______________________________
Sybil.
Była tam.
Wśród odoru śmierci, leżała na dywanie usłanym z trupów orków, wargów, wilków
i goblinów. Jej ciało było lekko wygięte - brzuch miała uniesiony, nogi nieznacznie podkulone. Jej głowa była odrzucona mocno do tyłu, odsłaniając długą, poranioną szyję. Jedna ręka bezwładnie opadła na bok, wciąż ściskając łuk, a druga spoczęła na jej łonie.
Z którego wystawała strzała.
Przyspieszył kroku, by do niej dotrzeć. Potykał się o niezliczone truchła, nie raz się przewracając. Zaczął mieć wrażenie, że grunt usuwa mu się spod stóp. Wtedy właśnie zza chmur wychynęło zachodzące słońce, oślepiając go. Zatoczył się i przesłonił oczy dłońmi. Zmrużył powieki, nie chcąc oderwać spojrzenia od siostry ani na chwilę, pomimo ostrego oraz bolesnego protestu jego zmysłu wzroku, który w końcu zadowalająco się wyostrzył. Chłopak znów mógł dojrzeć szczegóły.
Zaparło mu dech w piersiach.
Promienie słońca zatopiły sylwetkę Sybil w cieniu, uwidaczniając tylko jej profil, ostro odcinający się od czerwieni nieba, która jakby lustrowała przelaną na bitwie krew. Mimo że ziemia była zewsząd pokryta grubą warstwą martwych ciał lub ich części, resztek broni oraz zbroi, tworząc jedną potworną, powykręcaną, najeżoną stalą powłokę, ona się z niej wyróżniała. Wyraźnie odcinała się od karykaturalnych, nieregularnych, odrażających kształtów wrogów, od bezkształtnych szczątków, od wszelkiego obrzydlistwa.
Od twarzy zaczynając, jej profil był jedną, gładką linią, nieskazitelną i idealną, której kreska mogłaby wyjść spod pióra jakiegoś wyśmienitego elfickiego rysownika. Delikatne kosmyki grzywki opadające na czoło. Prosty, zgrabny nosek, a potem rozchylone, ponętne usta. Podbródek odziedziczony po mamie, taki w sam raz, elegancka, łabędzia szyja, ramiona kryjące ogromną siłę. Małe, kształtne piersi, płaski brzuch z uwypukleniem na podbrzuszu, zgrabne nogi i nieduże, ciche stopy.
Sybil była obrazem subtelności, a jednoczesnej potęgi, eterycznego piękna, które emanowało boską harmonią.
Zaburzoną przez jeden element.
Strzała.
Wżerała się w całość kompozycji niczym złośliwa drzazga, na kawałeczki roztrzaskując perfekcjonizm tego widoku. Bezlitośnie rozdzierała na pół wszelkie nadzieje Doriana, że tylko bajka, że widzi jedynie jakieś malowidło z księgi opowiadającej dzieje z Drugiej Ery, kiedy to miało miejsce wiele śmierci podobnych do tej, a herosi legli podczas bitew z siłami Wroga.
Wiele śmierci podobnych do tej.
- Nie.
Jego szept był tak cichy, tak słaby. Owa próba zaprzeczenia zdawała się być zduszona przez ogrom tragedii wokół. Przytłoczona. Zmiażdżona.
Na jego klatce piersiowej znów złożony był ten niewidoczny ciężar. Dorian się dusił. Powietrza… potrzebował powietrza…
Głębokie oddechy. Wdech, wydech… wdech i wydech… wdech, wydech, wdech… ale nie, jego płuca wciąż wydawały się mu puste. Sybil… siostra była mu potrzebna jak powietrze. Uderzyła go fala gorąca, paniki.
Ona umarła.
„Sybil nie… ona nie mogłaby”.
Ależ oczywiście, że tak, ty głupcze.
Machnął ręką, odpędzając Głos niczym stado natrętnych much.
Był już blisko, znalazł się tuż przy niej. Dopiero wtedy zauważył, że z kącików ust Sybil spływał jej po policzkach zaschnięty strumyczek krwi, całe jej ubranie było poszarpane,
a w miejscu, gdzie grot wbił się w podbrzusze, jej strój był splamiony na czarno.
Krew.
Sereg.
Dumû.
Yár.
Gijak.
Wszędzie tylko krew. Intensywny, żelazawy smród posoki uderzył w nozdrza Doriana, pociągając go na wymioty. Zakręciło mu się w głowie, po czym upadł na kolana przy siostrze.
Z jej rany popłynęła rzeka krwi, tak intensywna, że miałam wtedy wrażenie, że nana jest jej źródłem. To nie była tylko jej krew - należała także do naszego nienarodzonego rodzeństwa, więc była to po części krew taty. A skoro mamy i taty, to i moja, i twoja. Cała nasza rodzina wykrwawiała się i umierała od tej rany.
„Od twojej rany umarliśmy my wszyscy” – pomyślał, z wysiłkiem patrząc na nieruchomą twarz Sybil. Łzy przesłaniały mu wizję. „To nie była tylko twoja krew. Była po też części
i moja, mamy, taty, naszego rodzeństwa... Krew twojego dziecka… Filiego, a zatem też Kiliego, i Throina, Dis… nas… wszystkich”.
Wszystkich, stracił ich wszystkich.
Nie miał już nic, i to było dla niego zbyt wiele, zbyt wiele do zniesienia…
Chwycił siostrę za ramiona, jakby była jego ostatnim ratunkiem przed odejściem od zmysłów, po czym podniósł lekko jej tułów, głowę kładąc na przedramieniu. Trzymał Sybil jak małe dziecko kołysane do snu i czekał, aż się obudzi... Bo przecież spała.
Tak, ona tylko… spała. Odpoczywała.
Na jej twarzy zastygł grymas cierpienia, lecz błogi uśmiech wykrzywił wargi, jakby duchem znajdowała się w lepszym miejscu. Trochę jakby spała.
- Obudź się - wychrypiał, nagle stając się niezdolnym do mówienia.
Nic nie odpowiedziała. Cóż, Sybil od zawsze była śpiochem, a tylko coś bardzo ważnego mogło sprawić, żeby wstała z łóżka wcześnie. Zatem Dorian czekał cierpliwie, aż siostra w końcu się zbudzi.
Lecz ona uparcie pozostawała nieruchoma, zupełnie jakby… bez życia?
Życie za życie.
Ale to nie mogła być prawda, nie mogła… To się nie mogło zdarzyć. Nie miało prawa zdarzyć. Dorianowi nigdy nawet nie przyszło to głowy, że on i siostra mogliby zostać rozdzieleni w… w taki sposób. Przecież od zawsze byli nierozłączni… Zachowywali się tak samo, myśleli tak samo, nawet ich serca biły w tym samym rytmie…
Chłopak przyłożył głowę do piersi siostry i nasłuchiwał.
Oddałby wszystko, by nie usłyszeć tej ciszy.
Nie… Niemożliwe, niemożliwe, niemożliwe. NIEMOŻLIWE, NIEMOŻLIWE, NIEMOŻLIWE.
To jedno słowo wzrastało w nim, przybierało na sile, opanowywało razem
z rozpaczą, zastępowało bicie serca Sybil…
Dorian zwariował. Słyszał w głowie okropny krzyk. To był… krzyk Kory, kiedy patrzyła na śmierć Brandona... Mama krzyczała i on krzyczał, tak to on krzyczał, kiwając się
w przód i w tył.
Spojrzał na Sybil przez łzy, a ona pozostawała taka obojętna.
- TY TCHÓRZU! – ryknął na całe gardło, potrząsając nią. – MYŚLISZ, ŻE TAK PO PROSTU SOBIE UMRZESZ I MNIE ZOSTAWISZ?!
I Dorian płakał oraz wrzeszczał jeszcze długo, ogarnięty rozpaczą, wściekłością,
a także bezradnością. Bezradnością, której tak bardzo nienawidził…
O nie, on tak tego nie zostawi. Sprawi, że Sybil poczuje, jak on cierpiał.
Nie wiedział jeszcze jak… ani gdzie…
Rozejrzał się wokół z lekką dezorientacją. Był pewny, że musiał stąd odejść i zabrać stąd siostrę, tyle, że nie miał gdzie pójść.
Dokąd się skierować? Nie miał pojęcia.
Półprzytomnie spojrzał w górę, jakby oczekując, że odpowiedź zostanie zesłana mu
z nieba. Ujrzał wielkie stado wron i innego ptactwa krążące tuż nad nim. Sprawiały wrażenie, jakby to na niego patrzyły, czekały na jego następny ruch.
Dorian skrzywił się. Potrzebował… prywatności. Nie chciał robić czegokolwiek będąc obserwowanym, otoczonym przez trupy, przez ich martwe twarze spoglądające na niego. Nic więcej na tym pobojowisku nie może się zdarzyć. To wystarczy.
Z krótkim kiwnięciem głową oraz mocnym postanowieniem, Dorian podniósł siostrę
z ziemi. Sprawiło mu to wiele trudu.
"Kiedy ona się zrobiła taka ciężka?"- zdumiał się w myślach. Poczuł niemal zabójcze ukłucie w sercu, gdy odpowiedział sobie, że przecież nie tylko Sybil niesie. Mroczki zatańczyły mu przed oczami i zatoczył się. Palący ból z uda rozprzestrzeniał się na całą lewą nogę, sprawiając, że odmawiała ona posłuszeństwa. Zacisnął zęby, powstrzymując krzyki cierpienia. Każdy krok był koszmarem. Dorian był bliski omdlenia z bólu. Wiedział, że to ostatni moment, kiedy ktoś mógłby skutecznie spróbować go wyleczyć. Chłopak powinien udać się do elfów i prosić o pomoc. Athelas najpewniej załatwiłby sprawę.
Athelas, królewskie ziele, które w dobrych rękach mogło zdziałać cuda…
Nie. Athelas zbyt przypominał mu o elfach. O ich cudnych twarzach, głosach oraz uśmiechach. Myśl o athelasie przywracała zamglone wspomnienia szczęśliwych chwil spędzonych w Leśnym Pałacu.
Athelas był wykluczony. Teraz nie istniało dla Doriana szczęście.
Dorian przystanął i zmarszczył brwi. Zastanawiał się, czym tak dokładnie jest szczęście. Słowo brzmiało mu jakoś obco. Miał wrażenie, że zapomniał jego znaczenia.
Ale to nieistotne. Świat wokół był pusty. Chciał opuścić to miejsce… pole bitwy, na którym odebrano mu wszystko. Miejsce skalane jego hańbą i tragedią.
Kiedy dostawał nauki o historii Ardy, dowiedział się, że rasa ludzka zwykła nieświadomie zwracać swe oczy, myśli oraz kroki ku Zachodowi – tam, skąd przybyli. Jednakże Dorian czuł pociąg w zupełnie inną stronę. Skierował się na Wschód. Nie potrafił tego wyjaśnić, ale coś pchało go w tamtym kierunku. Chłopak znajdował się na skraju wyczerpania, ale w owym natrętnym pragnieniu podążania ku Wschodowi znajdował
w sobie jeszcze energię, nawet na wchodzenie pod górę, gdyż teren wkrótce zaczął się wznosić.
A zatem gdzieś szedł. To jedyne, co wiedział, co chciał wiedzieć. Ten marsz był cierpieniem, na które zasłużył. Każdy ruch był piorunującym bólem, ostrym, oślepiającym białym światłem.
Kolejny krok. Jeszcze jeden. I następny. Potem, będąc już bliski utraty przytomności, Dorian pozwalał sobie na chwilę oddechu. Później męka powtarzała się znowu. I znów.
I znów. I raz jeszcze.
Ból był już nie do zniesienia.
Ból jest twoim przyjacielem. Dzięki niemu wiesz, że żyjesz.
Zatrzymał się na moment, marszcząc brwi. Ktoś kiedyś mu to powiedział… ale kto, tego już nie pamiętał.
Potrząsł głową i rozejrzał się wokół. Zamrugał z zaskoczenia, odkrywszy, że naokoło panował mrok.
Ponadto zdumiał się, gdy zauważył, że kroczył już po płaskiej ziemi. Zaszedł dosyć daleko. Dorian niewiele mógł dojrzeć w ciemności, ale nawet nie musiał spoglądać w lewo, by nie zdać sobie sprawy z obecności potężnej Samotnej Góry. Nadal była pełna smoczego jadu.
Chłopak zadrżał, gdyż dopiero teraz, na pustkowiu, odczuł, jaka wrogość biła od otaczającej go krainy. Ta świadomość niemal zwaliła go z nóg.
Był słaby, musiał odpocząć.
Usiadł na ziemi, siostrę ostrożnie kładąc przed sobą.
Zewsząd napierała na niego ta okropna cisza oraz nienaturalny spokój.
Był sam.
Nie wiedział, co ze sobą począć. Nie miał już energii, by iść.
A więc… zostać?
Pokręcił głową.
Jak mógłby tak po prostu zatrzymać się tutaj? I… zostawić Sybil? Żyć dalej bez niej…
To przecież nie było możliwe.
Nie dla niego…
A jednak ona miała czelność odejść… Dlaczego?
Kiwał się w przód i w tył, z oczami wpatrzonymi w dal.
- Dlaczego mnie zostawiłaś? – zastanawiał się na głos. – Czy chodzi o coś, co zrobiłem, powiedziałem? A może… o to, czego nie powiedziałem?
Ale Sybil tylko milczała, uparcie tak jak zawsze, kiedy sobie coś umyśliła. Nie znosił tego jej niemalże krasnoludzkiego uporu. Czasem go to niezwykle denerwowało.
- Odpowiedz mi! – wysyczał wściekle. – Odpowiedz! Czy coś zrobiłem nie źle? Czy czegoś nie zrobiłem?
Ona nic nie odparła.
- Ach, zatem wybierasz milczenie – warknął. Wpatrywał się w nią intensywnie, lecz ona zdawała się nie czuć na sobie jego spojrzenia. Oderwał wzrok od jej twarzy, tylko na moment, bo on już nie mógł… tego znieść… jej twarz była blada, tak chorobliwie, trupio blada. Nie mógł na nią patrzeć, a tak jak zawsze gorąco tęsknił za jej widokiem, teraz nie potrafił wytrzymać… widzenia jej tak bardzo…
Martwej.
Sybil nie żyje, nie żyje, nie żyje… NIE …
Nie mógł złapać tchu, kręciło mu się w głowie i miał gorączkę. Powoli odchodził od zmysłów, a to wszystko przez…
Spojrzał na Sybil z furią i ryknął:
- JAK MOGŁAŚ MI TO ZROBIĆ, JAK MOGŁAŚ MNIE ZOSTAWIĆ?! NIENAWIDZĘ CIĘ, NIENAWIDZĘ, SŁYSZYSZ?! TCHÓRZ, ZDRAJCZYNI, MORDERCZYNI!
Zabiła dziecko. Zabiła własne, nienarodzone dziecko.
Zdradziła go, stchórzyła. Zostawiła go samego. Kłamała. Mówiła, że nigdy tego nie zrobi. Przyrzekała na wszystko i złamała swoje śluby.
A czy ty jesteś bez grzechu, Stauki?
Poczucie winy nagle spadło na niego, przygniotło niczym lawina.
Myślami cofnął się wstecz, do wydarzeń na bitwie i zrozumiał…
Całe to nieszczęście, ta tragedia… to przez niego. Tak naprawdę wszystko było jego winą.
Wszystko. Jego. Winą.
Tak naprawdę to on był kłamcą. Mordercą. Zdrajcą.
To on… On…
Dorian drżał. Jak miał nie ugiąć się pod ciężarem tylu istnień przerwanych, tylu oczu na zawsze zamkniętych i śmiechów na zawsze uciszonych, tych najdroższych jemu samemu…
Zrozumiał, że nie było już nadziei, na nic. Skoro, wszystko, co dobre, odeszło ze
świata, nic nie skończy się dobrze…
Jak miał dalej funkcjonować ze świadomością o konsekwencjach swoich czynów?
Nigdy nie zostanie mu wybaczone… Dorian sam sobie nie wybaczy.
Nigdy. Na wieczność będzie nienawidził siebie za to, co zrobił.
A wieczność była tak długim czasem.
Syn Brandona nie przypominał sobie, aby w jego życiu kiedykolwiek zdarzył się mroczniejszy moment. Nie pamiętał bycia pogrążonym w gorszej beznadziei. Ciemność znów go pochłaniała, chłopak zapadał się w niej. Owo uczucie było mu aż nadto znane. Zareagował na nie odruchowo. Mimowolnie, z jego zaschniętego gardła wydobył się cichy, chrapliwy śpiew.
Jak miał dalej funkcjonować ze świadomością o konsekwencjach swoich czynów?
Nigdy nie zostanie mu wybaczone… Dorian sam sobie nie wybaczy.
Nigdy. Na wieczność będzie nienawidził siebie za to, co zrobił.
A wieczność była tak długim czasem.
Syn Brandona nie przypominał sobie, aby w jego życiu kiedykolwiek zdarzył się mroczniejszy moment. Nie pamiętał bycia pogrążonym w gorszej beznadziei. Ciemność znów go pochłaniała, chłopak zapadał się w niej. Owo uczucie było mu aż nadto znane. Zareagował na nie odruchowo. Mimowolnie, z jego zaschniętego gardła wydobył się cichy, chrapliwy śpiew.
A Elbereth Gilthoniel
silivren penna míriel
o menel aglar elenath!
o menel aglar elenath!
Na-chaered palan-díriel
o galadhremmin ennorath,
o galadhremmin ennorath,
Fanuilos, le linnathon
nef aear, sí nef aearon!
A Elbereth Gilthoniel
o menel palan-díriel,
le nallon sí di'-nguruthos!
A tíro nin, Fanuilos!
A! Elbereth Gilthoniel!
silivren penna míriel
o menel aglar elenath,
Gilthoniel, A! Elbereth!
Jego pieśń utonęła w ciszy, bez najmniejszego odzewu. Modlitwa do Elbereth nie dała mu żadnego komfortu. Z tego powodu jego myśli powędrowały do wspomnień dobrych czasów, a on nie miał nad tym kontroli. Przypomniało mu się wiele miłych chwil spędzonych w Ettinor, a także w Mrocznej Puszczy pod opieką elfów…
Nieświadomie zasięgnął pamięcią do dnia, kiedy Sybil dostała łuk od Belega…
Bolało.
To uczucie jakby uderzono go czymś w twarz przywróciło Doriana do rzeczywistości. Na wpół oszalałe spojrzenie chłopaka spoczęło na siostrze i na strzale wystającej z jej łona.
Nagle ogarnęła go nieopanowana wściekłość na widok tej… tej orkowej … drzazgi.
Jeden strzał, jedno brzdękniecie cięciwy, moment krótszy od mrugnięcia okiem obrócił w niwecz tak wiele.
Dorian skrzywił się z furią, po czym z determinacją przystąpił do wyjmowania strzały
z podbrzusza Sybil drżącymi dłońmi. W trakcie owej czynności wydawał z siebie nieartykułowane dźwięki złości i obrzydzenia zarazem. Starał się nie myśleć o tym, że grot przebił nie tylko ciało jego siostry. Że teraz, kiedy go usuwał, grot przechodził także przez…
Wkrótce Dorianowi udało się dopiąć swego. Chłopak uniósł zakrwawioną strzałę na wysokość oczu i przyjrzał jej się, po czym cisnął drzazgę jak najdalej od siebie z okrzykiem odrazy. Później dyszał ciężko przez kilka minut, próbując opanować napady nudności.
Gdy wreszcie uspokoił się odrobinę, znów patrzył na Sybil.
„Zginęła od własnej broni” – pomyślał gorzko. „Oddała życie w obronie najbliższych”.
Umarła zupełnie jak ich matka.
Uświadomienie sobie tego faktu to było więcej niż Dorian mógł znieść. Głowa już bolała go od płaczu, ale mimo to z jego oczu wypłynęły rzewne, palące łzy.
Nie wszystkie łzy są złe, tak? Nie, nie te łzy, które właśnie ronił. One były jedynymi, których nigdy by nie mógł znieść. Nie zniesie tych łez. Nie zniesie płaczu po umarłej Sybil.
A jednak one wciąż płynęły, nieustannie skapywały mu z policzków, parząc skórę jak trucizna, po czym wsiąkały w ziemię. Kiwał się w przód, w tył, w przód, w tył, nieustannie trząsł się oraz szlochał, a od płaczu zachrypł mu głos w zaschniętym gardle. Ból głowy doprowadzał go do szału i niech to już…
„Przestań”.
Niech to po prostu… przestanie. Miał już dość. Serdecznie dosyć bólu fizycznego oraz psychicznego, miał po uszy cierpienia oraz straty, i tego uczucia w sercu, jakby zostało ono rozerwane na kawałeczki prze utratę ukochanych osób…
- Zabierz to ode mnie, zabierz - łkał, szepcząc maniacko. Jego głowa była bliska eksplozji z bólu... jak wszystko. Napadło go odczucie, że ten ból zaraz rozsadzi go od środka…
- Nie – wymamrotał półprzytomnie. – Nie, Thorinie – wyjąkał z trudem, a palące łzy płynęły mu po policzkach. – Ból nie jest moim przyjacielem.
To go wyniszczało, a Dorian już doprawdy, doprawdy nie miał siły. Nie miał siły z tym walczyć.
Był wyczerpany.
Stracił Sybil, która w jakiś sposób zdawała się być jego siłą życiową. Był słaby bez niej. Za słaby.
Zerknął na siostrę, ale ujrzał tylko martwe ciało. Jego siostra już nie istniała wśród żywych.
Dorian gwałtownie odwrócił wzrok od trupa i odczołgał się na odległość paru kroków. Zakręciło mu się w głowie. Dostał napadu silnych nudności. Po chwili zwymiotował resztkami czegokolwiek, co miał w żołądku. Później padł na ziemię, pozbawiony nawet krzty energii. Jego ciałem wstrząsały lekkie konwulsje, bardzo też chciało mu się pić. Bezradnie rozejrzał się wokół, lecz oczywiście w pobliżu nie znajdowała się ani kropla wody. Chłopak jęknął boleśnie, po czym z najwyższym trudem podniósł się i powoli poraczkował z powrotem tam, gdzie od zawsze było jego miejsce. U boku Sybil. Położył się przy niej i, dysząc ciężko po ogromnym wysiłku, patrzył w niebo, nic nie widząc, przytłoczony beznadzieją.
Co miał ze sobą zrobić?
Był zupełnie sam, otaczała go cisza. Osaczony pustką. Nie chciał tego. Chciał pozbyć się napierającej na niego ciemności.
Były na to sposoby?
Chyba czytał gdzieś o tym… o spaczonej przez Morgotha religii płomienia Anoru,
w istocie będącą czarną magią, która obiecywała zwycięstwo nad Łaską Ilúvatara
w zamian za odpowiednią ofiarę…
To prawda, Stauki…
Były sposoby.
Życie za życie.
Jego ręka mimowolnie powędrowała w kierunku sztyletu od Erlonda, który miał uczepiony u pasa.
Wyjął ostrze z pochwy i przyjrzał się mu, zachwycając się nad sposobem, w jaki połyskiwało w mroku nocy. Klinga była piękna, zabójczo piękna… tak cudnie, kusząco ostra… kojąco zimna…
Niczym balsam na jego rany. Wszystkie jego rany.
Dorian przestał oddychać na moment, jego ciało znieruchomiało, a palce spoczęły na ostrzu, w które wpatrywał się intensywnie przez czas jakiś. Potem przyjrzał się pochwie sztyletu, muskając klejnoty układające się w płomienie umieszczone na jej krańcach.
Iskra.
Ozdobne kamienie na pochwie sztyletu Sybil wyglądały jak wiatr.
Ostatni Powiew.
A jego miecz w istocie okazał się być dann hen morn...
Dorian niemal zaśmiał się z przekąsem.
Skoro nie ma Ostatniego Powiewu, nic już nie podsyci Iskry.
Najwyraźniej takie przeznaczenie zostało dla niego wybrane.
Ale czy byłby w stanie…?
Zmarszczył brwi, zastanawiając się głęboko.
Czy tego naprawdę by chciał? Czy czegoś takiego pragnęliby dla niego jego matka, ojciec, jego Słońce, król, bracia, no i siostra?
Serce mówiło mu, że to jedyny sposób, w jaki powinien skończyć. Niegodnie, w hańbie. W głębi duszy wiedział, że to jedyna rzecz, która mu pozostała. A jednak bał się. Był przerażony. Potrzebował osoby, która dodałaby mu otuchy, pocieszyła… Że po wszystkim będzie dobrze, lepiej.
Nie było jednak przy nim nikogo. Nikogo prócz…
Dorian po kilku próbach dał radę podnieść się do pozycji siedzącej. Potem wziął Sybil
w ramiona i przytulił się mocno do jej zimnego, sztywnego ciała.
- Wróć do mnie – powiedział, jakoś nieśmiało ważąc się na błagalny ton. – Wróć do mnie, melda neth. Wróć do mnie, proszę. Sybil, proszę… wróć do mnie. Obiecałaś być przy mnie.
Ale przecież jego siostra nie była jedyną, która nie dotrzymała obietnicy. On sam złamał słowo, nie dotrzymał przysięgi, zawiódł ją… I to przez niego, cała tragedia była jego winą… Gdyby nie jego żądza zemsty, tak wiele istnień by przetrwało… A Sybil…
- Sybil – załkał znów, cichutko. Nieskończoną ilość razy wymawiał to imię na nieprzeliczoną ilość sposobów, lecz teraz dotarło do niego, jak bardzo kochał owo słowo. – Wróć do mnie, bo inaczej ja pójdę do ciebie. – Nie brzmiało to jak pogróżka, tak jak zamierzał, a tylko umęczony lament. – Wróć do mnie, bo… bo jak nie, to ja… ja to skończę.
Może tego właśnie potrzebował… tak, on naprawdę tego potrzebował. Końca. Nie dany mu on został przez Los… więc sam go sobie weźmie. Koniec bólu. Koniec pustki. Koniec strachu. Wszystko przeminie…
„Boe naid bain gwannathar, boe cuil ban firitha” - w Rivendell często to powtarzano,
i choć było to samą prawdą, on nigdy nie lubił myśleć w ten sposób, lecz teraz przyniosło mu to odrobinę ukojenia. Taka była kolej rzeczy, musiał temu zaufać.
- Ú i vethed, nâ i onnad - wyszeptał, patrząc w nocne niebo.
Mimo owego niewielkiego pocieszenia, Dorian bał się tego, co miało zaraz nastąpić. Panicznie obawiał się mimowolnie ogarniającego go chłodu Śmierci.
Tak, musiał z tym skończyć, nawet jeśli nie miał pewności, czy znajdzie w sobie wystarczająco energii na owy czyn.
Mój biedny chłopcze… jesteś taki młody… Tak okrutnie młody… Siła i wiek twego ducha znacznie przerasta wiek oraz możliwości twego ciała… Jesteś w nim więźniem… Ale ty masz, masz siłę, by się uwolnić.
„Nie jestem twój” Dorian odparł z odrazą. „Robię to dla Sybil”.
Dla niej wszystko.
Dygocąc agonalnie, starannie położył ciało siostry na ziemi, po czym dźwignął się na klęczki.
„Ae ú-esteliach nad, estelio veleth”.
To wystarczyło.
Wycelował sztylet w klatkę piersiową.
Cztery…
Do końca życia bez Sybil wcale nie musi być tak długim czasem…
Trzy…
Ostrze było takie zimne, tak zimne… było tak pewną śmiercią …
Dwa…
Jego miłość do siostry była od niej silniejsza, zaraz to udowodni.
Jeden…
Siedem Gwiazd Elebereth odbiło się w klindze.
- A! Elbereth! - wykrzyknął.
Ręka nawet mu nie drgnęła, kiedy z całej siły wbił ostrze prosto w serce.
Chłopak wrzasnął na doznanie śmiertelnego pocałunku stali.
Padł na twardy grunt tuż obok siostry, ściskając ją za rękę, a w drugiej dłoni nadal trzymał sztylet.
Świat wirował. Dorian poczuł się nagle niezwykle lekki, jakby ulatywał w przestworza,
a jednocześnie zapadał się w ciemność, która w końcu wygrała i pochłonęła go na zawsze.
***
Kilka dni później pewien wędrowiec przechodził tamtędy, nieopodal zbocza
Samotnej Góry. Zobaczył niepochowane martwe ciała dwójki młodych ludzi i jego
serce ścisnęło się z żalu na widok ich splecionych dłoni. W litościwym hołdzie ułożył stos kamieni na trupach Doriana i Sybil, tworząc kurhan. W zamian za tę przysługę odebrał im sztylety od Elronda oraz wszelką broń, jaką mieli przy sobie, po czym ruszył dalej w świat.
Grobowiec rodzeństwa został szybko porośnięty przez mech, a później soczysto zieloną trawę. Naokoło wyrosły drzewa, tworząc idealny okrąg strażników, który po niedługim czasie powiększył się do rozmiarów lasu. Miejsce ich spoczynku stało się odosobnione. Szmer strumienia, który wybił nieopodal i z dwóch stron opływał grób, jak również śpiew ptaków, brzmiały tam zawsze słodko, wzruszająco, zarazem niewypowiedzialnie smutno. Drzewa szeptały dziwne rzeczy, ale nie dotarł tam żaden z tych, którzy potrafiliby te ciche słowa zrozumieć, zanim wszyscy odeszli ze świata. Każdy zaś, kto tam trafił, od razu zauważał tajemniczą roślinę, która oplotła mogiłę - drobne, liczne, białe kwiaty. Sekretem pozostaje jak symbelminë zakorzenił się w tamtym miejscu, które wkrótce nazwano Kręgiem Smutku.
Lecz to nie koniec historii Doriana i Sybil oraz ich przodków, gdyż dzieje zawsze znajdą sposób, by zatoczyć koło, niemające początku ani końca. Przetrwał jeszcze jeden ślad istnienia tych ludzi, który odcisnął swoje piętno na świecie bardzo wyraźnie, a Życie za życie znalazło swoją kontynuację w innym życiu.
______________________________
Sindarin:
- Sereg - Blood - Krew
- Boe naid bain gwannathar, boe cuil ban firitha - All things must pass away, all life is doomed to fade - Wszystkie rzeczy muszą odejść, każde życie jest skazane na przeminięcie
- Ú i vethed, nâ i onnad - This is not the end, it is the beginning - To nie jest koniec, to początek
- Ae ú-esteliach nad, estelio veleth - If you trust nothing more, trust love - Jeśli nie ufasz niczemu więcej, zaufaj miłosci
Khuzdul/ Quenya/ Czarna Mowa:
- Dumû/ Yár/ Gijak - Krew
Pisanie tego rozdziału było chyba najtrudniejszym wyzwaniem, z jakim musiałam się zmierzyć w trakcie pisania całej tej przeklętej fanfikcji. Z całych sił odwlekałam dodawanie choćby jednego nowego zdania.
Mam teraz drobne wrzuty sumienia dotyczące tego, w jaki sposób postąpiłam z Dorianem. Sybil jakoś nigdy nie było mi bardzo szkoda.
Być może to był mój największy problem.
Ale w końcu mam to wszystko za sobą.
Jak dla mnie, Dorian nie mógłby skończyć inaczej.
I to nie jest koniec całej historii... To dopiero początek.
Chociaż pod powyższym rozdziałem nie ma magicznego napisu "KONIEC" to można
w pewien sposób traktować go jako zakończenie historii o Dorianie i Sybil, tych draniach, przez których nie wysypiam się od bitego półtora roku. Następny rozdział jest przejściem między "Życie za życie" a "Peryár" i należy do obu opowieści. Dlatego też postanowiłam, że wyjaśnienia, dlaczego sprawy potoczyły się tak a nie inaczej, oraz moje uwagi dotyczące paru innych rzeczy, a także ogromne podziękowania, które należą się niektórym osobom, znajdą się dopiero w poście opublikowanym po kolejnym rozdziale.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz