środa, 27 sierpnia 2014

Rozdział 9.

Ok, radzę się przygotować. Pod linią znajduje się tekst, który najbardziej prawdopodobnie może zostać odebrany jako... wstrząsający.
To mi nie przyda popularności.
Nope.
Poza tym, omijając to, co się w tym rozdziale dzieje, opisy, Szymborską cytując, "dupy nie urywają".
______________________________

     Jego widzenie świata zwęziło się tylko do tej jednej istoty, którą postanowił zgładzić za wszelką cenę.
     Orkowie nigdy nie grzeszyli rozumem ani umiejętnościami, lecz ten był odrobinę inny.
     Na początku zataczali koła, mierząc do siebie, a jego uśmieszek nie stopniał ani trochę pod wpływem płonącego spojrzenia Doriana. Od czasu do czasu wykonywał sfałszowane zamachnięcia. Chłopak reagował automatycznie, chcąc je odparować. Morderca go sprawdzał.
     - Całkiem dobrze się ruszasz - powiedział kpiąco.
     Skoro dla jego przeciwnika cały pojedynek nosił rangę zabawy, uciesznej możliwości poniżenia, a dopiero później zabicia…
     „Dobrze, zagrajmy w twoją grę” - pomyślał Dorian.
     Teraz, gdy miał je w garści, nie pragnął kończyć z życiem tego orka zbyt szybko.
     Och nie, to w istocie będzie zabawa, podniecające balansowanie na granicy śmierci, na krawędzi kontaktu z jego klingą.
     To będzie czysta rozrywka - danie mu nauczki za śmiertelne postrzelenie w łono ciężarnej kobiety. Jego matki, noszącej pod sercem bliźnięta.
     Zaczęło się mało gwałtownie. Ograniczył się do dokuczliwego draśnięcia w ramię, jak również zmniejszającego sprawność dźgnięcia w udo.
     Dorian śmiał się, robiąc mylące uniki czy przewroty, raz będąc z orkiem twarzą w twarz, by w następnej sekundzie znaleźć się za jego plecami.
     I śmiał się, obserwując wzrastającą frustrację przeciwnika, podczas gdy on wykonywał skoki, piruety, pochylenia. Tańczył, umykając wrogiemu ostrzu zaledwie o cal.
     Dorian śmiał się, odsłaniając orkowi jego styl walki, który każdy, kto go ujrzał, nazywał spektakularnym i niezwykłym.
     Morderca uczył się powoli, kawałek po kawałeczku, cios po ciosie. 
     Z początku Dorian w pojedynkach zachowywał się jak nauczyły go krasnoludy -
z szorstkością górskich szczytów, kamiennym opanowaniem, chłodnym niczym skały kalkulowaniem, jednocześnie czerpiąc niekończącą się siłę z wewnętrznego ognia gniewu, gorącego i wiecznego jak kuźnie Mahal.

     Spotkanie elfów sporo zmieniło. Przejął ich grację oraz elegancję. Jego ruchy znacznie się wygładziły i przyspieszyły, nie tracąc jednak nic z pierwotnej mocy. Walka stała się tańcem śmierci, najwyższą formą sztuki, jaką mogło stworzyć jego ciało.
     Więc dawał się ponieść przypływowi władzy nad innymi bytami, jaką miał, dzierżąc miecz ojca. Każde życie, które ugasił, miało widowiskowe zakończenie. Robił to, jak tylko chciał - twardo lub delikatnie, ciężko albo lekko, szybko, a zarazem wolno, dając swoim ofiarom dogłębną świadomość końca, lecz upijając się w jej niedługim trwaniu.    
     Dorian całkiem nieźle się bawił, podczas gdy ork zupełnie przeciwnie. Stwór stawał się coraz bardziej wściekły z każdą upływającą minutą.
     - Pożałujesz dnia, w którym cię matka suka na świat wydała, dzieciaku! - wrzasnął.
     Tego było za wiele. Dorian dał się ponieść furii. Nie była to zimna furia, mroźna
i zabójcza, którą opanowali jedynie Pierworodni. Całkowicie targnęła nim wściekłość, tak że aż został nią niemal zaślepiony. Nikt nie będzie nazywał w ten sposób dzielnej, cudownej Kory!

     Nie daj się ponieść emocjom. Zdradzą cię nim się obejrzysz. Musisz pozostać skupiony tylko na walce. Musisz wypracować panowanie nad sobą.
     Przypomniała mu się jedna z rad Filiego, którą otrzymał na początku nauki walki na miecze. Zignorował to. Ten Ogień cały czas w nim płonął i Dorian nie zamierzał się Mu przeciwstawiać. Jego ruchy stały się gwałtowniejsze i mniej przemyślane.  
     Dlaczego tak wymachujesz mieczem? To zupełnie niepotrzebne. Przestrzeń na wyciągnięcie ręki jest jedyną, którą musisz ochraniać. Broń trzymaj jak najbliżej siebie, inaczej szybko stracisz kontrolę.
     I najważniejsze: znaj swoje limity. Niech ci nigdy przez myśl nie przejdzie, że jesteś niepokonany. Nikt nie jest.
     Nie traktuj przeciwnika schematycznie. Do każdego z osobna podchodź z nową uwagą. Jeżeli nie potrafisz odnaleźć i wykorzystać jego słabych punktów od razu, postaraj się nie spieszyć z tym zbytnio. Przez nieostrożność możesz ujawnić swoje własne słabości.

     Popełnił wszystkie błędy, które tylko były możliwe. Zignorował wszelkie wskazówki, które mu dano.
     Zapłacił za to.
     Chwila nieuwagi i poczuł palący ból w swojej nodze.
     Syknął z bólu, łapiąc się za ranę. Rozcięcie po spodniej stronie lewego uda krwawiło, niezbyt obficie, ale wystarczająco, by stworzyć zagrożenie dla zdrowia. Co więcej, obrażenie to znacznie zmniejszało jego sprawność.
     Zabawa była skończona. Będzie musiał zabić orka, nim ten zrobi to pierwszy. 
     Morderca zaprzestał atakowania, jakby łaskawie dając Dorianowi czas na pozbieranie się. Kiedy chłopak przyjrzał się dłoni, którą przyłożył do rany, zrozumiał dlaczego.
     Krew mieszała się z ciemną trucizną, która najwyraźniej była zaaplikowana na ostrzu orka.
     Dorian wiedział, że miał jeszcze sporo czasu, zanim rozpoczną się długie, okropne męczarnie, które bez pomocy medycznej doprowadzą do śmierci.
     Postanowił wykorzystać pozostałe mu godziny jak najlepiej. Spojrzał na przeciwnika, by zobaczyć jego oblicze promieniujące tryumfem. Mocnej zacisnął zęby i zadał kolejny cios.
  

***
     I na wszystko, co mi na tej dobrej ziemi drogie, przyrzekam chronić ich od wszelkiego niebezpieczeństwa oraz wynagrodzić rzeczy niegdyś z dobroci serca dane. Niech „życie za życie” od teraz na zawsze będzie przestrzegane.
     Przypomniały jej się ostatnie słowa przysięgi złożonej razem z bratem pod rozgwieżdżonym niebem. Na wpół przytomni po torturach, drżąco stali na nogach. Trzymali się za lewe ręce, prawe dłonie kładąc na sercach. Patrzyli na Siedem Gwiazd,
a słowa, choć wydobyte z ochrypłych gardeł z trudem, same układały się w przyrzeczenie, tak jakby to ktoś inny przemawiał przez ich usta.

     I dokonało się. Poświęciła mu wszystko, co mogła dać. Być może ona sama zasłużyła na takie zakończenie, miała przecież wiele złego na sumieniu. Ale najgorsza była świadomość, że złożyła w ofierze jeszcze jedno istnienie, zupełnie niewinne. Widziała, jak wiele bólu mu tym sprawiła.  
     „Przepraszam, Fili” - myślała tylko, kiedy nie była już w stanie mówić.

     Dygotała w jego ramionach, robiąc się coraz słabsza. Było jej coraz zimniej.
     „Przepraszam” - pragnęła wykrzyczeć, patrząc w jego lodowato niebieskie, oszalałe
z rozpaczy oczy. Nie chciała, żeby cierpiał przez nią.

     „Przepraszam, melin nín” - gdybyż tylko mogła to chociaż wyszeptać!
     Kręciło jej się w głowie i traciła oddech, a chłód oraz osłabienie całkowicie ją paraliżowały. Mimo to uparcie patrzyła w jego oczy, jakby były dla niej ostatnią deską ratunku, nieważne, że przepełnione łzami, a także gorzkim posmakiem tego najgorszego aspektu życia.
     Jego bliskość dawała jej siłę. Fili był spokojnym centrum huraganu, jakim było jej życie. Fili był stabilizacją i bezpieczeństwem. Jej najukochańszym.
     Pod koniec Sybil czuła jedynie smutek oraz żal nad tym, co już stracone, nad tym, co nigdy się nie wydarzy, nad tym, co jeszcze mogliby w przyszłości dzielić, a nie będzie im dane.  

     „Przepraszam, ghivashel”.
     Gdy jej powieki opadły, w pamięci mignęła jej jeszcze twarz Doriana, jego ciemnobrązowe tęczówki z tym charakterystycznym błyskiem.
     A potem, gdy minęła próżnia, świat stracił swą szarą, deszczową zasłonę.
  

***  
     Wpatrywał się w Nią intensywnie.
     - Otwórz oczy, Sybil! Słyszysz?!
     Nic nie odpowiedziała.
     - SYBIL!
     Najbardziej na świecie pragnął zobaczyć Jej ciepłe, ciemnobrązowe oczy, które tak kochał. Znów usłyszeć głos, który tak uwielbiał. I Jej uśmiech…
     - Przestań, to nie jest śmieszne! Spójrz na mnie!
     Potrząsał nią mocno, błagał, lecz Ona pozostawała głucha na to wszystko.
     - T-ty… ty wcale nie…
     Nie chciał przyjąć prawdy do wiadomości. Ale to, co wydarzyło się przed chwilą, było oczywiste.
     Był jednocześnie wściekły i  przerażony. Nie mógł uwierzyć w to, co zrobił Kili.
A najgorsze było to, że nie mógł za nim podążyć. Nie mógł przedrżeć się przez ścianę wrogów.
     Nagle usłyszał przeraźliwy krzyk:
     - FILI!
     To była Ona. Gdzieś bardzo blisko. Rozglądał się naokoło, lecz nie mógł Jej zobaczyć. Do jego uszu dobiegł cichy płacz, tuż pod jego nogami. 
     - SYBIL!
     Leżała na ziemi.
     Przebita strzałą. W podbrzusze. Krwawiła.
     Być może Thorin właśnie wydał z siebie okrzyk rozpaczy. Może zdawało mu się, że słyszał Kiliego. Nie był tego pewien. Wszystko naokoło znikło. Była tylko Ona. Uklęknął przy Niej. Przycisnął rękę do Jej rany, próbując powstrzymać ogromy krwotok.
     Ta rana była śmiertelna. 
     Spojrzał na Jej ukochaną twarz. Sybil była przestraszona i wyraźnie cierpiała.
     Zapłakał. Zanim zdążył coś powiedzieć, Ona wydyszała:
     - Ależ się wystroiłeś.
     Zaśmiał się przez łzy.
     - Musiałem. Przecież powinienem dobrze wyglądać, żeby jakoś ci dorównać.
     Uśmiechnęła się czule i delikatnie pogładziła jego policzek.
     - Czy to klątwa? - wyszeptała.
     Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc.
     - Mama… też zginęła w taki sposób. Tylko, że ona mówiła… mówiła, że to bliźnięta…
a ja… ja czuję, że dziewczynka…
     Poczuł, jakby dostał jakiś potężny, niemal pozbawiający przytomności cios. Świat nagle zachwiał się w posadach, a prawda dotarła do niego w całym swoim okrucieństwie.

     Zapłonął w nim gniew.
     - Sybil, jesteś… w ciąży?! I poszłaś w takim stanie na bitwę?!
     - Czy naprawdę łudzisz się, że nie wykorzystałabym szansy wzięcia udziału
w prawdziwej bitwie? - spytała z uśmieszkiem.
     Kłamała. Widział to. Ukrywała coś jeszcze.
     - Nie wierzę ci - odparł. - Dlaczego?! Powiedz, dlaczego?!
     Zaczęła gwałtownie  kręcić głową.
     - Mów!
     Zaszlochała i wykrztusiła:
     - Miałam sen… Większość moich snów jest straszna, lecz ten był inny… Był… prawdziwy. Zobaczyłam Thorina przebitego włóczniami. Trzymał ciebie i Kiliego
w objęciach. Byliście… - Zaszlochała. - Byliście martwi… przeszyci niezliczonymi strzałami.
     Zapewne widząc jego surowy wyraz twarzy, kontynuowała, łkając błagalnym tonem:
     - Błagam cię, Fili, wybacz mi… ja nie mogłam znieść myśli, że cię stracę. Was.
     - Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć! - odparł wściekle. - Sybil, to na pewno dziewczynka!
     Cały drżał z nadmiaru emocji. Poczuł gorące łzy na policzkach.
     - Jak to? - Zamarła w zdumieniu.
     - Śniła mi się - zapłakał. - Była taka śliczna… Miała złote falowane włoski i twoje oczy…
     Sybil wybuchła płaczem. Drżącą dłonią przeczesała jego włosy.
     - Fi, ukochany… - wydyszała. 
Krew zaczęła płynąć z jej ust. - Zanim mnie zostawisz, znienawidzisz i przeklniesz na wieki, mam do ciebie dwie prośby... 
     Pokręcił głową.
     - Nie, nie, proszę, wysłuchaj mnie! - błagała.
     Milczał.
     - Po pierwsze… znajdź Doriana, gdy będzie po wszystkim. Powiedz mu… powiedz mu, żeby nie robił żadnych głupstw - mówiła szybko. - Zaopiekujcie się nim. On… on zasługuje na wszystko, co najlepsze. I jeszcze… poproś go, by odszukał Gilraen. Niech przekaże mojemu Słońcu, że nigdy nie zasłużę sobie na jej wybaczenie, nie śmiem ją o to nawet prosić… ale, że tak, jak mocno ją kocham, tak jeszcze bardziej żałuję tego, co zrobiłam…
     Dziwne były to słowa, lecz czas raczej nie był odpowiedni na dalsze wyjaśnienia, więc kiwnął głową tylko.
     - Dobrze.
     - I-i… musisz to kontynuować, Fili…
     - Ale co?
     - Życie za życie.
     Chciał coś powiedzieć, ale położyła palec na jego ustach.
     - Ty musisz żyć, rozumiesz?!
     - Nie - zaprzeczył ostro. - Nie potrafię żyć bez ciebie!
     - Przestań - prychnęła. - Nie pleć bzdur.
     Objęła jego twarz zakrwawionymi dłońmi, spoglądając mu w oczy. Widział w nich ogromny strach, nawet odrobinę szaleństwa.
     - Masz być szczęśliwy…- wyszeptała. - Dla mnie.
     Dostała ataku kaszlu. Posoka płynęła z Jej ust nieprzerwanym strumieniem.
     - Ty naprawdę jesteś chora na szlachetność - stwierdził gorzko.
     Uśmiechnęła się słabo. Ze wszystkich sił podniosła się lekko, a on już zrozumiał, do czego zmierzała. Ich usta złączyły się w ostatnim, desperackim pocałunku, skradzionym nadchodzącej śmierci. Smakował łzami oraz słoną krwią, zostawiającą żelazawy posmak na języku.
     Cała zaczęła dygotać, więc otoczył Ją ramieniem. Po chwili wyszeptała z wysiłkiem:
     -
Men lananubukhs menu, Fili.
     Zdawało się, że tamten moment trwał całą wieczność - bezradnie patrzył, jak z Jej najpiękniejszych oczu umykało życie, Jej powieki zamykały się powoli i wydała z siebie ostatni oddech. Nic nie mógł na to poradzić. Przyglądał się jak jego lepsza połowa odchodziła ze świata, niczym na spektakl najczystszej formy okrucieństwa.
     Mówiło się, że uczucie, jakiego doznawał krasnolud tracący swojego Jedynego było czymś dla niego najgorszym. W istocie, to było niewyobrażalne. Fizycznie bolało, tak bardzo, że Fili został zaślepiony bólem. Wydał z siebie ryk cierpienia, rozpaczy oraz wściekłości.
     Umarła, razem z jego nienarodzoną córeczką.

     Umarły.
     Ich serca już nie biją.
     Trzymał w ramionach tylko Jej martwe ciało, któremu iskra życia została bestialsko odebrana.
     Nosiła w sobie dziecko. Mały cud, owoc ich miłości. Nowe życie, które skończyło się zanim w ogóle zaczęło.
     - Miałaby na imię Míriel - wykrztusił, patrząc na trupio bladą twarz Sybil. - To znaczy „błyszcząca jak klejnoty”, ale to wiesz. Byłabyś zadowolona z tego imienia - mamrotał, muskając Jej policzek, kciukiem zostawiając na nim krwawy ślad. - Nie ma bardziej krasnoludzkiego i elfickiego imienia jednocześnie... - Zakrztusił się łzami. - Míriel, nasza wspaniała córeczka Míriel.
     Fili płakał. Nad straconym… wszystkim. Przecież jeszcze niedawno przekomarzali się, czy na ich ślubie Sybil powinna wystąpić w barwach rodu Durina, czy w tradycyjnej dla ludzi bieli. To było kilka dni temu, kiedy zastanawiali się, gdzie na weselu usadzić Thranduila…  A teraz…
     Nie ma już nic. Bez Niej.
     Przytulił Ją mocno i wsadził nos w burzę Jej włosów, starając się wdychać Jej zapach. Zawsze był to świeży, delikatny, niemal niewyczuwalny aromat, jakby odległy zapach słodkich kwiatów przyniesiony przez wiatr. Teraz był to tylko pot i krew.
     Wstrząsał nim szloch, kiedy trzymał Ją przy piersi z głupią nadzieją, że ciepło jego własnego ciała przywróci Ją do życia. 
     Nie było dla niego dalszej egzystencji bez Niej. Kazała mu żyć i być szczęśliwym. Cóż za kpina! Jak Ona mogła tak okrutnie sobie z niego zażartować? Jak mogła mu to zrobić? Jak mogła być tak głupia? Zostawić go i pójść tam, gdzie nie mógł za Nią podążyć! Razem z tą śliczną istotą, która nazywałaby go „tatą”… 
     Zapragnął umrzeć. Wszystko, byleby tylko móc je jeszcze ujrzeć.
     Może wybłaga Aulëgo o wyjście z Sal Czekania, a resztę Valarów o rozmowę z Sybil?
     To już wyglądało jak jakiś plan. Najtrudniejszym jego punktem był ten pierwszy - ponieść śmierć.
     I jeśli przyjdzie nam zginąć, to umrzemy z honorem, a pieśni o nas będą przebrzmiewały przez te hale na wieki!
     Przypomniały mu się słowa Thorina, a w pozostałościach jego serca zachybotał płomyk żądzy. Żądzy zemsty i wymierzenia sprawiedliwości. Pojedynczy płomień przerodził się
w ogień gorący niczym piece Mahal.

     Życie za życie.
     Świat zasługiwał na rozniesienie w posadach za okrucieństwo, jakie miało przed chwilą miejsce.
     - Zobaczysz, ukochana - wyszeptał, powoli uwalniając Ją ze swojego uścisku. - Zginę, mszcząc cię!
     Odnalazł w sobie nową siłę do walki. Już miał powstać, kiedy ktoś upadł na kolana naprzeciw niego.
     Kili.
     Fili nie wiedział, jak zareagować na widok brata. Z jednej strony niesamowicie mu ulżyło, widząc, że Kili przeżył i jakoś znów trafił do nich. Pewnie osłaniał go przez cały ten czas wspólnie z Thorinem.
     Jednak w tej chwili oblicze młodego krasnoluda uzewnętrzniało dokładnie te same emocje, które Fili sam odczuwał. Rozpacz i ból. Gniew, wściekłość. Pustka, żal i smutek.
     - Ki?-  starszy brat spytał niepewnie.
     Łzy popłynęły po policzkach Kiliego, kiedy wykrztusił:
     - T-tauriel… ona… ona też… a ja tylko patrzyłem… moja J-jedyna, a…  a teraz… Sybil…
     Wybuchł płaczem, kryjąc twarz w dłoniach.
     Fili położył dłoń na jego ramieniu i potrząsnął nim lekko. Kili powoli podniósł na niego swój obłąkany wzrok. Lodowato niebieskie tęczówki płonące gniewem spotkały ciemnobrązową głębię pełną cierpienia.
     Kili patrzył w jego oczy, zaskoczony, nie spodziewając się zobaczyć tego, co ujrzał.
     - Chłopcy, musicie mi pomóc! - Thorin krzyknął z oddali. - Nie wiem jak długo jeszcze sam dam radę was ochraniać!
     - Nie czas na łzy, Kili - powiedział Fili. - Żałoba poczeka. Teraz czas, by wszyscy wrogowie pożałowali tego, czego się dopuścili! Naszym Jednym nigdy nie powinna stać się krzywda! Niech wszelkie plugawe stwory posmakują naszego gniewu!
     Kili pokiwał głową, a w jego oczach również zapłonęła żądza zemsty. Młodszy z braci ucałował Sybil w czoło. Fili złożył ostatni pocałunek na ustach swojej Ukochanej. Potem obydwoje wstali i ruszyli do walki.
     Fili bił się desperacją, a nadzieja opuściła go już dawno. Nie było ucieczki. Wrogowie otoczyli ich ze wszystkich stron i napierali z nieustającą siłą. Bronił się, jakby nie miał już nic do stracenia. Stał nad ciałem swojej Jedynej, zbijając każdego, kto śmiał się zbliżyć, z Kilim u boku, podczas gdy wuj był kilka metrów za nimi.
     Posłał młodszemu bratu szybkie spojrzenie. Ich oczy się spotkały, a przerażony wzrok Kiliego mówił wszystko.
     Umrzemy.
     Fili nie zdobył się na jakąkolwiek odpowiedź. Starał się odpierać coraz bardziej natarczywe ciosy przeciwników, lecz powoli opadał z sił.
     Jakaś strzała świsnęła mu tak blisko gardła, że grot rozdarł skórę, pozostawiając krwawiącą ranę. Obrócił głowę w kierunku, skąd nadleciała, by ujrzeć, jak wuj pozbawił Bolga głowy.
     W następnej sekundzie jakiś ork nadział Thorina na włócznię, atakując od tyłu. Plecy Thorina wygięły się w łuk, a jego oblicze zamarło w wyrazie zaskoczenia i cierpienia, kiedy upadał na kolana.
     Czas zatrzymał się wtedy, a Fili zastygł w bezruchu, tak jak jego krew zmroziła się
w horrorze. Patrzył na upadek Thorina, na to, jak jego wuj, jego Król, jego
ojciec, wychodził na spotkanie ze śmiercią. Thorin kulił się i krztusił własną krwią, ujmując w dłonie grot włóczni wystający z jego klatki piersiowej.

     Oto Fili tracił kolejną ukochaną mu osobę.
     - ZAPŁACISZ ZA TO, ŚCIERWO Z MORII! - wrzasnął, tak jak Kili podniósł krzyk wściekłości.
     Teraz razem z bratem zaciekle ochraniał wuja, osłaniając go tarczami, aby Król pod Górą mógł chociaż skonać w spokoju.  
     Nagle stało się coś dziwnego.
     Poczuł uderzenie w pierś tak mocne, że aż się zatoczył. Zerknął w dół i ze zdumieniem zobaczył strzałę wystającą z jego klatki piersiowej. Przyglądał się temu z potworną fascynacją, jednocześnie starając się pogodzić z uczuciem ciała obcego utkwionego we własnym. Fili miał wrażenie, jakby miał w sobie jakiś śmiertelnie ostry, niewielki opiłek metalu, który z każdym ruchem nadrywał strukturę mięśni od środka, by je w końcu rozszarpać. Każdy oddech wysyłał oślepiające spazmy bólu wzdłuż kręgosłupa. Kręciło mu się w głowie, gdyż ustawicznie tracił krew. Rzeczywistość stała się zamglona i nie mógł wiele dosłyszeć przez dzwonienie w uszach. Mimo to uparcie stał na nogach i bronił Thorina. Kili również, do póki nie zauważył, co się stało Filiemu. Jego młodszy brat natychmiast zatrzymał się w pół ruchu, a potem wydał z siebie przeciągły wrzask rozpaczy. Dźwięk ten został nagle przerwany, bo strzała wbija się w brzuch Kiliego, a następna tuż pod jego szyją.
     Fili nie zdążył zareagować, gdyż odczuł kolejne uderzenie strzały, wściekle wdzierającej się w jego ciało. Tym razem w plecy. A potem w ramię. I w udo.
     Osunął się na brudną, usłaną trupami ziemię. Zaczął czołgać się, za swój ostatni cel wyznaczając sobie znalezienie się jak najbliżej wuja i brata.
  

***
     Bilbo był takim tchórzem.
     Pokusa założenia pierścienia okazała się zbyt silna. Hobbit krył się w niewidzialności, podczas gdy inni walczyli i umierali… To nie było w porządku. Nawet jeżeli Bilbo był samotny i śmiertelnie przerażony. Pewnie każdy tak się czuł. W końcu bitwa jest już prawie przegrana…
     Znajdował się w samym środku piekła, ale nie potrafił myśleć tylko o sobie. Samo wyobrażenie o, na przykład Filim i Kilim rannych…
     Chaos, śmierć i strach przesycał każdy kawałeczek otaczającej go ziemi i powietrza. Hobbit nie był częścią tej bitwy, nie brał w niej czynnego udziału, ale Bilbo wiedział, że przemoc, której był świadkiem wywrze na nim ogromny wpływ. Widzieć tyle istot zamordowanych jednocześnie na tyle okrutnych sposobów... W imię czego?
     Gdy ujrzał Azoga, dotarło do niego, że walczyŁ za miłość.
     Bilbo nie pozwoli Białemu Orkowi skrzywdzić Thorina. Nigdy więcej.
     Zbliżył się do orka ostrożnie, rozważając, jak go pokonać. Jego szanse oraz możliwości były oczywiście niewielkie, ale Bilbo prędzej zginie niż nie spróbuje.
     Być może w tamtym momencie powinno było słychać melodię pełną glorii. Może wszyscy powinni to widzieć, by potem opiewać jego czyn w poematach. Być może, być może…
     A jednak to było tylko kilka sekund, kiedy Żądło całkowicie zagłębiło się w plecach Azoga, po tym, gdy Hobbit na niego skoczył.
     Bilbo Baggins Zabójca Azoga Plugawcy. Bilbo Baggins Złodziej w Ciemnościach. Bilbo Baggins Rozmówca Smoków.
     Ten sam Bilbo Baggins, zwykły Hobbit z dalekiego Shire, trzymał w pamięci tylko pewnego krasnoludzkiego króla, kiedy dostał czymś w głowę i zapadał się w ciemność.
***
    Cała ta farsa trwała zdecydowanie za długo. Obydwaj stawali się coraz bardziej zmęczeni i sfrustrowani, a przez to nawet bardziej źli. Obie strony chciały to jak najszybciej zakończyć.
     Spełnienie tego pragnienia okazało się być trudnym zadaniem. Dorian i ork zdawali się wypracować rytm walki. Uderzenie i blok, kontra i obrona, unik i cios, i tak w kółko.
     Jednak koniec nareszcie nadszedł.
     Dorian potknął się o coś i stracił równowagę. Upadł na plecy, a ork uniósł swoją klingę, by zadać śmiertelny cios. Właśnie wtedy Dorian podniósł się błyskawicznie. Jego miecz wbił się w brzuch orka pod niewielkim kątem. Morderca zastygł w bezruchu, po czym upadł na kolana. 
     - Imię! - ryknął chłopak. - Chcę znać twoje imię!
   
     Tamten milczał, więc Dorian wbił ostrze głębiej. Ork zawył z bólu.

     - Thrug - wycedził.
     Morderca.
     Dorian omal nie zaśmiał się ironicznie.
     Zagłębił klingę w ciało Thruga, tak, że końcówka miecza wyszła z drugiej strony ciała pod karkiem. Ork wydał z siebie zwierzęcy skowyt.
     Dorian nie łamał kontaktu wzrokowego. Musiał to widzieć - musiał być świadkiem tego, jak z oczu Thruga ulatywało życie. Przyglądał się temu i cieszył się każdą chwilą.
     Nareszcie stało się. Dorian ujrzał, że morderca umarł.
     - Życie za życie - wysyczał z odrazą, odrzucając truchło od siebie.
     Wyprostował się, oddychając ciężko. Był bardzo zmęczony. Rozejrzał się wokół. Świat wydawał się teraz inny, jakby zimniejszy. Wszystko miało niemal boleśnie ostre kontury oraz chłodne barwy. Z tej perspektywy rzeczywistość wyglądała na jeszcze bardziej okrutną i barbarzyńską. Efektu dopełniały okropne odgłosy bitwy. Walki trwały nadal, jak gdyby nigdy nic.
     Jego małe wielkie zwycięstwo się nie liczyło.
    Tylko dlaczego owa wiktoria zdawała się mu być przegraną? Dlaczego zamiast spełnienia i zadowolenia czuł pustkę oraz niepokój?
     „Gdzie jest Sybil?”
     Obawiał się o nią. Przecież zostawił ją samą… Siostra była znakomitą wojowniczką, ale chyba nikt nie poradziłby sobie na bitwie, bijąc się w pojedynkę...
     Musiał ją znaleźć. Tylko gdzie ona mogła się podziewać? Zawsze odczuwał jej bliskość. Teraz była tylko…
     Pustka.
     Nie potrafił pozbyć się tej dziwnej sensacji, gdy wrogowie znów atakowali. Nawet ślepy dostrzegłby, że szala zwycięstwa przychylała się na stronę wrogów. Ale wtedy w oddali rozległ się potężny ryk ogromnego niedźwiedzia. Nadszedł Beorn. A po nim orły.
     Dorian nie mógł powstrzymać uśmiechu i wykrzyknienia radości.
     - Manwë! Ave Manwë! 
     Uniósł miecz z okrzykiem tryumfu. Z nowo nabytą energią zaczął atakować przeciwników. Wspólnie z elfami, krasnoludami i ludźmi zabijał coraz więcej stworów. Orkowie, gobliny, wargowie i wilki umykali ze strachem.
     Bitwa była wygrana. Ale…
     ,,Gdzie jest Sybil?
_____________________________

Ja to 
wyjaśnię. Potem. 
Melin nín
znaczy w Sindarinie my love, czyli kochanie

Thrug to w Czarnej Mowie morderca.

# Co do tych Sal Czekania... Krasnoludy wierzyły, że po śmierci ich dusze udają 
się do Sal Czekania, by tam poczekać na odmianę świata i odrodzić się na nowo. 

Szczerze to nie starałam 
się nad tym rozdziałem tak, jakbym chciała. Byleby go tylko skończyć. Poza tym w drogę weszła mi pewna magiczna, przeźroczysta ciekła substancja. Nie, nie woda. 

Jak ja czekam na wasze reakcje! 


Wyobrażam sobie Sybil w tamtym momencie, kiedy postanawia biec, by 
uratować Filiego, i słyszę  piosenkę

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Ostatni Powiew podsycający Iskrę...

Po godzinie samotnego tańczenia do piosenek Maroon 5 w swoim pokoju niczym debil, padłam na łóżko, chwyciłam stary zeszyt i w efekcie...

 Narysowałam Sybil.

Nie jestem dobrym rysownikiem
i tworząc ten szkic wspięłam się na wyżyny swojego "talentu". Całość jest trochę przekrzywiona dlatego, że rysowałam leżąc na lewym boku. Niestety, popełniłam błąd używając ciemnego cienkopisu, żeby pokolorować oczy. Skaner nie zdołał wyłapać różnicy między źrenicą
a resztą tęczówki. Ale poza tym jestem z siebie bardzo zadowolona. Przez dwa dni z niedowierzaniem zaglądałam do zeszytu, żeby upewnić się, że nareszcie nadałam Sybil twarz
i naprawdę wyszło aż tak dobrze. Robiłam to, wydaje mi się, po części nieświadomie.W końcu piszę o niej od siedmiu miesięcy.


Tak samo jak o Dorianie...


Za niego zabrałam się po wspomnianych dwóch dniach szoku. Cóż, muszę przyznać, że Dorian nie jest taki, jak się go spodziewałam. Do rysowania jego twarzy podeszłam
z większa uwagą, o wiele bardziej świadomie. Może to był właśnie mój błąd. Otóż, Dorian mi moim zdaniem nie wyszedł. W mojej głowie widzę osobę
o trochę innych rysach twarzy. Nie wiedziałam, jak je wydobyć, zachowując jednocześnie duże podobieństwo do Sybil (bo przecież "wyglądają niemal jak bliźnięta").

Reakcja mojego młodszego brata, który był przy skanowaniu rysunków Sybil i Doriana, była najlepsza. Kiedy po Sybil skanowałam Doriana, on powiedział:
- Przecież to jest to samo - zmarszczył brwi z niezadowoleniem, że marnuję mu czas.
- Nie jest to samo - odpowiedziałam. - Przecież to jest chłopak, on ma zarost, nie widzisz?
Mój brat zmrużył oczy, wpatrując się w Doriana.
- Aha, no rzeczywiście. Nie zauważyłem.
Chwila ciszy.
- Ej, a dlaczego on ma ciemniejszą skórę?
- Bo to jest taki myk, żeby ich odróżnić.
- Ahaaaa... nie wnikam...


Nadanie Dorianowi tego samego, albo przynajmniej wystarczająco podobnego, kształtu oczu, ust i nosa pochłonęło mnóstwo czasu, a jeszcze więcej nerwów. (W moim niewielkim przytulnym pokoiku dało się słyszeć westchnienia typu "Dorian, ku*wa" oraz "Jezu, no
w końcu"). Tutaj również ten sam błąd z kolorowaniem tęczówek. Może i mogłabym spróbować narysować go jeszcze raz, ale szczerze wątpię, żeby moje starania przyniosły jakiś wyraźny skutek.

Oto więc są - Sybil Ostatni Powiew i Dorian Iskra, będący częścią czegoś znacznie większego niż ktokolwiek śmiałby przypuszczać...      

sobota, 16 sierpnia 2014

Rozdział 8.

Nie umiem opisywać bitew. (I tak nie jestem nadzwyczajnie utalentowaną "pisarką", więc żywię nadzieję, że mi wybaczycie. Może. Jakoś).
Mamy tutaj dużo wydarzeń z punktu widzenia Kiliego, który robi głupotę życia, która to nie wychodzi mu na dobre oraz pokazuje mój brak logistycznego i realistycznego myślenia.
______________________________

     Nie potrafił skupić się na walce. Jakieś dziwne uczucie prześladowało go przez cały czas. W jego sercu nie było już pustki.  Ona była gdzieś w pobliżu. Jego Jedyna także brała udział w bitwie. Gdzieś blisko…
     Nie widział Jej tyle długich dni i zimnych nocy. Ileż by dał, by znów usłyszeć Jej głos, albo chociaż Ją ujrzeć…    
     Ona była gdzieś niedaleko.

     Obiecał Filiemu, że będą trzymać się razem. Musiał pozostać u boku brata i wuja. Jednak jego serce twierdziło zupełnie co innego.  
     Wiedział, gdzie miał iść, doskonale znał kierunek. Musiał ją odnaleźć.
     Zaczął biec.
     - KILI! - Fili wrzasnął za nim. - CO TY ROBISZ?! WRACAJ!
     - Muszę znaleźć Tauriel! - krzyknął przez ramię, nie dbając o to, czy brat go usłyszał.
     Biegł, był coraz bliżej, już naprawdę niewiele brakowało…
     Właśnie wtedy jego wzrok padł na Doriana i Sybil.  

***
     „Za tobą, na czwartej, dziesięć jardów, na cętkowanym wargu”. 
     Wspomniany ork wraz z wierzchowcem został zabity znajomymi strzałami.
     Goblin po twojej lewej, ork po prawej. Zaatakują za trzy, dwa…
     Nigdy nie zdążyli zadać ciosu. Dorian nadział ich na miecz, najpierw orka, później goblina.
     Zabrakło mi strzał.
     „Osłaniam cię”. 
     Skupił wszystkie myśli na tym zadaniu. Musiał się niemal rozdwoić, by zapewnić siostrze bezpieczeństwo. Nie było łatwo, ale udawało mu się to.
     Odgłosy bitwy zaczynały go przytłaczać. Dźwięki towarzyszące gruchotanym kościom, ciałom rozpruwanym na kawałki, wrzaski cierpienia i rozpaczy, jęki, powarkiwania
i skomlenia, wycie, okrzyki tryumfu, przekleństwa. Powoli stawał się zdezorientowany.

     „Sybil, pospiesz się”. 
     Zerknęła na niego, a jej oblicze zastygło w wyrazie strachu. Błyskawicznie wyjęła długi nóż zza pleców i rzuciła w Doriana. On wiedział, co to oznaczało. Nie ważył się zmienić swojej pozycji. Odwrócił się i nabił orka, atakującego go od tyłu, na swoją klingę.
     Już jestem.
     Kiwnął głową, po czym odwrócił się do niej plecami. Nie był przygotowany na to, co ujrzał.

     Nieopodal, Kili stał w bezruchu, wśród innych walczących krasnoludów. Był sam i gapił się na nich jak zaklęty. Co za głupiec! A wtedy Dorian zauważył…
     „SYBIL! KILI!”
     Pochylił się, kiedy siostra uwolniła strzałę lecącą prosto w kierunku ich brata.

***
     Kili zamarł w bezruchu i obserwował. Jakże absurdalne zachowanie w trakcie bitwy. Nic nie mógł na to poradzić. Nie wierzył w to, co widział. Był w szoku, był pod wrażeniem, był tym widokiem zachwycony i jednocześnie przerażony.
     „Kim oni są?” - pytał sam siebie po raz setny. Odpowiedź brzmiała: Dorian i Sybil.
     „Ale nie, tak naprawdę”. 
     Stali odwróceni do siebie plecami i zabijali każdego orka, który się do nich zbliżył. 
Z czasem odważnych było coraz mniej. Powód tego był prosty - śmiałkowie zostawali natychmiastowo zabici.            
     Umysły Doriana i Sybil zdawały się być połączone. Patrząc na nich teraz, wydawało się, że obydwoje doskonale wiedzieli, jakie każde z nich wykonywało ruchy, chociaż siebie nie widzieli. Co więcej, oni
przewidywali, co zaraz zrobią. Uzupełniali się w jedno. Sybil trzymała orków na dystans, wystrzeliwując ich z łuku, Dorian przebijał mieczem każdego, który podszedł.
     Kili trafił na moment, kiedy Sybil zabrakło strzał. Krasnolud nie mógł nawet dojrzeć, czy oni w ogóle coś mówili między sobą. Dorian tak po prostu zaczął osłaniać siostrę, kiedy ona kluczyła pomiędzy trupami swoich ofiar, odzyskując strzały. Przecież nawet nie dała mu żadnego znaku… 
     Jakiś ork chciał zaatakować Doriana od tyłu. Chłopak nie zauważył tego, i już prawie było za późno, gdy Sybil dobyła długiego noża i rzuciła prosto w stronę brata. On nawet nie drgnął. Jedyne co zrobił, to odwrócił się i nadział napastnika na swój miecz w tym samym momencie, kiedy nóż wbił się w głowę orka.
     To było po prostu… niewiarygodne.
     „Kim oni są?”

     Nie mogli być zwykłymi ludźmi. Większość ludzi, jakich poznał, byli słabi, chciwi, małostkowi. Chociaż Dorian i Sybil należeli do tej rasy, pierwiastka ludzkiego było w nich najmniej. Te dwie istoty wyglądały jak niezwykła kombinacja trzech ras. Posiadali elficką mądrość, dobroć, umiejętności, a także krasnoludzki upór i odporność, i jeszcze ludzką waleczność. Byli zbyt piękni jak na normalnych ludzi, ale niewystarczająco na elfów. Zbyt wysocy jak na krasnoludy, zbyt niscy jak na typowych przedstawicieli swojego plemienia.  Byli po trochu wszystkimi i zarazem żadnymi. A przy tym jeszcze tak okropnie młodzi!  Czy urodzili się tacy? Trudno orzec. Od małego doskonale się dogadywali i uzupełniali. Ale byli tylko przeuroczymi dziećmi, a stali się… Czym? Czym byli?
     „W tym momencie?”
     Gniewem. Potęga. Zwycięstwem.
     Zemstą. Strachem. Śmiercią. 
     Kili miał zaszczyt przekonać się, jak czuli się ich wrogowie. Poczuł na sobie gniew, potęgę i chęć zemsty rodzeństwa. Kili poczuł strach i bliskość śmierci, gdyż Sybil celowała prosto w niego. Ona naprawdę mierzyła do niego z łuku.
     Po chwili uwolniła strzałę. Bez wahania. 
     Świat zwolnił. Kili patrzył na siostrę z niedowierzaniem, zdradzony. Jej wargi układały się w słowa: „KILI, PADNIJ!”   
     Zrobił to natychmiastowo. Zamknął oczy i czekał. Nadal słyszał zgiełk bitwy. Śpiew stali, krzyki walczących, jęki konających. Nie umarł! Otworzył oczy i podniósł się powoli. Był cały i zdrowy. Tuż za nim leżało ciało goblina przeszyte znajomą strzałą. Kiliego przeszedł dreszcz.
     „Drżyjcie jej wrogowie”. 
     Podziwiałby Doriana i Sybil dłużej, gdyby nie nagląca chęć zobaczenia swojej Jedynej. Zostawił swoje rodzeństwo bez obaw, nie patrząc na nich po raz kolejny.

***
     Walka trwała już długo, lecz jeszcze nie odczuwał zmęczenia. Nakierował całą swoją uwagę na przetrwanie tego piekła.
     Ale wtedy go zobaczył.
     Ta twarz.
     Twarz mordercy.
     Pomimo ośmiu lat od tamtego dnia Dorian zapamiętał to oblicze.
     Ten ork.
     „On zabił mamę”. 
     On ją zabił. Zastrzelił ją, trafiając w łono. Była w siódmym miesięcy ciąży. Nosiła pod sercem bliźnięta, rodzeństwo, o które rodzice starali się ponad dziesięć lat. A on ją zabił, gdy zasłaniała jego i Sybil własnym ciałem.
     Nagle przez jego umysł zaczęły przemykać urywki rozmów.
     Z jej rany popłynęła rzeka krwi, tak intensywna, że miałam wtedy wrażenie, że nana jest jej źródłem… Ada leżał w kałuży ciemnej krwi, jego martwe członki groteskowo powykręcane, a nana, dygocząc w agonii lecz uparcie czołgając się do taty, swoją krwią dosłownie zalała niemały kawałek jadalni… moje buty były nią potem przesiąknięte… 
A teraz powiedz mi… po tym wszystkim, powiedz mi, czego chcesz... 
Zemsty. 
     Zemsty.
     Zemsty. Zimnej, wyrachowanej, okrutnej.
     Dorian zapragnął odebrania tysiąca istnień w zamian za te dwa.
     Ale najbardziej pożądał ukrócić tylko jedno.
     Morderca będzie błagać o litość. I nie dostanie jej.
     Rozdzielenie się to naprawdę najgorsze, co możemy zrobić.
     Pamiętajcie, nie możecie się rozdzielać, pod żadnym pozorem!
   

     Jesteśmy w tym razem. I razem pozostańmy, nieważne do jakiego końca.
     Dorian odsunął od siebie ostatni głos rozsądku. Gniew oraz żądza pomszczenia Brandona i Kory były zbyt silne. Nawet nie próbował się im oprzeć.
     - Wybacz mi, Sybil - wyszeptał, gdy przerwał połączenie między nimi i odszedł, zostawiając ją kompletnie samą.
     Patrzył tylko na tego orka. Reszta otaczającej go rzeczywistości była niewyraźna. Raczej nieświadomie torował sobie drogę do przeciwnika. Nic nie mogło go zatrzymać. Wrogowie umykali przed jego spojrzeniem z podkulonymi ogonami.
     Kochał to.
     Coraz większa siła zaczęła wzrastać w jego ciele. Przetaczała się przez niego potężna fala energii. Przyspieszył kroku, a w końcu zaczął biec. Uniósł miecz. Ostrze odbijało refleksy świetlne niczym kryształ, jak zawsze. Teraz jednakże, w odbitym świetle przeważała czerwień. Czerwień wszechobecnej krwi, śmierci, gniewu. Klinga zapłonęła ogniem. Ogniem wojny i zemsty, złości
i zawiści, wrogości i zniszczenia. 
Ostrze jaśniało przykuwając uwagę wszystkich dokoła. Zatrzymywali się wpół ruchu, a on czuł na sobie ciężar ich spojrzeń, ale nie zwracał na to uwagi.    
     Miał wrażenie, że płomienie lizały jego skórę, przyjemnie ją łaskocząc. Płonął. 

     Był Ogniem. Był śmiercią. 
     Był ostatnim przeciwnikiem tego mordercy, który już dawno ulokował swój wzrok na Dorianie.
     Ich miecze skrzyżowały się z hukiem.
     - Co ty robisz na bitwie, chłopczyku? - morderca spytał kpiąco.
     - Zabijam - warknął Dorian. - Jak ty.
     Ork uśmiechnął się drwiąco, a potem złączyli się w śmiertelnym tańcu.     

***
     „Dlaczego przestałeś?”
     Specyficzny stan umysłu, który osiągała walcząc razem z Dorianem, został przerwany. Nie miała czasu na głębsze zastanowienie nad tym, gdyż wrogowie znów napierali. Bez brata za swoimi plecami czuła się jakoś nieswojo, jakby bezbronna.
     „Nie jestem bezbronna”. 

     Zabiła dwóch goblinów jednym strzałem. Miała przeczucie, że coś chciało ją zaatakować od tyłu. Odwróciła się i błyskawicznie zastrzeliła oddalonego o pięć jardów warga. W tamtym momencie nie miała nawet na względzie brata, który powinien stać za nią. Zawsze wiedział, kiedy ona zamierzała tak zrobić i od razu kucał, ratując głowę.
     Jednak teraz Doriana nigdzie nie było. Sybil rozejrzała się dookoła zdezorientacją, ale nie mogła wychwycić jego znajomej sylwetki wśród ogólnego chaosu. Jej serce przeszyło lodowate ostrze strachu. Nie chciała stracić brata po raz kolejny. Przyglądała się uważnie otoczeniu, ze szczególnym uwzględnieniem sterty ciał usłanej wokoło. Nadal ani śladu brata. Zaczęła wpadać w panikę. Krzyczała jego imię, truchtając to w tę, to we w tę.
     Zostawił ją. Obiecał, że będą trzymać się razem, a porzucił ją. Ufała mu, a on…
     „Lepiej żebyś miał jakieś dobre wytłumaczenie, bo gdy cie znajdę, to…”
     Kiedy już była bliska szaleństwa, dostała odpowiedź.
     Był kilkanaście jardów dalej, po jej lewej stronie. Biegł z uniesionym mieczem, którego ostrze zalśniło gniewem. Klinga odbijała to, co Dorian właśnie czuł, Sybil była tego pewna. Jej brat nacierał na orka. Tego orka.
     „On zabił mamę”. 
     Sybil zaczęła torować sobie drogę do brata, by się do niego przyłączyć.
     „Zemsto, będziesz słodka”.
     Nic nie mogło jej powstrzymać. Bezwzględnie zabijała każdego, kto stanął jej na drodze do pomszczenia Kory, a wrogowie umykali przed jej wzrokiem. Była już blisko, tak bardzo blisko, kiedy usłyszała głos. Głęboki, silny głos, potrafiący wznieść się ponad zgiełk bitwy
i wedrzeć do jej świadomości, pomimo ogarniającej ją wściekłości.

     - Do mnie! - krzyczał Thorin. - Do mnie! Do mnie, ludzie i elfy! Do mnie moi krewniacy!
     Serce Sybil zadrżało na widok Króla pod Górą. Prezentował się tak wspaniale. Jego zbroja jaśniała złotem, a z postawy bił majestat oraz potęga. Nagle dziewczyna zapragnęła znaleźć się blisko niego, walczyć dla niego do ostatniej kropli krwi. Odwróciła się od brata. Zaczęła iść w stronę Thorina. Jej oczy były skupione tylko na nim. Nic więcej nie widziała, nic więcej się nie liczyło. Rwała się do niego całą sobą. Serce biło jej coraz szybciej,
w miarę, jak się zbliżała.

     W pewnej chwili wyczuła zagrożenie po swojej prawej stronie. Jej wzrok padł prosto na jakiegoś orka dosiadającego szarego warga. Znajdował się około dwadzieścia jardów dalej i nakładał strzałę na cięciwę, wzrok skupiając na swoim celu.
     Na Filim.
     Jej ukochany narzeczony walczył u boku Króla, niczego nieświadomy.
     Świat zwolnił w swoim szaleńczym biegu. Sybil patrzyła, jak ork powoli naciągał cięciwę…
     Sięgnęła do kołczanu. Okazał się być pusty. Panicznie rozejrzała się dookoła, lecz wszystkie strzały, jakie zauważała, były uszkodzone, niezdolne do ponownego użycia.
     Przerażenie, jakiego nie czuła jeszcze nigdy, opanowało całą jej istotę.
     To nie może się wydarzyć.
     Pozostało już tylko jedno.  
     Przyspieszyła kroku, po czym zerwała się do najszybszego w jej życiu biegu, który był zarazem ostatnim.

***
     W końcu ją odnalazł. Nie podszedł do Niej od razu, gdyż nie mógł oderwać od Niej wzroku… taka piękna i groźna. Chyba niemożliwym było, aby ktoś był bardziej pełen podziwu niż Kili w tamtym momencie. Patrzył na walczącą Tauriel jak oczarowany, kiedy Ona zabijała przeciwników z nieziemską gracją. 
     - Tauriel… - wyszeptał. Uwielbiał wymawiać to imię. Brzmiało bardzo ładnie. 
     Spojrzała prosto na niego. Czy to możliwe, że go usłyszała? Jakim cudem?
     Uśmiechnęła się i przyglądała, jak Kili bronił się przed atakującymi go właśnie orkami. Kiedy z nimi skończył, zobaczył, że elfka uśmiechała się szerzej. Mrugnął do Niej, a Ona się zaśmiała.
     Wrogowie wykorzystali chwilę Jej nieuwagi. Dziesiątki goblinów, wrargów i orków runęło na Nią jednocześnie, ze wszystkich stron. Nikt nigdy nie mógłby się obronić przed czymś takim.
     Tauriel patrzyła Kiliemu prosto w oczy, kiedy uginała się pod nawałnicą mieczy.   
     Do końca życia nie potrafił wymazać z pamięci Jej wzroku - przepraszającego, przepełnionego bezbrzeżnym smutkiem.

     Jak długo gwiazdy świecą na niebie, tak długo to ty zawsze będziesz mi najmilszym, Kili. A kiedy nadejdzie czas, byś odszedł do komnat twych przodków, ja zabiorę naszą miłość do nieśmiertelnych krain, gdzie nigdy nie wygaśnie.
     Ona była masakrowana, a on bezradnie patrzył. Być może krzyczał, być może płakał. Tego nie pamiętał. Zapamiętał jedynie szok i niedowierzanie, ból oraz rozpacz.
     Ona jeszcze żyła, dogorywała, gdy oni skądś wytrząsnęli ogień. Płonęła, a on bezradnie patrzył. Potem chyba biegł. Na oślep. Nie miał pojęcia, co się z nim działo. 
     Niespodziewanie tuż przed nosem mignęła mu znajoma sylwetka. Zrzucił mu się w oczy długi, brązowy warkocz.
     Sybil. Co ona tu robiła? Gdzie tak pędziła?
     Instynktownie podążył za nią, lecz trudno było mu dotrzymać jej kroku.
     Z oddali zobaczył, jak dziewczyna zasłoniła plecy Filiego własnym ciałem, a później upadła, trafiona strzałą.
_____________________________

Ha, cliffhanger!
Normalnie Kili dawno by zginął. Ale nie, ja musiałam 
sprawić, żeby ujrzał śmierć swojej Jedynej. 

To przecież było oczywiste, że Tauriel zginie.
A Sybil...
Nie odczytaliście znaków? 

Rozdział 7.

To na dole... proszę potraktować pół żartem, pół serio. Szczerze powiedziawszy, dużo
z fragmentów znajdujących się poniżej powinno zostać wyrzucone. Jak na przykład sen Filiego na początku, długi na cztery cholerne strony, a nie mający żadnego związku
z moją opowieścią. Ale napisałam go już bardzo dawno temu i się do niego przywiązałam. Poza tym, przez niego ucierpiała moja ocena z matematyki...
Jeżeli sobie odpuścicie ten rozdział, niewiele was ominie. Lepiej idźcie zmieniać świat na lepsze, czy coś.
Ach, obecna szczypta Thilbo Baggindhield, a owszem. I odrobina z relacji między Thorinem a Korą, jeżeli brzmi kusząco.
_______________________________

     - Fili! Fili, obudź się! - Ktoś potrząsał nim lekko.
     Delikatnie uchylił powieki, lecz ujrzał tylko niewyraźnie kontury pokoju zatopione
w ciemności. Podniósł się, przecierając oczy. Po dłuższej chwili jego widzenie wyostrzyło się i zauważył wpatrzone w niego, wielkie ciemnobrązowe oczęta. Opadł na łóżko 

z ciężkim westchnieniem. 
   
     - Znowu firankowy potwór? - jęknął.
     - Tak - Dorian potwierdził cichutko. W jego głosie wciąż przebrzmiewały echa przerażenia.
     Fili z najwyższym wysiłkiem woli stłumił zirytowane warknięcie. Firankowy potwór dręczył Doriana ostatnimi czasy szczególnie często, a malec umyślił sobie to do niego przychodzić po pocieszenie, nieważne, czy był poranek, pora obiadowa, późne popołudnie, zmierzch, środek nocy czy świt. Było coś nieodparcie uroczego w takim geście zaufania
i przywiązania, ale, na litość Mahal, od czego Dorian miał Korę i Brandona? Po ostatnich niezbyt udanych próbach, Fili zwątpił w skuteczność jego metod uspokajania chłopca,
w porównaniu z, na przykład, sposobami Kory.                  
     Ogarnęła go frustracja. Wiedział, że nie mógł tak po prostu odprawić Doriana
z powrotem do jego pokoju, każąc iść spać, a z drugiej strony nie miał bladego pojęcia, jak pomóc mu tym razem. Tymczasem chłopiec stał tuż obok, nieruchomy, pełen oczekiwania. W jego oczach wciąż błyszczały iskierki strachu, niczym malutkie gwiazdy.
     Gwiazdy! Tak… to całkiem dobry pomysł.
     Fili ostrożnie wstał, wsunął buty na nogi, narzucił na siebie futro przewieszone przez oparcie stojącego nieopodal krzesła, po czym opatulił Doriana kocem.
     - Dokąd idziemy? - spytał podekscytowany chłopczyk.
     - Cśś, nie tak głośno - napomniał go, gdyż Kili poruszył się w łóżku obok. - Wyjdziemy na zewnątrz, pokażę ci coś.
     Dorian aż podskoczył z radości, a gdy jego usta otwierały się do krzyku, Fili położył na nich palec, ostrzegawczo kręcąc głową. Maluch pokiwał ze zrozumieniem. Potem krasnolud wziął chłopca na ręce i próbował wymknąć się z pokoju najciszej, jak potrafił. Niestety, kiedy otwierał drzwi, wydały z siebie niemiłosierny zgrzyt. Kili gwałtownie zerwał się do pozycji siedzącej.
     - Csoosiędzieje? - wymamrotał, z dezorientacją rozglądając się dookoła.
     - To nic, Ki, śpij - powiedział spokojnie. - Jutro wielki dzień, pamiętasz?
     - Taaa… - jego młodszy brat mruknął, po czym natychmiastowo położył się, zapadając w sen.
     Fili i Dorian zachichotali.
     Tak bardzo starał się nie robić hałasu, ale schody prowadzące na parter akurat teraz strasznie skrzypiały. Fili modlił się w duchu, żeby Kora się nie obudziła. Miała dziwną fobię na punkcie wychodzenia z domu po nocy. Jeżeli ich usłyszy, rano dostaną porządną reprymendę.
     - Dlaczego krasnoludy są takie głośne? - wyszeptał Dorian, elegancko omijając bezpośrednie oskarżenie go o ewentualne rozzłoszczenie mamy.
     - Wcale nie jesteśmy głośni - odparł, przemykając się przez jadalnię.
     - Jesteście, i to okropnie.
     Fili westchnął.
     - Nie martw się, jeżeli zbudzimy twoją mamę, to zwalimy wszystko na mnie, dobrze?
     Malec pokiwał głową z zastanawiającą ochotą. Fili odstawił go na ziemię, by odryglować drzwi. Poszło mu nadzwyczaj gładko i już po chwili wyszedł na orzeźwiające nocne powietrze, z chłopcem w ramionach.
     Noc była bajeczna, tak jak przewidywał. Bezchmurna, z księżycem w nowiu oraz oszałamiającymi aromatami unoszącymi się naokoło. Niezliczone mroźne gwiazdy jaśniały na niebie, bardzo dobrze widoczne. Z zachwytu na moment zaparło mu dech w piersiach. Poczuł na sobie ciekawskie spojrzenie Doriana i nie musiał długo czekać na pytanie:
     - Co my tu robimy?
     - Pomyślałem sobie, że dzisiaj zrobimy coś inaczej - wyjaśnił. - Nie musisz mi mówić, co tym razem wygadywał potwór, jeżeli nie chcesz…
     - Nie chcę - chłopczyk wtrącił stanowczo.
     - Skoro tak uważasz. - Fili zamilkł na chwilę, by posłać Dorianowi uspokajający uśmiech. - Jesteśmy tutaj, by coś sprawdzić.
     - Co? - Malec wiercił się niecierpliwie, zaciekawiony. - Co sprawdzić?
     - Czy gwiazdy ci pomogą, tak jak mi.
     - Jak to? - Dorian zmarszczył brwi.
     - Spójrz w górę. - Chłopiec uczynił to momentalnie. - Powiedz mi, co widzisz.
     - Mnóstwo białych kropek - odparł maluch z rozbrajającą dziecięcą szczerością.
     - Tak też podejrzewałem - zaśmiał się lekko. - A co o nich sądzisz?
     Udzielenie odpowiedzi zajęło chłopcu trochę czasu.
     - Są… ładne.
     - Trudno się z tobą nie zgodzić - przytaknął. - Lecz według mnie są piękne.
     Dorian aż krzyknął z niedowierzaniem.
     - Fili! Ty… podziwiasz gwiazdy!
     - No tak… - przyznał niechętnie.
     - Ale to jest elfickie!
     - Wiem - mruknął.
     - To dlaczego robisz tak jak ci szpiczasto uszy…
     - Nie! - Fili przerwał. - Na brodę Durina, nie powtarzaj tego, co Thorin mówi o elfach!
     Ciekawe, kiedy wujowi w obecności Doriana wypsnęły się te bluźnierstwa.
     - A dlaczego? Przecież sam mówił…
     - Błagam cię, Dorian! To jest bardzo obraźliwe! Nie powtarzaj tych przekleństw, proszę cię! - Przecież mama i Kora by ich zabiły - jego, Thorina, Kiliego i Brandona także.
     - Dobrze, już nie będę.
     - Obiecujesz?
     - Tak, tak - chłopczyk burknął.
     Fili odetchnął z ulgą.
     - Wracając do naszej rozmowy… Chciałem ci pokazać, jakie gwiazdy są wspaniałe. One… zachowują pamięć.
     - Jak? - dociekał Dorian.
     - Były świadkami wszystkiego, co działo się na tym świecie… Chodzi mi o to, że możesz na przykład znaleźć na niebie tylko swoją gwiazdę i przypisać jej jakieś bardzo miłe wspomnienie. I gdy będziesz miał złą noc, wystarczy, że wyjrzysz przez okno, odnajdziesz ją i przypomnisz sobie przyjemną chwilę. Rozweselisz się, firankowy potwór tego nie znosi, przecież wiesz. Rozchmurzysz się, a on na pewno odpuści.
     Perspektywa tak banalnego zwycięstwa nad odwiecznym wrogiem napełniła Doriana wyraźnym zapałem. Uważnie spojrzał w nocne niebo. Zastanowienie nie zajęło mu długo - już po kilku minutach wskazał na środkową z Siedmiu Gwiazd Vardy ze słowami:
     - Wybieram tę.
     - Masz gust. - Fili uśmiechnął się szeroko. - To też moja gwiazda, ale nie obawiaj się, podzielę się z tobą… myślę, że powinieneś usłyszeć coś więcej na jej temat. Twoja gwiazda jest jedną z Siedmiu Gwiazd Vardy, świętości wszystkich elfów, krasnoludów oraz ludzi Númenoru.
     - Ooo… - Małemu uroczo opadła szczęka. - A kto to jest Varda?
     - To żona Manwëgo, który jest bratem Aulëgo, ojca naszej rasy. Manwë jest władcą Ardy i panem wiatru. Razem z Vardą włada nad światem. Varda jest najpotężniejszą ze wszystkich siedmiu bogiń, czyli Valier. Ma wiele imion, a jednym z nich jest Elentári, czyli Królowa Gwiazd. To ona opiekuje się światłem na Ardzie. To ona stworzyła w ogóle wszystkie gwiazdy, by oświetlały Pierworodnym, czyli pierwszym elfom, świat, zanim powstał księżyc i słońce.
     Dorian słuchał jego opowieści z najwyższą fascynacją i nie mniejszym zdumieniem.
     - Skąd ty to wszystko wiesz? - zapytał, pełen podziwu.
     - Mój tata opowiedział mi tę i inne historie, gdy byłem mały - Fili nie był w stanie ukryć smutku w głosie na myśl o ojcu.
     Dorian zasępił się bardzo i po dłuższej ciszy spytał z wahaniem:
     - Fili? Dlaczego nikt nigdy nie wspomina o twoim tacie?
     Spojrzał na swojego przyszywanego braciszka, który wpatrywał się w niego
z oczekiwaniem i znów poczuł się bezradny. Jak powiedzieć tak małemu dziecku
o śmierci? Zastanowienie zajęło mu dużo czasu.

     - Mój ojciec - Fili zaczął powoli. - Odszedł do komnat naszych przodków.
     - To dlaczego nie wrócił? - Dziecinnie proste pytanie Doriana zapędziło go w kozi róg.
     - Ponieważ… stamtąd się już nie wraca - odparł w końcu.
     Oczy chłopca rozszerzyły się w nagłym zrozumieniu, po czym zaszkliły się i popłynęły
z nich łzy.
     - To ty nie masz taty? - wychrypiał załamującym się głosikiem.
     Fili westchnął.
     - Już od bardzo dawna nie ma go z nami. Poległ w bitwie, wszyscy mówią, że jak bohater…
     Nie dane mu było dokończyć, gdyż Dorian wybuchł płaczem.
     - Oj, nie bądź głuptasem - żachnął się Fili. - Przecież to nie dla ciebie powód do smutku!
     - Ale to niesprawiedliwe, że ja mam tatę, a ty nie - wyszlochał malec, wtulając się
w jego szyję.          
     Nie wiedząc, co powiedzieć, Fili po prostu głaskał braciszka po głowie, milcząc. Dorian niespodziewanie oderwał się od niego.
     - Mogę ci pożyczyć mojego tatę! - wykrzyknął. - Chcesz?
     Fili zaśmiał się czule, z trudem zwalczając łzy wzruszenia na widok szczerych chęci chłopca.
     - Nie, nie ma takiej potrzeby - odparł, a gdy na twarzy Doriana odmalowało się rozczarowanie, wyjaśnił:
     - Nie straciłem go do końca. Przecież mam gwiazdę, która mi o nim przypomina.
     Dorian przytulił się do niego mocnej. Trwali w ciszy przez długi czas, lecz w końcu chłopczyk odezwał się:
     - Dziękuję, Fili, bardzo mi pomogłeś, ale czy możemy już wracać? Zimno mi.
     - Oczywiście.
     Fili rzucił swojej gwieździe ostatnie, tęskne spojrzenie, gdy ryglował drzwi, w myślach życząc tacie dobrej nocy. Gdy był w drodze do pokoju Dorina, ten powiedział:
     - Nie, dzisiaj chcę spać z tobą.
     Tak więc jakoś ścisnęli się w jego łóżku. Chłopiec już prawie usnął, gdy Fili wyszeptał:
     - Dorian… czy to podziwianie gwiazd to może być nasz mały sekret?
     - Zgoda, sekret - jego braciszek przystał na to, po czym od razu zasnął z uśmiechem na ustach.
     Ze słodkiego snu Filiego wyrwał wrzask. Otworzył oczy i ujrzał światło pierwszego brzasku, nieśmiało rozjaśniające pokój przez pojedyncze, niewielkie okno. Odwrócił głowę w kierunku hałasu, by zobaczyć Sybil, dosłownie skaczącą po zakopanym w pościeli Kilim, krzyczącą nieznośnie głośno, jak to tylko ona potrafiła.
     - Wstawaj, no wstawaj!
     Kili jęknął jedynie.
     - No rusz się, już! Obiecałeś! Obiecałeś, że pokażesz mi, jak podejść kapłony!
     Żadnej reakcji.
     Dziewczynka prychnęła, po czym zeskoczyła na podłogę i z furią ściągnęła z Kiliego kołdrę. Ten zerwał się na nogi ze złością.
     Fili ryknął potężnym, nieopanowanym śmiechem na widok młodszego brata. Jego rozespana,  jednocześnie rozwścieczona mina była wprost komiczna, a efektu dopełniła czupryna potargana we wszystkich możliwych kierunkach. Jego włosy były tak skołtunione i splątane, że ptaki mogłyby bez większego problemu uwić w nich gniazdko. Sybil poczyniła w nich ogromne zniszczenie. Swoją drogą, jej burza fal, lub raczej to, co z niej pozostało, prezentowało się nie lepiej.
     Kili, jeszcze bez ani śladu brody, oraz Sybil, z ich brązowymi kołtunami oraz brązowymi oczami mogliby być łatwo pomyleni z rodzeństwem z krwi, kiedy ganiali się po niedużym pomieszczeniu. Fili prawie dusił się ze śmiechu, obserwując podchody tych dwóch dzikusów. Kili biegał za Sybil, przeklinając po cichu, łaknąc zemsty, grożąc łaskotkami,
a ona wyczyniała po meblach akrobacje jak jakaś wiewiórka. Niedługo potem Dorian zbudził się. Gdy dotarło do niego, co się dzieje, zareagował identycznie jak Fili,
a w dodatku jeszcze głośno kibicował siostrze. Cały rumor ściągnął rozespanego Thorina. Wuj stanął w drzwiach jak wryty, po czym parsknął potężnym, głębokim, prawdziwym śmiechem, który spośród wszystkich miejsc na świecie, najczęściej słyszały go ściany tego domu. Zupełnie jakby Thorin był tylko zwykłym krasnoludem, jak go tu z resztą traktowano, nie jako wielkiego wojownika Dębową Tarczę, nie jako Króla bez Góry. Tutaj był sobą, po prostu Thorinem, który właśnie bezradnie uwiesił się na futrynie, nie potrafiąc powstrzymać śmiechu na widok Sybil przeskakującej Kiliemu nad głową. Tuż obok, korytarzem przemknął Brandon, a jego przelotny chichot wyjaśnił Filiemu wszystko - tak wczesną pobudkę Kili mógł zawdzięczać jemu, nie Sybil.            
     Dziewczynka, uciekając przed Kilim, zbiegła na dół. Ki podążył za nią, gniewnie mrucząc pod nosem:
     - Kapłony! - prychnął. - Kapłony kapłonami, a poczekaj aż cię dorwę, mała diablico! Pożałujesz tego, oooj, pożałujesz!
     Thorin zaśmiał się jeszcze głośniej, nie zdążywszy się nawet uprzednio uspokoić.
Z kuchni dobiegł gromki śmiech mamy i Kory. Brandon wkroczył do pokoju, już ubrany, ze swoim diabelskim uśmieszkiem. Wymienił spojrzenia z wujem i obaj parsknęli śmiechem. Zaraz potem Fili i Dorian dołączyli do ich wybuchu wesołości.
     - Jesteś złym człowiekiem, wiesz? - wykrztusił Thorin, wycierając łzy z policzków.
     - Och, mam zamiar być jeszcze gorszym. - Bran zachichotał łobuzersko. - Dzisiaj trzeba koniecznie zapolować na tych dwóch rozczochrańców.
     Fili i Thorin zgodzili się z nim, lecz Dorian zaprotestował - on też nie znosił czesania. Gdy przychodziło do tej czynności, odbywał się istny kabaret. Dorianem nie sprawiał jeszcze tak dużego problemu - bez zbędnego marudzenia dawał się czesać Korze. Z Sybil była gorsza sprawa. Brandon potrafił podejść ją podstępem albo przekupstwem, ale często nie dawała się nabrać i trzeba było uganiać się za nią pół dnia. Kiedy zaś już dała się złapać, musiała być trzymana przez dwie osoby, podczas gdy trzecia ją czesała. Jednak to z Kilim, który już powinien zachowywać się bardziej dojrzale, było najgorzej. Fili, Thorin
i Brandon zawsze byli zmuszeni go obezwładnić z niemałym wysiłkiem, a jego włosy musiały być rozczesywane przez dwóch śmiałków jednocześnie.
     Fili, Dorian, Thorin i Brandon zeszli do roześmianych Dis i Kory (rozweselonych ponad wszelką miarę na widok nieubranych, rozczochranych oraz rozchełstanych Sybil i Kiliego, porywających swoje łuki i kołczany, wypadających z domu jak burza. Kili ponoć gonił Sybil aż po sam skraj lasu). Przystępując do śniadania, wszyscy, wyłączając Doriana, układali plan nadchodzącego widowiska.
     - Fili! Fili, obudź się! - 
Ktoś potrząsał nim mocno.
     Uchylił powieki, by ujrzeć ciemnobrązowe oczy. Przez moment zdumiał się nad żartami, na jakie pozwalał sobie jego umysł. Czyżby miał sen we śnie, który teraz się powtarzał?
     Po chwili dotarło do niego, że patrzył w oczy Kiliego, nie Doriana. Chociaż były one do siebie bardzo podobne, to jednak dla niego możliwe do odróżnienia, nawet w ciemności.
     - Co się stało, Ki?-  wychrypiał, na wpół obudzony.
     - Rusz się i chodź ze mną, wszyscy muszą to zobaczyć! - wykrzyczał jego brat, siłą stawiając go na nogi.
     Fili jęknął, starając się dotrzymać kroku niemal biegnącemu bratu. Kiedy wyszli na zewnątrz, a jego oczy przywykły do światła słonecznego, Fili cały zamarł w przerażeniu.
     Do Góry zbliżały się hordy wrogów, podczas gdy elfy, ludzie i krasnoludy zajmowali pozycje w dolinie.     
     Nadchodziła bitwa o bogactwa Ereboru, a zwaśnione strony zjednoczyły się przeciwko wspólnemu wrogowi.
     Tylko gdzie w tym wszystkim było miejsce dla Kompanii?
     Wszyscy członkowie prócz Thorina zgromadzili się przy murze, gdzie jeszcze niedawno miały miejsce przykre wydarzenia związane z Arcyklejnotem. Pogrążyli się w gorącej dyskusji, co zrobić dalej.
     Fili nie słuchał. Był zbyt zajęty swoimi osobistymi obawami. 
     Ona tam była, na pewno. Mówiła, że przybędą razem z wojskami Thranduila. Wiedział, że Sybil była gdzieś wśród elfickich łuczników, najprawdopodobniej razem z Dorianem. Oczywiście, że będzie walczyła. A to oznaczało, że jego Ukochana była
w niebezpieczeństwie. Sama myśl 
o Sybil rannej…
     Nagle Fili stał się jednym z najgłośniejszych członków żywej dyskusji o tym, co powinni zrobić. Wszyscy byli zgodni co do jednego - nie mogli bezczynnie przyglądać się temu wszystkiemu. Gdy próbowali ustalić szczegóły, rozmowy przerwało pojawienie się Thorina.
     Krasnoludy zamarły w bezruchu, wpatrując się w swojego lidera. Napięcie było niemal namacalne. Nikt nie wiedział, czego spodziewać się po Królu.

     - Co się tutaj dzieje? - zażądał.
     Kiedy wyjaśnili mu sytuację oraz przekazali szczegóły, jakie przyniosły kruki, Thorin podbiegł do muru.
     - Nie! - wykrzyknął z niedowierzaniem. - Nie!
     Później ukrył twarz w dłoniach. Stał tyłem do reszty i nie można było zauważyć jego miny. Nikt ani drgnął, nie mając pojęcia, jak się zachować.
     W końcu Król odwrócił się do swoich ludzi, a wtedy Fili ujrzał, że w oczach wuja wygasła szaleńcza iskra choroby złota, a w jego postawie brakowało ognia żądzy, rozpalającego go na wskroś. Jego oczy, choć zaczerwienione, wyglądały… normalnie. Trzymał się z typowym dla niego majestatem, ale nic poza tym. W Filim natychmiast wzrosła nieufność. Wuj ponoć już raz przezwyciężył chorobę, a potem było tylko gorzej.
     - Jest tyle rzeczy, które chciałbym wam powiedzieć - zaczął. - Jak bardzo mi przykro za wszystko, co zrobiłem i przez co musieliście przejść przez mój upór i dumę... Lecz to nie ma znaczenia, czyż nie? Gdy sprawy zaszły tak daleko, słowa tracą na znaczeniu. Nadchodzi wielka bitwa, w której nasi wrogowie stali się przyjaciółmi w obliczu wspólnego wroga. Nie chcę patrzeć bezczynnie jak inni umierają za mnie. Nie pozostanę na to obojętny i mam zamiar wyruszyć w pole, choćby samotnie. Wy jesteście odważnymi, honorowymi ludźmi, chcecie walczyć. Na pewno pójdziecie. W końcu lud Durina nie ucieka przed walką. Ale moje pytanie brzmi…
     Zrobił długą pauzę.
     - Czy pójdziecie za mną? - spytał cicho. - Ten jeden, ostatni raz?
     Owe słowa utonęły w napiętej ciszy i nikt nie kwapił się do udzielenia jakiekolwiek odpowiedzi.

***
     Wszystko to było kwestią wiary, doprawdy. Tylko tyle i aż tyle.
     Będąc w Ered Luin, często budził się w środku nocy, zlany zimnym potem. Zewsząd napierała na niego ciężka ciemność, zalewał chłód. Był pozostawiony sam sobie naprzeciw niepokojom i zwątpieniu. Potrzebował odskoczni, czegokolwiek, by nie myśleć o tym pożądaniu rozpalającym jego ciało. Zamykał się w kuźni na długie godziny, tworząc najróżniejsze przedmioty, czekając aż jedyny ogień, jaki czuł, to ten bijący od pieca. Wtedy pozwalał sobie powrócić do normalnego życia, rodziny i przyjaciół, poddanych. Nie raz słyszał plotki i szepty. Dlaczego marnotrawił tyle czasu w kuźni zamiast oddać się obowiązkom władcy? W takich sytuacjach mocniej zaciskał zęby i ignorował oskarżenia. Nie chciał się usprawiedliwiać, a nikt nigdy nie śmiał się go o to wprost zapytać. 
     A czy Ty potrafisz wyobrazić sobie, jak to jest? Kiedy szaleństwo i żądza bogactw jest
w Twojej krwi? Nie ma ucieczki od własnej krwi, prócz śmierci. Śmierci, która nie mogła nadejść. Nie, gdy musisz żyć dla tych, których kochasz oraz dla tych, którzy Ciebie kochają.

     Czy jesteś w stanie pojąć strach przed bestią, o której wiesz, że kryje się w Tobie? Która w najbardziej umiejętny sposób zdążyła zatruć serca Twojej rodziny?
     Podszepty zła zawsze były ciche, lecz niezwykle sugestywne. Wszystko, co podpowiadały, zdawało się być normalne. Dziad nie zauważał różnicy. Nie widział, że się zmienił. Dla niego wszystko wydawało się takie, jak zawsze. Ojciec smutniał z każdym dniem, zamykał się w sobie, snując wiekopomne plany i wytyczając nieosiągalne cele. On sam i wszyscy inni tłumaczyli to ciężarem tragedii oraz odpowiedzialności, jaki spadł na jego barki. Jednak prawda była inna…
     Czy możesz zrozumieć tę beznadzieję, kiedy pozostaje ci tylko rzecz tak ulotna i krucha jak wiara? Naiwna wiara w lepsze jutro. Wiara w to, że dziad, a potem ojciec, przezwyciężą chorobę nie do pokonania.
     Prawdziwe, albo tak mu się tylko zdawało, pocieszenie znalazł dopiero, o ironio,
w Ereborze. Gdy kroczył wśród gór złota, głos w jego głowie wciąż szeptał, nieustannie,
w rytm kojącego szmeru.

     Ktoś chyba kiedyś mówił mu, żeby nie słuchać głosów bez twarzy…
     Wszystko jest dobrze. Idealnie. Wszystko jest w porządku. Masz wszystko, czego pragnąłeś. Masz wszystko, co ci się prawnie należy. Twoje marzenia się spełniły więc… Czego się obawiasz?    
     „Czego się obawiasz?” - dzięki tym słowom przez jego zaczerniony umysł przedarło się jedno jedyne wspomnienie.
     Bez słowa przysiadła obok niego na ławce werandy. Milczeli, wsłuchując się w odgłosy dzieci krzątających  się wewnątrz domu. On kurzył fajkę, a ona nuciła pod nosem jakąś lekką, wesołą melodię. Nagle przestała, lecz Thorin to zignorował.  
     - Czego się obawiasz? - spytała ni stąd, ni zowąd.
     Zmarszczył brwi, patrząc na nią pytająco.
     - Widzę to po tobie - powiedziała, jakby to było oczywiste. - Coś cię niepokoi.
     - Wydaje ci się - mruknął, unikając jej ciemnobrązowych oczu.
     - Nie ma potrzeby, byś kłamał.
     - Nie kłamię.
     - Czego się boisz?
     - Koro…
     - Czego się boisz? - powtórzyła stanowczo.
     Westchnął, poddając się. Odłożył fajkę na bok i wstał, odchodząc od niej parę kroków. Zerknął na nią przelotnie, by ujrzeć, że wpatrywała się w niego wyczekująco, po czym spojrzał w dal.
     - Siebie - odparł po prostu.
     Nic nie odpowiedziała. Może i mógłby powstrzymać się wtedy, nie mówiąc nic więcej. Jednakże, ze zdumieniem odkrył, że po raz pierwszy
chciał o tym rozmawiać.
     - Tego, co jest we mnie - rzekł gorzko, spoglądając na Zachód, w kierunku Samotnej Góry. - Żądzy złota. Skarb od dawna ściga moje sny. Boję się, że stanę się taki jak dziad
i ojciec, bo to jest w mojej krwi. Nie mogę od tego uciec.
     Stanęła obok niego.
     - Uciec? - Uniosła brwi z zaskoczeniem. - Dlaczego chcesz uciekać? Nie lepiej stawić temu czoła?
     - Nie. - Gwałtownie pokręcił głową. - Nie rozumiesz! Z tym nie można wygrać! Już teraz ciągle myślę o bogactwach, które nasi poddani wydobywali i obrabiali w pocie czoła, tylko po to, by zginąć! Tylko po to, by cały ich trud stał się leżem dla Smauga! - Splunął z furią. - Wszyscy niewinni, kobiety i dzieci, ludzie, których znałem, którym błogosławiłem na ślubach i składałem kondolencje na pogrzebach, oni spłonęli przez jego żądzę złota!
A najgorsze jest to, że Arcykamień leży gdzieś tam, porzucony jak zwykły śmieć! Arcykamień… Serce Góry, klejnot, który żyje… Wygląda jak kula księżycowego blasku otoczona zasłoną z kropli deszczu…
     - Jestem człowiekiem i nigdy nie zrozumiem krasnoludzkiej miłości do kamieni - Kora wtrąciła ostro, wyrywając go z letargu zachwycania się nad Królewskim Klejnotem, pozostając niewzruszoną na jego wybuch złości. - Niektóre z nich są piękne i zdobne, ale rzadkie wśród reszty; zwykłych głazów. A wszystkie łączy to, że są zimne, martwe. Obojętne. Dlatego Arcykamień jest dla was tak wyjątkowy, czyż nie? Bo żyje, powiadasz. Uważacie go za najwspanialszą rzecz z możliwych, bo przeczy prawom natury. Serce samotnego szczytu zaklęte w kamieniu. W istocie, nadzwyczajne - Thorin mógłby przysiąc, że w jej głosie ukryta była nuta kpiny. - Nie znam woli Królewskiego Klejnotu. Wiem tylko, że was oczarował, doprowadzając twojego dziada do szaleństwa. Śmiem twierdzić, że to nie wygląda jak „boskie namaszczenie rządów”. Twój ojciec też był pod jego wpływem, ale nie przez cały czas. Jednak żałoba i strata dokończyły dzieła...
     - Każdy tak to sobie tłumaczy - przerwał jej. - Lecz ja jestem pewien, że to nie prawda. Jeszcze przed atakiem Smauga ojciec zbliżał się do szaleństwa. Już wtedy choroba trawiła jego umysł… a teraz przyszła kolej na mnie.
     - Thorinie… - Kora uklękła przed nim tak, że patrzył na nią z góry. - Na pewno słyszałeś to już wiele razy… Nie jesteś nimi. Jesteś Thorinem Dębowa Tarczą, wielkim wojownikiem i wspaniałym liderem, silnym i niezłomnym.
     Już otwierał usta, by temu zaprzeczyć, kiedy ona położyła rękę na jego ramieniu, uciszając go natychmiastowo.
     - Uwierz w siebie, Thorinie - wyszeptała. - Choć raz przestań być uparty i doceń
w końcu swoją wartość.
     - Jak? Jak mam to uczynić, skoro inni we mnie wątpią? Obmawiają mnie za plecami lub wytykają chorobę wprost…
     Kora westchnęła.
     - Zwykło się mówić, że krasnoludy są ulepione z kamienia. Twarde, krzepkie, nieustępliwe. Obecnie najsilniejsza rasa w Śródziemiu. Trudno się z tym nie zgodzić. - Uśmiechnęła się lekko. - Tak, musisz mieć w sobie te cechy i masz je. Lecz jest coś jeszcze… wiem, że każdy władca musi zachować dystans do swoich decyzji, a nawet samego siebie. Inaczej można zwariować. Tyle, że nie możesz tego robić bez końca. Nie możesz przekroczyć cienkiej granicy między dystansem a obojętnością. Możesz być i ze skały, lecz nie zamieniaj serca w twardy głaz. Arcykamień to nie twoje serce. Ono jest tutaj. - Położyła dłoń na jego piersi. Jeśli wyczuła, że jego serce biło podejrzanie szybko, nie pokazała tego po sobie. - Jeżeli to, co mówisz jest prawdą; że od choroby nie można uciec ani z nią wygrać… moim zdaniem cała sprawa polega na skupieniu uwagi. Nie słuchaj głosów bez twarzy, ignoruj szepty w ciemności. Przypomnij sobie o tym, co już masz… rodzinę, przyjaciół, poddanych darzących cię miłością. Przypomnij sobie śmiech Dis, zdolny stopić każdy lód. Pomyśl o jej synach, którzy potrafią zmiękczyć najtwardsze serce. Nie zapominaj, że masz niezłomnego ducha, a twoje własne serce jest silne
i szlachetne… Król pławiący się w bogactwach z wysiłkiem uzyskanych przez jego lud, ślepy na wszystko inne? Nie. - Pokręciła głową. - To nie ty, Thorinie. Uwierz
w prawdziwego siebie.
     Thorin nie był w stanie wykrztusić ani słowa, zdumiony jej mądrością i wzruszony jej wiarą w niego.
     - Zrobisz to dla mnie? - spytała cicho.
     Pokiwał głową, wciąż oniemiały. Ujął jej dłoń, nadal spoczywającą na jego piersi,
w swoją własną i ścisnął ją mocno. Kąciki jego ust uniosły się lekko. Już dawno nie czuł się tak… pozytywnie.
     - Dobrze. - Uśmiechnęła się szeroko, po czym wstała na równe nogi, otrzepując suknię.
     - A teraz… - rzekła dziarsko. - Czy Wasza Zrzędliwość zaszczyci nas swoją obecnością przy wieczerzy? Wierzę, że dzieci zdążyły już przygotować specjały szefa kuchni dla Waszej Zrzędliwości.
     Prychnął na tytuł, jaki nadali mu Dorian i Sybil, a potem z uśmiechem podążył za Korą do jadalni.
     Jego serce biło z nowo odkrytą siłą.
     Otworzył oczy bardzo szeroko.

     Poczuł swoje serce. Pierwszy raz od długiego czasu naprawdę je czuł. Biło mocno
i szybko. Od jego piersi na całe ciało rozprzestrzeniała się fala ciepła, zatapiając odrażający chłód.

     Powoli podniósł się, a monety zagrzechotały naokoło. Jego oddech był przyspieszony, źrenice rozszerzone.
     Thorin znowu żył.
     Wstał na chwiejne nogi i rozejrzał się dokoła, dostrzegając jedynie góry złota. Przyprawiły go one o bezgraniczne obrzydzenie.
     Poświęcił wszystko dla czegoś… takiego?
     Nie wiedział, czy lepiej jest śmiać się histerycznie czy płakać. Ostatecznie nie zrobił żadnej z tych rzeczy. Z szokiem rozglądał się wokół. 
     Wszystko było martwe.  
     Zastanawiał się, jak trafił do tego grobowca.
     Jego serce zostało przeszyte porażającym ukłuciem.
     Bilbo.
     Ból był nie do zniesienia.
     Przypomniał sobie wszystko: przyjaźń, chwałę, miłość i szaleństwo, szaleńczą miłość, zdradę, winę…
     Uciekał. Przed pustką, bólem, wspomnieniami Bilba, Jego delikatnej skóry, pięknych oczu… Z których płynęły łzy, gdy zaciskał dłonie na Jego gardle.
     Okazał się tchórzem. Uciekał, jak najdalej, od szeptów w ciemności i głosów bez twarzy. Nie chciał niewiele znaczących bogactw, nie pragnął chłodu złota. Chciał czuć ciepło, ciepło Jego ciała, bez którego był niekompletny. Chciał być przepełniony nadzieją, że naprawdę uwolnił się od przekleństwa jego rodu. Kiedy chłopcy wrócili, wszystko zdawało się być na dobrym kursie, a potem tamta noc…
     Nagle zatrzymał się.
     Jego życie musiało być jakimś jednym, wielkim żartem.
     Przez nieopisaną miłość do swojego Jedynego został w końcu pokonany przez chorobę złota.  
     Oparł się o ścianę, nie dbając o to, gdzie dokładnie się znajdował. Starał się uspokoić oddech, a całe życie przesuwało mu się przed oczami. Miał tylko pięćdziesiąt cztery lata, gdy zaatakował Smaug. Mimo to, pamiętał całą władzę, potęgę i dobrobyt sprzed odebrania Ereboru. Potem wygnanie. Oczy jego niewinnych poddanych, przepełnione bólem, wpatrzone w niego w poszukiwaniu wsparcia. Ciche płacze kobiet, widok wygłodniałych dzieci… to było nie do zniesienia. Tułaczka i uniżenie trwały, a on musiał pozostać silny dla innych, nie mógł zawieść.  
     A teraz wszystko przepadło.
     Pozwolił, by Arcykamień stał się jego sercem.    
     - Koro… - powiedział ochrypłym głosem. - Moja droga, mądra przyjaciółko, i ciebie zawiodłem.
     Cisza, która mu odpowiedziała, była przerażająca i kojąca zarazem. Nie było już szeptów. Słuchał milczenia z nadzieją, że może znajdzie jakąś podpowiedź, co robić dalej, może nawet reprymendy od samej Kory. Wsłuchiwał się w ciszę tak intensywnie, że
w oddali usłyszał krzyki. 
Instynktownie podążył w kierunki hałasem.  
     Nie wiedział, co czuł, gdy ujrzał Kompanię. Nie był pewny, co odczuwał, gdy ujrzał, jak ogromne zagrożenie nadchodziło. Nie skupiał się na swoich uczuciach, gdy szczerze przemawiał do swoich ludzi. Zależało mu tylko na tym, by naprawić jakoś jego złe uczynki. Oddałby wszystko, by móc cofnąć czas i zmienić bieg wydarzeń. Lecz było za późno. Tak bardzo za późno, że nie bezpodstawnie zwątpił w wierność Kompanii.  
     „Jeżeli będzie ich trzymał przy tobie jedynie strach, nie posiądziesz ich lojalności na długo” - ojciec powiedział mu kiedyś. - „Masz być dla nich nie tyranem, a przykładem. Zdobądź ich serca, a pójdą za tobą nawet na śmierć”.
     Nie zdziwił by się, gdyby ich serca żywiły do niego teraz jedynie odrazę, a ani cienia pozytywnych uczuć. Nie miał by im tego za złe. 
     Patrzył na nich, wyczekując jakiejkolwiek odpowiedzi. Widział ich twarze pełne nieufności, dezaprobaty, rozczarowania i gniewu. Nikt nawet nie drgnął przez czas równie długi jak, zdawało się, wieczność.
     To Balin jako pierwszy wystąpił naprzód, co nie było żadną niespodzianką.
     - Jakiekolwiek są twoje winy, a są one wielkie, Thorinie Dębowa Tarczo, wciąż jesteś Królem, któremu przysięgaliśmy wierność - powiedział. - Straciłeś moje zaufanie, możliwe, że nawet i przyjaźń, lecz nie lojalność. Jestem wszystkim, ale nie krzywoprzysięzcą. - Ukłonił się lekko. - Balin, syn Fundina, do usług.
     Za nim podążyli inni, z niechęcią kłaniając się i oferując swoje usługi. On równie niechętnie przyjmował ukłony. Gdy wszyscy skończyli, Thorin znów przemówił:
     - Skoro taka jest wasza wola, moi wspaniali kompani, będę zaszczycony i dumny, mogąc was prowadzić. Lecz najpierw sugerowałbym przywdziać lepsze zbroje. Lepiej, żebyśmy dobrze się przygotowali.
     Wszyscy przystali na  propozycję i wyruszyli w poszukiwaniu odpowiedniego rynsztunku.
  
***
     - Fi…
     Jego brat zerknął na niego pytająco.
     - Boję się - Kili wyszeptał niepewnie.
     Nie wiedział, czego ma się spodziewać - kpiny czy empatii. Sam jednak nie potrafił poradzić sobie ze strachem, a komu miałby go wyznać, jeśli nie starszemu bratu?
     Oblicze Filiego złagodniało i uśmiechnął się delikatnie.
     - Tylko głupiec się nie boi, Ki - powiedział cicho.
     - Więc ty też?
     - Oczywiście. Jak my wszyscy.  
     - Nawet Dwalin? - spytał z powątpiewaniem.
     Kąciki ust Filiego uniosły się odrobinę.
     - Nawet Dwalin. Mówiłem ci już; byłby głupcem, gdyby nie odczuwał strachu.
     Resztę drogi do wyjścia przebyli w milczeniu. Skończyli zakładać najwspanialsze zbroje, jakie tylko mogli znaleźć. Teraz szli w kierunku bramy. Wyruszali w pole. Po niedługim czasie stanęli przed wrotami, przez które przedzierały się odgłosy bitwy.
     Thorin, prowadzący korowód, odwrócił się do nich. Spojrzał po twarzach całej Kompanii, a potem wziął głęboki oddech i rzekł:
     - Cokolwiek czeka po drugiej stronie, chcę dodać jeszcze jedno… dziękuję. Dziękuję wam za wszystko, co dla mnie zrobiliście. Nie mógłbym prosić o nic więcej niż tak wspaniałych, dzielnych przyjaciół.
     Członkowie Kompanii pokiwali głowami. Zapanowała ciężka, przesycona strachem cisza.
     Kili stanął naprzeciw Filiego, ujął jego twarz w dłonie i złączył ich czoła. Był to jeden
z najbardziej intymnych gestów wśród krasnoludów. Fili wypuścił z płuc długi, urywany oddech, po czym oplótł twarz Kiliego swoimi dłońmi.
     - Cokolwiek nadchodzi, Ki - wyszeptał. - Trzymamy się razem. Do końca.
     - Do końca - przytaknął Kili.
     Trwali tak przez czas jakiś, w milczeniu, znajdując tak bardzo potrzebny komfort
w bliskości. Kiedy 
odsunęli się od siebie, zobaczyli, że wszyscy inni bracia w Kompanii wymieniali ten sam gest. Tylko Thorin stał samotnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
     Kili bardzo powoli i ostrożnie skierował swoje kroki w stronę wuja. Patrzył mu w oczy
w poszukiwaniu jakiegoś ostrzeżenia, by się nie zbliżać. Nie zauważył niczego takiego. Był już bardzo blisko Thorina, lecz nadal nie ujrzał ani cienia groźby w tych oszałamiających szafirowych tęczówkach. Jego oczy trzeźwo patrzyły na świat.
     Wtedy Kili naprawdę uwierzył, że prawdziwy Thorin wrócił.
     - Spóźniłeś się - mruknął.       
     Dobrze, że wuj nie odpowiedział „lepiej późno niż wcale”. W ogóle nic nie odpowiedział. Tylko patrzył na Kiliego z nutą niepewności i zdumienia. Jego zaskoczenie wzrosło znacząco, gdy młody krasnolud oparł jego czoło na swoim. Thorin ujął policzek swojego siostrzeńca drżącą dłonią.
     - Kili… - wyszeptał ochryple.
     - Wuju, po prostu… - przerwał mu Kili. - Poprowadź nas przez to do zwycięstwa.
     Thorin kiwnął głową, a potem odsunął się powoli. Patrzył na Kiliego ze łzami w oczach jeszcze przez jakiś czas. W końcu Kili odstąpił na bok, a wtedy wydarzyła się kolejna niespodziewana rzecz - Fili stanął naprzeciw wuja. Surowo mierzył go wzrokiem, ale później zrobił to samo, co jego młodszy brat. Szeptał coś z Thorinem po khuzdulsku. Później starszy brat odszedł na bok, próbując ukryć wzruszenie malujące się na jego twarzy. Potem wszyscy ustawili się wokół Króla, patrząc na niego wyczekująco.
     - Wkroczyliśmy do tej Góry niczym złodzieje - rzekł. - Lecz na pewno tak jej nie opuścimy. Nieważne, co czeka nas po drugiej stronie tych wrót, wyjdziemy z uniesioną bronią i krzykiem na ustach bronić naszego dziedzictwa! Będziemy walczyć za wszystko, co z takim trudem odzyskaliśmy! I jeśli przyjdzie nam zginąć, to umrzemy z honorem,
a pieśni o nas będą przebrzmiewały przez te hale na wieki! Moi przyjaciele, sprawmy, by wrogowie pożałowali godziny, w której zdecydowali wyciągnąć swoje chciwe łapska
w naszym kierunku!

     Bramę otwarto, a Kompania podniosła bojowy krzyk. Biorąc przeciwników
z zaskoczenia, pozostawiali po sobie same trupy, brnąc w sam środek bitewnego piekła.

_____________________________

Haha. To się nazywa kolejny "cliffhanger". 
Zauważyłam, że mój Thorin jest taki... niestały emocjonalnie. To takie... mało krasnoludzkie. 
Od teraz zaczyna się zabawa.