z fragmentów znajdujących się poniżej powinno zostać wyrzucone. Jak na przykład sen Filiego na początku, długi na cztery cholerne strony, a nie mający żadnego związku
z moją opowieścią. Ale napisałam go już bardzo dawno temu i się do niego przywiązałam. Poza tym, przez niego ucierpiała moja ocena z matematyki...
Jeżeli sobie odpuścicie ten rozdział, niewiele was ominie. Lepiej idźcie zmieniać świat na lepsze, czy coś.
Ach, obecna szczypta Thilbo Baggindhield, a owszem. I odrobina z relacji między Thorinem a Korą, jeżeli brzmi kusząco.
_______________________________
- Fili! Fili, obudź się! - Ktoś potrząsał nim lekko.
Delikatnie uchylił powieki, lecz ujrzał tylko niewyraźnie kontury pokoju zatopione
w ciemności. Podniósł się, przecierając oczy. Po dłuższej chwili jego widzenie wyostrzyło się i zauważył wpatrzone w niego, wielkie ciemnobrązowe oczęta. Opadł na łóżko
z ciężkim westchnieniem.
- Znowu firankowy potwór? - jęknął.
- Tak - Dorian potwierdził cichutko. W jego głosie wciąż przebrzmiewały echa przerażenia.
Fili z najwyższym wysiłkiem woli stłumił zirytowane warknięcie. Firankowy potwór dręczył Doriana ostatnimi czasy szczególnie często, a malec umyślił sobie to do niego przychodzić po pocieszenie, nieważne, czy był poranek, pora obiadowa, późne popołudnie, zmierzch, środek nocy czy świt. Było coś nieodparcie uroczego w takim geście zaufania
i przywiązania, ale, na litość Mahal, od czego Dorian miał Korę i Brandona? Po ostatnich niezbyt udanych próbach, Fili zwątpił w skuteczność jego metod uspokajania chłopca,
w porównaniu z, na przykład, sposobami Kory.
Ogarnęła go frustracja. Wiedział, że nie mógł tak po prostu odprawić Doriana
z powrotem do jego pokoju, każąc iść spać, a z drugiej strony nie miał bladego pojęcia, jak pomóc mu tym razem. Tymczasem chłopiec stał tuż obok, nieruchomy, pełen oczekiwania. W jego oczach wciąż błyszczały iskierki strachu, niczym malutkie gwiazdy.
Gwiazdy! Tak… to całkiem dobry pomysł.
Fili ostrożnie wstał, wsunął buty na nogi, narzucił na siebie futro przewieszone przez oparcie stojącego nieopodal krzesła, po czym opatulił Doriana kocem.
- Dokąd idziemy? - spytał podekscytowany chłopczyk.
- Cśś, nie tak głośno - napomniał go, gdyż Kili poruszył się w łóżku obok. - Wyjdziemy na zewnątrz, pokażę ci coś.
Dorian aż podskoczył z radości, a gdy jego usta otwierały się do krzyku, Fili położył na nich palec, ostrzegawczo kręcąc głową. Maluch pokiwał ze zrozumieniem. Potem krasnolud wziął chłopca na ręce i próbował wymknąć się z pokoju najciszej, jak potrafił. Niestety, kiedy otwierał drzwi, wydały z siebie niemiłosierny zgrzyt. Kili gwałtownie zerwał się do pozycji siedzącej.
- Csoosiędzieje? - wymamrotał, z dezorientacją rozglądając się dookoła.
- To nic, Ki, śpij - powiedział spokojnie. - Jutro wielki dzień, pamiętasz?
- Taaa… - jego młodszy brat mruknął, po czym natychmiastowo położył się, zapadając w sen.
Fili i Dorian zachichotali.
Tak bardzo starał się nie robić hałasu, ale schody prowadzące na parter akurat teraz strasznie skrzypiały. Fili modlił się w duchu, żeby Kora się nie obudziła. Miała dziwną fobię na punkcie wychodzenia z domu po nocy. Jeżeli ich usłyszy, rano dostaną porządną reprymendę.
- Dlaczego krasnoludy są takie głośne? - wyszeptał Dorian, elegancko omijając bezpośrednie oskarżenie go o ewentualne rozzłoszczenie mamy.
- Wcale nie jesteśmy głośni - odparł, przemykając się przez jadalnię.
- Jesteście, i to okropnie.
Fili westchnął.
- Nie martw się, jeżeli zbudzimy twoją mamę, to zwalimy wszystko na mnie, dobrze?
Malec pokiwał głową z zastanawiającą ochotą. Fili odstawił go na ziemię, by odryglować drzwi. Poszło mu nadzwyczaj gładko i już po chwili wyszedł na orzeźwiające nocne powietrze, z chłopcem w ramionach.
Noc była bajeczna, tak jak przewidywał. Bezchmurna, z księżycem w nowiu oraz oszałamiającymi aromatami unoszącymi się naokoło. Niezliczone mroźne gwiazdy jaśniały na niebie, bardzo dobrze widoczne. Z zachwytu na moment zaparło mu dech w piersiach. Poczuł na sobie ciekawskie spojrzenie Doriana i nie musiał długo czekać na pytanie:
- Co my tu robimy?
- Pomyślałem sobie, że dzisiaj zrobimy coś inaczej - wyjaśnił. - Nie musisz mi mówić, co tym razem wygadywał potwór, jeżeli nie chcesz…
- Nie chcę - chłopczyk wtrącił stanowczo.
- Skoro tak uważasz. - Fili zamilkł na chwilę, by posłać Dorianowi uspokajający uśmiech. - Jesteśmy tutaj, by coś sprawdzić.
- Co? - Malec wiercił się niecierpliwie, zaciekawiony. - Co sprawdzić?
- Czy gwiazdy ci pomogą, tak jak mi.
- Jak to? - Dorian zmarszczył brwi.
- Spójrz w górę. - Chłopiec uczynił to momentalnie. - Powiedz mi, co widzisz.
- Mnóstwo białych kropek - odparł maluch z rozbrajającą dziecięcą szczerością.
- Tak też podejrzewałem - zaśmiał się lekko. - A co o nich sądzisz?
Udzielenie odpowiedzi zajęło chłopcu trochę czasu.
- Są… ładne.
- Trudno się z tobą nie zgodzić - przytaknął. - Lecz według mnie są piękne.
Dorian aż krzyknął z niedowierzaniem.
- Fili! Ty… podziwiasz gwiazdy!
- No tak… - przyznał niechętnie.
- Ale to jest elfickie!
- Wiem - mruknął.
- To dlaczego robisz tak jak ci szpiczasto uszy…
- Nie! - Fili przerwał. - Na brodę Durina, nie powtarzaj tego, co Thorin mówi o elfach!
Ciekawe, kiedy wujowi w obecności Doriana wypsnęły się te bluźnierstwa.
- A dlaczego? Przecież sam mówił…
- Błagam cię, Dorian! To jest bardzo obraźliwe! Nie powtarzaj tych przekleństw, proszę cię! - Przecież mama i Kora by ich zabiły - jego, Thorina, Kiliego i Brandona także.
- Dobrze, już nie będę.
- Obiecujesz?
- Tak, tak - chłopczyk burknął.
Fili odetchnął z ulgą.
- Wracając do naszej rozmowy… Chciałem ci pokazać, jakie gwiazdy są wspaniałe. One… zachowują pamięć.
- Jak? - dociekał Dorian.
- Były świadkami wszystkiego, co działo się na tym świecie… Chodzi mi o to, że możesz na przykład znaleźć na niebie tylko swoją gwiazdę i przypisać jej jakieś bardzo miłe wspomnienie. I gdy będziesz miał złą noc, wystarczy, że wyjrzysz przez okno, odnajdziesz ją i przypomnisz sobie przyjemną chwilę. Rozweselisz się, firankowy potwór tego nie znosi, przecież wiesz. Rozchmurzysz się, a on na pewno odpuści.
Perspektywa tak banalnego zwycięstwa nad odwiecznym wrogiem napełniła Doriana wyraźnym zapałem. Uważnie spojrzał w nocne niebo. Zastanowienie nie zajęło mu długo - już po kilku minutach wskazał na środkową z Siedmiu Gwiazd Vardy ze słowami:
- Wybieram tę.
- Masz gust. - Fili uśmiechnął się szeroko. - To też moja gwiazda, ale nie obawiaj się, podzielę się z tobą… myślę, że powinieneś usłyszeć coś więcej na jej temat. Twoja gwiazda jest jedną z Siedmiu Gwiazd Vardy, świętości wszystkich elfów, krasnoludów oraz ludzi Númenoru.
- Ooo… - Małemu uroczo opadła szczęka. - A kto to jest Varda?
- To żona Manwëgo, który jest bratem Aulëgo, ojca naszej rasy. Manwë jest władcą Ardy i panem wiatru. Razem z Vardą włada nad światem. Varda jest najpotężniejszą ze wszystkich siedmiu bogiń, czyli Valier. Ma wiele imion, a jednym z nich jest Elentári, czyli Królowa Gwiazd. To ona opiekuje się światłem na Ardzie. To ona stworzyła w ogóle wszystkie gwiazdy, by oświetlały Pierworodnym, czyli pierwszym elfom, świat, zanim powstał księżyc i słońce.
Dorian słuchał jego opowieści z najwyższą fascynacją i nie mniejszym zdumieniem.
- Skąd ty to wszystko wiesz? - zapytał, pełen podziwu.
- Mój tata opowiedział mi tę i inne historie, gdy byłem mały - Fili nie był w stanie ukryć smutku w głosie na myśl o ojcu.
Dorian zasępił się bardzo i po dłuższej ciszy spytał z wahaniem:
- Fili? Dlaczego nikt nigdy nie wspomina o twoim tacie?
Spojrzał na swojego przyszywanego braciszka, który wpatrywał się w niego
z oczekiwaniem i znów poczuł się bezradny. Jak powiedzieć tak małemu dziecku
o śmierci? Zastanowienie zajęło mu dużo czasu.
- Mój ojciec - Fili zaczął powoli. - Odszedł do komnat naszych przodków.
- To dlaczego nie wrócił? - Dziecinnie proste pytanie Doriana zapędziło go w kozi róg.
- Ponieważ… stamtąd się już nie wraca - odparł w końcu.
Oczy chłopca rozszerzyły się w nagłym zrozumieniu, po czym zaszkliły się i popłynęły
z nich łzy.
- To ty nie masz taty? - wychrypiał załamującym się głosikiem.
Fili westchnął.
- Już od bardzo dawna nie ma go z nami. Poległ w bitwie, wszyscy mówią, że jak bohater…
Nie dane mu było dokończyć, gdyż Dorian wybuchł płaczem.
- Oj, nie bądź głuptasem - żachnął się Fili. - Przecież to nie dla ciebie powód do smutku!
- Ale to niesprawiedliwe, że ja mam tatę, a ty nie - wyszlochał malec, wtulając się
w jego szyję.
Nie wiedząc, co powiedzieć, Fili po prostu głaskał braciszka po głowie, milcząc. Dorian niespodziewanie oderwał się od niego.
- Mogę ci pożyczyć mojego tatę! - wykrzyknął. - Chcesz?
Fili zaśmiał się czule, z trudem zwalczając łzy wzruszenia na widok szczerych chęci chłopca.
- Nie, nie ma takiej potrzeby - odparł, a gdy na twarzy Doriana odmalowało się rozczarowanie, wyjaśnił:
- Nie straciłem go do końca. Przecież mam gwiazdę, która mi o nim przypomina.
Dorian przytulił się do niego mocnej. Trwali w ciszy przez długi czas, lecz w końcu chłopczyk odezwał się:
- Dziękuję, Fili, bardzo mi pomogłeś, ale czy możemy już wracać? Zimno mi.
- Oczywiście.
Fili rzucił swojej gwieździe ostatnie, tęskne spojrzenie, gdy ryglował drzwi, w myślach życząc tacie dobrej nocy. Gdy był w drodze do pokoju Dorina, ten powiedział:
- Nie, dzisiaj chcę spać z tobą.
Tak więc jakoś ścisnęli się w jego łóżku. Chłopiec już prawie usnął, gdy Fili wyszeptał:
- Dorian… czy to podziwianie gwiazd to może być nasz mały sekret?
- Zgoda, sekret - jego braciszek przystał na to, po czym od razu zasnął z uśmiechem na ustach.
Ze słodkiego snu Filiego wyrwał wrzask. Otworzył oczy i ujrzał światło pierwszego brzasku, nieśmiało rozjaśniające pokój przez pojedyncze, niewielkie okno. Odwrócił głowę w kierunku hałasu, by zobaczyć Sybil, dosłownie skaczącą po zakopanym w pościeli Kilim, krzyczącą nieznośnie głośno, jak to tylko ona potrafiła.
- Wstawaj, no wstawaj!
Kili jęknął jedynie.
- No rusz się, już! Obiecałeś! Obiecałeś, że pokażesz mi, jak podejść kapłony!
Żadnej reakcji.
Dziewczynka prychnęła, po czym zeskoczyła na podłogę i z furią ściągnęła z Kiliego kołdrę. Ten zerwał się na nogi ze złością.
Fili ryknął potężnym, nieopanowanym śmiechem na widok młodszego brata. Jego rozespana, jednocześnie rozwścieczona mina była wprost komiczna, a efektu dopełniła czupryna potargana we wszystkich możliwych kierunkach. Jego włosy były tak skołtunione i splątane, że ptaki mogłyby bez większego problemu uwić w nich gniazdko. Sybil poczyniła w nich ogromne zniszczenie. Swoją drogą, jej burza fal, lub raczej to, co z niej pozostało, prezentowało się nie lepiej.
Kili, jeszcze bez ani śladu brody, oraz Sybil, z ich brązowymi kołtunami oraz brązowymi oczami mogliby być łatwo pomyleni z rodzeństwem z krwi, kiedy ganiali się po niedużym pomieszczeniu. Fili prawie dusił się ze śmiechu, obserwując podchody tych dwóch dzikusów. Kili biegał za Sybil, przeklinając po cichu, łaknąc zemsty, grożąc łaskotkami,
a ona wyczyniała po meblach akrobacje jak jakaś wiewiórka. Niedługo potem Dorian zbudził się. Gdy dotarło do niego, co się dzieje, zareagował identycznie jak Fili,
a w dodatku jeszcze głośno kibicował siostrze. Cały rumor ściągnął rozespanego Thorina. Wuj stanął w drzwiach jak wryty, po czym parsknął potężnym, głębokim, prawdziwym śmiechem, który spośród wszystkich miejsc na świecie, najczęściej słyszały go ściany tego domu. Zupełnie jakby Thorin był tylko zwykłym krasnoludem, jak go tu z resztą traktowano, nie jako wielkiego wojownika Dębową Tarczę, nie jako Króla bez Góry. Tutaj był sobą, po prostu Thorinem, który właśnie bezradnie uwiesił się na futrynie, nie potrafiąc powstrzymać śmiechu na widok Sybil przeskakującej Kiliemu nad głową. Tuż obok, korytarzem przemknął Brandon, a jego przelotny chichot wyjaśnił Filiemu wszystko - tak wczesną pobudkę Kili mógł zawdzięczać jemu, nie Sybil.
Dziewczynka, uciekając przed Kilim, zbiegła na dół. Ki podążył za nią, gniewnie mrucząc pod nosem:
- Kapłony! - prychnął. - Kapłony kapłonami, a poczekaj aż cię dorwę, mała diablico! Pożałujesz tego, oooj, pożałujesz!
Thorin zaśmiał się jeszcze głośniej, nie zdążywszy się nawet uprzednio uspokoić.
Z kuchni dobiegł gromki śmiech mamy i Kory. Brandon wkroczył do pokoju, już ubrany, ze swoim diabelskim uśmieszkiem. Wymienił spojrzenia z wujem i obaj parsknęli śmiechem. Zaraz potem Fili i Dorian dołączyli do ich wybuchu wesołości.
- Jesteś złym człowiekiem, wiesz? - wykrztusił Thorin, wycierając łzy z policzków.
- Och, mam zamiar być jeszcze gorszym. - Bran zachichotał łobuzersko. - Dzisiaj trzeba koniecznie zapolować na tych dwóch rozczochrańców.
Fili i Thorin zgodzili się z nim, lecz Dorian zaprotestował - on też nie znosił czesania. Gdy przychodziło do tej czynności, odbywał się istny kabaret. Dorianem nie sprawiał jeszcze tak dużego problemu - bez zbędnego marudzenia dawał się czesać Korze. Z Sybil była gorsza sprawa. Brandon potrafił podejść ją podstępem albo przekupstwem, ale często nie dawała się nabrać i trzeba było uganiać się za nią pół dnia. Kiedy zaś już dała się złapać, musiała być trzymana przez dwie osoby, podczas gdy trzecia ją czesała. Jednak to z Kilim, który już powinien zachowywać się bardziej dojrzale, było najgorzej. Fili, Thorin
i Brandon zawsze byli zmuszeni go obezwładnić z niemałym wysiłkiem, a jego włosy musiały być rozczesywane przez dwóch śmiałków jednocześnie.
Fili, Dorian, Thorin i Brandon zeszli do roześmianych Dis i Kory (rozweselonych ponad wszelką miarę na widok nieubranych, rozczochranych oraz rozchełstanych Sybil i Kiliego, porywających swoje łuki i kołczany, wypadających z domu jak burza. Kili ponoć gonił Sybil aż po sam skraj lasu). Przystępując do śniadania, wszyscy, wyłączając Doriana, układali plan nadchodzącego widowiska.
- Fili! Fili, obudź się! - Ktoś potrząsał nim mocno.
Uchylił powieki, by ujrzeć ciemnobrązowe oczy. Przez moment zdumiał się nad żartami, na jakie pozwalał sobie jego umysł. Czyżby miał sen we śnie, który teraz się powtarzał?
Po chwili dotarło do niego, że patrzył w oczy Kiliego, nie Doriana. Chociaż były one do siebie bardzo podobne, to jednak dla niego możliwe do odróżnienia, nawet w ciemności.
- Co się stało, Ki?- wychrypiał, na wpół obudzony.
- Rusz się i chodź ze mną, wszyscy muszą to zobaczyć! - wykrzyczał jego brat, siłą stawiając go na nogi.
Fili jęknął, starając się dotrzymać kroku niemal biegnącemu bratu. Kiedy wyszli na zewnątrz, a jego oczy przywykły do światła słonecznego, Fili cały zamarł w przerażeniu.
Do Góry zbliżały się hordy wrogów, podczas gdy elfy, ludzie i krasnoludy zajmowali pozycje w dolinie.
Nadchodziła bitwa o bogactwa Ereboru, a zwaśnione strony zjednoczyły się przeciwko wspólnemu wrogowi.
Tylko gdzie w tym wszystkim było miejsce dla Kompanii?
Wszyscy członkowie prócz Thorina zgromadzili się przy murze, gdzie jeszcze niedawno miały miejsce przykre wydarzenia związane z Arcyklejnotem. Pogrążyli się w gorącej dyskusji, co zrobić dalej.
Fili nie słuchał. Był zbyt zajęty swoimi osobistymi obawami.
Ona tam była, na pewno. Mówiła, że przybędą razem z wojskami Thranduila. Wiedział, że Sybil była gdzieś wśród elfickich łuczników, najprawdopodobniej razem z Dorianem. Oczywiście, że będzie walczyła. A to oznaczało, że jego Ukochana była
w niebezpieczeństwie. Sama myśl o Sybil rannej…
Nagle Fili stał się jednym z najgłośniejszych członków żywej dyskusji o tym, co powinni zrobić. Wszyscy byli zgodni co do jednego - nie mogli bezczynnie przyglądać się temu wszystkiemu. Gdy próbowali ustalić szczegóły, rozmowy przerwało pojawienie się Thorina.
Krasnoludy zamarły w bezruchu, wpatrując się w swojego lidera. Napięcie było niemal namacalne. Nikt nie wiedział, czego spodziewać się po Królu.
- Co się tutaj dzieje? - zażądał.
Kiedy wyjaśnili mu sytuację oraz przekazali szczegóły, jakie przyniosły kruki, Thorin podbiegł do muru.
- Nie! - wykrzyknął z niedowierzaniem. - Nie!
Później ukrył twarz w dłoniach. Stał tyłem do reszty i nie można było zauważyć jego miny. Nikt ani drgnął, nie mając pojęcia, jak się zachować.
W końcu Król odwrócił się do swoich ludzi, a wtedy Fili ujrzał, że w oczach wuja wygasła szaleńcza iskra choroby złota, a w jego postawie brakowało ognia żądzy, rozpalającego go na wskroś. Jego oczy, choć zaczerwienione, wyglądały… normalnie. Trzymał się z typowym dla niego majestatem, ale nic poza tym. W Filim natychmiast wzrosła nieufność. Wuj ponoć już raz przezwyciężył chorobę, a potem było tylko gorzej.
- Jest tyle rzeczy, które chciałbym wam powiedzieć - zaczął. - Jak bardzo mi przykro za wszystko, co zrobiłem i przez co musieliście przejść przez mój upór i dumę... Lecz to nie ma znaczenia, czyż nie? Gdy sprawy zaszły tak daleko, słowa tracą na znaczeniu. Nadchodzi wielka bitwa, w której nasi wrogowie stali się przyjaciółmi w obliczu wspólnego wroga. Nie chcę patrzeć bezczynnie jak inni umierają za mnie. Nie pozostanę na to obojętny i mam zamiar wyruszyć w pole, choćby samotnie. Wy jesteście odważnymi, honorowymi ludźmi, chcecie walczyć. Na pewno pójdziecie. W końcu lud Durina nie ucieka przed walką. Ale moje pytanie brzmi…
Zrobił długą pauzę.
- Czy pójdziecie za mną? - spytał cicho. - Ten jeden, ostatni raz?
Owe słowa utonęły w napiętej ciszy i nikt nie kwapił się do udzielenia jakiekolwiek odpowiedzi.
***
Wszystko to było kwestią wiary, doprawdy. Tylko tyle i aż tyle. Będąc w Ered Luin, często budził się w środku nocy, zlany zimnym potem. Zewsząd napierała na niego ciężka ciemność, zalewał chłód. Był pozostawiony sam sobie naprzeciw niepokojom i zwątpieniu. Potrzebował odskoczni, czegokolwiek, by nie myśleć o tym pożądaniu rozpalającym jego ciało. Zamykał się w kuźni na długie godziny, tworząc najróżniejsze przedmioty, czekając aż jedyny ogień, jaki czuł, to ten bijący od pieca. Wtedy pozwalał sobie powrócić do normalnego życia, rodziny i przyjaciół, poddanych. Nie raz słyszał plotki i szepty. Dlaczego marnotrawił tyle czasu w kuźni zamiast oddać się obowiązkom władcy? W takich sytuacjach mocniej zaciskał zęby i ignorował oskarżenia. Nie chciał się usprawiedliwiać, a nikt nigdy nie śmiał się go o to wprost zapytać.
A czy Ty potrafisz wyobrazić sobie, jak to jest? Kiedy szaleństwo i żądza bogactw jest
w Twojej krwi? Nie ma ucieczki od własnej krwi, prócz śmierci. Śmierci, która nie mogła nadejść. Nie, gdy musisz żyć dla tych, których kochasz oraz dla tych, którzy Ciebie kochają.
Czy jesteś w stanie pojąć strach przed bestią, o której wiesz, że kryje się w Tobie? Która w najbardziej umiejętny sposób zdążyła zatruć serca Twojej rodziny?
Podszepty zła zawsze były ciche, lecz niezwykle sugestywne. Wszystko, co podpowiadały, zdawało się być normalne. Dziad nie zauważał różnicy. Nie widział, że się zmienił. Dla niego wszystko wydawało się takie, jak zawsze. Ojciec smutniał z każdym dniem, zamykał się w sobie, snując wiekopomne plany i wytyczając nieosiągalne cele. On sam i wszyscy inni tłumaczyli to ciężarem tragedii oraz odpowiedzialności, jaki spadł na jego barki. Jednak prawda była inna…
Czy możesz zrozumieć tę beznadzieję, kiedy pozostaje ci tylko rzecz tak ulotna i krucha jak wiara? Naiwna wiara w lepsze jutro. Wiara w to, że dziad, a potem ojciec, przezwyciężą chorobę nie do pokonania.
Prawdziwe, albo tak mu się tylko zdawało, pocieszenie znalazł dopiero, o ironio,
w Ereborze. Gdy kroczył wśród gór złota, głos w jego głowie wciąż szeptał, nieustannie,
w rytm kojącego szmeru.
Ktoś chyba kiedyś mówił mu, żeby nie słuchać głosów bez twarzy…
Wszystko jest dobrze. Idealnie. Wszystko jest w porządku. Masz wszystko, czego pragnąłeś. Masz wszystko, co ci się prawnie należy. Twoje marzenia się spełniły więc… Czego się obawiasz?
„Czego się obawiasz?” - dzięki tym słowom przez jego zaczerniony umysł przedarło się jedno jedyne wspomnienie.
Bez słowa przysiadła obok niego na ławce werandy. Milczeli, wsłuchując się w odgłosy dzieci krzątających się wewnątrz domu. On kurzył fajkę, a ona nuciła pod nosem jakąś lekką, wesołą melodię. Nagle przestała, lecz Thorin to zignorował.
- Czego się obawiasz? - spytała ni stąd, ni zowąd.
Zmarszczył brwi, patrząc na nią pytająco.
- Widzę to po tobie - powiedziała, jakby to było oczywiste. - Coś cię niepokoi.
- Wydaje ci się - mruknął, unikając jej ciemnobrązowych oczu.
- Nie ma potrzeby, byś kłamał.
- Nie kłamię.
- Czego się boisz?
- Koro…
- Czego się boisz? - powtórzyła stanowczo.
Westchnął, poddając się. Odłożył fajkę na bok i wstał, odchodząc od niej parę kroków. Zerknął na nią przelotnie, by ujrzeć, że wpatrywała się w niego wyczekująco, po czym spojrzał w dal.
- Siebie - odparł po prostu.
Nic nie odpowiedziała. Może i mógłby powstrzymać się wtedy, nie mówiąc nic więcej. Jednakże, ze zdumieniem odkrył, że po raz pierwszy chciał o tym rozmawiać.
- Tego, co jest we mnie - rzekł gorzko, spoglądając na Zachód, w kierunku Samotnej Góry. - Żądzy złota. Skarb od dawna ściga moje sny. Boję się, że stanę się taki jak dziad
i ojciec, bo to jest w mojej krwi. Nie mogę od tego uciec.
Stanęła obok niego.
- Uciec? - Uniosła brwi z zaskoczeniem. - Dlaczego chcesz uciekać? Nie lepiej stawić temu czoła?
- Nie. - Gwałtownie pokręcił głową. - Nie rozumiesz! Z tym nie można wygrać! Już teraz ciągle myślę o bogactwach, które nasi poddani wydobywali i obrabiali w pocie czoła, tylko po to, by zginąć! Tylko po to, by cały ich trud stał się leżem dla Smauga! - Splunął z furią. - Wszyscy niewinni, kobiety i dzieci, ludzie, których znałem, którym błogosławiłem na ślubach i składałem kondolencje na pogrzebach, oni spłonęli przez jego żądzę złota!
A najgorsze jest to, że Arcykamień leży gdzieś tam, porzucony jak zwykły śmieć! Arcykamień… Serce Góry, klejnot, który żyje… Wygląda jak kula księżycowego blasku otoczona zasłoną z kropli deszczu…
- Jestem człowiekiem i nigdy nie zrozumiem krasnoludzkiej miłości do kamieni - Kora wtrąciła ostro, wyrywając go z letargu zachwycania się nad Królewskim Klejnotem, pozostając niewzruszoną na jego wybuch złości. - Niektóre z nich są piękne i zdobne, ale rzadkie wśród reszty; zwykłych głazów. A wszystkie łączy to, że są zimne, martwe. Obojętne. Dlatego Arcykamień jest dla was tak wyjątkowy, czyż nie? Bo żyje, powiadasz. Uważacie go za najwspanialszą rzecz z możliwych, bo przeczy prawom natury. Serce samotnego szczytu zaklęte w kamieniu. W istocie, nadzwyczajne - Thorin mógłby przysiąc, że w jej głosie ukryta była nuta kpiny. - Nie znam woli Królewskiego Klejnotu. Wiem tylko, że was oczarował, doprowadzając twojego dziada do szaleństwa. Śmiem twierdzić, że to nie wygląda jak „boskie namaszczenie rządów”. Twój ojciec też był pod jego wpływem, ale nie przez cały czas. Jednak żałoba i strata dokończyły dzieła...
- Każdy tak to sobie tłumaczy - przerwał jej. - Lecz ja jestem pewien, że to nie prawda. Jeszcze przed atakiem Smauga ojciec zbliżał się do szaleństwa. Już wtedy choroba trawiła jego umysł… a teraz przyszła kolej na mnie.
- Thorinie… - Kora uklękła przed nim tak, że patrzył na nią z góry. - Na pewno słyszałeś to już wiele razy… Nie jesteś nimi. Jesteś Thorinem Dębowa Tarczą, wielkim wojownikiem i wspaniałym liderem, silnym i niezłomnym.
Już otwierał usta, by temu zaprzeczyć, kiedy ona położyła rękę na jego ramieniu, uciszając go natychmiastowo.
- Uwierz w siebie, Thorinie - wyszeptała. - Choć raz przestań być uparty i doceń
w końcu swoją wartość.
- Jak? Jak mam to uczynić, skoro inni we mnie wątpią? Obmawiają mnie za plecami lub wytykają chorobę wprost…
Kora westchnęła.
- Zwykło się mówić, że krasnoludy są ulepione z kamienia. Twarde, krzepkie, nieustępliwe. Obecnie najsilniejsza rasa w Śródziemiu. Trudno się z tym nie zgodzić. - Uśmiechnęła się lekko. - Tak, musisz mieć w sobie te cechy i masz je. Lecz jest coś jeszcze… wiem, że każdy władca musi zachować dystans do swoich decyzji, a nawet samego siebie. Inaczej można zwariować. Tyle, że nie możesz tego robić bez końca. Nie możesz przekroczyć cienkiej granicy między dystansem a obojętnością. Możesz być i ze skały, lecz nie zamieniaj serca w twardy głaz. Arcykamień to nie twoje serce. Ono jest tutaj. - Położyła dłoń na jego piersi. Jeśli wyczuła, że jego serce biło podejrzanie szybko, nie pokazała tego po sobie. - Jeżeli to, co mówisz jest prawdą; że od choroby nie można uciec ani z nią wygrać… moim zdaniem cała sprawa polega na skupieniu uwagi. Nie słuchaj głosów bez twarzy, ignoruj szepty w ciemności. Przypomnij sobie o tym, co już masz… rodzinę, przyjaciół, poddanych darzących cię miłością. Przypomnij sobie śmiech Dis, zdolny stopić każdy lód. Pomyśl o jej synach, którzy potrafią zmiękczyć najtwardsze serce. Nie zapominaj, że masz niezłomnego ducha, a twoje własne serce jest silne
i szlachetne… Król pławiący się w bogactwach z wysiłkiem uzyskanych przez jego lud, ślepy na wszystko inne? Nie. - Pokręciła głową. - To nie ty, Thorinie. Uwierz
w prawdziwego siebie.
Thorin nie był w stanie wykrztusić ani słowa, zdumiony jej mądrością i wzruszony jej wiarą w niego.
- Zrobisz to dla mnie? - spytała cicho.
Pokiwał głową, wciąż oniemiały. Ujął jej dłoń, nadal spoczywającą na jego piersi,
w swoją własną i ścisnął ją mocno. Kąciki jego ust uniosły się lekko. Już dawno nie czuł się tak… pozytywnie.
- Dobrze. - Uśmiechnęła się szeroko, po czym wstała na równe nogi, otrzepując suknię.
- A teraz… - rzekła dziarsko. - Czy Wasza Zrzędliwość zaszczyci nas swoją obecnością przy wieczerzy? Wierzę, że dzieci zdążyły już przygotować specjały szefa kuchni dla Waszej Zrzędliwości.
Prychnął na tytuł, jaki nadali mu Dorian i Sybil, a potem z uśmiechem podążył za Korą do jadalni.
Jego serce biło z nowo odkrytą siłą.
Otworzył oczy bardzo szeroko.
Poczuł swoje serce. Pierwszy raz od długiego czasu naprawdę je czuł. Biło mocno
i szybko. Od jego piersi na całe ciało rozprzestrzeniała się fala ciepła, zatapiając odrażający chłód.
Powoli podniósł się, a monety zagrzechotały naokoło. Jego oddech był przyspieszony, źrenice rozszerzone.
Thorin znowu żył.
Wstał na chwiejne nogi i rozejrzał się dokoła, dostrzegając jedynie góry złota. Przyprawiły go one o bezgraniczne obrzydzenie.
Poświęcił wszystko dla czegoś… takiego?
Nie wiedział, czy lepiej jest śmiać się histerycznie czy płakać. Ostatecznie nie zrobił żadnej z tych rzeczy. Z szokiem rozglądał się wokół.
Wszystko było martwe.
Zastanawiał się, jak trafił do tego grobowca.
Jego serce zostało przeszyte porażającym ukłuciem.
Bilbo.
Ból był nie do zniesienia.
Przypomniał sobie wszystko: przyjaźń, chwałę, miłość i szaleństwo, szaleńczą miłość, zdradę, winę…
Uciekał. Przed pustką, bólem, wspomnieniami Bilba, Jego delikatnej skóry, pięknych oczu… Z których płynęły łzy, gdy zaciskał dłonie na Jego gardle.
Okazał się tchórzem. Uciekał, jak najdalej, od szeptów w ciemności i głosów bez twarzy. Nie chciał niewiele znaczących bogactw, nie pragnął chłodu złota. Chciał czuć ciepło, ciepło Jego ciała, bez którego był niekompletny. Chciał być przepełniony nadzieją, że naprawdę uwolnił się od przekleństwa jego rodu. Kiedy chłopcy wrócili, wszystko zdawało się być na dobrym kursie, a potem tamta noc…
Nagle zatrzymał się.
Jego życie musiało być jakimś jednym, wielkim żartem.
Przez nieopisaną miłość do swojego Jedynego został w końcu pokonany przez chorobę złota.
Oparł się o ścianę, nie dbając o to, gdzie dokładnie się znajdował. Starał się uspokoić oddech, a całe życie przesuwało mu się przed oczami. Miał tylko pięćdziesiąt cztery lata, gdy zaatakował Smaug. Mimo to, pamiętał całą władzę, potęgę i dobrobyt sprzed odebrania Ereboru. Potem wygnanie. Oczy jego niewinnych poddanych, przepełnione bólem, wpatrzone w niego w poszukiwaniu wsparcia. Ciche płacze kobiet, widok wygłodniałych dzieci… to było nie do zniesienia. Tułaczka i uniżenie trwały, a on musiał pozostać silny dla innych, nie mógł zawieść.
A teraz wszystko przepadło.
Pozwolił, by Arcykamień stał się jego sercem.
- Koro… - powiedział ochrypłym głosem. - Moja droga, mądra przyjaciółko, i ciebie zawiodłem.
Cisza, która mu odpowiedziała, była przerażająca i kojąca zarazem. Nie było już szeptów. Słuchał milczenia z nadzieją, że może znajdzie jakąś podpowiedź, co robić dalej, może nawet reprymendy od samej Kory. Wsłuchiwał się w ciszę tak intensywnie, że
w oddali usłyszał krzyki. Instynktownie podążył w kierunki hałasem.
Nie wiedział, co czuł, gdy ujrzał Kompanię. Nie był pewny, co odczuwał, gdy ujrzał, jak ogromne zagrożenie nadchodziło. Nie skupiał się na swoich uczuciach, gdy szczerze przemawiał do swoich ludzi. Zależało mu tylko na tym, by naprawić jakoś jego złe uczynki. Oddałby wszystko, by móc cofnąć czas i zmienić bieg wydarzeń. Lecz było za późno. Tak bardzo za późno, że nie bezpodstawnie zwątpił w wierność Kompanii.
„Jeżeli będzie ich trzymał przy tobie jedynie strach, nie posiądziesz ich lojalności na długo” - ojciec powiedział mu kiedyś. - „Masz być dla nich nie tyranem, a przykładem. Zdobądź ich serca, a pójdą za tobą nawet na śmierć”.
Nie zdziwił by się, gdyby ich serca żywiły do niego teraz jedynie odrazę, a ani cienia pozytywnych uczuć. Nie miał by im tego za złe.
Patrzył na nich, wyczekując jakiejkolwiek odpowiedzi. Widział ich twarze pełne nieufności, dezaprobaty, rozczarowania i gniewu. Nikt nawet nie drgnął przez czas równie długi jak, zdawało się, wieczność.
To Balin jako pierwszy wystąpił naprzód, co nie było żadną niespodzianką.
- Jakiekolwiek są twoje winy, a są one wielkie, Thorinie Dębowa Tarczo, wciąż jesteś Królem, któremu przysięgaliśmy wierność - powiedział. - Straciłeś moje zaufanie, możliwe, że nawet i przyjaźń, lecz nie lojalność. Jestem wszystkim, ale nie krzywoprzysięzcą. - Ukłonił się lekko. - Balin, syn Fundina, do usług.
Za nim podążyli inni, z niechęcią kłaniając się i oferując swoje usługi. On równie niechętnie przyjmował ukłony. Gdy wszyscy skończyli, Thorin znów przemówił:
- Skoro taka jest wasza wola, moi wspaniali kompani, będę zaszczycony i dumny, mogąc was prowadzić. Lecz najpierw sugerowałbym przywdziać lepsze zbroje. Lepiej, żebyśmy dobrze się przygotowali.
Wszyscy przystali na tę propozycję i wyruszyli w poszukiwaniu odpowiedniego rynsztunku.
***
- Fi… Jego brat zerknął na niego pytająco.
- Boję się - Kili wyszeptał niepewnie.
Nie wiedział, czego ma się spodziewać - kpiny czy empatii. Sam jednak nie potrafił poradzić sobie ze strachem, a komu miałby go wyznać, jeśli nie starszemu bratu?
Oblicze Filiego złagodniało i uśmiechnął się delikatnie.
- Tylko głupiec się nie boi, Ki - powiedział cicho.
- Więc ty też?
- Oczywiście. Jak my wszyscy.
- Nawet Dwalin? - spytał z powątpiewaniem.
Kąciki ust Filiego uniosły się odrobinę.
- Nawet Dwalin. Mówiłem ci już; byłby głupcem, gdyby nie odczuwał strachu.
Resztę drogi do wyjścia przebyli w milczeniu. Skończyli zakładać najwspanialsze zbroje, jakie tylko mogli znaleźć. Teraz szli w kierunku bramy. Wyruszali w pole. Po niedługim czasie stanęli przed wrotami, przez które przedzierały się odgłosy bitwy.
Thorin, prowadzący korowód, odwrócił się do nich. Spojrzał po twarzach całej Kompanii, a potem wziął głęboki oddech i rzekł:
- Cokolwiek czeka po drugiej stronie, chcę dodać jeszcze jedno… dziękuję. Dziękuję wam za wszystko, co dla mnie zrobiliście. Nie mógłbym prosić o nic więcej niż tak wspaniałych, dzielnych przyjaciół.
Członkowie Kompanii pokiwali głowami. Zapanowała ciężka, przesycona strachem cisza.
Kili stanął naprzeciw Filiego, ujął jego twarz w dłonie i złączył ich czoła. Był to jeden
z najbardziej intymnych gestów wśród krasnoludów. Fili wypuścił z płuc długi, urywany oddech, po czym oplótł twarz Kiliego swoimi dłońmi.
- Cokolwiek nadchodzi, Ki - wyszeptał. - Trzymamy się razem. Do końca.
- Do końca - przytaknął Kili.
Trwali tak przez czas jakiś, w milczeniu, znajdując tak bardzo potrzebny komfort
w bliskości. Kiedy odsunęli się od siebie, zobaczyli, że wszyscy inni bracia w Kompanii wymieniali ten sam gest. Tylko Thorin stał samotnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Kili bardzo powoli i ostrożnie skierował swoje kroki w stronę wuja. Patrzył mu w oczy
w poszukiwaniu jakiegoś ostrzeżenia, by się nie zbliżać. Nie zauważył niczego takiego. Był już bardzo blisko Thorina, lecz nadal nie ujrzał ani cienia groźby w tych oszałamiających szafirowych tęczówkach. Jego oczy trzeźwo patrzyły na świat.
Wtedy Kili naprawdę uwierzył, że prawdziwy Thorin wrócił.
- Spóźniłeś się - mruknął.
Dobrze, że wuj nie odpowiedział „lepiej późno niż wcale”. W ogóle nic nie odpowiedział. Tylko patrzył na Kiliego z nutą niepewności i zdumienia. Jego zaskoczenie wzrosło znacząco, gdy młody krasnolud oparł jego czoło na swoim. Thorin ujął policzek swojego siostrzeńca drżącą dłonią.
- Kili… - wyszeptał ochryple.
- Wuju, po prostu… - przerwał mu Kili. - Poprowadź nas przez to do zwycięstwa.
Thorin kiwnął głową, a potem odsunął się powoli. Patrzył na Kiliego ze łzami w oczach jeszcze przez jakiś czas. W końcu Kili odstąpił na bok, a wtedy wydarzyła się kolejna niespodziewana rzecz - Fili stanął naprzeciw wuja. Surowo mierzył go wzrokiem, ale później zrobił to samo, co jego młodszy brat. Szeptał coś z Thorinem po khuzdulsku. Później starszy brat odszedł na bok, próbując ukryć wzruszenie malujące się na jego twarzy. Potem wszyscy ustawili się wokół Króla, patrząc na niego wyczekująco.
- Wkroczyliśmy do tej Góry niczym złodzieje - rzekł. - Lecz na pewno tak jej nie opuścimy. Nieważne, co czeka nas po drugiej stronie tych wrót, wyjdziemy z uniesioną bronią i krzykiem na ustach bronić naszego dziedzictwa! Będziemy walczyć za wszystko, co z takim trudem odzyskaliśmy! I jeśli przyjdzie nam zginąć, to umrzemy z honorem,
a pieśni o nas będą przebrzmiewały przez te hale na wieki! Moi przyjaciele, sprawmy, by wrogowie pożałowali godziny, w której zdecydowali wyciągnąć swoje chciwe łapska
w naszym kierunku!
Bramę otwarto, a Kompania podniosła bojowy krzyk. Biorąc przeciwników
z zaskoczenia, pozostawiali po sobie same trupy, brnąc w sam środek bitewnego piekła.
_____________________________
Haha. To się nazywa kolejny "cliffhanger".
Zauważyłam, że mój Thorin jest taki... niestały emocjonalnie. To takie... mało krasnoludzkie.
Od teraz zaczyna się zabawa.
Weź, ja już prawie płakałam...
OdpowiedzUsuńWOW. W twoim przypadku to jest spore osiągniecie. Chyba sobie coś kupię w nagrodę. ;p
Usuń