piątek, 7 marca 2014

Rozdział 5.

Do tej pory nie rozwinęłam wątku Doriana za bardzo… Nadszedł czas, aby to zmienić. Ten rozdział jest chyba najdłuższy ze wszystkich, jakie do tej pory napisałam, ale bardzo starałam się, żeby nie był nudny. UWAGA, JEST WYSOCE PRAWDOPODOBNE, ŻE TO, CO PRZECZYTASZ, BĘDZIE BOLAŁO.
_____________________________

     - Sybil, usiądź inaczej!
     Siostra przewróciła oczami, wyprostowała się i zaczęła jeść zgodnie ze wszystkimi wskazaniami etykiety, krojąc mięso na drobne kawałeczki, parodiując nadęte dystyngowanie sfer wyższych.
     Mama westchnęła, widząc kpinę w zachowaniu Sybil i nic nie powiedziała. Po chwili chicho syknęła. Jej oddech stał się szybki i urywany, a na twarzy rysował się ból.
     - Mamo? - spytał z niepokojem. - Co się dzieje?
     - Kopią.
     Razem z Sybil błyskawicznie zerwali się z miejsc i uklęknęli po bokach mamy. Dotknęli jej już wyraźnie wystającego brzucha.
     - Ale łobuzy! - Wykrzyknęła siostra. - Przestańcie już, mamę to boli! - 
grożąc palcem nienarodzonym dzieciom powiedziała surowo. - Będzie mieć jeszcze całe życie na wariowanie!
     - Ja osobiście wolałabym, żeby wyszalały się teraz, a po urodzeniu były spokojne - mama wydyszała z trudem. On i Sybil podali jej dłonie, chcąc dodać jej otuchy. Ścisnęła je bardzo mocno. - Nie chcę znowu przechodzić przez piekiełko, który wy dwoje mi zgotowaliście tymi ciągłymi bójkami i kłótniami.
     - Mamo… - jęknął. Ciągle to samo. Przecież ostatnio zmniejszyli ilość bójek do jednej dziennie! - A skąd jesteś pewna, że to bliźnięta?
     - Po prostu to czuję, synku - odparła z uśmiechem.
     - Ale jak? - dociekał.
     Mama zaśmiała się ciepło.
     - Nie wiem jak ci to wytłumaczyć! No nie patrz tak na mnie, zwyczajnie nie dam rady! Zaufaj mi, ty jesteś w ciąży czy ja?

     - Mamo? Dlaczego taty tak długo nie ma?
     - Dorian, zadręczysz mnie kiedyś pytaniami! - zachichotała. - Sama nie wiem… wyszedł na wieś załatwić kilka spraw…  ja też powoli zaczynam się martwić. To nie powinno trwać tak długo.
     - Już idzie - powiedziała Sybil.
     - Skąd wiesz? - spytał
     - Dlaczego ty zawsze zapominasz! - westchnęła. - Wyczuwam, kiedy tata się zbliża.
     Za chwilę słychać było, jak tata ryglował drzwi. Wbiegł do pokoju, a jego wyraz twarzy był co najmniej niepokojący. Mama zerwała się na równe nogi.
     - Brandon?
     - Orkowie. Nadchodzą.
     Mama kiwnęła głową. Odwróciła się do niego i Sybil.
     - Posłuchajcie mnie teraz uważnie! Idźcie na górę do swojego pokoju, wyjdźcie przez okno i zejdźcie po bluszczu. Weźcie konie, ty Sybil, łuk i pędźcie do sąsiedniej wioski ich ostrzec. Dołączymy tam do was.
     - Ale co się dzieje?! - krzyknęła jego siostra.
     Tata podszedł do niej. 
     - Córeczko, musisz być silna - powiedział, 
patrząc jej głęboko w oczy. - Musisz chronić siebie i brata. 
     - Ale…
     Nie znając sprzeciwu, zwrócił się do niego. 
     - Synku, musisz być dzielny. Cokolwiek zaraz się stanie, wiedz, że ja i mama bardzo was kochamy i nigdy nie opuścimy.
     - Ale tato! Ja i Sybil nigdzie nie idziemy! - krzyknął.
     Ktoś wyważył drzwi. Tata jęknął.
     - Och nie.
     Do jadalni wszedł ogromny biały potwór razem z dwoma mniejszymi. Przyglądał się im przez chwilę, po czym powiedział mrożącym krew w żyłach głosem. 
     - Kobietę i smarkaczy zabić. Mężczyznę pojmać.
     Tata dobył miecza.
     - Zostaw nas! Czy nie widzisz, że moja żona jest brzemienna? Odejdź, bo pożałujesz!
     Ten z łukiem zaśmiał się szyderczo.
     - Czy ty wiesz, do kogo mówisz, głupcze? Lepiej się nie sprzeciwiaj. Wielki Goblin nie lubi mieć w kopalniach niewolników takich jak ty.
     Tata zrobił krok do przodu.
     - Zostawcie nas! - powtórzył.
     Ten wielki, biały przemówił znowu, głosem strasznym jak sama śmierć. 
     - Masz piękny miecz, wieśniaku. Krasnoludzki. - Splunął. - Komu go ukradłeś?
     - Dostałem. W podarunku.
     Azog wybuchł śmiechem. Wyrwał miecz temu drugiemu orkowi i zaatakował. Tata odparował kilka ciosów, raniąc go nawet. To rozwścieczyło Białego Orka. Zrobił niewyobrażalnie szybkie pchnięcie.
     Mama wrzasnęła.
     - Brandon!
     Podbiegła do leżącego na ziemi, krwawiącego taty i pocałowała go w usta. Pogłaskał ją po głowie i szepnął coś do jej ucha. Podał jej miecz. Ona kiwnęła głową. Płacząc, pocałowała go raz jeszcze, po czym podbiegła do niego i Sybil. Zasłoniła ich całą sobą, unosząc miecz.
     - Jakie to żałosne - prychnął Azog.
     - Nie krzywdźcie moich dzieci! - krzyknęła.
     - Nie utrudniaj tego, kobieto!
     - ZOSTAWCIE NAS!
     Brzdęknęła cięciwa. Mama znieruchomiała, a potem osunęła się na podłogę. Strzała trafiła ją prosto w łono. Płakała, tak jak on z Sybil.  
     Spojrzała mu w oczy. Była taka przestraszona.
     - Uciekajcie. Wy musicie żyć.
     Podała mu miecz.
     - UCIEKAJCIE!
     Nie wiedział, co miał robić. Mama łkała i czołgała się w stronę taty, zostawiając za sobą strugi krwi.
     Ten z mieczem zaczął zbliżać się do niego i siostry.
     - No chodźcie tu… może Wielki Goblin was zechce…
     Zaczęli cofać się powoli w stronę schodów.
     - NO CHODŹCIE TU! - Rzucił się na nich.
     Dorian zamknął oczy i wystawił miecz przed siebie w obronnym geście. Po chwili zobaczył, że  ork się na niego nadział.
     Sybil pociągnęła go za rękę. Zabarykadowali się u siebie w pokoju i płakali. Nagle poczuli swąd dymu. Uciekli przez okno, schodząc po bluszczu. Sybil zabrała ze spichlerza swój łuk. Wsiedli na nieosiodłane konie i pędzili na oślep przed siebie. Zatrzymali się na pobliskim wzgórzu, z którego obserwowali, jak ich całe dotychczasowe życie trawiły płomienie.

     Dorian obudził się z krzykiem.

     Płomienie, płomienie, ciągle te płomienie.
     Skulił się w kłębek pod fałdami miękkiej, ciepłej pościeli. Cały się trząsł. Dlaczego zawsze kiedy znajdował eis w miłych, spokojnych miejscach miał takie sny? Jak długo będzie go męczył ten dzień?
     Tak bardzo chciał mieć małego braciszka…. A tata mówił, że za kilka najbliższych dni zabierze go na męską wyprawę, tylko ojciec i syn…
     Niezliczone łzy ciekły mu po policzkach,  kiedy wyciągnął spod poduszki miecz i gładził jego lodowate, wyrachowane ostrze.
     Był sam w swoim pokoju. Nie musiał już udawać, nie było potrzeby, aby ukrywał się za maską nienawiści i zemsty. Tutaj nie musiał się oszukiwać - był jeszcze chłopcem, który płakał właśnie za straconymi rodzicami.
     - Tato… - powiedział na głos. - Miałeś pokazać, jak być mężczyzną. Jak żyć prawo
i honorowo. Mówiłeś, że za niedługo będę na tyle dojrzały, że zaczniesz mi tłumaczyć bardzo poważne kwestie… - Zapłakał. - Powiesz, co jest właściwe, a co nie…. Gdybyś zdążył, och gdybyś zdążył, może nie okryłbym się hańbą… Tęsknię za tobą, tato. Tak bardzo żałuję, że tyle razy byłem nieposłuszny. Że nie powiedziałem, jak bardzo cię kocham i podziwiam.   

     - Mamo, mamusiu… - Wspominając ją niemal nie mógł mówić przez łzy. - Ty zawsze byłaś dla mnie taka dobra. Zawsze byłaś blisko, gotowa zrobić dla mnie wszystko.
I zrobiłaś. Byłaś taka dzielna. Ale odeszłaś. A gdzie jesteś teraz?- Szlochał. - Tata mówił, że nigdy nas nie opuścicie. Więc gdzie jesteś? Tak bardzo za tobą tęsknię. Ja cię potrzebuję. Nie chcę być zdrajcą, który przelał mnóstwo krwi. Chcę znów usłyszeć twój śmiech i to jak mówisz „kocham cię, Dorianie”.
I znów ujrzeć twoje piękne oczy. Mamusiu, czy nasze nienarodzone rodzeństwo też miałoby takie?
     Odpowiedziała mu jedynie cisza. Ona towarzyszyła mu często i nauczył się przestać jej bać. Teraz jednak znów naszedł go strach. Wpatrywał się w drewniane sklepienie, które było stworzone tak, aby imitowało splątane konary drzew. Starał sobie wyobrazić, że był
w lesie,
a źródło Zaklętej Rzeki biło nieopodal. Drzewa szeptały, a słońce przebijało się przez ich liście, rozświetlając gęsty mrok. Ptaki śpiewały cichutko…    
     To była dobra, kojąca wizja. Pomagała mu odgonić ciemność. Ona wracała, i to często.
W chwilach zwątpienia ujmowała go w swój żelazny uścisk. Nie pokazywał tego po sobie, bo nie chciał martwić Sybil. Obiecał, że już więcej tak nie zrobi, że już jej nie zostawi.
     Dzięki pobytowi w, o ironio, Mrocznej Puszczy, znalazł sposób, aby pokonać mrok.

     To wszystko się zaczęło, kiedy patrzył, jak ich dom płonie. Czuł wtedy, że odległy dym otaczał go, dusił, przesłaniając widok na cały świat. Wydawało mu się od tamtej pory, że oślepł. Choć oczy miał otwarte, widział przed sobą jedynie czarną pustą otchłań, do granic możliwości wypchaną cierpieniem. Nie wiedział, co się działo dookoła. Ciągle nawiedzała go wizja, jak mama czołgała się w stronę umierającego taty, zostawiając za sobą strugi krwi, albo straszna twarz Białego Orka. Nie wiedział, czy miał sny, ale Sybil opowiadała później, że tak, i że bardzo dużo wtedy krzyczał. Oraz, że za każdym razem budził się
z coraz większym trudem, a ona płakała, bo bezradnie patrzyła, jak opuszczała go chęć do życia. Czasami jednak Dorian wyrywał się z odrętwienia. Widział wtedy, jak Sybil potrząsała nim i łkała. Błagłaa go, żeby coś zjadł. Żeby cokolwiek powiedział, przestał bowiem mówić.
Ja i Sybil nigdzie nie idziemy było ostatnim zdaniem, ba, ostatnimi słowami, jakie wydobyły się z jego ust. Kiedy innego razu uciekł ciemności na moment, zobaczył, że siostra prowadziła go za rękę. Sam nie miał już siły iść. Życie opuszczało go powoli i nieubłaganie, a Sybil, tracąc nadzieję, stawała się coraz bardziej wyczerpana.  
     Było już naprawdę źle. Czuł, że był już bardzo słaby i za niedługo zapadnie się w mrok na dobre. Wtedy coś usłyszał. Pierwszy raz było to coś innego niż krzyk i płacz mamy oraz śmiech Azoga. Usłyszał głosy, które mówiły coś w nieznanym mu języku. Głosy były pełne czegoś, na co nie mógł znaleźć słowa. To było coś bardzo abstrakcyjnego. Długo później dotarło do niego, że słyszał w nich radość i wesołość. Miały one wielką moc, tak wielką, że ciemność zostawiła Doriana. Gdy otworzył oczy, zobaczył, że jego siostra rozmawiała
z najpiękniejszymi istotami, jakie kiedykolwiek widział w życiu. Czyjeś delikatne, a zarazem silne ręce podniosły go z ziemi. Czuł, że ktoś go niósł i słyszał, jak śpiewał cicho, tak cudnie i kojąco, że tamtego razu Dorian był pewny, że zapadł w sen. Ale śnił o
tym dniu.
A ciemność przyszła upomnieć się po niego. Zechciał się przed nią bronić, ale ona była dużo silniejsza. Znów go dusiła, przygniatała, obezwładniała… Ale wtedy jakiś aksamitny głos powiedział:

     - Wróć do nas, chłopcze.
     „Nie mam siły”, pomyślał.
     - Masz. Dziecko, pokonaj ją.
     „Nie dam rady”
     - Dasz.
Danna si fuin!
     Ujrzał światło. Gdzieś w oddali, malutki promyk przebijający się przez mrok. Stawał się coraz większy i jaśniejszy. W miarę jak głos powtarzał „danna si fuin”, ciemność faktycznie upadała. Poczuł, że zdjęto z niego ogromny ciężar. Nagle zachłysnął się krystalicznie czystym powietrzem. Ten dym, który go otaczał… zniknął. Odzyskał wszystkie zmysły
z niesamowitą ostrością. Otworzył oczy i ujrzał Słońce. Ona nim była. Uśmiechnęła się,
a on poczuł, jak coś miłego przetaczało się przez jego ciało. Odkrył, że potrafił odczuwać coś, co chyba nazywano radością.
     - Jak masz na imię, ludzkie dziecię? - spytała.
     - Przecież już mówiłam - wtrąciła Sybil, która stała tuż obok.
     - On sam musi to powiedzieć - odparła.
     „Ja zapomniałem, jak mówić”.
     - Nieprawda - szepnęła. - Jak cię zwą?
     Jej oczy były przeszywające, ale jednocześnie dobre i ciepłe. One sprawiły, że bardzo zapragnął jej odpowiedzieć. Bardzo zechciał znaleźć sposób, żeby to zrobić.
     - D-d... Doo… Doorr..iaan - wyjąkał z trudem. Ona zaśmiała się tak pięknie. - Dorian - powtórzył, dumny z siebie. -  S-syn B… - głos mu się załamał. Jego żal był zbyt świeży. Nie był w stanie wymówić imienia taty. Jednak te oczy dodały mu siły. - Syn Bran…dona.
     W końcu popłynęły łzy, a trucizna, która go zabijała od tak dawna, umykała razem
z nimi. Płakał jak małe dziecko tak długo, że rozbolała go głowa, a oczy piekły. Został ukołysany do snu. Długiego, dobrego, regenerującego snu. Kiedy się obudził, poczuł się jak nowonarodzony. Zobaczył, że Sybil siedziała tuż obok. Jego twarz wykrzywiła się
w dziwnym, obcym grymasie. Siostra odpowiedziała mu tym samym i zobaczył, że to uśmiech. 
   
     Ciemność odeszła, a on dowiedział się wszystkiego. Sybil po tym dniu nie wiedziała, co robić ani gdzie iść. Włóczyła się razem z nim bez celu przez kilka miesięcy. Zabłądziła
i znaleźli 
się w Mrocznej Puszczy. Byli bardzo bliscy śmierci, kiedy ich znaleziono. Litość wezbrała w sercach leśnych elfów i zabrały ich do Pałacu króla Thranduila. Pan Lasu rozkazał zaopiekować się nimi. Tak więc elfia uzdrowicielka, ktoś bardzo rzadko spotykany, zajęła się nimi. Z każdym dniem ich stan polepszał się. Kiedy Gilraen uznała, że byli gotowi, zostali postawieni przed królewskim majestatem. Władca Mrocznej Puszczy wyczytał ich myśli. Zobaczył, przez co przeszli. Zrobiło mu się żal tak młodych, niewinnych istot. Jak później mówił, ujrzał w nich coś jeszcze… coś niezwykłego. Postanowił to z nich wydobyć. Rozkazał dać ludzkim dzieciom gruntowne wykształcenie. Najpierw nauczono ich języka. Ku ogólnemu zaskoczeniu, Dorian zaczął mówić. Ale nie tylko to, jego wypowiedzi stały się tak płynne, pewne i spójne, jego wywody tak logiczne oraz mądre, że nikt nie chciał uwierzyć, że nie był wcześniej małym mistrzem retoryki. Później przekazano im podstawy wiedzy elfów o świecie. Okazali się być wymarzonymi uczniami - wszystko pojmowali szybko i z łatwością.  Następne były pieśni. Kiedy mieszkańcy Pałacu usłyszeli ich pierwszy publiczny występ, Król utwierdził się w przekonaniu, że postępował słusznie, wyróżniając te dzieci. Ich głosy nie były typowe dla rasy ludzkiej, gdyż niemal dorównywały elfim. Szybko zdobyli uznanie wśród mieszkańców Mrocznej Puszczy. Potem nadeszła pora nauki poruszania się po Lesie. Dorian bał się Puszczy. Dzięki Gilraen znów ujrzał światło i nie chciał wracać do mroku. Sybil mówiła, że też odczuwała strach, przebywając w nim. Elfom zajęło trochę czasu, aby nauczyć ich rozumieć Las, lecz Dorian i Sybil
w końcu pojęli. Zaczęli identyfikować się z Puszczą. Była pełna gniewu, jak oni sami. To sprawiło, że zrozumieli istotę Lasu i nie spowalniali już patroli, z którymi wyruszali. Cieszyli się życiem i ogólną sympatią elfów. Kiedy okazało się, jak biegli są w sztuce wojennej i, że nie potrzebują większego szkolenia w tej dziedzinie, zyskali też szacunek. A swoją, jak twierdził Thranduil, dobrocią i prostotą serca - zaufanie. Razem z Sybil zaznał szczęścia
i spokoju, żyjąc, ucztując, bawiąc się i śpiewając z mieszkańcami Mrocznej Puszczy, którzy stali się przyjaciółmi. Patrolowali Las razem z nimi, niszcząc atakujące go zło. Niespokojne szepty zaczęły rozbrzmiewać w Pałacu. Pająki stawały się coraz śmielsze. Donoszono, że zauważono ruch
w okolicach Dol Guldur. Niepokój powoli i cicho wkradał się do serc elfów. Tak samo jak do serca Doriana i Sybil. Pokochali elfy, ale był ktoś jeszcze, kogo nade wszystko chcieli zobaczyć. Thranduil mówił, że był zawiedziony, odrywając, jak bardzo jego ulubieńcy miłowali Dziedziców Durina. Wiedział, że nie będzie mógł powstrzymać ich pragnień na długo. Dlatego, z bólem, pozwolił im odejść i wyruszyć do Ered Luin. Ostrzegał ich jednak, że będzie to bardzo niebezpieczna podróż.
     - Chyba nie podejrzewał, że aż tak - mruknął do siebie Dorian, powracając myślami do rzeczywistości. 
     - Mellon? - rozległ się znajomy głos.
     Zaskoczony chłopak aż podskoczył i, stanąwszy na materacu łóżka, wymierzył mieczem w intruza. Kiedy zobaczył, kto to, ucieszył się wielce.
     „No tak, jak zawsze bezszelestny”.

     - Ai, Súrion! - powiedział. Odłożył miecz delikatnie i poszedł uściskać przyjaciela.
     - Ai na vedui, Dorian - tamten odparł z uśmiechem.
     Milczeli przez jakiś czas, ciesząc się po prostu tym, że znów byli razem. Súrion był elfem jakich wielu. Piękny jak każdy, ale nie wyróżniał się urodą - miał kasztanowe włosy
i jasne oczy. Podkomendny Tauriel, dobry wojownik i wspaniały kompan. Nikt nie wiedział, dlaczego ulubieniec Króla wybrał kogoś tak zwyczajnego na swojego najlepszego przyjaciela. To był po prostu fakt, ci dwaj tworzyli doskonały zespół i nikt nie miał zamiaru temu zaprzeczać.

     - Czy to znów wraca? - spytał elf z niepokojem.
     - Wraca nieustannie, co jakiś czas - przyznał Dorian, zastanawiając się, jak wiele Súrion zobaczył, a może nawet usłyszał.
     Jego przyjaciel posmutniał. 
     - Mam coś, co poprawi ci nastrój - rzekł i specjalnie nie mówił nic więcej, żeby wzbudzić ciekawość Doriana.
     - Och, nie drocz się ze mną! - zaśmiał się chłopak. - Co to takiego?
     - Za pół godziny wyrusza patr
ol do źródła Zaklętej Rzeki. Tauriel nie ma nic przeciwko, abyś poszedł z nami. Zbiórka przy bramie.
      Dorian musiał zrobić bardzo głupią minę, bo Súrion zachichotał. Miła niespodzianka,
i Tauriel nie miała nic przeciwko…
     - Przyjdę. Dasz mi czas się przygotować?
     - Oczywiście - odparł elf z uśmieszkiem, po czym wyszedł.
     „Taa, jasne, śmiej się” - warknął Dorian w myślach.

     Wyjął z szafy łuk i kołczan. Posługiwał się również i tą bronią, ale nigdy nie był w niej tak dobry jak reszta elfów i jego siostra. Przygotował dwa długie noże, które wybrał sobie ze zbrojowni. Poprzednie skradziono jemu i Sybil, gdy zostali pojmani. Te widział po raz pierwszy. Nie różniły się niczym od jego pierwszych, więc nie poświęcił im zbyt wiele uwagi. Zaczął ubierać się w strój do lasu. Miał już na sobie spodnie, a kiedy zakładał buty, wyczuł, że siostra się zbliżała. Był bez koszulki, odwrócony do wejścia plecami, gdy wkroczyła do pokoju. Nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem.
     - Wiesz, jest niewiele ludzkich zwyczajów, które pochwalam, ale jednym z nich jest na przykład pukanie do drzwi.
     - Po pierwsze, tu nie ma drzwi. Po drugie, i tak zawsze wiesz, kiedy nadchodzę, a po trzecie, dlaczego miałabym to robić, skoro nie masz przede mną nic do ukrycia?
     - Lubię kulturalność. Mogłaś zapukać o futrynę. A może to dla mnie krępujące, jak gapisz się na mnie, gdy jestem bez koszulki?
     Prychnęła.
     – Wcale się na ciebie nie gapię. Doskonale wiem jak wyglądasz i to dla mnie nic ciekawego. Nie ma powodu, żebyś się tak czuł, spokojnie - zapewniła z ręką na sercu. - Interesuje mnie natomiast, gdzie się wybierasz?
     Założył bluzę z kapturem i odwrócił się do Sybil.
     - Pomożesz mi założyć kamizelkę?
     Kiwnęła głową, a kiedy zawiązywała sznurowania na placach, on powiedział jej, gdzie idzie.

     - Do źródła
Zaklętej Rzeki! W nasze ulubione miejsce! Ależ ci zazdroszczę! - westchnęła, czesząc jego włosy w koński ogon, żeby nie plątały się wśród gałęzi. - Wybrałabym się z wami, ale Gilraen kazała mi wypoczywać. - Parsknęła śmiechem. - Przecież nasze Słońce doskonale wie, że to niemożliwe. 
     - Właśnie, co powiedziała o sama-wiesz-czym? - spytał, zakładając noże na plecy.
     - Och, zapomniałam! Czy wspominałam już, że oberwiesz? - powiedziała groźnie.
     - Yhym, już to widzę - zakpił. - Niby za co?
     Nalał sobie wody do szklanki i usiadł na taborecie, kładąc nogi na stole.
     - Kłamałeś.
     - Kiedy? - syknął, już mocno zdenerwowany.
     - Powiedziałeś, że elfy wiedzą wszystko.
     - Bo to prawda! - bronił się.
     - A tu cię zaskoczę! - wykrzyknęła triumfalnie i opowiedziała mu o tym, co usłyszała od Gilraen.
     Dorian żuł właśnie
 lembasa, którego dyskretnie podebrał ze spiżarni. Musiał się porządnie najeść przed wyjściem. Tak jak reszta, nie zabierał ze sobą picia ani jedzenia.  Teraz chleb stanął mu w gardle. Sytuacja była poważna.
     - Cholera, co robimy?
    Sybil wyglądała na załamaną.
     - Nie wiem - jęknęła. Coś w jej głosie sprawiło, że Dorian nie do końca w to uwierzył. - Przecież nie możemy tu zostać tak długo. W ogóle, tego dziecka nie powinno być…
     - Zgaduję, co sobie myślisz - przerwał. -  Bękart, tak? Nie bój się… - podszedł do niej
i otoczył ją ramieniem. - Fili ma na tyle władzy, żeby włączyć tego małego… albo małą do linii Durina.

     W jej oczach zalśniły łzy, ale uśmiechnęła się z wdzięcznością. Wzięła miecz z łóżka
i podała mu go.

     - Rozumiem, że w Puszczy bardziej przeszkadza niż pomaga, ale nie potrafię być
o ciebie spokojna, jeżeli nie masz go ze sobą.

     Wziął od niej broń i założył na plecy. Odetchnął głęboko. Dopiero kiedy miał miecz na sobie, czuł się… kompletny. Klinga była częścią jego samego. Nie wyobrażał sobie, żeby wyruszyć gdziekolwiek bez tego miecza. Był mu bardzo drogi. Poza tym, sam w sobie był bardzo wartościowym przedmiotem.
     - Ty wiesz - westchnął. - Ja nie mam co dać temu dziecku z okazji narodzin... Ale przynajmniej zostanę ojcem chrzestnym.
     - Skąd ta pewność? - zachichotała. - No niestety, biedne maleństwo. Nie musisz nic dawać, wystarczy, że będziesz dobrym chrzestnym.
     - Czyli, że odpowiedzialnym? Ajjj, to będzie trudne.
     - No wiem. Dobra, zmykaj już. Uważaj na siebie i miłej zabawy - ostatnie dwa słowa wypowiedziała z kpiącym uśmieszkiem.
      - Oczywiście, że się będę dobrze bawił - wycedził, po czym założył kołczan i wziął łuk.
     - Och, bracie, kiedy ty się zrobiłeś taki przystojny?- zapiała z zachwytem, co miał odebrać jako złośliwość. - Nie rozumiem, jakim cudem Tauriel jeszcze tego nie zauważyła… 
     - Przestań - warknął i wyszedł, rzucając jedynie „do zobaczenia” na pożegnanie.
     - Wsłuchaj się w las, braciszku! - Usłyszał, jak Sybil woła za nim. - Musisz się dowiedzieć, w jakim położeniu są nasi ukochani!
     Przy bramie byli już wszyscy prócz Tauriel. Dorian był zaskoczony, widząc, że książę Legolas wybierał się z nimi. Jego dawni znajomi otoczyli go ze wszystkich stron, witając serdecznie. Nawet jego dowódca poprosił go na słowo. Wymieniali typowe uprzejmości. Syn króla, tak jak wszyscy, lubił jego i Sybil, ale nigdy nie okazywał większej sympatii. Gdy zjawiła się Tauriel, zainteresowanie Legolasa Dorianem stopniało momentalnie. Elfka posłała chłopakowi miłe słowa powitania oraz uśmiech, który sprawił, że zrobiło mu się tylko troszkę słabo. Uwodząc inne elfki chłopak zawsze czuł się jak ryba w wodzie, ale
z Tauriel było inaczej. Dorian głupiał przy niej. Nigdy nie wiedział, co powiedzieć, często nie uważał na to, co się działo dookoła, psując akcje na patrolach. Do tego stopnia, że Tauriel wystąpiła z wnioskiem do króla o przeniesienie Doriana do innego oddziału. Thranduil spełnił jej prośbę i uczynił chłopaka podkomendnym Legolasa, co było ogromnym wyróżnieniem. Bez Tauriel w pobliżu, Dorian niezaprzeczalnie dowiódł swojej wartości jako wojownik i wszyscy byli zadowoleni.

     Dostali sygnał do wymarszu. Wrota otwarto i wyruszyli. Droga przed nimi była bardzo długa, jednak poruszali się szybko, zwinnie i bez przeszkód. Dorian starał się skupić uwagę na czymś innym niż podziwianiu Tauriel, przemykającej przez las z lekkością i gracją ptaka, więc przyjrzał się drzewom i wsłuchał w ich szepty. Zdziwił się. Gniew i zła wola bijąca od Puszczy była niemal namacalna. Nastrój zmienił się bardzo wyraźnie odkąd razem z Sybil stąd odeszli. Ta zmiana musiała być dla elfów szokująco szybka - przecież ledwo odczuwały bieg czasu, a tu ich Las pogrążał się w mroku tak nagle.
     Wyczuł to już przy wejściu do Puszczy. Dotarli tam, gdy świtało. Dorian zmartwił się trochę, bo niemal zajeździli konie. Szeptali do uszu swoich wierzchowców przepraszające słowa przez dłuższy czas, po czym kazali im odpocząć, a po nabraniu sił wracać do pana.

     - Las choruje - tyle tylko skomentowała Sybil.
     I faktycznie, kiedy przedzierali się skrótem do Pałacu, widać to było bardzo wyraźnie. Rośliny były umęczone, a także dziwnie nieprzychylne. Poczuli się jak intruzi, co było dosyć absurdalne. Nawet zostali potraktowani jak obcy. Dorian
i jego siostra doskonale zdawali sobie sprawę, że jeżeli oni nie znajdą elfów, to elfy znajdą ich. Oczywiście tak się stało. Ale ku ich zaskoczeniu, zostali otoczeni i mierzono do nich z łuku, jakby byli wrogami. Kiedy odkryto ich tożsamość, zapanowała radość, która, kolejna niespodzianka, okazała się jedynie tymczasowa. Nie pozwolono im nawet odpocząć, tylko od razu postawiono przed Królem. Skąd tyle nieufności?
     - Widzę, że nie próżnowaliście.
     Odwrócił się i z wymownym uśmieszkiem spojrzał na Sybil.
     - Czy to cię boli, mój Królu? - zapytała.
     - Tak - odpowiedział Thranduil gorzko. - Rzecz w tym, że nigdy tak naprawdę nie będę waszym królem.
     Milczał przez jakiś czas, zaglądając w ich umysły raz jeszcze.
     - Zanim odeślę was do uzdrowicielki…
     „Gilraen, ma na imię Gilraen, do cholery”, pomyślał.

     Kiedy rozmowa schodziła na temat tej elfki, Król nigdy nie wymawiał jej imienia. Dorian jedynie domyślał się, co łączyło Thranduila i Gilraen. W końcu z umiejętnością czytania
w myślach i wyglądem charakterystycznym dla wysokiego rodu nikt jeszcze nie urodził się przez przypadek. W dodatku Gilraen żyła wyraźnie na uboczu. Praktycznie każdy elf miał zdolności uzdrowicielskie, ale takich jak ona, którzy kształcili się bardzo dogłębnie w tym kierunku, było niewielu. Elfy nie potrzebowały takich osób. Dlatego Gilraen była uznawana za wyjątkową, bo oczywiście była taka, ale nie zawsze rozumiano to słowo w pozytywnym znaczeniu. Z pewnością wielu się czegoś domyślało, ale, tak jak Dorian, nigdy nie śmiało powiedzieć tego na głos. I tak pewnie pozostanie na wieki wieków.

     - … chcę wam powiedzieć, że czego jesteście świadomi, dowiedziałem się już wystarczająco. Jestem pod wrażeniem… ale jednocześnie zawiodłem się na was.
     - To nie była zdrada! - krzyknął na cały głos, gdyż poniosły go niekontrolowane emocje.
     - Była. I nie była - odparł Thranduil spokojnie. - Wiedzcie jedynie, że straciliście moje zaufanie. Kto raz zdradził, nie zawaha się zrobić tego po raz kolejny.
     - Mój Królu…
     Thranduil podszedł bliżej i uśmiechnął się delikatnie.
     - Nie martw się, chłopcze - szepnął. - Mam nadzieje, że czas uleczy rany… a wy już mnie nie zostawicie i będziemy na nowo budować, to co nas połączyło.

     Poczuł wtedy ukłucie w sercu. Kochał Thranduila równie mocno jak Thorina. Był rozdarty między dwoma wielkimi władcami. Nie wiedział, komu miał być wierny ani któremu ma służyć.
     - Królu...- zaczęła Sybil cicho. - Dałeś nam życie. Dałeś nam wszystko. Sprawiłeś, że jesteśmy tym, kim jesteśmy…
     - Chcesz wtrącić słowo „ale”- przerwał jej. Westchnął, usiadł z powrotem na swoim tronie i rzekł:
     - Kiedy przybyliście tutaj, patrzyłem, jak z każdym dniem rośniecie, jaśniejecie, stajecie się potężniejsi i silniejsi. Radość oraz duma rozpierała moje serce. Ja nigdy się nie mylę. Zasługiwaliście na wyróżnienie. Ale , Sybil, ale… czy tak jest teraz? Mimo tego ile wam ofiarowałem, wasze serca nie poszły za głosem rozsądku, a prosta wdzięczność okazała się słabsza od niemal zapomnianego uczucia rodzinnego szczęścia. Życie, które wam dałem, ofiarowaliście istotom należącym do plemienia, które niegdyś było i mi przyjaciółmi, lecz teraz nimi nie są. Rzekłbym, że są nawet wrogami.  Oddaliście całych siebie tym, do których niechęć jest w mojej krwi, która jest zakorzeniona od zarania dziejów. Czy rozumiecie moje rozczarowanie i gorycz? - To pytanie zawisło w powietrzu. Milczeli, spuściwszy głowy. Thranduil jednak nie skończył. - Wielkie wydarzenia nadchodzą. Czas, byście opowiedzieli się, po której stoicie stronie… choć jedno z was, zdaje się, już wybrało.
     Sybil odważyła spojrzeć mu w oczy z buntowniczym wyrazem twarzy. Po chwili jej złość zniknęła i ustąpiła  miejsca smutkowi oraz poczuciu winy. 
     - Zrobię wszystko, żeby zatrzymać was przy sobie - zadeklarował. - A teraz odejdźcie.
     Zrobię wszystko, żeby zatrzymać was przy sobie.

     Te słowa tłukły się w umyśle Doriana przez cały czas. Nie wiedział, czy miał się z tego powodu 
cieszyć czy bać - w wykonaniu Thranduila mogło to oznaczać dosłownie wszystko.
     Wkrótce miał się przekonać, do czego Władca Mrocznej Puszczy był zdolny.

     W drodze do źródła
Zakletej Rzeki zniszczyli kilka pajęczych gniazd. Dorian był mile zaskoczony. Potrafił się skupić nawet przy Tauriel. Zabijał odrażające stwory ramię
w ramię z Súrionem, a wyraz uznania na twarzy elfki faktycznie poprawił mu humor.
     Jednakże posmutniał znowu, kiedy dotarli do źródła.

     Ukochał z Sybil to miejsce ze względu na moc Rzeki. Nikt oczywiście nie pił z niej wody, ale można było wyczuć jej moc. Dawała spokój i błogie zapomnienie. Uwielbiał leżeć wśród splątanych konarów z siostrą u boku i słuchać usypiającej pieśni płynącej wody, a także przyglądać się pojedynczym promieniom słońca przebijającym się przez liście, zasłuchać się w ptasią muzykę, której nawet elficka nie dorówna… 
     Ale teraz muzyka ucichła, a kojący szmer Rzeki zdawał zawierać w sobie cichą, ukrytą groźbę. Mrok zgęstniał i nie przepuszczał słońca.
     Dorian zawiódł się, nie znajdując pocieszenia w wyprawie do źródła.
     „Z czasem wszystko co plugawe powstanie”.
     Był zmęczony, ale po powrocie skierował się prosto do pokoju siostry, żeby powiedzieć jej, że wrócił. Szedł z ciężkim sercem. Ciemność znowu chciała go objąć. Wyrwał się
z ponurego zamyślenia, kiedy usłyszał odgłosy rzucania przedmiotami dobiegające
z pokoju Sybil. Był już blisko i przyspieszył kroku. Stanął jak wryty przy wejściu.
     - Co się stało?!
     - Ależ on jest…
     Posypały się soczyste wyzwiska pod adresem króla Thranduila.
     - Sybil powiedz mi, co się stało? - powtórzył.
     Kopnęła w nogę łóżka ze złością.
     - On ich pojmał i uwięził. Kompania Thorina Dębowej Tarczy jest właśnie przetrzymywana w lochach i czeka na przesłuchania.


_______________________________

No dobrze… naszemu rodzeństwo można by zarzucić, że kłamali. Mówili, że Kora zginęła, postrzelona w brzuch. Ale serio, gdy ja próbowałam się postawić w ich sytuacji, powiedzenie, że została postrzelona w nienarodzone dzieci nie przechodziło mi przez gardło. Dorian i Sybil nagięli prawdę… ale tylko troszkę.
Ai na vedui!
 - Ah, at last! - Och, w końcu!
Danna si fuin! - Night is falling! - Ciemność upada!
Ktoś się tu buja w Tauriel…
Ciemność, która ogarnęła Doriana to po prostu ciężka odmiana depresji.
Gilraen córką Thranduila z nieprawego łoża? Być może…
Thranduil jest ukazany przeze mnie jako wrażliwy, kochający i cierpiący. Na razie.
Jeżeli Dorian zostanie ojcem chrzestnym tego dziecka, to zacznijmy mu już współczuć…. A co się będzie działo, jeżeli Fili ze swojej strony wybierze Kiliego? Oh my godness… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz