wtorek, 25 marca 2014

Rozdział 10.

      - Ki, zabraniam ci umierać, słyszysz?! 
     Niestety, jego brat był głuchy na wszelkie prośby, groźby czy błagania. Szamotał się
w łóżku,
a ból doprowadzał go do szaleństwa.
     Fili trzymał Kiliego i jedyne, co mógł zrobić, to bezradnie patrzeć na jego śmierć
w męczarniach.

     Bofur właśnie pobiegł po królewskie ziele. Każda minuta ciągnęła się
w nieskończoność.

     „Nie, Ki! To się nie może tak skończyć!” - pomyślał Fili.
     Rozległ się odległy huk. Ściany domostwa Barda aż się zatrzęsły.
     - Tato? - spytała Sigrid niepewnie.
     - To od strony góry - stwierdził Bain.
     - Powinieneś uciekać - powiedział Fili. - Weź dzieci i wyjedź stąd.
     - Ale dokąd? - odparł Bard smutno. - Od tego nie da się uciec.
     - Czy wszyscy umrzemy, tato? - wyszeptała przerażona Tilda.
     - Nie, kochanie - odpowiedział uspokajającym tonem.
     - Ten smok… zabije każdego.
     Bard wyrwał ukrytą Czarną Strzałę.
     - Nie, jeżeli ja zabiję go pierwszy.
     Jego dzieciom opadły szczęki.
     Krzyk Kiliego pełen cierpienia przywrócił ich wszystkich do rzeczywistości. Fili podbiegł do brata. Było z nim coraz gorzej. Fili nie był w sanie skupić się na niczym, widział tylko katusze swego brata. Otrzeźwiał gdy znikąd zjawili się orkowie.
     Sytuacja stawała się coraz bardziej dramatyczna, lecz pomoc nadeszła, oczywiście,
z najmniej oczekiwanej strony.

***
     Nie.
     „Przestań.”
     To boli.
     „Przestań!”
     Ktoś przyłożył mu coś do źródła tego wszystkiego. Nie wiedział już dokładnie, gdzie to było.  Znał tylko nieopisany ból. Niezliczona ilość okrutnych ostrzy płynąca przez jego żyły, raniąca każdy skrawek ciała, podpalająca wszystko. Walczył z tym. Był krasnoludem, był wytrzymały, nie chciał tak umrzeć, od głupiej strzały. To tylko dodawało cierpienia.
     Nagle poczuł świeży, orzeźwiający zapach królewskiego ziela, a później Ją zobaczył.
     Wyłoniła się z białego światła, powtarzając jakąś niezrozumiałą mu elficką formułę. Nie mógł uwierzyć, że to Ona. Nie mógł uwierzyć, że mógł istnieć ktoś tak piękny i cudowny jak Ona.
     Dotarło do niego, że cały ból ulatywał. Stał się nagle niesamowicie zmęczony i wszystko znikło.
Gdy otworzył oczy, Ona była pierwszym, co ujrzał.
     - Tauriel?
     Nie pamiętał, co potem mówił, lecz był pewien, że było to szczere. A gdy ich palce się zetknęły, został porażony jakąś nieznaną mu siła. To było coś dziwnego, nowego, nieodkrytego. Mimo okoliczności poczuł się szczęśliwy i dziękował Aulëmu za ten moment.
     Potem wszystko było jak w opowieściach.
     Najpierw usłyszeli potężny wicher, niczym huragan.  Później mrożący krew w żyłach ryk, po czym Esgaroth zapłonęło jak pochodnia.
     Nadszedł Smaug.
     A potem pojawił się ktoś jeszcze mniej oczekiwany.

***
     Weszli do płonącego budynku. Zobaczyli Filiego, Kiliego Oina, Bofura, jakąś dziewczynkę, chłopaka i… Tauriel.
     - Dzień pełen niespodzianek - mruknął Dorian.
     Po lewej usłyszeli czyjeś wołane o pomoc.
     - Oho, które z nas idzie uratować komuś życie? - spytała Sybil.
     - Ja - odparł jej brat. - Ty zabierz resztę. Widziałem łódkę niedaleko. Czekajcie tam na mnie, a jeśli nie będzie się dało, to spotkamy się w porcie.
     - Do zobaczenia.
     Każdy ruszył w swoją stronę. W pewnym momencie do głowy przyszła im ta sama myśl - rozdzielenie się to najgorsze, co mogli zrobić.
     Lecz dopiero mieli się przekonać o słuszności tego przeczucia. 

***
     Wybiegł z domu w ostatniej chwili, niosąc ją na rękach. Biegł tak przez dłuższy moment, po czym postawił ją na nogi.
     - Wszystko w porządku?
     Kiwnęła głową tylko, wciąż w stanie szoku.
    W tej samej chwili smok znów zanurkował, plując ogniem. Zewsząd nadeszły okrzyki histerii oraz strachu. Zerwał się potężny wiatr, bijący od skrzydeł Smauga, dodatkowo zaprószający ogromny pożar.
     Tuż obok zaczął walić się dom. Dorian popchnął dziewczynę do przodu, w ostatniej chwili ratując ją przed przygnieceniem przez rozżarzone drewniane bale. Sam odskoczył
w tył, starając się uniknąć poparzenia, szczególnie uszkodzenia oczu przez iskry. Gdy rozejrzał się dookoła, zauważył, że znajdował 
się na moście, z dwóch stron zagrodzonym wysoką zasłoną ognia. W wodzie naokoło pływały płonące resztki. Nie widział nikogo, tylko tamta dziewczyna wciąż stała w miejscu, bezradnie gapiąc się na niego.
     - Ratuj się, słyszysz?! - wrzasnął do niej. 
     Ani drgnęła.
     Gdzieś wysoko rozległ się wściekły ryk bestii.
     - UCIEKAJ!
     Uciekła. Został sam.
     Ogień i dym. 
     Wszędzie.  
     Płomienie zamykały się wokół niego coraz ciaśniejszym pierścieniem.  
     Czuł żar na swojej skórze i ból w klatce piersiowej. 
     To nie był zwykły pożar.
     Ten ogień był zdolny stopić dosłownie wszystko. 
     Ponadto zdawał się mieć własną, mroczną i potężną wolę. 
     Ja jestem ogień… Ja jestem… śmierć.
    „A więc to tak”. 
     W Rivendell śnił mu się jego koniec.
     „Nie”.
     Co powiedziałeś?
     „Ogień próbował wykończyć mojego tatę, ale ja się nie dam!”
     Nigdy nie uda ci się przede mną uratować.
     „Niby dlaczego?”
     Jeszcze nie rozumiesz? Ja jestem tobą, a ty jesteś mną.
     „Co?”
     Ja jestem ogniem… i ty jesteś ogniem.
     „Nie! Jestem tylko człowiekiem”. 
     Och, doprawdy?
     „Tak… skoro, jak twierdzisz, jestem tobą, czyli ogniem, powinienem być też śmiercią. Nie jestem nią”.
     Jeszcze… lecz możesz się nią stać. Wystarczy, że dasz się mi ponieść, że pójdziesz ze mną i za mną.
     „Nigdy mnie nie dostaniesz!”
     Głupcze! Stąd nie ma żadnej drogi ucieczki!
     „A właśnie, że jest!”
     Głos zaśmiał się.
     Miał do wyboru  długą śmierć w męczarniach przez spłonięcie albo stopniowe wychłodzenie i w końcu zamarznięcie w Jeziorze - wystarczyło tylko wyskoczyć.
     Zatem decyduj się! Lecz wiedz, że lodowata woda cię pochłonie, ugasi, ale ja  cię nie zabiję.
     Nie wierzył Mu.
     Wybór był prosty.
     Płomienie zaczęły lizać jego skórę.
     „Tym razem to nie skończy się ogniem” .
     Dorian skoczył.

***
     Sekundy przeciągały się w minuty, minuty w godziny. Przeciążona łódka niespokojnie kołysała się w porcie. To trwało zbyt długo.
     - Sigrid!
     Dziewczyna przystanęła i rozejrzała się.
     - Tilda?!
     -Tutaj, tutaj!- krzyknęła dziewczynka.
     Starsza siostra panicznie starała się odnaleźć źródło dźwięku w ogólnym chaosie.
W końcu ich zauważyła i przybiegła do nich.

     Smaug znów natarł, zionął ogniem. Głośniej rozległy się krzyki, piski, płacze.
     Dziewczyna błyskawicznie wskoczyła do łódki. Była sama.
     - Gdzie jest Dorian?! - krzyknęła Sybil.
     Sigrid spojrzała na nią ze strachem, smutkiem oraz bezradnością.
     - Gdzie jest mój brat?! - powtórzyła, potrząsając nią.
     - On wyniósł mnie z domu…- wykrztusiła Sigrid. - A później obok zawalił się jakiś budynek i… i został odgrodzony… k-kazał mi uciekać…
     Sybil bez dalszego pomyślunku wyskoczyła z łódki z powrotem w płomienie. Pędziła do brata, ignorując nawoływania reszty.
     A wtedy Smaug został trafiony Czarną Strzałą i runął na Miasto.
 

KONIEC KSIĘGI DRUGIEJ

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz