To mi nie przyda popularności.
Nope.
Poza tym, omijając to, co się w tym rozdziale dzieje, opisy, Szymborską cytując, "dupy nie urywają".
______________________________
Jego widzenie świata zwęziło się tylko do tej jednej istoty, którą postanowił zgładzić za wszelką cenę.
Orkowie nigdy nie grzeszyli rozumem ani umiejętnościami, lecz ten był odrobinę inny.
Na początku zataczali koła, mierząc do siebie, a jego uśmieszek nie stopniał ani trochę pod wpływem płonącego spojrzenia Doriana. Od czasu do czasu wykonywał sfałszowane zamachnięcia. Chłopak reagował automatycznie, chcąc je odparować. Morderca go sprawdzał.
- Całkiem dobrze się ruszasz - powiedział kpiąco.
Skoro dla jego przeciwnika cały pojedynek nosił rangę zabawy, uciesznej możliwości poniżenia, a dopiero później zabicia…
„Dobrze, zagrajmy w twoją grę” - pomyślał Dorian.
Teraz, gdy miał je w garści, nie pragnął kończyć z życiem tego orka zbyt szybko.
Och nie, to w istocie będzie zabawa, podniecające balansowanie na granicy śmierci, na krawędzi kontaktu z jego klingą.
To będzie czysta rozrywka - danie mu nauczki za śmiertelne postrzelenie w łono ciężarnej kobiety. Jego matki, noszącej pod sercem bliźnięta.
Zaczęło się mało gwałtownie. Ograniczył się do dokuczliwego draśnięcia w ramię, jak również zmniejszającego sprawność dźgnięcia w udo.
Dorian śmiał się, robiąc mylące uniki czy przewroty, raz będąc z orkiem twarzą w twarz, by w następnej sekundzie znaleźć się za jego plecami.
I śmiał się, obserwując wzrastającą frustrację przeciwnika, podczas gdy on wykonywał skoki, piruety, pochylenia. Tańczył, umykając wrogiemu ostrzu zaledwie o cal.
Dorian śmiał się, odsłaniając orkowi jego styl walki, który każdy, kto go ujrzał, nazywał spektakularnym i niezwykłym.
Morderca uczył się powoli, kawałek po kawałeczku, cios po ciosie.
Z początku Dorian w pojedynkach zachowywał się jak nauczyły go krasnoludy -
z szorstkością górskich szczytów, kamiennym opanowaniem, chłodnym niczym skały kalkulowaniem, jednocześnie czerpiąc niekończącą się siłę z wewnętrznego ognia gniewu, gorącego i wiecznego jak kuźnie Mahal.
Spotkanie elfów sporo zmieniło. Przejął ich grację oraz elegancję. Jego ruchy znacznie się wygładziły i przyspieszyły, nie tracąc jednak nic z pierwotnej mocy. Walka stała się tańcem śmierci, najwyższą formą sztuki, jaką mogło stworzyć jego ciało.
Więc dawał się ponieść przypływowi władzy nad innymi bytami, jaką miał, dzierżąc miecz ojca. Każde życie, które ugasił, miało widowiskowe zakończenie. Robił to, jak tylko chciał - twardo lub delikatnie, ciężko albo lekko, szybko, a zarazem wolno, dając swoim ofiarom dogłębną świadomość końca, lecz upijając się w jej niedługim trwaniu.
Dorian całkiem nieźle się bawił, podczas gdy ork zupełnie przeciwnie. Stwór stawał się coraz bardziej wściekły z każdą upływającą minutą.
- Pożałujesz dnia, w którym cię matka suka na świat wydała, dzieciaku! - wrzasnął.
Tego było za wiele. Dorian dał się ponieść furii. Nie była to zimna furia, mroźna
i zabójcza, którą opanowali jedynie Pierworodni. Całkowicie targnęła nim wściekłość, tak że aż został nią niemal zaślepiony. Nikt nie będzie nazywał w ten sposób dzielnej, cudownej Kory!
Nie daj się ponieść emocjom. Zdradzą cię nim się obejrzysz. Musisz pozostać skupiony tylko na walce. Musisz wypracować panowanie nad sobą.
Przypomniała mu się jedna z rad Filiego, którą otrzymał na początku nauki walki na miecze. Zignorował to. Ten Ogień cały czas w nim płonął i Dorian nie zamierzał się Mu przeciwstawiać. Jego ruchy stały się gwałtowniejsze i mniej przemyślane.
Dlaczego tak wymachujesz mieczem? To zupełnie niepotrzebne. Przestrzeń na wyciągnięcie ręki jest jedyną, którą musisz ochraniać. Broń trzymaj jak najbliżej siebie, inaczej szybko stracisz kontrolę.
I najważniejsze: znaj swoje limity. Niech ci nigdy przez myśl nie przejdzie, że jesteś niepokonany. Nikt nie jest.
Nie traktuj przeciwnika schematycznie. Do każdego z osobna podchodź z nową uwagą. Jeżeli nie potrafisz odnaleźć i wykorzystać jego słabych punktów od razu, postaraj się nie spieszyć z tym zbytnio. Przez nieostrożność możesz ujawnić swoje własne słabości.
Popełnił wszystkie błędy, które tylko były możliwe. Zignorował wszelkie wskazówki, które mu dano.
Zapłacił za to.
Chwila nieuwagi i poczuł palący ból w swojej nodze.
Syknął z bólu, łapiąc się za ranę. Rozcięcie po spodniej stronie lewego uda krwawiło, niezbyt obficie, ale wystarczająco, by stworzyć zagrożenie dla zdrowia. Co więcej, obrażenie to znacznie zmniejszało jego sprawność.
Zabawa była skończona. Będzie musiał zabić orka, nim ten zrobi to pierwszy.
Morderca zaprzestał atakowania, jakby łaskawie dając Dorianowi czas na pozbieranie się. Kiedy chłopak przyjrzał się dłoni, którą przyłożył do rany, zrozumiał dlaczego.
Krew mieszała się z ciemną trucizną, która najwyraźniej była zaaplikowana na ostrzu orka.
Dorian wiedział, że miał jeszcze sporo czasu, zanim rozpoczną się długie, okropne męczarnie, które bez pomocy medycznej doprowadzą do śmierci.
Postanowił wykorzystać pozostałe mu godziny jak najlepiej. Spojrzał na przeciwnika, by zobaczyć jego oblicze promieniujące tryumfem. Mocnej zacisnął zęby i zadał kolejny cios.
***
I na wszystko, co mi na tej dobrej ziemi
drogie, przyrzekam chronić ich od wszelkiego niebezpieczeństwa oraz wynagrodzić
rzeczy niegdyś z dobroci serca dane. Niech „życie za życie” od teraz na zawsze będzie
przestrzegane.Przypomniały jej się ostatnie słowa przysięgi złożonej razem z bratem pod rozgwieżdżonym niebem. Na wpół przytomni po torturach, drżąco stali na nogach. Trzymali się za lewe ręce, prawe dłonie kładąc na sercach. Patrzyli na Siedem Gwiazd,
a słowa, choć wydobyte z ochrypłych gardeł z trudem, same układały się w przyrzeczenie, tak jakby to ktoś inny przemawiał przez ich usta.
I dokonało się. Poświęciła mu wszystko, co mogła dać. Być może ona sama zasłużyła na takie zakończenie, miała przecież wiele złego na sumieniu. Ale najgorsza była świadomość, że złożyła w ofierze jeszcze jedno istnienie, zupełnie niewinne. Widziała, jak wiele bólu mu tym sprawiła.
„Przepraszam, Fili” - myślała tylko, kiedy nie była już w stanie mówić.
Dygotała w jego ramionach, robiąc się coraz słabsza. Było jej coraz zimniej.
„Przepraszam” - pragnęła wykrzyczeć, patrząc w jego lodowato niebieskie, oszalałe
z rozpaczy oczy. Nie chciała, żeby cierpiał przez nią.
„Przepraszam, melin nín” - gdybyż tylko mogła to chociaż wyszeptać!
Kręciło jej się w głowie i traciła oddech, a chłód oraz osłabienie całkowicie ją paraliżowały. Mimo to uparcie patrzyła w jego oczy, jakby były dla niej ostatnią deską ratunku, nieważne, że przepełnione łzami, a także gorzkim posmakiem tego najgorszego aspektu życia.
Jego bliskość dawała jej siłę. Fili był spokojnym centrum huraganu, jakim było jej życie. Fili był stabilizacją i bezpieczeństwem. Jej najukochańszym.
Pod koniec Sybil czuła jedynie smutek oraz żal nad tym, co już stracone, nad tym, co nigdy się nie wydarzy, nad tym, co jeszcze mogliby w przyszłości dzielić, a nie będzie im dane.
„Przepraszam, ghivashel”.
Gdy jej powieki opadły, w pamięci mignęła jej jeszcze twarz Doriana, jego ciemnobrązowe tęczówki z tym charakterystycznym błyskiem.
A potem, gdy minęła próżnia, świat stracił swą szarą, deszczową zasłonę.
***
Wpatrywał się w Nią intensywnie. - Otwórz oczy, Sybil! Słyszysz?!
Nic nie odpowiedziała.
- SYBIL!
Najbardziej na świecie pragnął zobaczyć Jej ciepłe, ciemnobrązowe oczy, które tak kochał. Znów usłyszeć głos, który tak uwielbiał. I Jej uśmiech…
- Przestań, to nie jest śmieszne! Spójrz na mnie!
Potrząsał nią mocno, błagał, lecz Ona pozostawała głucha na to wszystko.
- T-ty… ty wcale nie…
Nie chciał przyjąć prawdy do wiadomości. Ale to, co wydarzyło się przed chwilą, było oczywiste.
Był jednocześnie wściekły i przerażony. Nie mógł uwierzyć w to, co zrobił Kili.
A najgorsze było to, że nie mógł za nim podążyć. Nie mógł przedrżeć się przez ścianę wrogów.
Nagle usłyszał przeraźliwy krzyk:
- FILI!
To była Ona. Gdzieś bardzo blisko. Rozglądał się naokoło, lecz nie mógł Jej zobaczyć. Do jego uszu dobiegł cichy płacz, tuż pod jego nogami.
- SYBIL!
Leżała na ziemi.
Przebita strzałą. W podbrzusze. Krwawiła.
Być może Thorin właśnie wydał z siebie okrzyk rozpaczy. Może zdawało mu się, że słyszał Kiliego. Nie był tego pewien. Wszystko naokoło znikło. Była tylko Ona. Uklęknął przy Niej. Przycisnął rękę do Jej rany, próbując powstrzymać ogromy krwotok.
Ta rana była śmiertelna.
Spojrzał na Jej ukochaną twarz. Sybil była przestraszona i wyraźnie cierpiała.
Zapłakał. Zanim zdążył coś powiedzieć, Ona wydyszała:
- Ależ się wystroiłeś.
Zaśmiał się przez łzy.
- Musiałem. Przecież powinienem dobrze wyglądać, żeby jakoś ci dorównać.
Uśmiechnęła się czule i delikatnie pogładziła jego policzek.
- Czy to klątwa? - wyszeptała.
Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc.
- Mama… też zginęła w taki sposób. Tylko, że ona mówiła… mówiła, że to bliźnięta…
a ja… ja czuję, że dziewczynka…
Poczuł, jakby dostał jakiś potężny, niemal pozbawiający przytomności cios. Świat nagle zachwiał się w posadach, a prawda dotarła do niego w całym swoim okrucieństwie.
Zapłonął w nim gniew.
- Sybil, jesteś… w ciąży?! I poszłaś w takim stanie na bitwę?!
- Czy naprawdę łudzisz się, że nie wykorzystałabym szansy wzięcia udziału
w prawdziwej bitwie? - spytała z uśmieszkiem.
Kłamała. Widział to. Ukrywała coś jeszcze.
- Nie wierzę ci - odparł. - Dlaczego?! Powiedz, dlaczego?!
Zaczęła gwałtownie kręcić głową.
- Mów!
Zaszlochała i wykrztusiła:
- Miałam sen… Większość moich snów jest straszna, lecz ten był inny… Był… prawdziwy. Zobaczyłam Thorina przebitego włóczniami. Trzymał ciebie i Kiliego
w objęciach. Byliście… - Zaszlochała. - Byliście martwi… przeszyci niezliczonymi strzałami.
Zapewne widząc jego surowy wyraz twarzy, kontynuowała, łkając błagalnym tonem:
- Błagam cię, Fili, wybacz mi… ja nie mogłam znieść myśli, że cię stracę. Was.
- Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć! - odparł wściekle. - Sybil, to na pewno dziewczynka!
Cały drżał z nadmiaru emocji. Poczuł gorące łzy na policzkach.
- Jak to? - Zamarła w zdumieniu.
- Śniła mi się - zapłakał. - Była taka śliczna… Miała złote falowane włoski i twoje oczy…
Sybil wybuchła płaczem. Drżącą dłonią przeczesała jego włosy.
- Fi, ukochany… - wydyszała. Krew zaczęła płynąć z jej ust. - Zanim mnie zostawisz, znienawidzisz i przeklniesz na wieki, mam do ciebie dwie prośby...
Pokręcił głową.
- Nie, nie, proszę, wysłuchaj mnie! - błagała.
Milczał.
- Po pierwsze… znajdź Doriana, gdy będzie po wszystkim. Powiedz mu… powiedz mu, żeby nie robił żadnych głupstw - mówiła szybko. - Zaopiekujcie się nim. On… on zasługuje na wszystko, co najlepsze. I jeszcze… poproś go, by odszukał Gilraen. Niech przekaże mojemu Słońcu, że nigdy nie zasłużę sobie na jej wybaczenie, nie śmiem ją o to nawet prosić… ale, że tak, jak mocno ją kocham, tak jeszcze bardziej żałuję tego, co zrobiłam…
Dziwne były to słowa, lecz czas raczej nie był odpowiedni na dalsze wyjaśnienia, więc kiwnął głową tylko.
- Dobrze.
- I-i… musisz to kontynuować, Fili…
- Ale co?
- Życie za życie.
Chciał coś powiedzieć, ale położyła palec na jego ustach.
- Ty musisz żyć, rozumiesz?!
- Nie - zaprzeczył ostro. - Nie potrafię żyć bez ciebie!
- Przestań - prychnęła. - Nie pleć bzdur.
Objęła jego twarz zakrwawionymi dłońmi, spoglądając mu w oczy. Widział w nich ogromny strach, nawet odrobinę szaleństwa.
- Masz być szczęśliwy…- wyszeptała. - Dla mnie.
Dostała ataku kaszlu. Posoka płynęła z Jej ust nieprzerwanym strumieniem.
- Ty naprawdę jesteś chora na szlachetność - stwierdził gorzko.
Uśmiechnęła się słabo. Ze wszystkich sił podniosła się lekko, a on już zrozumiał, do czego zmierzała. Ich usta złączyły się w ostatnim, desperackim pocałunku, skradzionym nadchodzącej śmierci. Smakował łzami oraz słoną krwią, zostawiającą żelazawy posmak na języku.
Cała zaczęła dygotać, więc otoczył Ją ramieniem. Po chwili wyszeptała z wysiłkiem:
- Men lananubukhs menu, Fili.
Zdawało się, że tamten moment trwał całą wieczność - bezradnie patrzył, jak z Jej najpiękniejszych oczu umykało życie, Jej powieki zamykały się powoli i wydała z siebie ostatni oddech. Nic nie mógł na to poradzić. Przyglądał się jak jego lepsza połowa odchodziła ze świata, niczym na spektakl najczystszej formy okrucieństwa.
Mówiło się, że uczucie, jakiego doznawał krasnolud tracący swojego Jedynego było czymś dla niego najgorszym. W istocie, to było niewyobrażalne. Fizycznie bolało, tak bardzo, że Fili został zaślepiony bólem. Wydał z siebie ryk cierpienia, rozpaczy oraz wściekłości.
Umarła, razem z jego nienarodzoną córeczką.
Umarły.
Ich serca już nie biją.
Trzymał w ramionach tylko Jej martwe ciało, któremu iskra życia została bestialsko odebrana.
Nosiła w sobie dziecko. Mały cud, owoc ich miłości. Nowe życie, które skończyło się zanim w ogóle zaczęło.
- Miałaby na imię Míriel - wykrztusił, patrząc na trupio bladą twarz Sybil. - To znaczy „błyszcząca jak klejnoty”, ale to wiesz. Byłabyś zadowolona z tego imienia - mamrotał, muskając Jej policzek, kciukiem zostawiając na nim krwawy ślad. - Nie ma bardziej krasnoludzkiego i elfickiego imienia jednocześnie... - Zakrztusił się łzami. - Míriel, nasza wspaniała córeczka Míriel.
Fili płakał. Nad straconym… wszystkim. Przecież jeszcze niedawno przekomarzali się, czy na ich ślubie Sybil powinna wystąpić w barwach rodu Durina, czy w tradycyjnej dla ludzi bieli. To było kilka dni temu, kiedy zastanawiali się, gdzie na weselu usadzić Thranduila… A teraz…
Nie ma już nic. Bez Niej.
Przytulił Ją mocno i wsadził nos w burzę Jej włosów, starając się wdychać Jej zapach. Zawsze był to świeży, delikatny, niemal niewyczuwalny aromat, jakby odległy zapach słodkich kwiatów przyniesiony przez wiatr. Teraz był to tylko pot i krew.
Wstrząsał nim szloch, kiedy trzymał Ją przy piersi z głupią nadzieją, że ciepło jego własnego ciała przywróci Ją do życia.
Nie było dla niego dalszej egzystencji bez Niej. Kazała mu żyć i być szczęśliwym. Cóż za kpina! Jak Ona mogła tak okrutnie sobie z niego zażartować? Jak mogła mu to zrobić? Jak mogła być tak głupia? Zostawić go i pójść tam, gdzie nie mógł za Nią podążyć! Razem z tą śliczną istotą, która nazywałaby go „tatą”…
Zapragnął umrzeć. Wszystko, byleby tylko móc je jeszcze ujrzeć.
Może wybłaga Aulëgo o wyjście z Sal Czekania, a resztę Valarów o rozmowę z Sybil?
To już wyglądało jak jakiś plan. Najtrudniejszym jego punktem był ten pierwszy - ponieść śmierć.
I jeśli przyjdzie nam zginąć, to umrzemy z honorem, a pieśni o nas będą przebrzmiewały przez te hale na wieki!
Przypomniały mu się słowa Thorina, a w pozostałościach jego serca zachybotał płomyk żądzy. Żądzy zemsty i wymierzenia sprawiedliwości. Pojedynczy płomień przerodził się
w ogień gorący niczym piece Mahal.
Życie za życie.
Świat zasługiwał na rozniesienie w posadach za okrucieństwo, jakie miało przed chwilą miejsce.
- Zobaczysz, ukochana - wyszeptał, powoli uwalniając Ją ze swojego uścisku. - Zginę, mszcząc cię!
Odnalazł w sobie nową siłę do walki. Już miał powstać, kiedy ktoś upadł na kolana naprzeciw niego.
Kili.
Fili nie wiedział, jak zareagować na widok brata. Z jednej strony niesamowicie mu ulżyło, widząc, że Kili przeżył i jakoś znów trafił do nich. Pewnie osłaniał go przez cały ten czas wspólnie z Thorinem.
Jednak w tej chwili oblicze młodego krasnoluda uzewnętrzniało dokładnie te same emocje, które Fili sam odczuwał. Rozpacz i ból. Gniew, wściekłość. Pustka, żal i smutek.
- Ki?- starszy brat spytał niepewnie.
Łzy popłynęły po policzkach Kiliego, kiedy wykrztusił:
- T-tauriel… ona… ona też… a ja tylko patrzyłem… moja J-jedyna, a… a teraz… Sybil…
Wybuchł płaczem, kryjąc twarz w dłoniach.
Fili położył dłoń na jego ramieniu i potrząsnął nim lekko. Kili powoli podniósł na niego swój obłąkany wzrok. Lodowato niebieskie tęczówki płonące gniewem spotkały ciemnobrązową głębię pełną cierpienia.
Kili patrzył w jego oczy, zaskoczony, nie spodziewając się zobaczyć tego, co ujrzał.
- Chłopcy, musicie mi pomóc! - Thorin krzyknął z oddali. - Nie wiem jak długo jeszcze sam dam radę was ochraniać!
- Nie czas na łzy, Kili - powiedział Fili. - Żałoba poczeka. Teraz czas, by wszyscy wrogowie pożałowali tego, czego się dopuścili! Naszym Jednym nigdy nie powinna stać się krzywda! Niech wszelkie plugawe stwory posmakują naszego gniewu!
Kili pokiwał głową, a w jego oczach również zapłonęła żądza zemsty. Młodszy z braci ucałował Sybil w czoło. Fili złożył ostatni pocałunek na ustach swojej Ukochanej. Potem obydwoje wstali i ruszyli do walki.
Fili bił się desperacją, a nadzieja opuściła go już dawno. Nie było ucieczki. Wrogowie otoczyli ich ze wszystkich stron i napierali z nieustającą siłą. Bronił się, jakby nie miał już nic do stracenia. Stał nad ciałem swojej Jedynej, zbijając każdego, kto śmiał się zbliżyć, z Kilim u boku, podczas gdy wuj był kilka metrów za nimi.
Posłał młodszemu bratu szybkie spojrzenie. Ich oczy się spotkały, a przerażony wzrok Kiliego mówił wszystko.
Umrzemy.
Fili nie zdobył się na jakąkolwiek odpowiedź. Starał się odpierać coraz bardziej natarczywe ciosy przeciwników, lecz powoli opadał z sił.
Jakaś strzała świsnęła mu tak blisko gardła, że grot rozdarł skórę, pozostawiając krwawiącą ranę. Obrócił głowę w kierunku, skąd nadleciała, by ujrzeć, jak wuj pozbawił Bolga głowy.
W następnej sekundzie jakiś ork nadział Thorina na włócznię, atakując od tyłu. Plecy Thorina wygięły się w łuk, a jego oblicze zamarło w wyrazie zaskoczenia i cierpienia, kiedy upadał na kolana.
Czas zatrzymał się wtedy, a Fili zastygł w bezruchu, tak jak jego krew zmroziła się
w horrorze. Patrzył na upadek Thorina, na to, jak jego wuj, jego Król, jego ojciec, wychodził na spotkanie ze śmiercią. Thorin kulił się i krztusił własną krwią, ujmując w dłonie grot włóczni wystający z jego klatki piersiowej.
Oto Fili tracił kolejną ukochaną mu osobę.
- ZAPŁACISZ ZA TO, ŚCIERWO Z MORII! - wrzasnął, tak jak Kili podniósł krzyk wściekłości.
Teraz razem z bratem zaciekle ochraniał wuja, osłaniając go tarczami, aby Król pod Górą mógł chociaż skonać w spokoju.
Nagle stało się coś dziwnego.
Poczuł uderzenie w pierś tak mocne, że aż się zatoczył. Zerknął w dół i ze zdumieniem zobaczył strzałę wystającą z jego klatki piersiowej. Przyglądał się temu z potworną fascynacją, jednocześnie starając się pogodzić z uczuciem ciała obcego utkwionego we własnym. Fili miał wrażenie, jakby miał w sobie jakiś śmiertelnie ostry, niewielki opiłek metalu, który z każdym ruchem nadrywał strukturę mięśni od środka, by je w końcu rozszarpać. Każdy oddech wysyłał oślepiające spazmy bólu wzdłuż kręgosłupa. Kręciło mu się w głowie, gdyż ustawicznie tracił krew. Rzeczywistość stała się zamglona i nie mógł wiele dosłyszeć przez dzwonienie w uszach. Mimo to uparcie stał na nogach i bronił Thorina. Kili również, do póki nie zauważył, co się stało Filiemu. Jego młodszy brat natychmiast zatrzymał się w pół ruchu, a potem wydał z siebie przeciągły wrzask rozpaczy. Dźwięk ten został nagle przerwany, bo strzała wbija się w brzuch Kiliego, a następna tuż pod jego szyją.
Fili nie zdążył zareagować, gdyż odczuł kolejne uderzenie strzały, wściekle wdzierającej się w jego ciało. Tym razem w plecy. A potem w ramię. I w udo.
Osunął się na brudną, usłaną trupami ziemię. Zaczął czołgać się, za swój ostatni cel wyznaczając sobie znalezienie się jak najbliżej wuja i brata.
***
Bilbo był takim tchórzem. Pokusa założenia pierścienia okazała się zbyt silna. Hobbit krył się w niewidzialności, podczas gdy inni walczyli i umierali… To nie było w porządku. Nawet jeżeli Bilbo był samotny i śmiertelnie przerażony. Pewnie każdy tak się czuł. W końcu bitwa jest już prawie przegrana…
Znajdował się w samym środku piekła, ale nie potrafił myśleć tylko o sobie. Samo wyobrażenie o, na przykład Filim i Kilim rannych…
Chaos, śmierć i strach przesycał każdy kawałeczek otaczającej go ziemi i powietrza. Hobbit nie był częścią tej bitwy, nie brał w niej czynnego udziału, ale Bilbo wiedział, że przemoc, której był świadkiem wywrze na nim ogromny wpływ. Widzieć tyle istot zamordowanych jednocześnie na tyle okrutnych sposobów... W imię czego?
Gdy ujrzał Azoga, dotarło do niego, że walczyŁ za miłość.
Bilbo nie pozwoli Białemu Orkowi skrzywdzić Thorina. Nigdy więcej.
Zbliżył się do orka ostrożnie, rozważając, jak go pokonać. Jego szanse oraz możliwości były oczywiście niewielkie, ale Bilbo prędzej zginie niż nie spróbuje.
Być może w tamtym momencie powinno było słychać melodię pełną glorii. Może wszyscy powinni to widzieć, by potem opiewać jego czyn w poematach. Być może, być może…
A jednak to było tylko kilka sekund, kiedy Żądło całkowicie zagłębiło się w plecach Azoga, po tym, gdy Hobbit na niego skoczył.
Bilbo Baggins Zabójca Azoga Plugawcy. Bilbo Baggins Złodziej w Ciemnościach. Bilbo Baggins Rozmówca Smoków.
Ten sam Bilbo Baggins, zwykły Hobbit z dalekiego Shire, trzymał w pamięci tylko pewnego krasnoludzkiego króla, kiedy dostał czymś w głowę i zapadał się w ciemność.
***
Cała ta farsa trwała zdecydowanie za długo. Obydwaj stawali się coraz bardziej
zmęczeni i sfrustrowani, a przez to nawet bardziej źli. Obie strony chciały to jak
najszybciej zakończyć.Spełnienie tego pragnienia okazało się być trudnym zadaniem. Dorian i ork zdawali się wypracować rytm walki. Uderzenie i blok, kontra i obrona, unik i cios, i tak w kółko.
Jednak koniec nareszcie nadszedł.
Dorian potknął się o coś i stracił równowagę. Upadł na plecy, a ork uniósł swoją klingę, by zadać śmiertelny cios. Właśnie wtedy Dorian podniósł się błyskawicznie. Jego miecz wbił się w brzuch orka pod niewielkim kątem. Morderca zastygł w bezruchu, po czym upadł na kolana.
- Imię! - ryknął chłopak. - Chcę znać twoje imię!
Tamten milczał, więc Dorian wbił ostrze głębiej. Ork zawył z bólu.
- Thrug - wycedził.
Morderca.
Dorian omal nie zaśmiał się ironicznie.
Zagłębił klingę w ciało Thruga, tak, że końcówka miecza wyszła z drugiej strony ciała pod karkiem. Ork wydał z siebie zwierzęcy skowyt.
Dorian nie łamał kontaktu wzrokowego. Musiał to widzieć - musiał być świadkiem tego, jak z oczu Thruga ulatywało życie. Przyglądał się temu i cieszył się każdą chwilą.
Nareszcie stało się. Dorian ujrzał, że morderca umarł.
- Życie za życie - wysyczał z odrazą, odrzucając truchło od siebie.
Wyprostował się, oddychając ciężko. Był bardzo zmęczony. Rozejrzał się wokół. Świat wydawał się teraz inny, jakby zimniejszy. Wszystko miało niemal boleśnie ostre kontury oraz chłodne barwy. Z tej perspektywy rzeczywistość wyglądała na jeszcze bardziej okrutną i barbarzyńską. Efektu dopełniały okropne odgłosy bitwy. Walki trwały nadal, jak gdyby nigdy nic.
Jego małe wielkie zwycięstwo się nie liczyło.
Tylko dlaczego owa wiktoria zdawała się mu być przegraną? Dlaczego zamiast spełnienia i zadowolenia czuł pustkę oraz niepokój?
„Gdzie jest Sybil?”
Obawiał się o nią. Przecież zostawił ją samą… Siostra była znakomitą wojowniczką, ale chyba nikt nie poradziłby sobie na bitwie, bijąc się w pojedynkę...
Musiał ją znaleźć. Tylko gdzie ona mogła się podziewać? Zawsze odczuwał jej bliskość. Teraz była tylko…
Pustka.
Nie potrafił pozbyć się tej dziwnej sensacji, gdy wrogowie znów atakowali. Nawet ślepy dostrzegłby, że szala zwycięstwa przychylała się na stronę wrogów. Ale wtedy w oddali rozległ się potężny ryk ogromnego niedźwiedzia. Nadszedł Beorn. A po nim orły.
Dorian nie mógł powstrzymać uśmiechu i wykrzyknienia radości.
- Manwë! Ave Manwë!
Uniósł miecz z okrzykiem tryumfu. Z nowo nabytą energią zaczął atakować przeciwników. Wspólnie z elfami, krasnoludami i ludźmi zabijał coraz więcej stworów. Orkowie, gobliny, wargowie i wilki umykali ze strachem.
Bitwa była wygrana. Ale…
,,Gdzie jest Sybil?”
_____________________________
Ja to wyjaśnię. Potem.
Melin nín znaczy w Sindarinie my love, czyli kochanie.
Thrug to w Czarnej Mowie morderca.
# Co do tych Sal Czekania... Krasnoludy wierzyły, że po śmierci ich dusze udają się do Sal Czekania, by tam poczekać na odmianę świata i odrodzić się na nowo.
Szczerze to nie starałam się nad tym rozdziałem tak, jakbym chciała. Byleby go tylko skończyć. Poza tym w drogę weszła mi pewna magiczna, przeźroczysta ciekła substancja. Nie, nie woda.
Jak ja czekam na wasze reakcje!
Wyobrażam sobie Sybil w tamtym momencie, kiedy postanawia biec, by uratować Filiego, i słyszę tę piosenkę.