______________________________
Księga II
Rozdział 1.
Decyzja została podjęta.
Serca biły im jak szalone. Bali się tego, co miało się za chwilę zdarzyć.
Nie wiedzieli, czy albo kogo tam zastaną.
Nie wiedzieli, czy postępowali słusznie.
Nie wiedzieli, czy nie było za wcześnie.
Nie wiedzieli, czy on kiedykolwiek powinien się dowiedzieć.
Kiedy go zobaczyli, zrozumieli, że popełnili fatalny błąd.
Tak bardzo się ucieszyli na jego widok.
Tak bardzo chcieli podbiec do niego i go przytulić.
I już go nie puścić, nie pozwolić mu odejść.
Ale nie mogli patrzeć na niego bez poczucia winy.
Tak bardzo go kochali, a jednak zdradzili.
Zapragnęli uciec.
Powinni byli pozostać w ukryciu.
Powinni być już daleko stąd.
***
Cała Kompania siedziała na werandzie wychodzącej na ogród Beorna, paląc fajki
i zażywając upragnionego spokoju.
No, może nie wszyscy.
Thorin myślał tylko o tamtej nocy, kiedy przyleciała strzała z liścikiem.
Czyżby jego siostrzeńcy byli szpiegami?
Menu gamut khed, Dis?
Spojrzał na Filiego i Kiliego. Palili w zamyśleniu tak samo jak reszta. Jak gdyby nigdy nic.
- Fili, Kili, chcę z wami porozmawiać na osobności…
Ale Thorinowi przerwano. Dlaczego?
Dlaczego zawsze gdy o chciał o nich zapytać, coś mu przeszkadzało?
Drzwi Drewnianego Dworu otworzyły się.
- Halo? - Rozległ się głos chłopaka. - Czy jest ktoś w domu?
Filiemu i Kiliemu fajki wypadły z rąk. Zerwali się na nogi. Ich oddechy przyspieszyły,
a oczy się rozszerzyły.
Wymienili spojrzenie pełne szoku i radości (?!).
- To niemożliwe! Po. Prostu. Niemożliwe - szepnął Kili z wzrastającą z każdym słowem ekscytacją
- Haaloo…? Jest tu kto? - powiedziała dziewczyna.
- NIE. WIERZĘ - stwierdził Fili z promiennym uśmiechem.
Reszta krasnoludów (i Bilbo) patrzyła po sobie niepewnie. Wyraźnie nikt nie wiedział,
o co tu chodziło.
Synowie Dis wbiegli do domu szybko jak błyskawice.
Gdy reszta Kompanii poszła w ich ślady i wszyscy znaleźli się w środku, ich oczom ukazał się ciekawy widok.
Przy wejściu stała dwójka młodych ludzi. Ubrania mieli nadpalone, poszarpane
i przesiąknięte krwią. Dziewczyna nałożyła strzałę na cięciwę, chłopak dzierżył miecz. Obydwoje dyszeli ciężko. Patrzyli jedynie na Filiego i Kiliego, uśmiechając się szeroko.
Kompania z trudem rozpoznała owych tajemniczych „zwykłych znajomych” z Rivendell.
Fili i Kili stali naprzeciw tej dwójki, w rozkroku, ze skrzyżowanymi rękami. Miny mieli takie jak zawsze, gdy coś kombinowali. Patrzyli na ,,nieznajomych", nie odwzajemniając ich uśmiechów.
W końcu Fili przemówił tonem pełnym podejrzliwości oraz nieufności:
- Kim jesteście i co robicie w tym domu?
- Och, zamknij się - prychnęła dziewczyna.
Cała czwórka powoli wybuchła ogromnym śmiechem. Ludzie odrzucili broń, a Fili i Kili zerwali się do biegu i wpadli swoim „zwykłym znajomym” w objęcia.
Patrzącym na to członkom Kompanii zdało się, że teraz tylko ci czworo istnieli na świecie. Przytulali się i przytulali, i trwało to tak długo, że chyba ani myśleli przestać. Kiedy w końcu się od siebie oderwali, Kili zapytał:
- Na litość Mahal! Cóż wam się stało?
- To nic, Ki…- odparł chłopak.
- I co wy tu w ogóle robicie? - przerwał mu Fili.
- Lepiej powiedz, gdzie on jest - zażądała dziewczyna.
- Tutaj, z nami. - odpowiedział jej blondyn. - Żyje i nic mu nie jest.
Chłopak i dziewczyna odetchnęli z ulgą. Po chwili przyjrzeli się reszcie Kompanii
i utkwili wzrok na Królu pod Górą. Ich twarze nabrały dziwnego wyrazu - malowała się na nich radość, jakby zobaczyli kogoś im drogiego po długim czasie, ulga, być może skrywana tęsknota oraz… strach? Chęć ucieczki?
- Tak mi przykro przeszkadzać, ale… - warknął Dwalin. - Co tu się u licha wyrabia?!
Fili, Kili i dwójka ludzi spojrzeli po sobie i, wymieniwszy porozumiewawcze spojrzenia, ustawili się w szeregu. Potem Kili wystąpił na przód.
- Szanowne krasnoludy, a przede wszystkim ty, Thorinie - zaczął, jakby był jakimś showmanem. - Mam zaszczyt i ogromną przyjemność przedstawić wam…
- Doriana, syna Brandona! - wykrzyknął, wskazując na chłopaka, który się ukłonił.
- Oraz Sybil, córkę Kory! - obwieścił, pokazując na dziewczynę, która dygnęła.
- CO?! - wykrztusił Król.
Przecież to niemożliwe.
To nie mogli być oni!
Nie…
Po prostu nie
Thorin zgłupiał. Przez jego umysł przetaczało się tyle myśli, że można rzec, iż nie myślał wcale.
Patrzył na nich, jakby ich ujrzał po raz pierwszy, kiedy teraz się do niego zbliżali. Olśniło go. Zauważył podobieństwa.
On miał ten błysk inteligencji w oku, tak jak ojciec. Ona miała oczy tak samo ciepłe
i dobre jak matka. On był podobny do Brandona z postawy, ona do Kory z twarzy.
Ale przecież…
Co oni robili tutaj, setki mil od Ettinor, cali zakrwawieni i poparzeni? Dlaczego
w Imladris unikali kontaktu z nim, natomiast z Filim i Kilim nie? Jakim cudem urośli tak szybko? Co to wszystko miało znaczyć, na miłość Aulëgo?
Dzieci Brandona i Kory stanęły naprzeciwko niego.
- Thorinie Dębowa Tarczo… - zaczęła Sybil.
- … jak miło cię znów zobaczyć - dokończył Dorian.
Nie wiedział, czy zdawali sobie sprawę, jak piorunujące wrażenie wywołało na nim ich zachowanie, kiedy klęknęli przed nim, pochylili głowy, a Dorian złożył miecz u jego stóp.
- Jak? - sapnął jedynie, nie mogąc się zdobyć na nic więcej.
- Lepiej ty powiedz mi jak - Sybil spojrzała na niego wściekle. - Jak mogłeś być tak… tak… gł… nierozsądny?! Przecież wiedziałeś, musiałeś wiedzieć, że nie masz szans
z Azogiem! Nie masz pojęcia… nawet sobie nie wyobrażasz, jak się czułam, kiedy kazał cie ściąć! Kiedy zabierały cię orły, niedającego znaku życia! Dorian, trzymaj mnie, bo zaraz naprawdę dam mu w twarz!
A chłopak to zrobił. On rzeczywiście wstał, klęknął naprzeciw siostry i objął ją.
- Uspokój się - potrząsnął nią lekko, gdy dyszała z furii, wpatrując się morderczym wzrokiem w Króla. - Thorin żyje, czy to nie jest najważniejsze? Spójrz na mnie - szepnął, ujmując jej twarz w dłonie. - Teraz mamy pewność. Po prostu pomyśl, że wszystko się dobrze skończyło.
- Dzięki, braciszku - westchnęła, łapiąc kilka głębokich, uspokajających oddechów, po czym położyła głowę na jego ramieniu.
Młodzi ludzie milczeli, obejmując się, a wszyscy wokół gapili się na nich jak ogłupiali...
- SYBIL, KTO CI TO ZROBIŁ?! - nagle wrzasnął Fili.
Dziewczyna momentalnie zerwała się na nogi. Odwróciła się twarzą do Filiego, żeby nie mógł więcej zobaczyć jej pleców. Wtedy z kolei ujrzała je reszta Kompanii. Rozległy się ciche jęki i syki. Zaczęła rozglądać się we wszystkie strony w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby zakryć jej plecy pełne śladów po biczu. Niestety, nie miała jak ich ukryć. Jej długie włosy były zaplątane w warkocz.
- T-to nic…- wyjąkała.
- NIC?! - ryknął. - SYBIL, POWIEDZ MI KTO, A GO ZABIJĘ!
Patrzyła na niego z niedowierzaniem, zszokowana jego furią.
- Fili, to… - Dała za wygraną. - Po prostu… Gorbag to uwielbia…
- Gorbag? Co za Gorbag?- spojrzał na nią z groźnym błyskiem w oku. - Brzmi jak imię orka… Sybil?
- Ja i Dorian zaraz wszystko wyjaśnimy…- mamrotała, nie spoglądając mu w oczy.
- Nie - przerwał jej. - Najpierw Oin zajmie się twoimi ranami… i Doriana.
- To nic poważnego, wolałabym najpierw…
- Nic poważnego! - prychnął. - Sybil, twoje plecy są praktycznie obdarte ze skóry!
- Fili! Przestań mi przerywać! Wcale nie jest tak źle! Dostałam tylko parę razy! Najpierw chcę wszystko wyjaśnić! Większość osób w tym pomieszczeniu nie ma bladego pojęcia, co się tutaj dzieje!
- To nie ma w tej chwili znaczenia! - odpowiedział. - Dla mnie liczy się tylko, że jesteś ranna!
Dziewczynę zatkało na moment, ale niemal natychmiast potrzęsła głową.
- Ktoś tu choruje na szlachetność… - powiedziała śpiewnym, złośliwym tonem.
- Trafiłaś w samo sedno! To jest po prostu idealny opis ciebie! - syknął Fili, wskazując na nią palcem.
- Wcale nie! Fili… do jasnej cholery! Ależ ty się uparłeś! - warknęła zirytowana, widząc jego spojrzenie.
- Przecież zawsze uważałaś, że krasnoludy są najbardziej uparte - odparł złośliwie.
Zachichotała szaleńczo, wyrzucając gwałtownie ręce w powietrze.
- No dobra, tym razem wygrałeś! - przyznała wściekle. Potem zamknęła oczy, jakby
w cichej modlitwie o uspokojenie się. Po chwili odwróciła się do reszty Kompanii.
- Który z państwa to Oin? - zapytała miłym głosem.
Wszystkim obecnym opadły szczęki. Mieli wrażenie, jakby właśnie byli świadkami małżeńskiej kłótni
- Coś mi się zdaje, że wy obydwoje chorujecie na szlachetność - rzekł Bofur po chwili napiętego milczenia. To stwierdzenie rozładowało negatywne emocje; wszyscy zaśmiali się lekko.
- Oin, do usług - uzdrowiciel wystąpił na przód z ukłonem.
Dorian i Sybil zostali przez niego zabrani w bardziej ustronne miejsce, w rogu domu. Zasłoniono je prowizorycznym parawanem i nikt tam nie podchodził. Oin od czasu do czasu prosił tylko o przyniesienie gorącej wody. Do wypełnienia tego zadania zgłosił się, ku zaskoczeniu prawie wszystkich, Bilbo. Reszta Kompanii zasiadła do obiadu podanego przez niezwykłe zwierzęta Beorna. Atmosfera przy stole była gęsta, panowała cisza…
- Fi, co to było? - spytał Kili.
- Nie mam pojęcia, Ki - westchnął blondyn. - Nie rozumiem, co w nią wstąpiło…
- Nigdy się tak łatwo nie wściekała, wiem - powiedział młodszy brat. - Do tej pory nie wdawała się w kłótnie. Myślałem, że uważa je za bezcelowe… To do niej kompletnie niepodobne. Naprawdę by uderzyła Thorina, gdyby nie Dorian - zachichotał. - Swoja drogą, nie wiedziałem, że on potrafi być taki… spokojny.
- Fakt, to też było dziwne - przytaknął Fili. - Spodziewałbym się po nim, że przywali wujowi zaraz po niej…
- Ja to słyszę - warknął Thorin.
- My wszyscy, jakbyście nie wiedzieli - poinformował Bombur.
- Zdaje się, że nie są zwykłymi znajomymi, czyż nie? - spytał Balin z uśmiechem.
- A mi się zdaje, że to najwyższy czas na wyjaśnienia - powiedział Thorin mrożącym krew w żyłach tonem.
***
- Dorian, źle wybraliśmy - szepnęła tak, żeby Oin nic nie usłyszał. - Taa, wiem - burknął. - Teraz już za późno.
- Co my tu jeszcze robimy? Musimy ruszać.
- Sybil, siedzieliśmy na tym cholernym drzewie całą noc, kolejny dzień i jeszcze jedną noc, zastanawiając się, co począć. Pytasz, co my tu jeszcze robimy? Ujawniamy się!
- To był błąd. On nam nie uwierzy. Thorin będzie pytał, do póki nie powiemy mu prawdy. Wiesz, jaki ma stosunek do zdrajców…
- Jeżeli ma mózg, to zrozumie, że to wcale nie była zdrada…
- Już udowodnił, że go nie ma!
- Sybil, dlaczego się tak wściekasz? Co się z tobą dzieje? Jeszcze ta kłótnia z Filim! Co ci się stało?
„Daj mi spokój” - pomyślała, i już miała to powiedzieć, ale Bilbo przyszedł z misą
z gorącą wodą.
Dorian wstał i ukłonił się Hobbitowi bardzo nisko.
- Masz lwie serce, panie Bagginsie. Jesteśmy ci bezgranicznie wdzięczni. Gdyby nie ty, wszystko poszłoby na marne. Jesteśmy z siostrą pełni podziwu dla twojej odwagi.
Bilbo zarumienił się.
- T-to… ja po prostu musiałem - wymamrotał.
Oin wziął od Niziłka misę z wodą, po czym nasypał do niej ziół. Powiedział, żeby Sybil zdjęła górną część ubrania i położyła się na brzuchu. Dziewczyna spojrzała na brata
i Hobbita znacząco, a tamci momentalnie wyszli za parawan.
Rany Doriana zostały już opatrzone. Miał dużo niegroźnych oparzeń, kilka głębszych zadrapań, oprócz tamtego uderzenia w głowę nie stało mu się nic poważnego. Kiedy stał się na tyle przytomny, żeby bez pomocy Sybil siedzieć w siodle, byli już u kresu podróży
i Gorbag nie miał jakoś głowy do biczowania go.
Idąc przez Drewniany Dwór, Dorian ujrzał, że po niezwykłym domostwie przechadzało się mnóstwo zwierząt. Koty, psy, kozy, owce, kuce… Po bliższej obserwacji chłopak zrozumiał, że one… sprzątały ze stołu! Kiedy otrząsnął się z szoku, zobaczył, że Kompania znów siedziała na werandzie i milczała. Tylko Kili mówił:
- Pierwszy raz spotkaliśmy ich kilkanaście mil od granicy Shire…
- Co za idiota! - syknął Dorian i kopnął pobliski drewniany filar.
- Jak to? - spytał zdezorientowany Bilbo, stojący obok cały ten czas.
- Mógł powiedzieć, że pierwszy raz zobaczyliśmy w Rivendell! Teraz musimy opowiedzieć wam więcej, niż to było w planie!
***
- Mieliśmy wtedy wartę z Filim. Nie byłem pewny, ale zdawało mi się, że
zobaczyłem ogień po drogiej stronie doliny. Poszliśmy to sprawdzić. Siedzieli
przy ognisku… - Kili opowiadał o ich pierwszym spotkaniu; o kłótni przy
czesaniu, pieśni do Elbereth, o dziwnej rozmowie. - Kiedy usłyszeliśmy „życie za
życie”, po prostu musieliśmy przekonać się, kim oni są - mówił, a nikt mu nie
przerywał. Powiedział o tym, jak zrozumieli, że to Dorian i Sybil. (Kompania wiedziała o ludzkich przyjaciołach Thorina, Dis i jej synów, chociaż nie przypisywała temu faktowi z życia dziedziców Durina dużej wagi). O tym, jak jacyś „oni” przybyli. Dalej, kiedy spotkali się tydzień później. Jak się bawili, tańczyli, jak umówili się
w Rivendell. O tym, kiedy mieli już odejść. - Wtedy Fili zażądał, żeby powiedzieli, co rozumieją przez „życie za życie” i… - przerwał, próbując powstrzymać łzy. - Fi, ty to powiedz, ja nie dam rady.
Thorin podniósł wzrok znad ułożonego na jego kolanach miecza. Jedno spojrzenie na siostrzeńców wystarczyło, żeby zmroził go strach.
- Co się wtedy stało? - zapytał. Odpowiedziała mu cisza.
- Co się wtedy stało? - powtórzył.
- Lepiej będzie, jeżeli usłyszysz to ode mnie - stwierdził Dorian, wkraczając na werandę razem z Bilbem. Miał na sobie dużo bandaży i wyglądał na dosyć poważnie poranionego, ale pewnie stał na nogach. Cała Kompania skupiła swoją uwagę na tym niezwykłym chłopcu. Młodzieniec usiadł na ziemi, wziął głęboki oddech, po czym zaczął swoją opowieść.
- Ponad dwa lata temu Azog odwiedził Ettinor. Rozesłał swoje zuchy, żeby wchodziły do każdego domu, by zabierały niewolników, plądrowały, zabijały i paliły. Do nas przyszedł on sam, razem z dwoma innymi. Chcieli zabić mnie, Sybil i mamę, a tatę wziąć do pracy
w kopalni. Tata bronił mamę, ale przegrał pojedynek z Azogiem... Plugawca przebił go mieczem. Mama... umarła postrzelona w brzuch, gdy zasłoniła mnie i Sybil własnym ciałem. Jedyne, co ocalało po spaleniu domu, to miecz. Potem tułaliśmy się po świecie, aż spotkaliśmy naszych barci. - Uśmiechnął się do Filiego i Kiliego ze smutkiem.
Następnie przez długi czas panowało ciężkie milczenie, aż w końcu Thorin powiedział:
- Dlaczego nie powiedzieliście mi wcześniej? Dorianie, byliście w Rivendell a unikaliście mnie. Dlaczego? Po co ta cała gra? - Jego głos był martwy, zupełnie jakby to, co przed chwilą usłyszał go zabiło i przemawiał właśnie ze świata nienależącego do żywych.
- Thorinie… po prostu nie mogłeś o nas wiedzieć. Było za wcześnie, i pewnie nadal jest… zmusiłbyś mnie i Sybil do dołączenia do Kompanii. Właśnie! Zaraz to zrobisz, czyż nie? Ale to może mieć potworne konsekwencje…
- O czym ty mówisz, chłopcze? - Król zmarszczył brwi.
- Byliśmy waszymi cieniami, od samego początku. Musieliśmy was ochronić przed szajką Azoga. Musieliśmy ci jakoś wynagrodzić to, że uratowałeś mamę i tatę. Grożono nam. Kazano przestać…
- Ale mimo to wyruszyliście z Rivendell i byliście zawsze bardzo blisko, czyż nie? - powiedział Thorin.
- Skąd o tym wiesz, wuju?- spytał Fli, któremu, tak jak jego młodszemu bratu, opadła szczęka.
- Specjalnie nie spałem w noc przed bitwą kamiennych olbrzymów. Usłyszałem, jak dostaliście strzałę z liścikiem… Menu gamut khed, Dis?
- Dis naprawdę jest wspaniałą osobą! - zachichotał Dorian. - Uwielbiałem jej kuchnię!
I jej śmiech! I jak stroiła sobie z tatą żarty ze wszystkiego i wszystkich! Jej historie na dobranoc były niesamowite! Ale „DiS” w tym przypadku jest to skrót od „Dorian i Sybil”.
- Miło by jej było to usłyszeć - stwierdził Thorin tym samym grobowym tonem. - Ale jak trafiliście tutaj tak szybko? Przecież my przeprawiliśmy się na orłach…
- Cóż, po bitwie kamiennych olbrzymów krążyliśmy z Sybil cały dzień po pobojowisku… Kiedy zrozumieliśmy, że przejścia nie ma, po prostu usiedliśmy w miejscu, ogarnięci beznadzieją. Usłyszeliśmy krzyki orków i wtedy zostałem uderzony kamieniem w tył głowy. Straciłem przytomność… Pamiętam, tylko jakieś przebłyski… Sybil trzymała mnie na rękach i powiedziała, że nas pojmali… Jechałem z nią na jednym wargu… Orkowie wlewali we mnie jakiś okropny rozgrzewający trunek… Azog wezwał nas na rozmowę… Potem znowu jechaliśmy, potem znowu dali mi pić tego czegoś… Pod koniec byłem na tyle przytomny, że mogłem bez pomocy usiedzieć w siodle i Sybil przesiadła się przede mnie. To nie moja krew jest na przedzie mojej koszuli! Goniliśmy was razem z resztą, bo nasz warg był przywiązany do bestii Gorbaga… Później wybuchło to szaleństwo i uciekliśmy…
- Ale jakim cudem jesteście tu tak szybko? - wtrącił Dori.
- Jechaliśmy na wargu.
Z tymi słowami Sybil weszła na werandę. Stała pewnie na nogach, ad pasa w górę była szczelnie owinięta kocem, a jej włosy były rozpuszczone. Patrząc na nią teraz, można by rzec, że właśnie wyszła spędzać miłe popołudnie w cieple i spokoju, jakby nic się jej nie stało.
- CO?! - Chyba pięciu krasnoludów wykrzyknęło naraz.
Sybil uśmiechnęła się tajemniczo, a potem zajęła miejsce obok swojego brata
i wyjaśniła:
- Kiedy Dorian dostał kamieniem w głowę, przerzucili go nieprzytomnego przez siodło takiego mizernego warga. Mnie przywiązali do niego liną i kazali za nim nadążyć. Wargowie potrafili wywęszyć drogę wśród pobojowiska. Tamten odcinek podróży zapamiętałam jako dosyć… karkołomny. Bardzo się zmęczyłam, żeby dotrzymać kroku wargowi i jednocześnie nie zginąć. Gdy szlak stał się mniej niebezpieczny, Gorbag oddał się swojemu hobby popędzania mnie biczem…- Opowiedziała im o sytuacji z Białym Wargiem. - Wtedy zauważyłam, że bura bestia uległa mojemu wpływowi i skierowała się
w tę samą stronę co ja. Kiedy w końcu przekonałam Gorbaga, że będzie szybciej, jeśli go dosiądę, zaczęłam powoli odkrywać, jak się taką bestią kieruje… Dałam mu na imię Słabeusz, bo rzeczywiście nim był. Chociaż szybko biegał, był bardzo uległy i inne wargi się na nim wyżywały. Mogłam się z moim wierzchowcem trochę zsolidaryzować, bo Gorbag wyżywał się na mnie. Mimo, że poruszaliśmy się w identycznym tempie jak on, przywiązani do jego czarnego warga, ten kretyn nadal uważał, że się wleczemy. Dorian siedział przede mną, półprzytomny no i… - zrobiła krótką pauzę. - Orkowie byli niezmordowani. Jechaliśmy bez zatrzymywania przez całą noc. Postój był dopiero w ciągu dnia, i wtedy Azog uciął sobie z nami pogawędkę…
- Doprawdy? - zadrwił Dwalin. - Przecież on z nikim nie rozmawia! On tylko zabija!
- Dla nas zrobił wyjątek - odrzekł Dorian i opowiedział o planach Azoga, ostrożnie dobierając słowa. - Także, postanowił w swojej łaskawości wyrządzić nam większą krzywdę, niż zabijając nas. Jego wspaniały plan wziął w łeb, kiedy nie zastał umówionych goblinów przy wejściu do jaskini. Chyba nie jest taki głupi, za jakiego uważałem go do tej pory, bo domyślił się, że coś się stało i trzeba było sprawdzić wyjścia z tuneli… No i dalej już wiecie, otoczono was, wybuchł pożar…
- To my! - jęknął Ori. - Rzucaliśmy palącymi się szyszkami. Prosto w was!
- Nie obwiniaj się, panie krasnoludzie! Bardzo nam pomogliście! - odparł Dorian
i pokazał poparzenia na dłoniach. - Dzięki temu nasz warg oderwał się od Gorbaga i dzięki temu uwolniliśmy skrępowane ręce. Chcieliśmy uciec od razu, ale zobaczyłem co wyprawia Thorin i… to była tortura; móc tylko patrzeć… Kiedy zabrały go orły, odkryłem, że nie miałem miecza. Sybil powiedziała, że Gorbag go zabrał, tak jak wszystkie nasze rzeczy. - Później Dorian opowiedział koniec historii; o tym jak dopadli orka, jak jechali na Słabeuszu, o spotkaniu z Beornem, o tym, że postanowili jednak tu przyjść.
Zaległa cisza. Thorin wstał i wyszedł do ogrodu, zabierając miecz. Nikt za nim nie poszedł.
Krasnoludy i Bilbo wpatrywali się w Doriana i Sybil z mieszaniną podziwu oraz niedowierzania, co nadawało ich twarzom komiczny wyraz. Dorian i Sybil popatrzyli na nich, na siebie, po czym wybuchli gromkim śmiechem. Następny zaczął się śmiać Kili, a po nim Fili.
- Sybil, ty.. tak.. po prostu.. hahaha… jechałaś na wargu? - wykrztusił młodszy krasnolud pomiędzy atakami śmiechu.
- Taa… haha… ona mówi… że to… hahaha… łatwiejsze niż się wydaje… - Dorian płakał ze śmiechu.
- To zdradź nam, kochana… hahaha… jak na przykład… wstrzymać takiego wierzchowca… kiedy... hahaha… kiedy zauważył biegnącą sarnę? - Fili niemal się dusił.
- To.. hahaha… proste, mój drogi… trzeba mu odciąć łeb - odparła, rycząc ze śmiechu.
Wszyscy czworo zaczęli tarzać się po ziemi na te słowa. Ich śmiech był wprost nieopanowany. Kiedy już się uspokajali, zaczynali na nowo. Inni członkowie Kompanii stopniowo wchodzili do domu. Uznali, że najlepiej ich tak zostawić, dopóki się nie opanują… jeśli w ogóle to zrobią.
***
Szedł przez ogród chwiejnym krokiem. Dookoła latały ogromne pszczoły. W powietrzu unosił
się odurzający zapach kwiatów i ziół. Odszedł już daleko od domu, kiedy dał za
wygraną i usiadł na ziemi. Słyszał śmiech Filiego, Kiliego, Doriana i Sybil, czy to tylko echo dawnego szczęścia odbijało się w jego umyśle?
Położył miecz przed sobą. Był ubrudzony krwią, a mimo to odbijał światło słonecznie
z niesamowitymi refleksami. Jego ostrze było jak kryształ - mieniło się kolorami tęczy.
To był podarunek. Ten miecz miał był urzeczywistnieniem ich przyjaźni. Mieli go mieć przy sobie jako symbol. To miało być na zawsze. Na zawsze z nimi. Myślą i sercem.
Obiecali, że już nic się im nie stanie. Że miecz ich ochroni.
Wspomnienia powróciły z całą mocą.
- Kora! Nie możesz się poddać, nie możesz! - jego głos był tak zrozpaczony.
Jej pełen bólu krzyk.
- Ja już nie dam rady! Brandon! Pozwól mi, pozwól mi odjeść!
Jego płacz.
- Nigdy! Myślisz sobie, że tak po prostu sobie umrzesz i mnie zostawisz?!
- Ja tak nie myślę. Ja właśnie to robię.
- NIE! Walcz!
- Za późno na to…
Jej oczy się zamknęły.
- I wtedy… wtedy ja…- Thorin szepnął do siebie. - Ja powiedziałem...
- Chyba wiem jak ją uratować.
Jego spojrzenie było oszalałe z rozpaczy.
- Mów.
Jako członek rodu królewskiego, musiał dużo wiedzieć o truciznach. Była to broń często stosowana na królewskich dworach. Broń tchórzy, kobiet i cichych morderców, co czyniło ją groźną. Gdy przybył Smaug, Thorin był jeszcze bardzo młody. Kiedy jego lud tułał się, głodował, nawet umierał, nikt nie miał głowy do tego, żeby kształcić księcia w znajomości trucizn. Mimo to, do tamtej pory sporo pamiętał z tego, czego już zdążył się nauczyć. Postanowił to wtedy wykorzystać.
- Przynieś mi wszystkie zioła, jakie macie. Natychmiast.
Brandon zrozumiał. W mgnieniu oka wybiegł z pokoju.
Jej puls był ledwo wyczuwalny. Oddech - płytki i urywany. Serce trzepotało bardzo słabo. Piana toczyła się z jej ust. Umierała.
Usłyszał cichy szloch. Dis i dzieci też byli w pokoju.
- Zabierz ich, siostro. Przynieś mi gorącej wody.
Kiwnęła głową i zrobiła, co kazał.
Brandon wrócił.
- Błagałem Aulëgo - mruknął do siebie. - Durina, ojców moich ojców, wszystkich królów
i przodków, żebym tylko znalazł…
Królewskie ziele.
Kiedy zrobił już wszystko, co mógł, stał przy jej łóżku i wpatrywał się z napięciem w jej twarz. Brandon trzymał jej rękę przyłożoną do ust. Mężczyzna milczał i wpatrywał się pustym wzrokiem w dal.
Jej oczy się otworzyły. Spojrzała prosto na niego.
- Jesteś bohaterem, Thorinie Dębowa Tarczo.
Thorin powrócił do rzeczywistości. Podniósł miecz z ziemi. Przyjrzał się swojemu odbiciu w ostrzu.
„Moje oczy są martwe”.
Postanowił, że nie pozwoli tej łzie popłynąć. Za nic w świecie. Królowi nie przystawało płakać.
„Jak moi przyjaciele”.
Jedna, dwie, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem… Thorin w końcu przestał liczyć. Łzy spływały po klindze i lśniąc w promieniach słońca, zmywały przelaną przez Doriana krew.
Wytarł miecz rękawem. Dopiero teraz można było dostrzec całość piękna tego przedmiotu. Włożył w niego mnóstwo serca, pracy, czasu, umiejętności i pieniędzy. Kiedy go stworzył, był z siebie bardzo dumny. Wydał mu się odpowiednim podarunkiem dla jego najdroższych przyjaciół.
Cisnął mieczem o ziemię ze złością. Miał ich ochronić, a tego nie zrobił.
- ONI NIE ŻYJĄ! - wrzasnął wściekle na całe gardło, płosząc ptaki z pobliskich drzew.
Przepełniała go jednocześnie rozpacz i furia. Miał wrażenie, że zaraz wybuchnie. Wydał z siebie przeciągły ryk, dając ujście wściekłości, a potem ukrył twarz w dłoniach i płakał, płakał, płakał. Płakał jak nigdy wcześniej, jakby nie był dumnym krasnoludem ani sławnym wojownikiem. Jego ciałem targał nieopanowany szloch, a przez myśl przetaczały mu się tylko bezradne pytania.
Dlaczego oni umarli, a ktoś taki jak Azog przeżył? Dlaczego świat wciąż istnieje, skoro został pozbawiony najwspanialszych ludzi, jacy kiedykolwiek chodzili po ziemi? Dlaczego Mahal patrzył na to bezczynnie?
Zło tak wiele mu odebrało. Erebor, dziada, ojca, brata, niewinnych poddanych. Myślał, że już nie można stracić więcej, że został wystarczająco skrzywdzony i zło zostawi go
w spokoju. Mylił się, znowu. Czuł się tak bardzo bezsilny wobec wyroku śmierci, jaki spadł na Brandona i Korę. Jak miał żyć dalej z bolesną pustką w sercu, którą zajmowali? Zdawał sobie sprawę, że nie wolno mu było się poddać. Nie mógł sobie pozwolić na słabość. Nie mógł zawieść swojego ludu, musiał pozostać ich królem i oparciem.
Ale to zadanie zdało mu się teraz niewykonalne. Śmierć dziada i Frerina oraz niezliczonych poddanych, zaginięcie ojca, utrata Ereboru, lata tułaczki i upokorzenia. Nie ugiął się pod ciężarem tych tragedii. Śmierć dwójki ludzi, dobrych i życzliwych mieszkańców zwyczajnego Ettinor - owej straty nie był w stanie znieść.
Położył się na ziemi, zamknął oczy i wsłuchując się w dźwięki otaczającej natury, pozwolił sobie pogrążyć się w żałobie.
______________________________
Gandalfa i Beorna nie ma w domu, to oni wbijają. Nieładnie.Nie wiem, czy u Beorna były koty, ale je sobie dodałam, bo dlaczego nie?
Wiemy już, jak Thorin uratował Korę.
Co do Brandona to się jeszcze okaże.
Taak, wiem, za dużo opisów, za mało akcji. Trudno się mówi.
Serce mi się krajalo w czasie rozpaczy Thorina. Jakby mógł to by chyba teraz przerobił Azoga na chipsy
OdpowiedzUsuńTak poćwiartował na kawałeczki! Razem ze swoja Kompanią, wszystkimi krasnoludami w ogóle, Dorianem i Sybil... mną....
UsuńKolejka chętnych na śmierć Azoga w męczarniach jest dłuuuga, i się wydłuża, może nawet się do niej dołączysz w pewnym momencie historii...
~~Madeline