wtorek, 11 lutego 2014

Rozdział 3.

     Na początku były ich głosy sławiące Elbereth.

A! Elbereth Gilthoniel!
silivren penna míriel
o menel aglar elenath,
Gilthoniel, A! Elbereth!

   
 Usłyszał swój własny głos: DORIAN?! SYBIL?! 

     Słyszał ich wspólny śmiech, niemal czuł to szczęście…
     Musimy zrobić wszystko co w naszej mocy, żeby spłacić dług u Thorina Dębowej Tarczy...
     Życie za życie...
     A nie powinniśmy po prostu się ujawnić?
     I walczyć razem z Thorinem i jego kompanią?
     My… nie chcemy, żeby on o nas wiedział.
     Czy to, co robimy ma sens?
     W pościgu będzie brało udział przynajmniej dwa, może trzy, tuziny orków.
     Nas jest tylko dwoje.
     Jak mamy ich ochronić?
     My mamy zadanie do wykonania.
     Musimy zatrzymać Azoga.
     On wie, że Thorin jest tutaj.
     On chce go zabić…
     To oni!
     Nie rozumiecie, zabiją was, jeśli was z nami zobaczą!
     To nie jest czas na wyjaśnienia, znaczenie ma tylko wasze bezpieczeństwo!
     Na Aulëgo, proszę was, odejdźcie!
     Już ich widzę!
     UCIEKAJCIE!

     Potem był krzyk. Jego własny. To z nim się zbudził.
     Kili miał koszmary od spotkania z Dorianem i Sybil, ciągle słyszał te urywki rozmów.
     Młody krasnolud rozejrzał się dookoła. Nie obudził nikogo. Jedynie Gandalf, który pełnił wartę, uklęknął przed nim i z wyrazem troski na twarzy zapytał:
     - Wszystko w porządku, Kili?
     - W jak najlepszym - skłamał. Czarodziej nie dał się nabrać i po prostu patrzył mu
w oczy przez chwilę, jakby chcąc zajrzeć w myśli krasnoluda, po czym się oddalił.
     Coraz więcej członków kompanii coś podejrzewało. On i Fili niezwykle rzadko byli tacy milczący, zamyśleni i nieskorzy do zabawy oraz żartów. Kili obawiał się, że wkrótce zaczną zadawać pytania o przyczyny takiego ich stanu. 
     Te same zmartwienia zaprzątały myśli Filiego, gdy wybudzał się z nieprzyjemnego snu, którego nie pamiętał. Był jeszcze bardziej zmęczony niż przed położeniem się spać. 
     Dzisiaj wypadał dzień kolejnego spotkania.
     Zaplanowali z Kilim z związku z tym coś specjalnego. Będzie to wymagało dużo zachodu, ale może w końcu on i jego brat zaspokoją ciekawość.

***
     Czuła jedynie poczucie winy. Ogromnie przytłaczające poczucie winy. Sybil zdała sobie sprawę, jak wielki będzie gniew Azoga i jak bardzo ucierpią na tym krasnoludy.
     Nie miała pretensji do Doriana. On zawsze lepiej nadawał się do rozmów i negocjacji. Poza tym, w jego sytuacji zachowałaby się tak samo.
     Posłańców było ośmiu, każdy dosiadał warga. Liczba przeciwników nie była już błaha
i tamta potyczka wymagała dobrego rozegrania. Na szczęście dogadywała się z bratem bez słów i zabili wrogów bez większych problemów. Skończyli z zadrapaniami, potłuczeniami, nie odnieśli żadnych poważniejszych ran.

     Ale musieli potem odpocząć. Nie mogli sobie pozwolić na rozpalenie ogniska, oczywiście.
     W koronach drew było bezpiecznie.

     Dorian nie znosił tak sypiać. Bał się, że w każdej chwili spadnie, a lina, którą był zawsze przywiązany do gałęzi, nie przekonywała go.
     W dodatku dysponowali jedynie ciepłem własnych ciał. Dlatego też często przemarzali do szpiku kości, nocując w ten sposób, przykryci tylko lichymi kocami, które wyżebrali, znaleźli czy nawet ukradli.
     Nie skarżyli się, bo nie mieli komu.
     Ich marnego samopoczucia nie polepszał fakt, że znowu dopadły ich oznaki zwykłej ludzkiej śmiertelności - mimo że starali się dotrzymać kroku Kompanii Thorina, to nie potrafili za nimi nadążyć. Krasnoludy są wytrzymałe, a w dodatku miały kucyki.
Nawet tyle miesięcy tułaczki, głodu oraz chłodu nie przygotowały Doriana i Sybil do takiego tempa podróży.
     Ponadto byli przygnębieni psychicznie. Świadomość, ile zła wyrządzili zabijając posłańców, zabijała też ich samych. Tylko myśl o tym, że jeszcze mogli to naprawić utrzymywała ich na nogach.
     Siedem dni od ostatniego spotkania z Filim i Kilim były jednym niekończącym się pasmem zmęczenia, głodu, smutku, strachu, zziębnięcia oraz niewystarczającej ilości snu
i tak przepełnionego koszmarami.

     Dorian jakby doskonale wiedział, ile maksymalnie wytrzymają wędrując w ten sposób. Jeszcze jeden dzień więcej i ona oraz jej brat nie daliby rady.
     Siódmy dzień był dla nich istnym błogosławieństwem. Jeszcze tylko krok, dwa, trzy, jeszcze tylko sto jardów, mila, dwie, jeszcze tylko troszeczkę, a znów się najedzą, wykąpią i ogrzeją.
     Kiedy w oddali ujrzeli Kompanię robiącą postój na noc, Dorian i Sybil z energią nie wiadomo skąd przystąpili do przygotowywania własnego noclegu. 
     Brat zbierał drewno na ognisko i je rozpalał. Ona polowała, oporządzała i gotowała zwierzynę, podczas gdy Dorian pilnował, czy jest bezpiecznie. Po kąpieli w lodowatym strumieniu i upraniu ubrań, uzupełnieniu zapasów wody, przystępowali do uczty. Ten schemat mieli już na pamięć wypracowany.
     Po zjedzeniu aż dwóch królików 
w potrawce z dziką pietruszką, która była jeszcze lepsza od poprzedniej, Dorian i Sybil czekali.
     Dlaczego Fili i Kili się nie zjawiali?
     Rodzeństwo wyczesało sobie włosy bez takich emocji jak ostatnio.
     Z nudów Dorian zaczął ostrzyć i naoliwiać swój wspaniały miecz. Był on tak wielki, że musiał nosić go na plecach. Oręż zdawał się świecić własnym blaskiem. Zrobiony został 
z najprzedniejszej stali, miał prostą, niemiłosiernie ostrą klingę. W dodatku idealnie dopasowywał się do trzymającej go ręki. Było to arcydzieło sztuki wyrobu mieczy.
   
     Sybil natomiast chciała wystrugać sobie kilka strzał, lecz nie mogła się skupić.
     Chciała zobaczyć się z braćmi!

     Z Filim w szczególności.
     Wypolerowała swój łuk, umyła naczynia, zrobiła wszystko pożyteczne, co się dało.
     A ich nadal nie było!
     Rodzeństwo zaczął trawić niepokój. Rozumieli, że nie tak łatwo było ot tak, po prostu, wykraść się z obozu pełnego innych krasnoludów, ale w końcu byli umówieni, czyż nie?
     - Dorian…
     - Hm?
     - Boję się.
     - Że się nie zjawią?
     - Tak... może… zaśpiewajmy do Eleberth? Mi to zawsze pomaga…
     - Dobrze więc - westchnął, po czym podjął pieśń:


A Elbereth Gilthoniel, 

silivren penna míriel 
     Sybil dołączyła do brata:

o menel aglar elenath!

     Potem śpiewali wspólnie:

Na-chaered palan-díriel
o galadhremmin ennorath,
Fanuilos, le linnathon
nef aear, sí nef aearon!


     - Nigdy nie przestawajcie - rozległ się znajomy głos, a właściwie połączenie dwóch głosów.
     Fili i Kili pojawili się znikąd. Zapanowała ogólna radość, wszyscy wymieniali uściski, uśmiechy i żarty. Zabawa osiągnęła wyższy poziom, gdy Fili i Kili z triumfem ogłosili, że weszli w posiadanie sporej ilości piwa.
     To było bardzo przebiegłe, w istocie sprytne. Upić ludzi. Można wtedy wyciągnąć z nich wiele informacji bez większego oporu.

______________________________

Szykuje 
się niezła impreza. :D 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz