

- Agnieszki - Kruku, Rybo ty moja, Tobie jestem szczególnie wdzięczna za szczerość. Nie masz pojęcia, jak wiele dla mnie znaczyły i wciąż znaczą Twoje SMS-y z recenzjami rozdziałów. Nie było dla mnie nic lepszego, niż znienacka dostać wiadomość tekstową
z Twoim zdaniem o moim "dziele". Po przeczytaniu zawsze się uśmiechałam, nawet jak Ci się coś nie podobało. Za to Cię cenię. Znasz mnie, ale masz odwagę mówić mi, co Ci się nie podobało, co mogło być lepiej, kpić z mojego przesadnego dramatyzmu i napominać mi moje okrucieństwo przy każdej możliwej okazji. Dzięki Tobie wypracowałam dobry dystans do samej siebie. Dzięki Twojej entuzjastycznej reakcji porządnie wzięłam się za kontynuację tej historii po zakończeniu pierwszej księgi. I! Moi drodzy czytelnicy, padajcie przed Agą na kolana!

- Niennrieli - za napisanie do mnie pierwszego w moim życiu fanmaila, który zawsze będzie tym najwspanialszym.

I w ogóle wszystkim, którzy przeczytali moją opowieść. Zgaduję, że jest was już sporo... Blog jest bardzo bliski osiągnięcia 6 000 wyświetleń. Nadal w to nie dowierzam.


***

To, co teraz chciałabym wyjaśnić, to mój wybór piosenek lecących w tle. One są ważne.

Piosenki są trzy, tak jak są trzy księgi.

"World On Fire" - Les Friction 

Ten utwór odnosi się do Księgi I oraz całości powieści. Jeśli by spojrzeć na tekst, to pasuje on do Żzż idealnie.

I’ll return from darkness and will save your precious skin
I will end your suffering and let the healing light come in
Sent by forces beyond salvation
There can be not one sensation

World on fire with a smoking sun
Stops everything and everyone
Brace yourself for all will pay
Help is on the way

Girl I will cover you when the sky comes crashing in
I’ll go the distance, lead the way to your darkest sin
You know there’s something coming down from the sky above

World on fire with a smoking sun
Stops everything and everyone
Brace yourself for all will pay
Help is on the way

We will save your precious skin
Let the healing light come in
I’ll cover you when the sky comes crashing in

World on fire with a smoking sun
Stops everything and everyone
Brace yourself for all will pay
Help is on the way



Użyłam tłumaczenia z serwisu tekstowo.pl, które poprawiałam to i ówdzie


Powrócę z ciemności i uratuję Twoją cenną skórę
Zakończę Twoje cierpienie i dam wejść leczniczemu światłu
Wysłany przez siły wyższe od zbawienia
Musi istnieć więcej niż jedno odczucie


Płonący świat z dymiącym słońcem
Zatrzymuje wszystko i wszystkich

Przygotuj się, gdyż wszyscy zapłacą
Pomoc jest w drodze

Dziewczyno, zasłonię Cię, kiedy niebo zwali nam się na głowy
Przejdę dystans, odkryję drogę prowadzącą do Twojego najgorszego grzechu

Wiesz, że jest coś, co opada z nieba nad nami


Płonący świat z dymiącym słońcem

Zatrzymuje wszystko i wszystkich

Przygotuj się, gdyż wszyscy zapłacą
Pomoc jest w drodze


Ochronimy Twoją cenną skórę

Damy wejść leczniczemu światłu

Zasłonię Cię, kiedy niebo zwali nam się na głowy


Płonący świat z dymiącym słońcem

Zatrzymuje wszystko i wszystkich

Przygotuj się, gdyż wszyscy zapłacą
Pomoc jest w drodze


Przyjrzyjcie się tylko.
- Doriana i Sybil poznajemy jako obrońców Dziedziców.

Ochronimy Twoją cenną skórę
Damy wejść leczniczemu światłu
Zasłonię Cię, kiedy niebo zwali nam się na głowy

- Ponadto jest tu mowa o ogniu, pożodze, śmierci, co skojarzyło mi się z Bitwą Pięciu Armii. 

Płonący świat z dymiącym słońcem
Zatrzymuje wszystko i wszystkich
Przygotuj się, gdyż wszyscy zapłacą
Pomoc jest w drodze

I znów - "pomoc jest w drodze". Dorian i Sybil.

Po za tym, piosenka ta jest jak dla mnie naprawdę niesamowita, niezwykle emocjonalna, aż wciska w siedzenie, przyprawia o dreszcze. Idealna na początek. I ten piękny, czysty wokal.

"Pandora" - Immidiate Music 

Tutaj powiązanie utworu z Księgą II jest dosyć luźne. Drugą część Żzż widzę trochę jako taką Puszkę Pandory. W którymś momencie coś idzie nie tak. Dorian i Sybil okazują się coraz mniej krystaliczni.

Jednakże, utwór ten jest nie mniej istotny, co poprzedni. Również przyprawia o dreszcze
i jest świetny. Co więcej, dzięki niemu trzy piosenki osiągają bardzo fajną równowagę. "World on Fire" to wokal męski z muzyką i słowami. "Pandora" to głownie muzyka orkiestrowa, chór i trochę wokalu żeńskiego. "O Death" to głównie słowa i wokal żeński oraz męski. Księga I jest najkrótsza, więc pierwsza piosenka jest najdłuższa, Księga II to piosenka średniej długości, a najdłuższa Księga III to krótki utwór. Wszystkie trzy bardzo ciekawie się łączą i nie wyobrażam sobie, bym miała je kiedykolwiek zmienić.

"O' Death" - Jen Titus

Początek tej piosenki to świetna podpucha. Słyszymy niskie męskie głosy nucące jakąś melodię. Łatwo pomyśleć, że to krasnoludy śpiewające "Misty Mountains"... ale to nie są krasnoludy śpiewające "Misty Mountains". Ha.

Tytuł znaczy "O Śmierci" i odnosi się do Księgi III. Zgadnijcie, dlaczego...

Jeżeli spojrzymy na tekst...

Oh, Death, оh Death, oh Death,
Won't you spare me over another year

Well what is this that I can't see 
with ice cold hands taking hold of me

When God is gone and the Devil takes hold,
who will have mercy on your soul

Oh, Death, оh Death, oh Death,
No wealth, no ruin, no silver, no gold
Nothing satisfies me but your soul

Oh, Death,
Well I am Death, none can excel,
I'll open the door to heaven or hell.

Oh, Death, оh Death,
my name is Death and the end ïs here...

...przetłumaczony przez tekstowo.pl na:

O Śmierci, o Śmierci, o Śmierci,
Czy nie oszczędzisz mnie przez kolejny rok?

Więc jak to się stało, że nie dostrzegłam 
Lodowatego uścisku biorącego mnie w swe władanie?

Kiedy Boga nie ma, a Diabeł przejmuje władzę,
Kto okaże litość Twojej duszy?
 

O Śmierci, o Śmierci, o Śmierci,
Żadne bogactwo, zniszczenie, srebro, złoto -

Nic nie zaspokoi mnie, prócz Twej duszy.
 


O Śmierci, 
Jestem Śmiercią, której nic nie przewyższy,

Otworzę drzwi do nieba lub piekła.


O Śmierci, O Śmierci,
Me imię to Śmierć i koniec już nadszedł...

Chyba nie muszę więcej dodawać.

***

Ale dlaczego postąpiłam z moimi postaciami tak okrutnie? Dlaczego Tauriel spłonęła na oczach Kiliego? Dlaczego Sybil umarła przebita strzałą w łono będąc w ciąży, tak jak Kora, a Fili to wszystko ujrzał? Dlaczego sen Sybil się spełnił? Dlaczego Dorian przeżył bitwę tylko po to, by odkryć, że stracił wszystkich mu drogich? Dlaczego nie dane mu było dowiedzieć się, że mógłby mieć jakiś nowy cel życia - jego dziecko z Sigrid?

Ha, "dlaczego" to naprawdę takie nieszczęsne pytanie.

Otóż, moi drodzy, odpowiedzi są dwie.

1. Po pierwsze, świat Tolkiena u schyłku Trzeciej Ery nie był przyjaznym, szlachetnym, dobrym miejscem. O nie, ogólnie rzecz ujmując, w przeciągu historii Ardy zdarzały się niezliczone okrucieństwa, niektóre gorsze nawet od tych stworzonych przeze mnie. Kilku bohaterom przydarzyło się niewiarygodnie wiele złego. Przeczytajcie "Dzieci Húrina" to zrozumiecie, o czym mówię. Oczywiście, w Śródziemiu w czasie akcji "Hobbita" i w latach późniejszych znajdowały miejsca będące przyczółkami dobra, ale były one jak wyspy na morzu rozlewającej się ciemności. Niepokoje wzrastały, zło się rozprzestrzeniało, a razem z nimi te wszystkie okropności.
Po za tym, Brandon, Kora, Dorian i Sybil, cała ta rodzina została specjalnie wybrana... Valarowie zdecydowali o tym, aby ci ludzie byli żywymi symbolami. Ponadto, zostali mocno spleceni z Wrogiem... i dalej nic nie powiem. O reszcie przekonacie się w swoim czasie.

2. Powód numer dwa - bo po prostu jestem suką, złym człowiekiem, i nie lubię szczęśliwych zakończeń.

~*~+~*~

Jutro wyjeżdżam na zagraniczny kurs językowy. Przed wyjazdem opublikuję jeszcze prolog "Początku".

A potem...

Anglio.

Nadchodzę. 

czwartek, 25 czerwca 2015

17 lat później...

Na wstępie powiem tylko jedno - tego się nie spodziewaliście.

_____________________________

     Jej serce biło jak szalone. Mocniej ścisnęła ukryty pod peleryną miecz.  
     - Bądź silna – wyszeptała sama do siebie, zaciskając powieki. Wspomnienie twarzy Doriana mignęło jej w pamięci. Po tylu latach myślenie o nim przyprawiało ją już jedynie
o żal, zarazem dając pewien rodzaj ukojenia w smutku. Owo uczucie było jedną z niewielu niezmiennych rzeczy w jej życiu.
– Bądź silna dla nich obu.
     Z tymi słowami wzięła głęboki oddech, po czym postawiła kaptur i niezauważenie opuściła pałacowe ogrody przez bramę zachodnią. Strażnicy byli tak dobrze przekupieni, że nawet nie złożyli ukłonu, kiedy ich mijała. W obecnej jakże wyjątkowej  sytuacji nie uraziło to jej dumy czy honoru ani trochę.
     Poza tym, to, co powszechnie postrzegano jako honor, utraciła już siedemnaście lat temu.
     Szybko potrzęsła głową, wyrywając się ze zgorzkniałych rozmyślań. Musiała skupić się tylko na zachowaniu czujności.
     Naokoło panowała zimna deszczowa noc, kiedy przemykała się ulicami Dali. Po dłuższej przechadzce przez kręte i ciemne zaułki znalazła się pod wysokim drewnianym domem. Na drżących nogach okrążyła budynek, by stanąć przed tylnym wejściem. 
     Pukając  do drzwi sierocińca, największym wysiłkiem woli powstrzymywała się przed ucieczką. Otaczające ją odgłosy ulewy, chłód oraz mrok nie uspokajały jej nerwów jak zwykle, a tylko potęgowały niepokój. Bardzo długie czekanie było torturą, ale w końcu drzwi otwarły się. Stała w nich  smukła kobieta o spracowanym acz ciepłym obliczu - właścicielka i główna opiekunka domu dla sierot wojennych - Alanie. To była dobra, poczciwa, godna zaufania osoba.
     - Witaj, Pani - powiedziała, kłaniając się. - Chłopak już czeka.
     Ona w odpowiedzi kiwnęła tylko głową i dała się zaprowadzić pod drzwi jakiegoś pokoju na poddaszu.
     - Tam będziecie mogli porozmawiać w spokoju - szepnęła Alanie, po czym odeszła, zostawiając ją sam na sam z jej największym sekretem.
     Czekała tyle lat na tę chwilę, a jednak bardzo się jej obawiała. Tyle miesięcy zbierania się na odwagę, tyle nieprzespanych nocy, w czasie których układała całe przemowy… Teraz to wszystko miało się ziścić.
     Zdecydowanie nie była na to gotowa. Mimo to drżącą ręka nacisnęła klamkę i szybko weszła do niewielkiego, oświetlonego chybotliwym blaskiem świec pomieszczenia. Jej wzrok padł na młodzieńca, który stał na drugim końcu pokoiku odwrócony tyłem do wejścia. Chłopak niemal od razu obrócił się na pięcie i spojrzał prosto na nią.
     Zaparło jej dech w piersiach.
     Wpatrywała  się w niego z zachwytem pełnym niedowierzania, ale nie odezwała się ani słowem, gdyż bycie blisko tego chłopaka jak nigdy wcześniej odebrało jej mowę.
     „Synu,  jesteś taki… wspaniały” - pomyślała, lecz nadal milczała.  
     On był nie mniej zdziwiony. Znieruchomiał i patrzył na nią bez mrugnięcia okiem, zszokowany. 
Z pewnością zastanawiał się, dlaczego sama córka Barda Łucznika zażądała z nim rozmowy na osobności.
     - Pani - wykrztusił, skłoniwszy się nisko. - To dla mnie zaszczyt.
     „Nawet głos masz ten sam”.
     Zdawało jej się, że widzi przed sobą zmartwychwstałego Doriana. Chłopak był tak samo dobrze zbudowany, lecz średniego wzrostu, może dwa czy trzy cale wyższy od Doriana. Miał dokładnie tak samo przystojną twarz… Jasnobrązowe falowane włosy sięgające ramion, delikatny zarost, wyraźne kości policzkowe i idealne brwi. Te same pełne usta. Identyczne, wysokie czoło. Gdyby nie wiedziała, kim ten chłopak jest, już dawno rzuciłaby mu się na szyję z okrzykiem „Dorian, ty żyjesz, żyjesz!” i zasypała pocałunkami. 
A przynajmniej pomyliłaby młodzieńca z Dorianem przed zajrzeniem w jego oczy.

     Ten młody człowiek miał intensywnie niebieskie tęczówki, takie jak u Sigrid, jednakże błyskała w nim ta iskra inteligencji, której chłopak na pewno nie odziedziczył po niej.
     - Pani? - spytał niepewnie, wyrywając ją z zamyślenia.
     Błyskawicznie się opanowała i rzekła:
     - Witaj, Findanie. Zanim przejdę do celu naszego spotkania, musisz zagwarantować, że moja wizyta pozostanie tajemnicą.
     Nic nie odpowiedział przez moment, przyglądając jej się uważnie.
     - Masz moje słowo, pani. Słowo honoru - zapewnił z ręką na sercu.
     Kiwnęła głową, po czym wzięła głęboki oddech i wyjęła miecz.
     - To należy do ciebie.
     Z tymi słowami podała mu broń. Findan przez długi czas zerkał to na klingę, to na nią, znów na klingę, kolejny raz na nią. Pewnie myślał, że Sigrid żartuje. Księżna Dali potaknęła głową zachęcająco, a chłopak ujął miecz w dłonie delikatnie i przyjrzał się mu bliżej, marszcząc brwi. 
     - Dziwne… - mruknął. - Elficka pochwa…
    Szybkim ruchem wyjął oręż.
     - … krasnoludzki miecz - wydyszał, nie mogąc złapać tchu z zachwytu.
     Sigrid uśmiechnęła się pod nosem. W sąsiedztwie Samotnej Góry, a co za tym idzie, powszechnym dobrobycie, środki znajdywały się nawet na kształcenie sierot. Jednak
w przypadku stojącej przed nią „sieroty” było inaczej.  Sigrid sama zadbała o jego edukację. Przekazała Alanie niemałe pieniądze na ten cel. Zażądała, że chłopak ma umieć czytać, pisać, liczyć, znać obyczaje. Dodatkowo miał kształcić się w minimum jednej dziedzinie, którą sam sobie wybierze. Najwyraźniej była to znajomość broni
i posługiwania się nią.
     - Jest niezwykły, tak jak jego historia. - Zaczęła swoją opowieść. - Został wykuty przez Thorina II Dębową Tarczę dwadzieścia pięć lat temu, w podarunku dla twojego dziada Brandona. Później trafił do twego ojca Doriana.
     Findan wyraźnie nie wierzył w to, co słyszy.
     - Ale… - zająknął się, wytrzeszczywszy oczy. - Jesteś pewna, pani? Thorin Dębowa Tarcza?
     Księżna Dali uśmiechnęła się z przekąsem.
     - Nie mów mi „pani” - rzekła. – Zwracaj się do mnie Sigrid.
     To zdumiało go jeszcze bardziej.    
     - Kim tak naprawdę jesteś, Sigrid? – spytał, marszcząc brwi.

     „Twoją matką” - pomyślała ze smutkiem. Tak bardzo chciała go teraz przytulić
i powiedzieć mu, że to nie jest tak, że go nie kocha. Findana miłowała najmocniej ze wszystkich swoich dzieci, bardziej od tych, które czekały na nią w pałacu. To nie było tak, że o nim zapomniała. Często wybierała się na długi spacer po mieście z najbardziej zaufanymi służącymi i „przypadkiem” zawsze przechodzili koło sierocińca. Patrzyła wtedy, jak jej syn bawi się z innymi dziećmi, a jej serce krzyczało. To nie było tak, że go porzuciła. Kiedy Bard dowiedział się, że jego córka jest w ciąży  z zaginionym chłopakiem, zapłonął strasznym gniewem. Do dziś klnie pod nosem Doriana syna Brandona, który najpierw uratował Sigrid z płomieni, a potem zhańbił. Bard nie zgodził się na wychowanie bękarta. To był
w jego oczach zbyt wielki dyshonor dla rodziny. Pozwolił jej urodzić to dziecko, ale natychmiastowo po porodzie rozkazał oddać do sierocińca. Sigrid wybrała ten dla sierot wojennych, skoro chłopiec stracił jedno z rodziców w skutek bitwy. Tak bardzo płakała, kiedy kładła pod drzwiami koszyk z imieniem swojego synka napisanym na kartce. Findan, co znaczy Jaśniejący. Od tamtej pory cień padł między nią a ojca. Nigdy nie myślała o tej ciąży jak o hańbie. Nie… tamta noc była warta wszystkiego. Mimo ostrzeżeń Barda, na jakie niebezpieczeństwo narażała siebie i bliskich, Sigrid zawsze pozostawała blisko swojego pierworodnego, choć cały czas w ukryciu.       
     - Znałaś mojego ojca? - Zapytał znowu, zanim zdążyła odpowiedzieć na poprzednie pytanie. - Albo moją matkę? 
     Córka Barda Łucznika pokiwała głową, biorąc głęboki oddech.
     - Poznałam Doriana, jak również jego siostrę Sybil – odparła, po czym opowiedziała Findanowi historię życia dzieci Brandona i Kory, którą Dorian przekazał jej tamtej nocy. 
     Kiedy skończyła, chłopak patrzył na nią z błyskiem zrozumienia w oku.
     - Byłaś jego… przyjaciółką? - Kąciki ust Findana uniosły się niemal niezauważalnie.
     - Można tak powiedzieć – odpowiedziała ostrożnie. - To on podarował mi miecz, zanim… - głos uwiązł jej w gardle.
     - Nie płacz - mówił wtedy. - Jesteś silna.
     - Zanim? - Findan wpatrywał się w nią z wyczekiwaniem.
     Boleśnie przełknęła ślinę, po czym westchnęła drżąco.
     - Odszedł w poszukiwaniu siostry, by już nigdy nie powrócić – powiedziała, siląc się na jak najbardziej obojętny ton.
     Młodzieniec przygryzł wargę i spuścił głowę.
     - Nie wiadomo, co się z nim stało? – zapytał cicho. Słychać było wyraźnie, że starał się zamaskować maleńką nutę nadziei ukrytą w tym pytaniu.  
     - Oddaję ci ten miecz, jako cząstkę samego siebie. Zatrzymaj go jako obietnicę… zwrócisz mi go, gdy wrócę  – słowa Doriana przebrzmiały w jej myślach.
     - Niestety - rzekła smutno.
     Findan wyprostował się i spojrzał jej w oczy z żalem. Widać było, że jego nadzieje spłonęły.
     Wspomnienia powróciły do Sigrid z całą mocą.
     Płomienie. To wszystko stało się przez smoczy ogień. Smaug zaatakował Miasto na Jeziorze, a ich dom ogarnął pożar. Została otoczona przez ogień i dym. Tak bardzo się bała, że zaraz zginie, więc krzyczała o pomoc, która nadeszła w ostatniej chwili.
     Zobaczyła go, kiedy wyłaniał się z płomieni. Nadawały mu one niesamowitego wyglądu.
     Jego oczy stały się bezdenną otchłanią czerni. Jego twarz iluminowała
z zachwycającymi świetlnymi refleksami. Jego skóra zdawała się płonąć, a jego włosy powiewały delikatnie.

     Emanował potęgą i gniewem. Był siłą. Mocą. Ogniem.
     Podszedł prosto do niej i bez słowa delikatnie ujął ją w ramiona, po czym wyniósł
z pożaru.

     Nie mogła być bardziej oczarowana.
     Za ratunek odwdzięczyła mu się dopiero, gdy się nim zaopiekowała. Chęć pomocy wykorzystała za pretekst, by poznać bliżej tego tajemniczego nieznajomego. 
     W krótkim czasie pojęła, że młodzieńca pokroju Doriana nie spotka już więcej. Syn Brandona zauroczył ją jak nikt wcześniej, niemal zapanował nad nią, nad jej myślami oraz pragnieniami. Ukrywała się jednak ze swym uczuciem, bo nie wiedziała, czy Dorian je odwzajemniał.
     Do tej pory Sigrid wmawiała sobie, że tak było. Że Findan został poczęty z miłości. Że tamta noc to nie był tylko impuls. Że to było coś więcej niż gorąca młodzieńcza krew. Paradoksalnie, ona i jej mąż doczekali się trójki dzieci po wielu trudach, podczas gdy jej nieplanowany potomek zjawił się na świecie z taką łatwością.
     O ironio, ty najwybitniejszy reżyserze życia o zabarwieniu jak zawsze komediowo-dramatycznym.
     - Findanie - powiedziała, wyrywając się z zamyślenia po raz kolejny. - Oddaję ci ten miecz, ponieważ życzeniem Thorina było, aby był on przekazywany w waszej rodzinie
z ojca na syna.

     Chłopak przyjrzał się przedmiotowi z uwagą.
     - Co mój ojciec o nim powiedział… zanim odszedł?
     Zastanowiła się przez chwilę, a potem powtórzyła słowa Doriana:
     - Miał być symbolem przyjaźni i miłości, a jedynie wylano nad nim tyle łez. 
     Młodzieniec uniósł klingę na wysokość oczu.
     - Miecz… łez - szepnął, patrząc na ostrze z podziwem.
     Po chwili zapanowała krępująca cisza
     - Findanie… - księżna Dali zaczęła niepewnie. - Za kilka dni wejdziesz w wiek dorosły
i będziesz musiał opuścić sierociniec… jeżeli mogłabym ci jakoś pomóc…

     Findan potrząsnął głową.
     - Czuję się zaszczycony, Sigrid – odparł. – Ale nie ma takiej potrzeby. Jeden z kowali chce mnie wynająć do pomocy w kuźni. Kto wie, może pewnego dnia sam nim zostanę…
     Uśmiechnęła się szeroko i ciepło, przepełniona dumą. Jej syn był taki wspaniały,
a ponadto wiedział, jak sobie w życiu poradzić.

     - Czas na mnie - o mało co wtrąciła słowo „synu”. - Życzę ci szczęścia w dorosłym życiu.
     - Dziękuję. – Chłopak skłonił się nisko.
     Kiedy wracała do pałacu, myślała tylko o tym, że Findan, mogłaby przysiąc, mruknął wtedy „mamo”. 
***
     Dis umarła szczęśliwa, jakkolwiek absurdalnie mogło to zabrzmieć.
     Jeśli rzec, że przecież straciła wszystko i nie miała jak zaznać szczęścia, w istocie byłoby to prawdą. Przynajmniej na początku.
     Kiedy powróciła do Samotnej Góry, nie potrafiła patrzeć na wspaniałości Eroboru
z niczym innym niż odrazą. Żadne z tych pysznych oraz świetnych skarbów nie potrafiło przywrócić do żywych jej ukochanych synów i ostatniego brata.

     Nie było bogactw, które uznałaby za warte poświęcenia życia. Nawet Arcykamień nie był godzien takiej ofiary.
     Królewski Klejnot darzyła szczególną pogardą. Zawsze patrzyła zabójczym wzrokiem na miejsce, gdzie niegdyś jaśniał nad królewskim tronem. Na szczęście Dáin także odnosił się z dystansem do Serca Góry, jak również do całych bogactw Ereboru. Jej krewniak dobrze sprawował się jako władca Ereboru. Prawda, potrzebował poparcia i pomocy Dis, lecz ona udzielała mu ich chętnie. Przywrócenie świetności Ereborowi wyznaczyła sobie za nowy cel w życiu. Nosiła żałobę po straconej rodzinie, ale trzymała się dumnie. Musiała być silna dla swoich poddanych.
     Tylko w samotności, gdy stała nad grobami swoich synów i Thorina, dopadały ją chwile słabości. Wtedy zwykła modlić się do Mahal. Och, jak bardzo błagała Aulëgo, by choć raz ją wysłuchał, nawet jeśli jej prośba była niemożliwa do spełnienia.
     Jej Jedyny odszedł ze świata tak dawno temu i serce Dis już nigdy nie otworzy się
w ten sposób dla nikogo, a jednak Księżna Ereboru pragnęła syna. Tak gorąco pragnęła mieć jeszcze jednego syna.

     I Aulë wysłuchał ją.
     Ten chłopak pojawił się w jej życiu poprzedzony niemałą sensacją.
     Plotki w Samotnej Górze rozchodziły się tempem błyskawicy. Długo zanim go ujrzała już wiele o nim słyszała. Młodzieniec pojawił się u jednego z krasnoludzkich kowali
w Samotnej Górze. Był biedne odziany, a dzierżył wspaniały miecz. Nie dość, że chłopak chciał, aby na ostrzu wygrawerowano napis „Miecz Łez”, to jeszcze miał czelność twierdzić, że klinga została wykuta przez… Thorina II Dębową Tarczę.

     Za to ostanie został postawiony przed królewskim majestatem. 
     Dis nie mogła być w potężniejszym szoku, gdy stała po lewicy Dáina i patrzyła na młodzieńca, który był z wyglądu tak podobny do członków jej ukochanej ludzkiej rodziny
z Ettinor.

     Chłopak przedstawił się jako Findan syn Doriana i rzeczywiście był w posiadaniu miecza, który Thorin ofiarował Barndonowi.
     Słabość do tych ludzi chyba była we krwi wszystkich Dziedziców Durina. Dis zaprzyjaźniła się z Findanem od razu. Miała mu do opowiedzenia wiele historii z Ettinor,
a młodzieniec 
chłonął każdą nową informację o swoich przodkach. On w zamian wyjawił jej, jak skończyli jej ukochani ludzie z Ettinor.
      Musiała przyznać, mimo swej krasoludzkiej dumy i uporu, że płakała wtedy rzewnie, ale Findan również. Żal połączył ich jeszcze bardziej.
     Dis dostała upragnionego syna.
     Chłopak mieszkał w Dali przez dwa lata. Pracował jako uczeń kowala. Erebor odwiedzał regularnie oraz często i zawsze wtedy spotykał się z Dis. Jego bliskim przyjacielem został także młody krasnolud imieniem Huan. To razem z nim syn Doriana wyruszył w świat.
     Findan wysłał do Dis dwa listy w trakcie swoich podróży.
     Jego tułaczka trwała dziesięć lat.
     Dziesięć lat.
     A gdy Księżna Ereboru niemal straciła nadzieję na ujrzenie swego syna kiedykolwiek więcej, on tak po prostu zjawił się w Samotnej Górze.
     Po dziesięciu latach.
     Z kobietą trzymającą małą dziewczynkę na rękach u swego boku i ogromnym czarnym wilkiem podążającym tuż za nim.
     Bestia została nazwana Huan, na cześć poległego kompana Findana.
     Żona Findana była piękną Rohirrimką, a jego córeczka… wyglądała jak mała Sybil. Dis pokochała tę małą od pierwszego wejrzenia, a Edith mówiła do niej „babciu”.  
     W tamtym czasie Dis zaznała, co to szczęście, nawet jeśli nieraz ogarniał ją smutek. Nie potrafiła przestać wspominać Brandona, Kory i ich dzieci. Szczególnie, że Findan, po powrocie ze swoich podróży, wręczył Dis rysunki piętnastoletniego Doriana oraz siedemnastoletniej Sybil.  
     Dis żałowała, że już nigdy nie dowie się, czy portrety Thorina, Filiego, Kiliego i jej samej wykonane przez Brana wciąż wsiały w salonie, gdy ich dom w Ettinor płonął?
     Jednakże Dis wolała nie myśleć o płomieniach, bo wtedy napadał ją widok potęgi smoczego ognia, którą doświadczyła na własnej skórze. A były przecież przyjemniejsze rzeczy, nad którymi mogła się zastanawiać.
     Aulë ulepił krasnoludy z kamienia, mówiło się też, że on sam był twardszy i potężniejszy od każdej skały. Ale serce Mahal było gorące jak jego kuźnie.
     Dis zaznała w ciągu swojego życia zarówno okrucieństwa jak i dobra bogów. Jej żywot był kompletny. Umarła niedługo po przyjściu na świat drugiego dziecka Findana. Jej synowi urodził się syn. To był dobry moment, by odejść. Jej dusza opuściła Ardę w spokoju.
     Jednakże, w Salach Czekania Dis miała zamiar zrobić pierwszorzędną awanturę. Niech Throin drży przed jej gniewem spowodowanym tym, że poprowadził Filiego i Kiliego na śmierć.  
***
     Zakręciło mu się w głowie i niemal się przewrócił, potykając się o splątane korzenie. Przystanął na moment, by złapać oddech.  Uderzyła go martwa cisza, która napierała na niego ze wszystkich stron.
     Findan zmarszczył brwi podejrzliwie. Rozejrzawszy się wokół, nie zobaczył nic prócz smukłych pni drzew ginących w mroku. Nawet kiedy wytężył zmysły, nie był w stanie usłyszeć ciężkiego tupotu łap ani zobaczyć znajomej wilczej sylwetki przemykającej się nieopodal.
     Findan prychnął, pokręcił głową, a potem ruszył dalej przed siebie.
     - Pojawia się i znika, pojawia się i znika, zupełnie jak zjawa – mruknął pod nosem. – Powinien się nazywać Duch, a nie Huan.
     Mężczyzna poruszał się szybko i cicho, zagłębiając się coraz bardziej w las. Starał się przemieszczać jak najsprawniej, jednak przeszkadzało mu w tym zmęczenie oraz łodygi jeżyn ciągle oplatające się wokół jego nóg. Mimo to nie przestawał iść. Jego umysł był zajęty czym innym niż przejmowanie się przeszkodami czy znużeniem.
     Głęboko zastanawiał się nad przyszłością, targany niepokojem. Od teraz tak wiele rzeczy się zmieni. Jego rodzina uzyskała tytuł szlachecki, a on sam został głową rodu. Powinien stać pewnie na czele Peryárów w trakcie ich początku, który będzie trudny. Jednakże,  Findan z paniką odkrył, że nie miał pojęcia, co zrobić ani od czego zacząć. Ponadto, na myśl nie przychodził mu nikt doświadczony, u kogo mógłby szukać pomocy
i wsparcia. Znalazł się w tej nowej sytuacji praktycznie sam.

     A i tak potrzebował samotności.  Istniało zatem jedno miejsce, do którego postanowił się udać.  
     Krąg Smutku fascynował go odkąd tylko sięgał pamięcią. Od dnia, kiedy powiedziano mu o tamtym miejscu po raz pierwszy, zawsze coś ciągnęło go na ową polanę. Nikt by nie zaprzeczył, że było w niej coś naprawdę wyjątkowego.
     Jedynie tam Findan naprawdę potrafił zebrać myśli, a teraz musiał to robić.
     Znajdował się już niedaleko. Przyspieszył kroku i wkrótce dodarł do celu. Jak zwykle, gdy wyszedł z linii drzew, zaparło mu dech w piersiach na widok polany. Jej wygląd był niemal nieziemski.
     Skrzyła się srebrem księżycowego blasku, a kwiaty oplatające mogiły jaśniały niczym gwiazdy. Strumień szemrał cicho, delikatnie, jakby nie chcąc przerywać spokoju nocy. Powietrze pachniało słodko, a zarazem przesycone było tą charakterystyczną melancholią. Dało się wyczuć również jakąś potęgę oraz tajemnicę bijącą od dwóch grobów.

     Findan zamarł na moment, oczarowany, lecz po chwili odetchnął z ulgą, poddając się ogarniającemu go spokojowi.       
     Zrobił kilka kroków w kierunku środka polany, po czym zatrzymał się i usiadł na ziemi. Później stracił poczucie czasu, rozmyślając nad tym, jak wypełnić oczekiwania innych, zapewnić dobrobyt Violet i dzieciom, i tym podobne. 
     Niestety, nie był ani trochę bliżej rozwiązania. 
     Findan wstał, po czym zaczął nerwowo chodzić w tę i we w tę. 
     Jak postępować, by historia już nigdy więcej się nie powtórzyła? Co począć, by uchronić potomnych przed cierpieniem, jakie spadło na ich przodków i możliwe, że także ich dotyczy? 
     Zmarszczył brwi. Znów obudził się w nim ten bunt, znów zadawał sobie pytanie o sens tej tragedii. 
     Z niezrozumiałych mu przyczyn, jego wzrok został przyciągnięty przez dwie mogiły. Wpatrywał się w nie jakby był w transie. I nagle go olśniło. 
     Z ust Findana wypłynęły słowa, które układały mu się w głowie przez te wszystkie lata. Nareszcie wydobył z siebie pieśń, którą miał na końcu języka tak długo. 

Łzy Nienny, co uczyniłyście ten świat, 
Ainurowie oczarowani słodyczą waszego smutku, 

Valarowie doprowadzili wizję do skutku. 


Gdzież jest piękno w cierpieniu zeszłych lat? 


Dwa Drzewa, co Światłem Valinor okalacie, 
By zginąć od jadu Majara mrocznego, 
Rodzicami stałyście się dobra przemożnego. 

Gdzież jest sens w bólu i stracie? 

Eru, nazwij Twój klucz na istnienie siły,
Co potrafi zmienić rzecz zranioną i upodloną, 

W jeszcze lepszą i piękniejszą, na nowo odrodzoną. 

Gdzież jest ukojenie w ciemności mogiły?

I wszystkie potęgi Ardy, co zachowamy w pamięci, 
Spłodziłyście ogień i wiatr, nosicieli pożogi, 
Dałyście wodę i ziemię, byśmy wkroczyli w raju progi. 

Gdzież jest Łaska w Śmierci?  

      Jego śpiew niósł się echem daleko, a przyroda wokół zdawała się wsłuchiwać
w napięciu, jednakże uparcie pozostawała milcząca. Po zakończeniu pieśni Findan westchnął z ponurą rezygnacją. Do reszty zwątpił, by kiedykolwiek odpowiedziano mu na owe pytania.

     Moment później, na polankę wkroczył Huan, jak gdyby nigdy nic. Zaszczycił Findana jednym przelotnym spojrzeniem, na co mężczyzna fuknął z niedowierzaniem.
     Doprawdy, że też jego przyjaciel miał czelność uważać się za wiernego kompana.
     Zwierzę zbliżało się do dwóch grobów niespiesznie, poruszając się z ociężałym majestatem, a jego futro czarniejsze od nocy lśniło zachwycająco w świetle miesiąca.   
     Findan miał wrażenie, że wszystko wokół zatrzymało się, a cała uwaga otoczenia skupiła się jedynie na Huanie, kiedy stanął przy mogiłach w bezruchu.
     Po chwili wilk uniósł łeb ku niebu i dał głos. Jego wycie, z początku ciche oraz niskie, rosło w siłę stopniowo. Przejmująco wznosiło się i opadało, jakby falami spływając na słuchaczy. W pewnym momencie zaczęło wzrastać dramatycznie, urwało się na moment, po czym cichło powoli, napełniając ogromnym, nieopisanym smutkiem.
     Huan zamilkł na krótki czas, a potem zawył po raz kolejny. Na początku dźwięk ten był zaledwie pomrukiem, słabo słyszalnym, ale w przeciągu sekundy przerodził się w potężny ryk, oszałamiając z gwałtownością burzy, niemal zwalając z nóg przebrzmiewającą w nim rozpaczą oraz gniewem.  A potem wycie urwało się równie niespodziewanie, jak się zaczęło.
     Wilk spuścił łeb, mruknął i położył się na ziemi, skomląc.
     Findan zrozumiał, że jego przyjaciel oddał cześć dwójce poległych spoczywających
w Kręgu. Mężczyzna wsłuchiwał się, jak echa hołdu Huana zostawały pochłonięte przez milczenie nocy, a potem skupił swój wzrok na dwóch mogiłach. Znów zanucił:


Gdzież jest piękno w cierpieniu zeszłych lat? 
Gdzież jest sens w bólu i stracie? 

Gdzież jest ukojenie w ciemności mogiły?

Gdzież jest Łaska w Śmierci? 

     Skończywszy, spojrzał prosto w oczy swojego przyjaciela warującego przy grobach. Obaj zamarli w bezruchu, wsłuchując się w otoczenie, nie odrywając od siebie wzroku. Słyszalny wokół szelest liści targniętych przez lekki wietrzyk zdał się Findanowi podobny do szumu wesołego domowego ogniska. Huan uniósł uszy, obserwując go bacznie, jakby
z oczekiwaniem.

     I właśnie tamtej chwili, przez jeden krótki moment, Findan nic nie był w stanie usłyszeć.
     A wtedy uśmiechnął się, gdyż cisza nareszcie udzieliła mu odpowiedzi.


KONIEC