środa, 17 czerwca 2015

Rozdział 11., cz. 1

WOW, wstawiam posta! Czyżby to był wielki powrót?
Nie, raczej nie.
Rozdział 11. okazał się być ogromny, więc postanowiłam rozdzielić go na dwie części. Pierwszą część wstawiam teraz, a drugą za tydzień. 
"Życie za życie" zostanie skończone przed rozpoczęciem wakacji! Nareszcie!
W lipcu żaden post się nie pojawi, gdyż praktycznie w ogóle nie będzie mnie w Polsce. Myślę, że w sierpniu również nic nie udostępnię, bo wtedy rozpocznę powtórkę materiału do matury. I potem nadal nic. Także bardzo możliwe, że posty, które ukażą się w czerwcu, będą tak naprawdę ostatnimi przed prawdziwym zawieszeniem ,,działalności" bloga na czas nieokreślony.
Ok, a teraz ostrzegę, że w poniższym tekście znajdziecie jeszcze więcej ars moriendi, rozpacz, szaleństwo, ból, łzy, wprost emocjonalny kuźwa rollercaster, i ja już nie wiem co. Ja już nie wiem. Jestem zmęczona. Nie miałam głowy do pisania czy odpowiedniego przyłożenia się do tego rozdziału. Historia w nim przedstawiona równie dobrze mogłaby potoczyć się kompletnie inaczej - o wiele, wiele prościej. Jednakże zakończenie, jakie spotkało Doriana, wyznaczyłam sobie za wyzwanie. Miałam wiarygodnie opisać go przyjmującego razy od Losu, jakich nie zniosłaby prawdopodobnie żadna istota ludzka, a już z pewnością nie szesnastolatek, nawet jeżeli wyrośnięty 
i dojrzały jak na swój wiek. Ostatecznie jednak wyszło mi chyba coś w stylu ,,Ciepień młodego Doriana".
Cóż, przeczytajcie i oceńcie sami. 
_____________________________

     - Pokażcie mi ich twarze. 
     - Dorianie… - Balin szepnął ze smutkiem. 
     - Pokażcie mi ich twarze! – ryknął, a wszyscy wokół aż się wzdrygnęli. 
     Balin westchnął drżąco i powoli pochylił się nad ciałami książąt. Dorian patrzył niczym zahipnotyzowany, jak syn Fundina niespiesznie odwijał chusty z głów Filiego i Kiliego. Ich oblicza odsłaniały się kawałek po kawałku, podczas gdy Dorian potrafił jedynie gapić się bezradnie na każdy cal ich twarzy. 
     Chłopak nagle odczuł potężną chęć ucieczki, a jakiś ostrzegawczy głos rozdzierał go od środka.
     - Uciekaj – głos krzyczał. - Uciekaj, uciekaj, uciekaj! Tu nic nie ma, tu już nic nie zostało, uciekaj! 
     Dorian zapragnął być daleko stąd, daleko, gdziekolwiek, byle nie tutaj – tutaj, gdzie złożono tyle trupów. Tutaj, gdzie świat jawił się w całym swym okrucieństwie. Tutaj, gdzie niezliczone więzy przyjaźni, miłości i krwi zostały na zawsze zerwane. Tutaj, gdzie Fili i Kili leżeli… 
     Martwi. 
     Ciche łzy spływały mu po policzkach, kiedy stał jak posąg nad ciałami swych braci, spoglądając nań chciwym wzrokiem. Dokładnie przyglądał się wszystkim szczegółom ich wyglądu. Miał wspomnienia związane z czesaniem ich włosów i nauką plecenia warkoczy. Ze sposobem, w jaki marszczyli brwi albo, jak układały się zmarszczki w kącikach ich oczu, gdy się śmiali. Doskonale pamiętał ich tęczówki, które czasem zdawały się zmieniać kolor w zależności od emocji. Pamiętał, jak kręcili nosami, będąc niezadowolonymi, a ponad wszystko przypominał sobie uśmiechy tej dwójki. Nadal mógł usłyszeć ich wspólny śmiech w myślach. Wciąż pamiętał, jak kłócili się na temat najlepszych ubrań czy broni. 
     A zatem przywoływał te wspomnienia, wszystkie po kolei. Katował się nimi. Porównywał to, jak wyglądali, kiedy żyli, z tym, jak widział ich teraz. Każda kolejna myśl była biczem. Każde kolejne wyobrażenie „co by było, gdybyś nie zawiódł” stawało się potężnym ciosem. Dorian karał się, zadawał sobie ból. Jakaś najgorsza, najmroczniejsza część jego samego czerpała z tego pewien rodzaj przyjemności. Upajał się w cierpieniu,
w upadku, w poczuciu winy. Jakiś najbardziej obrzydliwy skrawek jego duszy mruczał
w grzesznej rozkoszy nienawiści na samego siebie. 
     Umarli przez ciebie… spójrz, coś narobił… - To On szeptał. – Spójrz na ich twarze. Są martwe. Są martwe, bo skupiłeś się na własnych porachunkach, a nie na swej misji… Patrz na to! Złamałeś dane słowo, więc patrz i cierp!  Hrizg, Stauki  hrizghai, Stauki zoob 
     Dorian uparcie skierował wzrok przed siebie, przez co otrzymał jeszcze boleśniejsze razy. Pod naporem Jego ciosów usiadł na ziemi. Kulił się i krzywił od psychiczno-fizycznego cierpienia. Jak przez mgłę słyszał zaniepokojone okrzyki krasnoludów, lecz je ignorował. Pragnął jedynie ciosu ostatecznego, który pogrążyłby go w mroku. Po bitwie tak wiele istot nie ujrzy światła nigdy więcej, ale jego ciemność nie pochłonęła. Chłopak poczuł się przez to jak zwycięzca. Nie został do reszty złamany.   
     Tryumfalny uśmieszek wykrzywił jego usta, a Dorian jeszcze nigdy tak się sobą nie brzydził. Chłopak poczuł się w tamtym momencie tak podły, zdrożny, nikczemny, tak bardzo zły. Stał się nie lepszy od wrogów, którymi tak gardził – okazał się być żądną zemsty maszyną do zabijania.                  
     Mordował, lecz śmierć nie została mu dana, gdyż byłaby ona jedynie łaską. Przecież zdrajca nie miał prawa umrzeć w bitwie, jak szlachetny wojownik. 
     Spojrzenie Doriana znów spoczęło na wykrzywionych obliczach Filiego i Kiliego. 
     - Pewnie mieliście cholernie szlachetną śmierć, co? – ciche słowa młodzieńca zabrzmiały gorzko.
     Dokładnie w tamtej chwili go olśniło. Owa myśl uderzyła Doriana niczym grom
z jasnego nieba. 
     Szlachetna śmierć.
     Sybil nie zniosłaby żadnej innej. 
     Usłyszał głęboki chichot, jakby odgłos zwycięskiej uciechy wydany przez osobę będącą zawsze dwa kroki przed tobą. 
     Dorian znieruchomiał, sparaliżowany lodowatym przerażeniem rozlewającym się po jego ciele. Miał wrażenie, że ożył w nim jakiś stwór, który powoli ujmował jego ciało oraz umysł w żelazny uścisk potężnego, zwierzęcego strachu. Jego serce zaczęło bić niemal zabójczo szybko, a ręce się trząść. Chłopak cały dygotał, jakby został przygnieciony horrorem realizacji, że... to przeczucie, od którego starał się uciec, prawie na pewno było prawdą. Dorian tak naprawdę doskonale wiedział, od momentu zakończenia bitwy czuł, że Sybil… 
     - Nie. 
     Dźwięk, który chłopak z siebie wydał, nawet dla jego własnych uszu zabrzmiał jak czysta rozpacz. 
     Już cię złamałem, Iskro. 
     Młodzieniec zaszlochał, kryjąc twarz w dłoniach. To wszystko zdawało się być jednym wielkim koszmarem, przedłużającym się złym snem. Tak bardzo chciałby się wybudzić, albo chociaż mieć siłę wstać z ziemi i uciec...
     Czyjaś dłoń delikatnie spoczęła na jego ramieniu. 
     Dorian uniósł głowę i zajrzał Balinowi prosto w oczy. Wzrok krasnoluda był bardzo zmartwiony, a zarazem ciepły oraz przyjazny. Migotały w nim iskierki zrozumienia, współczucia. Syn Fundina rozumiał ból i stratę Doriana, ale… Widać było po nim, że miał na myśli jedynie Filiego i Kiliego. Sybil w ogóle nie brał pod uwagę. Jakby… nie, oczywiście, że była możliwość, iż Dorian się mylił. Zawsze istniało prawdopodobieństwo, że jego siostra mogła nie 
     - Chłopcze – łagodny szept Balina wyrwał go z jego szaleńczych rozważań. 
     Dorian zamrugał, wracając myślami do rzeczywistości. Otworzył usta, ale z jego gardła nie wydobyły się słowa. Chłopak westchnął drżąco, po czym starał się uspokoić oddech przez czas jakiś. Balin cierpliwie czekał, nie zdejmując ręki z ramienia Doriana.
     - Kto… kto ich tu przyniósł? – wychrypiał chłopak w końcu. 
     Przez oblicze Balina przemknął cień, po czym krasnolud odparł: 
     - Beorn. 
     Dorian pokiwał głową ze zrozumieniem. 
     - Wiesz, gdzie go znajdę? – spytał. 
     - Pewnie nadal pomaga znosić rannych z pola bitwy. – Balin zmrużył oczy. – Dlaczego chcesz go odszukać? 
     - Muszę się coś od niego dowiedzieć – odparł i dźwignął się na nogi chwiejnie. Potem zaczął się oddalać najszybciej, jak mu na to pozwalało obolałe ciało. 
     - Dorianie! – krasnolud zawołał za nim. 
     Młodzieniec odwrócił się i spojrzał na Balina. 
     - Wybacz mi – rzekł z powagą, a sekundę później znów szedł w swoją stronę, nie oglądając się za siebie. 
     Te dwa słowa wypowiedział szczerze z całego serca. Nie wiedział nawet dlaczego akurat tego starego wojownika poprosił o wybaczenie za wszystkie swoje grzechy, lecz nie poświęcił temu więcej zastanowienia. Wolał zająć się odszukaniem siostry. Aby to uczynić, potrzebował jednej informacji od zmiennoskórego. Sybil mogła znajdować się tylko tam, gdzie spełnił się najgorszy scenariusz, a Beorn z pewnością znał dokładne położenie tego miejsca. 
     I mimo że Dorian był ranny oraz na skraju wyczerpania, to znalazł w sobie nową determinację. Nie zajmował myśli całym kalejdoskopem emocji, które odczuł w ostatnich minutach. Skupił się jedynie na tym, że nadzieja wciąż żyła. 
     „Nie, jeszcze mnie nie złamałeś” – pomyślał z satysfakcją, już znacznie mniej mroczną.

***
     Nie wiedział dokładnie, co się z nim działo po tym, gdy dowiedział się o śmierci Dziedziców. Zgadywał, że pałętał się gdzieś bez celu. Przed oczami przesuwały mu się liczne twarze oraz sylwetki, a o wykonywanej przez niego czynności chodzenia świadczył palący ból w nodze. Jedyne, co czuł więcej, to jego policzki wciąż mokre od łez. Zapewne długo trwał w tym dziwnym stanie otępienia, lecz nie potrafił dokładniej określić, ile czasu tak upłynęło. Przytomność umysłu przywrócił mu dopiero krzyk:
     - Daro, Alagos! Alagos! 
     Stanął jak wryty. Od bardzo dawna nie zwrócono się do niego w ten sposób. Zerknął
w stronę wołającej go osoby, by ujrzeć Hirlina żwawo idącego w jego kierunku. Dorian odwrócił się na pięcie i zaczął oddalać się jak najspieszniej. Nie miał ochoty na jakiekolwiek rozmowy czy czyjekolwiek pytania.
     -
Dartha! – usłyszał krzyk elfa, już z bardzo bliska.
     Ręka Hirlina zacisnęła się na jego ramieniu, powstrzymując go przed dalszą ucieczką. Dorian zamknął oczy, wzdychając ciężko. Nie miał siły na to, co nadchodziło. Jego ciało całe zwiotczało, spięte ramiona opadły. Chłopak wziął kilka głębokich oddechów, starając się opanować ogarniające go nudności. Trucizna już dawała o sobie znać. Nie chcąc o tym myśleć, powoli uniósł powieki i zobaczył zmartwionego Hilrina tuż przed sobą.
     -
Le minui.– Elf zmarszczył brwi. – I van Abgerdhil?
     Miał wrażenie, że poczuł cios w twarz na dźwięk elfickiego imienia siostry. Nie był
w stanie nic odpowiedzieć.
     -
I van nîtheg? – dopytywał Hirlin, zniżając głos do zaniepokojonego szeptu.
     Dorian z trudem przełknął ślinę i zwilżył wyschnięte na wiór wargi, lecz milczał, ze smutkiem wpatrując się w twarz elfa.

     - Alagos? – Hirlin brzmiał na bardzo przejętego.
     - Nîth nín ú-inev – odarł w końcu, tonem zaskakująco obojętnym.
     Najlepszy tancerz Mrocznej Puszczy zamrugał z niedowierzaniem.
     - I van he?
     Chłopak wziął głęboki oddech.
     -
Goheno nin, Hirlin – jakimś sposobem Dorian opanował załamujący się głos. - Ú-iston.
     Elf zdumiał się wielce.
     - 
Am man?
     Dorian nie mógł już znieść owego natłoku pytań. Zrobił krok w tył, na wpół świadomie chcąc wycofać się z tej sytuacji, ale wtedy jego nogę przeszył niemal oślepiający ból. Skrzywił się, z całych sił próbując nie krzyknąć. Potem zatoczył się, a świat wokół zawirował i nagle Dorian siedział na ziemi, przyciskając dłonie do rany na udzie. Mocno zamknął oczy i zacisnął zęby, starając się nie myśleć o bólu.
     -
Boe de nestad! – krzyknął Hirlin.
     -
Ǔ! – jęknął Dorian, jednakże kilka elfów już zaczęło się krzątać wokół niego. Na ramiona narzucono mu koc, w dłonie wciśnięto kubek z wodą.
     –
Baw! – zaprotestował głośno. – Ego!
     Z jego sprzeciwu nic sobie nie zrobiono. Ktoś nawet rozpoczął oczyszczanie zadrapań na jego czole. Wtedy chłopak zaczął wyrywać się i wiercić, a w końcu zerwał się na równe nogi, z najwyższym trudem utrzymując równowagę.
     - Nie dotykajcie mnie – wysyczał, rzucając otaczającym go sanitariuszom ostrzegawcze spojrzenie. Oni, po chwili niepewnego stania w miejscu, mimo wszystko zbliżali się do niego powoli. Dorian poczuł się osaczony i bez dalszego pomyślunku dobył sztyletu, po czym przykucnął lekko, przybierając pozycję obronną.
     - Nie. Dotykajcie. Mnie – warknął, wyszczerzywszy zęby.
     Elfy zamarły w bezruchu, oniemiałe z zaskoczenia. Dorian zmrużył oczy podejrzliwie. Co je tak dziwiło? Przecież był zhańbiony. Był zdrajcą i mordercą, brudnym oraz zepsutym. Nie chciał, żeby elfy zostały splamione przez dotknięcie go.
     - Dorianie… - Hirlin ostrożnie wystąpił naprzód, ręce unosząc w pokojowym geście. – Znajdujesz się w stanie pobitewnego szoku, rozumiemy to. Może ci się wydawać, że nie potrzebujesz pomocy, ale tak nie jest. Musisz poddać się opiece...
     - Przecież uważałem na lekcjach Gilraen o lecznictwie – chłopak przerwał tancerzowi
z prychnięciem.
     - Zatem wiesz, że najrozsądniej będzie zrobić tylko jedno – odarł elf. – Poddaj się.
     - Nie! – Dorian zaprzeczył uparcie, unosząc sztylet wyżej. – Już wystarczająco pomogliście, za co jestem wdzięczny. Rany dam radę opatrzyć sobie sam.
     - Doprawdy? – Hirlin uniósł brwi z powątpiewaniem, po czym zbliżył się do Doriana
o kilka małych kroków. – Dlaczego tak się opierasz,
chéneg nín? – przemówił łagodnie,
a w chłopaku coś pękło, gdy usłyszał ten ton. Łzy wezbrały mu w kącikach oczu.
     - Zostań tylko ty, Hirlinie – wyszeptał. – A powiem, co się stało. Niech reszta zajmie się bardziej potrzebującymi.
     Elf nie wyglądał na zachwyconego owym żądaniem.
     - Niektórzy tutaj umierają, im powinna  zostać poświęcona uwaga sanitariuszy – argumentował chłopak, podnosząc głos, ale powstrzymał dalszy wybuch złości. – Ja na nią nie zasłużyłem. – Dorian schował broń, po czym powoli powrócił do normalnej postawy. Spuścił wzrok, nie będąc w stanie na nikogo spojrzeć.
     -
Man agoreg? – spytał Hirlin cicho.
     - Powiem, ale tylko tobie – szepnął Dorian. – Niech inni odejdą. Proszę.
     Odważył się zerknąć na tancerza.
     - Proszę – powiedział błagalnie.
     Wszystkie elfy wokół wymieniły spojrzenia, a potem niechętnie oddaliły się. Dorian usiadł na ziemi z ulgą. Hrilin pojawił się obok niego, narzucając koc z powrotem na jego ramiona, podając mu kubek. Kiedy chłopak brał naczynie w swoje dłonie, palce elfa musnęły jego własne. Wzdrygnął się tylko odrobinę na ten kontakt. Później wypił wodę do dna, czując na sobie ciężar spojrzenia tancerza. Gdy skończył, odłożył kubek i spojrzał na Hirlina niepewnie. Tamten kiwnął głową krótko, a potem rzekł surowo:
     - A teraz wytłumacz się.
     Zatem Dorian opowiedział mu o wszystkim, co wydarzyło się na bitwie. Kiedy skończył, ze wszystkich sił starał się opanować łkanie, a elf wpatrywał się w niego z równie wielkim szokiem co smutkiem.
     - Co zamierzasz zrobić? – spytał Doriana cicho. W jego głosie słyszalny był chłodny dystans.
     Chłopak ukrył twarz w dłoniach, przytłoczony ogólnym wyczerpaniem oraz poczuciem wstydu.
     - Ja… - westchnął. – Nie wiem – wymamrotał.  – Najpierw powinienem odnaleźć moją siostrę, i jeżeli ona mnie nie zamorduje, to potem znalazłbym… Súriona.
    - Súriona? – Hirlin przerwał mu. Coś w jego tonie zaalarmowało chłopaka, sprawiając, że błyskawicznie spojrzał na tancerza. Elf przyglądał się twarzy Doriana przez moment.
     - Och – sapnął Hrilin nagle. – To ty jeszcze nie wiesz…
  

     Młodzieniec znieruchomiał, na nowo sparaliżowany strachem. Nie będąc w stanie wydusić z siebie słowa, uważnie wodził spojrzeniem po każdym calu poważnego oblicza elfa. Poszukiwał odpowiedzi na niewypowiedziane pytanie – co się stało z Súrionem?
     Z obawy przed najgorszym ciało chłopaka zaczęło drżeć i przechodziły go lodowate dreszcze. W końcu, nie mogąc wytrzymać niepewności, wyszeptał ochryple:
     - Powiedz mi, Hirlinie.
     Tancerz spuścił wzrok z żalem, westchnął, a później przemówił ponuro:
     - Zwyciężyliśmy, lecz wrogowie nie zostali wybici do nogi. Bardzo nieliczni orkowie
i gobliny zdołali pierzchnąć, zabierając ze sobą jeńców. Zostało pojmanych kilkunastu ludzi
i kilku naszych, o krasnoludach nic mi nie wiadomo. Lavassir wyznał, że był świadkiem schwytania Imlada. Mówi się też, że w niewolę został wzięty również… - elf zrobił pauzę, biorąc głęboki wdech. 
     - Súrion – Dorian dokończył za niego słabym szeptem.
     Chłopak zaszlochał i skulił się. Pragnął schować się przed brzemieniem usłyszanych wieści. Chciał wierzyć, że Súrion zaraz przyjdzie do niego, cały i zdrowy, jak zwykle uśmiechnięty.
     Tak, jego przyjaciel nie dałby się pojmać. Zaraz przyjdzie. A potem bez słowa ujmie Doriana w długi uścisk. I… i jego szaroniebieskie tęczówki będą skrzyły się tak charakterystycznie, a jego długie włosy będą lśniły…

     Dorian gwałtownie uniósł głowę, po czym rozejrzał się wokół, oczekując nadejścia Súriona. W poszukiwaniu przyjaciela chłopak uważnie obserwował otoczenie. Panująca naokoło szaruga nadawała wszystkiemu nijakie barwy, przyprawiając go o mdłości. Każde martwe ciało, ranny wojownik czy rozpaczający żałobnik, każdy z nich wyglądał na skąpanego w szarej obojętności. Rzeczywistość zdawała się teraz jeszcze okrutniejsza, tym bardziej, że Súrion się nie zjawiał. Dorian nieustannie wypatrywał przyjaciela ze łzami wzbierającymi w oczach. Bez przerwy, z wzrastającą desperacją, szeptał imię elfa, jakby to mogło go przywołać.
     Nic jednak nie pomogło.
     Súrion się nie pojawił.
     Dorian w końcu zrozumiał.

     Súrion już nigdy się nie pojawi.
   
     Jego najlepszy przyjaciel odszedł na zawsze i Dorian nie zobaczy go już nigdy więcej. W
ięźniowie goblinów nie wychodzili z niewoli żywi. 
     W tamtej chwili chłopak miał wrażenie, jakby stracił coś na kształt filaru podtrzymującego jedną z podstaw jego życia. Odebrano mu stały punkt zaczepienia, wcześniej niezachwiany. To Súrion miał być tym, który nie puści ich przyjaźni w niepamięć. To Súrion miał być tym, który nie odejdzie nigdy, który będzie trwał u jego boku na zawsze.
     Najmniejsza myśl o tym, że jego najdroższego przyjaciela równie dobrze można było uznać za zmarłego – to było zbyt wiele. Poczuł się za słaby na przyjęcie tego ciosu. Nie było przy nim siostry, a Súriona stracił. Nie miał się na kim wesprzeć. Zakręciło mu się w głowie, w uszach słyszał tylko dzwonienie, brakowało mu tchu, zaś po policzkach spłynęły łzy. 
     -
Alagos! A chéneg! – ktoś nawoływał z oddali. – Słyszysz mnie?! Otwórz oczy! Nie mdlej!
     - Nie – jęknął. – Zostaw mnie… nie mam siły…
     - Masz.
     - Nie dam rady…
     - Dasz.
     To brzmiało tak bardzo podobnie do sytuacji, kiedy leczyła go Gilraen, że Dorian mimowolnie otworzył oczy, by sprawdzić, czy to nie ona. Ujrzał jedynie twarz Hirlina
i załkał.
     Elf trzymał go w ramionach i potrząsnął nim.
     - Chłopcze - powiedział tancerz. – Nie możesz się poddawać! Nie możesz, chociażby ze względu na niego. On nie chciałby, byś rozpaczał. Súrion pewnie powiedziałby, żebyś odnalazł innych i żył dalej.
     Dorian niemal od razu przestał płakać. Zastanowił się nad słowami Hirlina, a po niedługim czasie podniósł się na nogi.
     - Tak – mruknął. – On właśnie tak by powiedział.

     Chłopak zaczął iść z trudem, mając na myśli pamięć o swym przyjacielu.  
     - Gdzie ty się wybierasz?! – wykrzyknął Hirlin.
     - Spotkać się z rodzeństwem – odparł Dorian.
     Później wspólnie z elfem prosili innych ocalałych o wskazówki, jak dotrzeć do książąt. Próbowali także dowiedzieć się czegoś o Sybil, lecz nikt nic nie wiedział.
     Niepokój Doriana o siostrę wzrastał coraz bardziej. Prawdziwie się przeraził, gdy odkrył, że nie było jej nawet przy Filim i Kilim. Ale dokładnie w tamtym momencie ujrzał swoich braci, leżących na ziemi, z chustami na głowach, nieruchomych.

     Hirlin oddalił się wtedy, za co Dorian był mu wdzięczny. Chłopak chciał stawić temu czoła w pojedynkę. Podszedł bliżej i został powitany przez Balina oraz Dwalina, trzymających wartę nad…
     Poległymi.
     Dorian potrząsnął głową gwałtownie, wyrywając się ze wspomnień. Nie mógł sobie pozwolić na wracanie myślami do tamtej chwili, ani do tego, czego dopuścił się potem. 
     Chłopak wkroczył w progi obozu dla rannych, kulejąc ciężko. Osaczyła go potworna kakofonia dźwięków, jakie można spotkać tylko w takim miejscu. Szedł wśród jęków, szlochów, nawoływań i łkań. Ten hałas napierał na niego, sprawiał, że był bliski szaleństwa. Nie był w stanie wydusić
z siebie ani słowa, lecz pragnął krzyczeć…

     Zatrzymał się gwałtownie, gdy powietrze rozdarł wrzask. Dorian myślał, że ten okropny odgłos wydostał się z jego własnego gardła, dopóki jego spojrzenie nie padło na scenę tuż przed nim. Jakiś człowiek potrząsał martwym ciałem drugiego, rozpaczliwie błagając tamtego do powrotu do żywych. Chłopak z bólem oderwał wzrok od tej sytuacji. Rozejrzawszy się wokół, zauważył wielu wojowników z mniej lub bardziej poważnymi obrażeniami. Jakiś człowiek stracił nogę, inny oko, jeden z elfów wróci do Mrocznej Puszczy bez ucha oraz dwóch palców, a ten krasnolud z rozłupaną czaszką chyba już nie oddychał.
     Młodzieniec miał wrażenie, że został niemal powalony na kolana ogromem cierpienia, na jaki spoglądał. Mimo to, nie potrafił przestać patrzeć. Przypatrywał się wszystkiemu coraz dokładniej…
     I wtedy ją ujrzał.
     Ona była jedyną, ostatnią, z którą dzielił coś pozytywnego, coś pięknego. Jakaś niewidoczna siła mimowolnie przyciągała go do niej. Nie był w stanie się temu oprzeć. Wcale nie chciał. 
     Dorian ostrożnie skierował się w jej stronę, uważnie lawirując między gorączkowo krzątającymi się uzdrowicielami, jednocześnie starając się ją obserwować. 
     Sigrid opatrywała bark jakiegoś półprzytomnego mężczyzny. Rana była okropna, głęboka aż do kości, lecz dziewczyna nie wzdrygnęła się ani razu. Dorian był coraz bliżej. Niemal pochylał się nad nią, kiedy skończyła zajmować się swoim pacjentem i podnosiła się z klęczek, dźwigając misę z wodą. Odwróciła się i stanęła z Dorianem twarzą w twarz.
     Spojrzał prosto w oczy Sigrid, w głębię tego błękitu, który, wraz z jej bliskością, potrafił ukoić jego nerwy i zapewnić spokój jak nic innego. Tęczówki dziewczyny mieniły się najróżniejszymi emocjami. W pierwszej chwili widać w niej było wielką radość, połączoną z ulgą i lekkim niedowierzaniem. Kąciki warg Doriana uniosły się, wykrzywiając jego usta w coś na kształt słabego uśmiechu. Szczęście promieniujące z oczu dziewczyny było zaraźliwe. Odstawiła misę na ziemię, po czym rzuciła się Dorianowi w objęcia.
     - Ty żyjesz – wyszeptała.
     Dorian nic nie odpowiedział, a jedynie przytulił ją mocnej, wdychając jej zapach. Ich uścisk trwał długo, lecz Dorian nie liczył czasu, mimo że było mu śpieszno. Upajał się obecnością dziewczyny, która również i teraz miała na niego zbawienny wpływ. Jego oddech zwolnił, a ból złagodniał. Chłopak pragnął nie wyrywać się z tego stanu. Otrzeźwiał jednak, kiedy tylko Sigrid odsunęła się od niego.
     - Bałam się, że już cię nie zobaczę – powiedziała cicho.
     - Nie pozwoliłbym na to – odparł Dorian, delikatnie gładząc ją po policzku.
     Sigrid westchnęła, chwytając dłoń Doriana w swoje własne. Potem zaczęła badawczo wodzić wzrokiem po jego ciele.
     - Jesteś ranny? – spytała.
     - Nie – skłamał.
     Ona sceptycznie uniosła brew, po czym przystąpiła do dokładniejszych oględzin, przyglądając mu się ze wszystkich stron.
     - Dorianie! – wykrzyknęła ze strachem, kiedy dostrzegła ranę na udzie. – Ta rana jest zatruta!
     Chłopak błyskawicznie zasłonił ręką zranione miejsce i odwrócił się twarzą do Sigrid.
     - To nic – burknął uparcie, nie patrząc jej w oczy.
     - Nic?! – krzyknęła. – Dorian, to obrażenie trzeba natychmiast opatrzyć! – Z tymi słowami już brała go za ramiona i usadzała na ziemi. Chłopak wyszarpnął się jej gwałtownie.
     - Nie teraz – powiedział ostro. – Najpierw muszę znaleźć Sybil.
     Sigrid zamarła w bezruchu.
     - Co? – wykrztusiła.
     - Rozdzieliliśmy się na bitwie – rzekł Dorian, wypowiadając to zdanie z najwyższą niechęcią. –
I nie mam pojęcia, gdzie ona jest.
     Dziewczyna milczała przez moment, wyraźnie zszokowana.
     - Nikt z mojej rodziny nie wspominał, by się z nią spotkał – Sigrid powiedziała po chwili. Wpatrywała się w niego ze smutkiem oraz współczuciem, mówiąc to. Zupełnie jakby już przekreśliła szanse jego siostry na…
     - Cóż z tego? – warknął, ale po chwili opamiętał się. Westchnął, zirytowany na swój temperament. – Przepraszam – szepnął słabo. Potem spojrzał dziewczynie w twarz. – Muszę ją znaleźć, rozumiesz? Muszę – powtórzył z desperacją.
     - Dobrze, ale najpierw ja zajmę się twoją raną – odpowiedziała Sigrid nieugięcie.

     Dorian skrzywił się ze złością.
     - Nie – odrzekł hardo. - Nie i koniec. Nie spocznę póki nie odszukam mojej siostry. Żegnaj, Sigrid. – Skinął głową, po czym zaczął się oddalać.
     Dziewczyna niemal natychmiast zastawiła mu drogę.
     - Żegnaj, Sigrid?! – syknęła z groźnym błyskiem w oku, kładąc ręce na biodrach. – Po wszystkim… po tym wszystkim, co się nam wspólnie przydarzyło, przez co razem przeszliśmy, tyle masz mi do powiedzenia?! – Podniosła głos do krzyku. – Żegnaj?!
     Podeszła do niego tak blisko, że stykali się ciałami.
     - A jeżeli  nawet tamta noc nic dla Ciebie nie znaczyła… - powiedziała niebezpiecznie niskim tonem, który załamał się na moment. Dorian już otwierał usta, by zaprzeczyć, ale wściekła mina Sigrid uciszyła go od razu. -
 To ja jej nie zapomnę, nie chcę zapomnieć…
I nie pozwolę Ci odejść,
rozumiesz?!  Nie. Pozwolę.

     Mierzyli się wzrokiem, a w jej oczach płonął ten ogień, zaś znajoma elektryczność praktycznie trzaskała miedzy nimi i, Mahal,  ta dziewczyna kiedyś doprowadzi go do szału takim spojrzeniem…
     Cóż, przynajmniej Sigrid nie miała nic przeciwko, gdy namiętnie pocałował ją w usta
i nie przestawał dopóki obydwoje byli bez tchu. Dorian oparł swoje czoło o jej i próbował złapać oddech oraz opanować się.
     - Sigrid, moja droga Sigrid- wyszeptał. – Błagam cię, zrozum. Nic nie zatrzyma mnie na długo.
     Odsunął się od niej, oplatając jej twarz swoimi dłońmi. Na jej obliczu po raz kolejny malował się sprzeciw.
     - Proszę, zrób to dla mnie i nie próbuj mnie powstrzymać. To by było tylko bardziej bolesne dla nas obojga.
     - Ale…
     Uciszył ją przez położenie palca na jej wargach. Następnie zastanawiał się przez moment, po czym zdjął swój miecz z pleców. Wyciągnął go przed siebie, trzymając przedmiot w obu dłoniach.
     - Oddaję ci ten miecz, jako cząstkę samego siebie – rzekł. - Zatrzymaj go jako obietnicę… zwrócisz mi go, gdy wrócę.
     Wręczył klingę Sigrid, a ona wzięła ją niepewnie. Dorian przyjrzał się swojemu mieczowi po raz ostatni.
     - Miał być symbolem przyjaźni i miłości, a jedynie wylano nad nim tyle łez – powiedział
z zadumą.
     Jakby na zawołanie, oczy Sigrid zaszkliły się. Dorian uśmiechnął się delikatnie.
     - Nie płacz. – Wytarł łzy z jej policzków. – Jesteś silna.
     Później ucałował ją czule , po czym wyszeptał:
     - Novaer, meleth nín.
 
     I odszedł.
     Nie próbowała go zatrzymać.
     Gdy oddalił się od niej wystarczająco, odważył się zerknąć na nią po raz ostatni. Spojrzał za siebie przez ramię i ujrzał sylwetkę Sigrid, niemal ginącą wśród tłumu ludzi wokół, a jednak jakoś wyraźnie osamotnioną. Dziewczyna stała ze spuszczoną głową, wpatrując się w trzymany przez siebie miecz. Dorianowi przemknęło przez myśl, że klinga wyglądała… właściwie, gdy spoczywała
w jej nie stworzonych przecież do walki dłoniach. 
     A potem odwrócił się, wspomnienie jej widoku zachowując głęboko w pamięci.
     Niedługo później odnalazł Beorna, spacerującego w swojej niedźwiedziej formie po obrzeżach obozu. Kiedy zmiennoskóry dostrzegł Doriana, przybrał swą ludzką postać i dał mu mrożącą krew w żyłach reprymendę za wykradanie mu koni, a widząc przerażoną minę chłopaka, zaśmiał się.
     Dorianowi do śmiechu nie było, nie mógł nawet zdzierżyć tego dźwięku. Po tym wszystkim, co się stało, śmiech był… nieodpowiedni.
     - Beornie – powiedział stanowczo, nie ważąc się jednakże na ukazanie swojego zdenerwowania. – Chciałbym wiedzieć, gdzie dokładnie polegli Throin, Fili i Kili. Czy możesz mi powiedzieć?
     Uśmiech na twarzy ogromnego mężczyzny zblakł natychmiastowo, ustępując miejsca żalowi.
     - Umarli nieopodal strumienia, niecałe pół mili od bramy, przez którą wyszli. Łatwo zauważyć to miejsce, bo krasnoludy rozbiły naokoło jaskrawe sztandary.
     Dorian pokiwał głową, a następnie oddalił się bez słowa. Usłyszał, jak Beorn zawołał za nim, żeby na siebie uważał, lecz nie zwrócił na to szczególnej uwagi.
     Teraz potrafił skupić się tylko na jednym.
     Przez pobojowisko przedzierało się niełatwo, więc zbliżał się do celu ostrożnie, niezbyt spiesznie. Co więcej, spowalniała go rana w nodze, która znów zaczynała o sobie przypominać. Iść było mu trudno, a na dodatek coraz bardziej ciążył mu strach przed tym, co znajdzie... Te dwa słowa, które budziły w nim przerażenie jak nic innego – „szlachetna śmierć” – tylko one teraz przebrzmiewały mu w głowie. Mękę pogłębiała atmosfera panująca na otaczającym go polu bitwy – królowała grobowa cisza. Otaczało go tyle śmierci, powietrze było nią przesycone. Jedynymi oznakami życia były krzyki wron zbierających się na żer. Poza tym wszystko było martwe. Wzrastał w nim coraz większy niepokój. Znów miał przeczucie, które mówiło mu, że ten umarły zastój wokół nie wróżył nic dobrego.
     Kiedy dojrzał krąg szkarłatnych flag połyskujący w oddali, serce zaczęło kołatać mu się
w piersi, ręce drżeć, nogi miał jak z waty. Zdawał sobie sprawę, że musiał tam iść…
a jednak bał się, bał się tak bardzo jak nigdy wcześniej… ale Sybil tam czekała…
     Tak bardzo za nią tęsknił. Nie widział jej już od wielu godzin. Pragnął przytulić się do niej mocno i szeptać jedno słowo – „przepraszam”. Mówić ,,przepraszam, Sybil, przepraszam”
w kółko, jak mantrę.
     „Wybacz mi, Sybil, wybacz. Gdybym cię nie zostawił, może oni by nie umarli. Może ostatnie żyjące istoty związane z naszym domem w Ettinor, mamą i tatą by nie umarły… wybacz mi, wybacz, wiem, jak ciebie to boli”.
     - Wybacz mi, wybacz…
     Nawet nie zauważył, kiedy zaczął mówić do siebie.
     Znajdował się już bardzo blisko miejsca, gdzie polegli Dziedzice, ale siostry było ani śladu.
     Nie poczuł ulgi, a tylko większy strach. Gdzie mogłaby być jeśli nie tu? Przecież… nie, ona na pewno była gdzieś tutaj. Z rosnącą paniką skanował wzrokiem otoczenie
w poszukaniu jakiejś wskazówki, najmniejszego znaku, czegokolwiek…
     Dorian wrzasnął.

______________________________


No nie zabijajcie mnie, tak, wiem, że w gorszym momencie skończyć nie mogłam.

Po prostu nie byłam w stanie wyznaczyć lepszego miejsca na podzielenie rozdziału na dwie części

Część druga ukaże się za tydzień, także spokojnie.

Sindarin:
Uwaga! Zdania, przed którymi postawiona jest gwiazdka, są stworzone przeze mnie i nie dam sobie ręki uciąć za ich poprawność (jeżeli w ogóle możemy o takowej mówić
w stosunku do nieistniejącego języka).
- Alagos - sindarińska wersja imienia Dorian
- Abgerdhil -
sindarińska wersja imienia Sybil

- Daro, Alagos! - Stop, Dorian! -
Stój, Dorianie!
* Dartha
! - Wait! - Zaczekaj!
* Le minui - You’re alone -
Jesteś sam,
I van Abgerdhil? - Where’s Sybil? - Gdzie jest Sybil?
I van nîtheg? - Where’s your sister? - Gdzie jest twoja siostra?
Nîth nín ú-inev - My sister isn’t near me - Mojej siostry nie ma przy mnie,
I van he? - Where is she? - Gdzie ona jest? 
- Goheno nin, Hirlin - Forgive me, Hirlin -
Wybacz mi, Hirlinie, 

- Ú-iston - I don't know -
Nie wiem,

- Am man? - Why? -
Dlaczego?
- Novaer, meleth 
nín - Farewell, my love - Żegnaj, kochanie. 

Układanie moich własnych zdań po sindarińsku to była całkiem niezła zabawa, muszę przyznać. Zdania bazowe, które przetłumaczyłam na elficki, były oczywiście w języku angielskim. Do translacji skorzystałam z internetowych słowników sindarińskiego, a także wykazów zdań w tym języku użytych we "Władcy Pierścieni"i ze zbioru wyrażeń wykorzystanego przeze mnie już wcześniej. Przetłumaczenie opierało się w dużym stopniu także na domysłach i obserwacji, jak funkcjonują struktury wyrazowe w sindarińskim
w porównaniu do angielskiego. 


Czarna Mowa:

Hrizg, Stauki - Pain, Spark - Ból, Iskro,
- Hrizghai, Stauki zoob - Great pain, Spark of mine - Wielki ból, moja Iskro.  

Wiecie co, gdybym miała streścić  część rozdziału 11. to byłoby to coś na kształt - Dorian szuka, znajduje, traci, cierpi, nie jest sobą, drży i płacze. 
Jak dla mnie nic się nie dzieje. 
Możemy się umówić, że ten tekst powyżej potraktujemy jako jedną wielką retardację? Spowolnienie akcji przed ostatecznym rozwiązaniem...


~*~*+*~*~

PYTANIA ODWIECZNE I WIECZNE 

  1. Orkowie to stworzenia pierwouste czy wtórouste? 
  2. Czy elfy mają zakwasy? 
  3. Czy powietrze w Mordorze powoduje raka płuc? 
  4. Jakie tempo metabolizmu mają Hobbici? 
  5. Jaki skład chemiczny ma mithril? 
  6. Czy wargowie są stworami ukrykotelicznymi? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz