wtorek, 25 marca 2014

Rozdział 10.

      - Ki, zabraniam ci umierać, słyszysz?! 
     Niestety, jego brat był głuchy na wszelkie prośby, groźby czy błagania. Szamotał się
w łóżku,
a ból doprowadzał go do szaleństwa.
     Fili trzymał Kiliego i jedyne, co mógł zrobić, to bezradnie patrzeć na jego śmierć
w męczarniach.

     Bofur właśnie pobiegł po królewskie ziele. Każda minuta ciągnęła się
w nieskończoność.

     „Nie, Ki! To się nie może tak skończyć!” - pomyślał Fili.
     Rozległ się odległy huk. Ściany domostwa Barda aż się zatrzęsły.
     - Tato? - spytała Sigrid niepewnie.
     - To od strony góry - stwierdził Bain.
     - Powinieneś uciekać - powiedział Fili. - Weź dzieci i wyjedź stąd.
     - Ale dokąd? - odparł Bard smutno. - Od tego nie da się uciec.
     - Czy wszyscy umrzemy, tato? - wyszeptała przerażona Tilda.
     - Nie, kochanie - odpowiedział uspokajającym tonem.
     - Ten smok… zabije każdego.
     Bard wyrwał ukrytą Czarną Strzałę.
     - Nie, jeżeli ja zabiję go pierwszy.
     Jego dzieciom opadły szczęki.
     Krzyk Kiliego pełen cierpienia przywrócił ich wszystkich do rzeczywistości. Fili podbiegł do brata. Było z nim coraz gorzej. Fili nie był w sanie skupić się na niczym, widział tylko katusze swego brata. Otrzeźwiał gdy znikąd zjawili się orkowie.
     Sytuacja stawała się coraz bardziej dramatyczna, lecz pomoc nadeszła, oczywiście,
z najmniej oczekiwanej strony.

***
     Nie.
     „Przestań.”
     To boli.
     „Przestań!”
     Ktoś przyłożył mu coś do źródła tego wszystkiego. Nie wiedział już dokładnie, gdzie to było.  Znał tylko nieopisany ból. Niezliczona ilość okrutnych ostrzy płynąca przez jego żyły, raniąca każdy skrawek ciała, podpalająca wszystko. Walczył z tym. Był krasnoludem, był wytrzymały, nie chciał tak umrzeć, od głupiej strzały. To tylko dodawało cierpienia.
     Nagle poczuł świeży, orzeźwiający zapach królewskiego ziela, a później Ją zobaczył.
     Wyłoniła się z białego światła, powtarzając jakąś niezrozumiałą mu elficką formułę. Nie mógł uwierzyć, że to Ona. Nie mógł uwierzyć, że mógł istnieć ktoś tak piękny i cudowny jak Ona.
     Dotarło do niego, że cały ból ulatywał. Stał się nagle niesamowicie zmęczony i wszystko znikło.
Gdy otworzył oczy, Ona była pierwszym, co ujrzał.
     - Tauriel?
     Nie pamiętał, co potem mówił, lecz był pewien, że było to szczere. A gdy ich palce się zetknęły, został porażony jakąś nieznaną mu siła. To było coś dziwnego, nowego, nieodkrytego. Mimo okoliczności poczuł się szczęśliwy i dziękował Aulëmu za ten moment.
     Potem wszystko było jak w opowieściach.
     Najpierw usłyszeli potężny wicher, niczym huragan.  Później mrożący krew w żyłach ryk, po czym Esgaroth zapłonęło jak pochodnia.
     Nadszedł Smaug.
     A potem pojawił się ktoś jeszcze mniej oczekiwany.

***
     Weszli do płonącego budynku. Zobaczyli Filiego, Kiliego Oina, Bofura, jakąś dziewczynkę, chłopaka i… Tauriel.
     - Dzień pełen niespodzianek - mruknął Dorian.
     Po lewej usłyszeli czyjeś wołane o pomoc.
     - Oho, które z nas idzie uratować komuś życie? - spytała Sybil.
     - Ja - odparł jej brat. - Ty zabierz resztę. Widziałem łódkę niedaleko. Czekajcie tam na mnie, a jeśli nie będzie się dało, to spotkamy się w porcie.
     - Do zobaczenia.
     Każdy ruszył w swoją stronę. W pewnym momencie do głowy przyszła im ta sama myśl - rozdzielenie się to najgorsze, co mogli zrobić.
     Lecz dopiero mieli się przekonać o słuszności tego przeczucia. 

***
     Wybiegł z domu w ostatniej chwili, niosąc ją na rękach. Biegł tak przez dłuższy moment, po czym postawił ją na nogi.
     - Wszystko w porządku?
     Kiwnęła głową tylko, wciąż w stanie szoku.
    W tej samej chwili smok znów zanurkował, plując ogniem. Zewsząd nadeszły okrzyki histerii oraz strachu. Zerwał się potężny wiatr, bijący od skrzydeł Smauga, dodatkowo zaprószający ogromny pożar.
     Tuż obok zaczął walić się dom. Dorian popchnął dziewczynę do przodu, w ostatniej chwili ratując ją przed przygnieceniem przez rozżarzone drewniane bale. Sam odskoczył
w tył, starając się uniknąć poparzenia, szczególnie uszkodzenia oczu przez iskry. Gdy rozejrzał się dookoła, zauważył, że znajdował 
się na moście, z dwóch stron zagrodzonym wysoką zasłoną ognia. W wodzie naokoło pływały płonące resztki. Nie widział nikogo, tylko tamta dziewczyna wciąż stała w miejscu, bezradnie gapiąc się na niego.
     - Ratuj się, słyszysz?! - wrzasnął do niej. 
     Ani drgnęła.
     Gdzieś wysoko rozległ się wściekły ryk bestii.
     - UCIEKAJ!
     Uciekła. Został sam.
     Ogień i dym. 
     Wszędzie.  
     Płomienie zamykały się wokół niego coraz ciaśniejszym pierścieniem.  
     Czuł żar na swojej skórze i ból w klatce piersiowej. 
     To nie był zwykły pożar.
     Ten ogień był zdolny stopić dosłownie wszystko. 
     Ponadto zdawał się mieć własną, mroczną i potężną wolę. 
     Ja jestem ogień… Ja jestem… śmierć.
    „A więc to tak”. 
     W Rivendell śnił mu się jego koniec.
     „Nie”.
     Co powiedziałeś?
     „Ogień próbował wykończyć mojego tatę, ale ja się nie dam!”
     Nigdy nie uda ci się przede mną uratować.
     „Niby dlaczego?”
     Jeszcze nie rozumiesz? Ja jestem tobą, a ty jesteś mną.
     „Co?”
     Ja jestem ogniem… i ty jesteś ogniem.
     „Nie! Jestem tylko człowiekiem”. 
     Och, doprawdy?
     „Tak… skoro, jak twierdzisz, jestem tobą, czyli ogniem, powinienem być też śmiercią. Nie jestem nią”.
     Jeszcze… lecz możesz się nią stać. Wystarczy, że dasz się mi ponieść, że pójdziesz ze mną i za mną.
     „Nigdy mnie nie dostaniesz!”
     Głupcze! Stąd nie ma żadnej drogi ucieczki!
     „A właśnie, że jest!”
     Głos zaśmiał się.
     Miał do wyboru  długą śmierć w męczarniach przez spłonięcie albo stopniowe wychłodzenie i w końcu zamarznięcie w Jeziorze - wystarczyło tylko wyskoczyć.
     Zatem decyduj się! Lecz wiedz, że lodowata woda cię pochłonie, ugasi, ale ja  cię nie zabiję.
     Nie wierzył Mu.
     Wybór był prosty.
     Płomienie zaczęły lizać jego skórę.
     „Tym razem to nie skończy się ogniem” .
     Dorian skoczył.

***
     Sekundy przeciągały się w minuty, minuty w godziny. Przeciążona łódka niespokojnie kołysała się w porcie. To trwało zbyt długo.
     - Sigrid!
     Dziewczyna przystanęła i rozejrzała się.
     - Tilda?!
     -Tutaj, tutaj!- krzyknęła dziewczynka.
     Starsza siostra panicznie starała się odnaleźć źródło dźwięku w ogólnym chaosie.
W końcu ich zauważyła i przybiegła do nich.

     Smaug znów natarł, zionął ogniem. Głośniej rozległy się krzyki, piski, płacze.
     Dziewczyna błyskawicznie wskoczyła do łódki. Była sama.
     - Gdzie jest Dorian?! - krzyknęła Sybil.
     Sigrid spojrzała na nią ze strachem, smutkiem oraz bezradnością.
     - Gdzie jest mój brat?! - powtórzyła, potrząsając nią.
     - On wyniósł mnie z domu…- wykrztusiła Sigrid. - A później obok zawalił się jakiś budynek i… i został odgrodzony… k-kazał mi uciekać…
     Sybil bez dalszego pomyślunku wyskoczyła z łódki z powrotem w płomienie. Pędziła do brata, ignorując nawoływania reszty.
     A wtedy Smaug został trafiony Czarną Strzałą i runął na Miasto.
 

KONIEC KSIĘGI DRUGIEJ

czwartek, 20 marca 2014

Rozdział 9.

Jutro wywiadówka, ujajaj, dzięki mojemu „dziełu” mogę się obawiać porządnej reprymendy
z powodu pogorszenia się ocen… Mam nadzieje, że tym razem będzie wystarczająco długo i ciekawie.
______________________________

     - Nie jesteśmy zbyt blisko? - szepnął Dorian.
     - Zamknij się - syknęła. - Staram się czegoś dowiedzieć o ich przywódcy.
     Orkowie zarządzili właśnie krótki postój. Ona i jej brat wspięli się na drzewo, jakieś sto jardów od bandy. Wsłuchiwała się w Czarną Mowę, próbując wyłapać coś przydatnego wśród plugawych krzyków oraz wulgaryzmów.
     Niestety, orkowie byli niezmordowani. Ruszyli w dalszą drogę już po kilku minutach. Odwróciła się do brata.
     - Coś nowego?
     - Nic - westchnęła.
    Zrobił zawiedzioną minę i zadumał się na czas jakiś. Zmarszczył brwi.
     - Nadal nie mogę rozgryźć, co się stało z naszym kochanym Azogiem. Co takiego wydarzyło się w Dol Guldur?
     Znała odpowiedź, ale bała się ją wypowiedzieć na głos. Prawda była straszna. Czuła, jak zalewała ją fala gorąca, gdy bart świdrował ją wzrokiem. Nie potrafiła ukrywać przed Dorianem wiele. Wystarczyło, że jakoś wykręciła się od jednoznacznej odpowiedzi, dlaczego Gilraen zerwała z nią przyjazne stosunki.
    - Ty wiesz! - wykrzyknął.
    - Noo... - jęknęła.
    - Powiedz!
    Wzięła głęboki oddech.
    - Azog dostał awans - wyrzuciła szybko.
    - CO?! - parsknął.
    - To nie jest śmieszne! - krzyknęła na widok chichoczącego brata. - On został generałem! Poprowadzi armię!
    Dorian natychmiast umilkł i spoważniał.
    - Czyją? - spytał, pomimo, że znał odpowiedź.
    - Ich pana. Nie mówią o nim inaczej, tylko „Pan”. Domyślam się, że to Czarnoksiężnik.
    Głośno wypuścił powietrze z płuc.
    - Co z tym z zrobimy?
    Wzruszyła ramionami.
    - Nie wiem. Wojna kiedyś musiała nadejść.
    - To nie ostrzeżemy nikogo?
    - Dorian, czy uciekając z Pałacu nie dokonaliśmy wyboru? Czy nie jest przesądzone, że wybraliśmy ochronę Kompanii?
    - Jak chcesz tego dokonać? Sybil, orków jest ze czterdziestu! Sami nie damy im rady.
    - Raz już podołaliśmy takiej liczbie - odparła.
    - Tak, ale prawie nas zabili, a uciekliśmy tylko dzięki wargowi. Teraz nie mają ani jednego.
    - Co w takim razie poczniemy? - zapytała z beznadzieją w głosie.
    - Na razie ich śledźmy. Jeżeli zaatakują naszych kochanych, wtedy wkroczymy.
    - Dobrze.
    Gdy upewnili się, że znajdowali się w odpowiedniej odległości od szajki, wyruszyli. Bezszelestnie przemykali przez gęsty, trudny do przebycia las. W przeciwieństwie do orków robili to z klasą, nie niszcząc ani jednej gałązki. Znaleźli się niebezpiecznie blisko wrogów - mogli usłyszeć, jak orkowie tratowali wszystko na swej drodze. Czas upływał im w napiętym milczeniu. Sybil nie potrafiła odgonić się od ponurych myśli i wyrzutów sumienia związanych z dzieckiem. Ponadto ciągle bała się o Kiliego. Miała nieodparte wrażenie, że widziała strzałę z lotką charakterystyczną dla tych zatrutych. Zastanawiała się też, co się działo z Kompanią. Czy byli cali? Czy dostali się do Miasta na Jeziorze? Jeżeli tak, to kiedy wyruszą do celu?
    Samotna Góra… Jej widok nie był Sybil obcy. Ettinor znajdowało się pięćdziesiąt mil lotem ptaka od niej. Wystarczyło wyjść na zewnątrz i spojrzeć na zachód, żeby zobaczyć ją majaczącą w oddali. Dziewczynę zawsze fascynował ten szczyt. Marzyła, że pewnego dnia wyrwie się z rodzinnej wioski i wstąpi do legendarnych hal Ereboru. Thorin tak pięknie o nich mówił, a zwłaszcza o Arcykamieniu. Chciała ujrzeć Królewski Klejnot na własne oczy. Teraz to pragnienie mogło się spełnić.
     Pogoń za marzeniami oraz strach dodawały jej sił, któredziwnie traciła. Zaczynała szybko się męczyć, a tempo, które niegdyś nie powinno sprawiać problemu, teraz ją wykańczało.
     Zasłabła.
     - Dorian…
     Nie zareagował. Był jedynie kilka metrów przed nią. Czyżby powiedziała jego imię aż tak cicho?
     - Dorian!
     Zanim zdążył się odwrócić, ona upadła na ziemię. Ruszył w jej stronę z krzykiem. Nie wiedziała, dlaczego w jego głosie było tyle strachu, dopóki nie zaczęła staczać się w głąb jakiegoś dołu. Krzaki jeżyn raniły ją boleśnie, w dodatku mocno poobijała się o ostre kamienie. Kiedy w końcu się zatrzymała, jęknęła głośno. Zamknęła oczy i dyszała ciężko. Wszystko ją bolało i było jej niedobrze. Po dłuższym czasie brat zjawił się obok. Zejście ze zbocza zajęło mu całe wieki. Uklęknął przy niej i szepnął z niepokojem:
     - Co się dzieje, Sybil?
     - Nie wiem, nie rozumiem…
     - Szszsz, mów ciszej.
     - Hę?
     - Bardzo głośno krzyczałaś, gdy spadałaś.
     - Naprawdę?
     - Tak…
     Miał coś powiedzieć, ale nieopodal rozległ się wrzask, który mógł należeć tyko do orka.
     Z trudem podniosła się na nogi i nałożyła strzałę na cięciwę. Dorian uniósł miecz
w gotowości.

     Nadeszli ze wszystkich stron, zacieśniając krąg wokół nich. Ich przywódca wystąpił naprzód i powiedział:
     - To znowu wy, zdrajcy.
***
     - Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha.
     Ta uwaga wyrwała go z zamyślenia i wspomnień. Spojrzał na Bilba. Zalała go fala ciepła na widok kompana. Darzył go coraz większym szacunkiem oraz podziwem, lecz mimo to nie miał najmniejszej ochoty mówić mu o dniu, w którym stracił wszystko. Spojrzenie Hobbita było bardzo ciekawskie i Thorin miał wrażenie, że był zmuszony do udzielenia mu odpowiedzi. Niechętnie odwrócił wzrok od miłych, przyjaznych oczu. Wpatrywał się w krasnoludzką kuszę obronną i milczał. Na szczęście Balin wyręczył go
w wyjaśnieniu Bilbu całej sytuacji.

     - Gdyby tamtego dnia ludzie celowali lepiej- szepnął załamującym się głosem. - Historia potoczyłaby się inaczej.
     „Wszystko potoczyłoby się inaczej”.
     Cała podróż w stronę Samotnej Góry była jednym wielkim rozdrapywaniem dawnych raz oraz gdybaniem.
     Dziad, Frerin i mąż Dis żyliby, tak jak mnóstwo niewinnych poddanych. Ojciec by nie zaginął. Królestwo nie zostałoby zniszczone, a Arcykamień…
     Arcykamień, Akrcykamień… Zajmował jego myśli coraz częściej. Klejnot był kluczem do sukcesu. Przepiękne Serce Góry… było w dużej mierze także jego własnym.
***
     Ostrze coraz bardziej wgłębiało się w jego gardło. Zaczął się szarpać, ale ork trzymał go bardzo mocno swoimi łapskami. Dorian klęczał bezbronny na ziemi. Został zaatakowany tak niespodziewanie, że aż dał się obezwładnić. Wszystko dlatego, że orkowie uciekli się do szantażu.
     Przywódca powiedział, że nazywa się Bolg, syn samego Azoga. Później stwierdził, że najwyższa pora, aby on i siostra zginęli. Sybil odparła na to, żeby ich nie zabijał, ponieważ są cenni dla Thorina. Dorian przeklinał ją w duchu za to, jaka z niej kretynka. Dowódca spytał, dlaczego. Ona milczała. Jego złapano i przyłożono mu sztylet do gardła. Ona milczała. Bolg zapytał, czy Sybil powie, dlaczego. Ona milczała. Sytuacja stawała się coraz bardziej dramatyczna.
     W miarę jak Sybil uparcie milczała, nóż mocniej wpijał się w jego szyję.
     Widział, jak bardzo jego siostra jest rozdarta. Patrzyła raz na niego, raz na przywódcę, lecz nadal milczała.
     - No to jak będzie? - warknął Bolg.
     Strużka krwi zaczęła płynąć po jego szyi.
     Sybil z przerażeniem spojrzała Dorianowi w oczy, bez słów pytając, co robić.
     „Nie mów, błagam cię, nic nie mów!” - prosił ją w myślach.
     Otrze wbiło się już tak głęboko, że na moment stracił oddech. Zaczął się krztusić.
     - Powiem, tylko puśćcie mojego brata, a powiem! - krzyknęła.
     Ork odrzucił Doriana od siebie. Chłopak wylądował na kamieniach. Odruchowo chwycił miecz. Przejrzał się w klindze - miał mocne nacięcie na tchawicy, które dość obficie krwawiło.
     Lecz w tej chwili mieli inny problem.
     - A teraz wytłumacz się - rozkazał przywódca szajki. - Dlaczego miałbym was nie zabijać Dlaczego jesteście niby tacy cenni dla Dębowej Tarczy?
     - Użyj węchu - odparła Sybil.
     Bolg wyraźnie wściekł się na tak śmiałą odzywkę, ale zaczął intensywnie wciągać powietrze nosem. Musiał wyczuć coś interesującego, bo podszedł bliżej jego siostry i ją obwąchiwał. Nagle przestał i wybuchnął szyderczym śmiechem.
     - Dziwka! - wykrzyknął. - Puściła się z krasnoludem i teraz nosi w sobie jakiegoś mutanta!
     Chichotał jeszcze przez jakiś czas, po czym nagle urwał i warknął groźnie:
     - I co z tego, że jesteś w ciąży z jakimś śmierdzącym karłem? Jaki to ma związek
z Dębową Tarczą? - zamilkł na moment, a później spytał, jakby olśniony:

     - Czyżbyś to z nim się przespała?
     - Lepiej - odparła z uśmieszkiem. - Z jego umiłowanym siostrzeńcem.
     Dowódca orków prychnął.
     - No i co z tego?
     - A to, że Thorin nas oraz synów swojej siostry kocha nade wszystko, a ci z kolei kochają mnie i brata. Wszyscy trzej są gotowi oddać życie za nas… A kiedy usłyszą, że jestem w ciąży…
     - Rozumiem - mruknął Bolg. - Chcecie być kartą przetargową?
     -Tak.
     - Hmm… a jaką mam gwarancję, że Dębowa Tarcza odda się w moje ręce w zamian za was? Skąd mogę mieć pewność, że nie łżesz? Może nawet nie widziałaś tych trzech na oczy, co?
     W odpowiedzi Sybil szczegółowo opisała wygląd Thorina, Filiego i Kiliego, w jakim byli wieku, skąd pochodzili, z jakiej rodziny się wywodzili, opowiedziała wszystko o ich upodobaniach, typowych zachowaniach, nawet o tym, jaką broń mieli zawsze przy sobie.
    - Mój ojciec mówił mi o tobie co nieco, zdrajczynio - rzekł Bolg. - Opowiadał, jak długo opierałaś się torturom, żeby tylko nie wyjawić nic o tych krasnoludach. Mówił, że tobie
i twojemu tchórzliwemu bratu zależy na nich najbardziej na świecie… tymczasem teraz sprzedajesz ich tak łatwo…

    Sybil, tak jak Dorian, z pewnością wyczuła groźbę ukrytą w tych słowach. Przerwała mu szybko:
     - Może w końcu zrozumiałam, że należy stać po wygranej stronie?
     Bolg spojrzał na jego siostrę z… uznaniem?!
     - Jakie stawiasz warunki?
     - Nie tkniecie mojego brata i pozwolicie nam zatrzymać broń.
     Ork parsknął śmiechem.
     - Chyba kpisz! Naprawdę uważasz, że zgodzę się na to, żebyście pozostali uzbrojeni?
     - Tak - odpowiedziała.
     - Niby dlaczego? - warknął.
     W mgnieniu oka nałożyła strzałę na cięciwę. Zdawało się, że celowała prosto 
w dowódcę. Uwolniła strzałę, która świsnęła obok ucha Bolga, przebijając głowę orka stojącego za nim. 
     - Bo odebranie nam jej dużo by was kosztowało.
     „Może za niedługo ona przejmie rolę negocjatora?” - pomyślał Dorian.
     - I tak wam nie uciekniemy - przekonywała dalej.
     Zapanowała napięta cisza.
     - Umowa stoi - wycedził syn Azoga w końcu.
     Siostra kiwnęła głową, po czym podbiegła do Doriana i bez słowa ucięła sobie sztyletem kawałek rękawa. Obwinęła ranę na jego szyi skrawkiem materiału.
     Nie mieli jak otwarcie porozmawiać o tym, co zaszło. Dlatego użyli swojego systemu znaków.
     - Jak my się z tego wyplączemy? - zapytał.
     - Czas pokaże - odparła. - Na razie grzecznie im towarzyszymy. Jeżeli nadarzy się jakakolwiek okazja, uwalniamy się od razu.
     - Oczywiście… ach, jeszcze jedno…
     - Tak?
     - Czy ty grałaś?
     - Nie.

***
     - Chodź przystojniaku, zajmę się tobą.
     Fili nadal nie mógł uwierzyć w to, co się stało.
     Thorin nie pozwolił Kiliemu wyruszyć w ostatni etap podróży.
     Jego brat był bezbrzeżnie zawiedziony, rozczarowany i zły. Widział to. Fili poczuł narastający w nim gniew.
     - Wuju… Wychowaliśmy się na legendach o Górze. Sam nam je opowiadałeś. Nie możesz mu teraz tego odebrać!
     - Fili!
     - Będę go niósł, jeżeli będzie trzeba! - Nie mógł znieść myśli o rozłące z bratem na dłużej niż parę chwil.
     Teraz to ja jestem waszym ojcem.
     „Sam tak mówiłeś! Dlaczego teraz go zostawiasz?!”
     Przysięgał nad grobem ich ojca. Obiecał, że będzie się nimi opiekował i pewnego dnia zabierze ich do Ereboru.  Thorin obiecał. Ale czy teraz stoi przed nim ten sam Thorin? Czy ten sam, którego razem z Kilim traktowali jak ojca? Coś się w nim zmieniło.
     - Fili, pewnego dnia będziesz królem, a wtedy zrozumiesz. Nie mogę ryzykować powodzenia tej wyprawy przez wzgląd na jednego krasnoluda. Nawet mojego krewniaka.
     „Myślisz już tylko o bogactwach, władzy i Arcyklejnocie”.
     Teraz to Thorina zabierała choroba złota. Fili był rozdarty. Z jednej strony zapragnął zostać przy wuju i zrobić wszystko, by zapobiec rozwoju choroby, ale…
     Kili cierpiał. Z jego raną było coraz gorzej, już tego nie ukrywał.
     Nie mógł tak zostawić swojego małego braciszka.
     - Fili, nie bądź głupcem. - Thorin próbował go zatrzymać. - Twoje miejsce jest
w Kompanii.

     „Nie”
     - Moje miejsce jest przy bracie.
     Wuj już go dalej nie powstrzymywał. Z pewnością rozpierała go złość na tak jawny akt nieposłuszeństwa, lecz tego po sobie nie pokazywał. Mieszkańcy Miasta na Jeziorze najpewniej zaraz wezmą go na języki, drwiąc z tego, jakim to cieszył się posłuchem.
     Fili nie dbał o to.
     Kili umierał, tylko to się liczyło.
*** 
     Padli na ziemię, ciężko dysząc. Byli nie do zdarcia, to trzeba orkom przyznać.
     Znaleźli się właśnie przy moście łączącym Esgaroth z brzegiem Jeziora.
     Bolg podszedł do Doriana i Sybil, po czym burknął:
     - Zostaniecie z połową moich zuchów. Reszta idzie ze mną, sprawdzić, gdzie jest Dębowa Tarcza. Gdy go znajdziemy, dostaniecie przyprowadzeni i dojdzie do wymiany. Lepiej nie próbujcie żadnych sztuczek, jasne? - warknął.
      Pokiwali głowami, nic nie mówiąc. Fuknął na nich, a później zabrał ze sobą około dwudziestu orków.
     Poczuli się zagrożeni jak nigdy wcześniej. Do tej pory tylko dowódca powstrzymywał mordercze zapędy swoich podkomendnych. Ich obawy sprawdziły się po niedługim czasie.
     Dwóch orków podeszło do wykończonej Sybil i siłą postawiło ją na nogi. Potem zaczęli się do niej dobierać.
     - Zostawcie mnie! - krzyknęła.
     - Bo co? - syknął jeden.
     - Sprzedałaś się krasnoludowi, to dlaczego nie nam? - spytał drugi.
     Szarpała się, ale przestała po niedługim czasie.
     - W sumie to… czemu nie? - mruknęła.
    Wydawało się, że jest nawet chętna, dopóki nie przebiła dyskretnie sztyletem pierwszego orka, a potem poderżnęła gardło drugiemu. To rozwścieczyło pozostałych. Zaatakowali naraz, ze wszystkich stron. Lecz dwudziestu orków to nie czterdziestu.
     Dorian i Sybil osunęli się zmęczeni na kolana, gdy było już po wszystkim. Udało im się zabić wszystkich wrogów bez poważniejszych obrażeń.
     - Och nie - jęknął Dorian. - Znowu to zrobiliśmy.
     - Jesteśmy zdrajcami, mówiłam ci - wydyszała Sybil.
     Milczeli przez chwilę, rozglądając się po polu potyczki. Gleba nasiąkła krwią, a naokoło zaczął roznosić się jej zapach.
     Musieli uciekać, natychmiast. Jeżeli Bolg ich tak nakryje…
     Do ich uszu dobiegł niespodziewany hałas. Ujrzeli, jak nikt inny, a sam książę Legolas konno gonił potomka Azoga. Ominięto ich bez zaszczycenia ani jednym spojrzeniem.
     Opadły im szczęki. To było co najmniej… nieoczekiwane. Skąd się u licha wziął tutaj syn Tharnduila?
     - Co robimy? - spytała zdezorientowana Sybil. 
     - Musimy sprawdzić, co się stało - odparł jej brat.
     Popędzili do Miasta na Jeziorze z szybkością wiatru. Znaleźli się w dziwnym labiryncie kanałów, mostów i wąskich uliczek. Nie było widać ani żywej duszy.

     Sybil jęknęła.
     - Jakim cudem ich znajdziemy?
     - Trupy nam pomogą - odpowiedział Dorian.
     Zaczął przeczesywać teren dookoła. W końcu natrafił na martwe ciało orka. Później na kolejne, i jeszcze jedne, i następne. Zwłoki były jak tropy prowadzące do celu.
     Nagle oboje doznali tego samego przeczucia - ich ukochani byli niedaleko, rodzeństwo wyczuwało ich obecność. Wiedzieli już dokładnie, do którego domu musieli się udać. Biegli co sił w nogach. Byli już tak blisko, już widzieli budynek dokładnie, nie dalej jak kilkanaście jardów przed nimi.
     I wtedy nadszedł smok.
______________________________

Azog serio miał syna Bolga... wolę nie wnikać w szczegóły.Ostrzegałam, że Sybil zwraca się
w stronę zła.
Thorina zaczyna trawić choroba, niestety.
Ogólnie, szykuje się rzeź.

poniedziałek, 17 marca 2014

Rozdział 8.

Cholerna wena! Stos książek piętrzy się tuż obok, a ja pisze zamiast się uczyć! Nie wiem, czy
w jakiś ciekawy sposób przedstawiłam ucieczkę Kompanii, ale musiałam ulżyć mojej wenie. Nie mogłam normalnie funkcjonować bez spisania tego, co mi przyszło do głowy. Szykuje się kolejna długa noc…

______________________________

     - Zmień wyraz twarzy, bracie.
     Te słowa wyrwały go z zamyślenia.
     - Co?
     - Po twojej minie widać od razu, że coś knujesz… Musisz zagrać, zrobić przedstawienie.
     - Ja nie jestem w tym tak dobry jak ty.
     Pierwszy punkt ich planu wypalił całkowicie. Jego siostra poszła do Relliasa, by przekazać mu, że w piwnicach znajdowały się resztki wina przeznaczonego na królewski stół. Znając umiłowanie elfa do tego trunku, wykorzystała ten fakt dość perfidnie. Chłopak
z ukrycia przyglądał się, jak Sybil przymilała się swemu niechcianemu narzeczonemu. Niewiarygodnym było, jak dobrze grała - zdawało się, że szalała za Relliasem i nie mogła doczekać się ślubu. W pewnym momencie miał ochotę im przerwać - wiedząc, co łączyło jego siostrę i Filiego, nie mógł patrzeć, jak ona namiętnie całowała elfa. Powstrzymał się jednak, a po dalszych obserwacjach jego podziw dla przebiegłości siostry wzrósł. Rellias stał się po pocałunku bardziej uległy oraz wydawał się być oczarowany Sybil. Mimo to,
w oczach obojga chłopak nie dojrzał miłości. To była zimna, wyrachowana gra, w której każdy miał na uwadze własne korzyści.

     Dorian dopilnował, żeby klucznik zszedł do piwnic, mówiąc mu, że beczki do Miasta na Jeziorze jeszcze nie zostały wysłane. Później wspólnie z siostrą z rozbawieniem patrzył, jak elf razem 
z Relliasem upijał się do nieprzytomności. Potem ujrzeli, że jakaś niewidzialna istota zdejmowała z haka pęk kluczy. Po chwili Bilbo dał znak do dalszego działania.
     Musieli teraz zagadnąć strażników cel. To również należało odpowiednio rozegrać. Rodzeństwo przechodzilo bez słowa nieopodal trzech uzbrojonych po zęby elfów, modląc się w duchu, aby oni zaczęli rozmowę.
     I tak się stało.
     - Tolo, govano ven - zawołał jeden z nich.
     Młodzi ludzie podeszli bliżej, uprzejmie kłaniając się i rzucając słowa powitania.

     - Man cerig- spytał drugi.
     Dorian przestraszył się.
     „Czyżby już coś podejrzewali?”.
     Odparli, że tylko sobie spacerowali i mogą odejść, jeżeli przeszkadzali. Strażnicy zaprzeczyli gwałtownie. Rozpoczęła się wesoła, niezobowiązująca dyskusja na lekkie, przyjemne tematy. Gratulowali Sybil nadchodzącego zamążpójścia. Plotki w istocie rozchodziły się szybko. Następnie zaczęli żartować, że Dorian wkrótce mógłby wybrać sobie żonę. Dziwnym trafem zaraz potem rozmowa zeszła na temat Tauriel. Dorian zacisnął pięści, próbując opanować złość. Siostra posłała mu szybkie, ostrzegawcze spojrzenie mówiące „uspokój się, przedstawienie trwa”. Praktycznie niezauważalnie kiwnął głową.
     Na dole, wśród cel, można było usłyszeć jakieś poruszenie. Serce w nim zamarło.
     - Co to było? - wyszeptał trzeci ze strażników, nadstawiając uszu.
     - Ja nic nie słyszałam - skłamała Sybil przekonująco.
     Jednak zmysłów elfów nie można było tak łatwo zwieść. Wszyscy wsłuchali się uważnie. Nawet Dorian mógł wyłapać dźwięki podnieconych głosów.
     - Coś tam się dzieje.
     - Och, zdaje wam się - sprzeciwił się Dorian. - Pewnie zadziałała na was wasza własna magia.
     Taka złośliwość nie mogła przejść bez echa. Strażnicy bez reszty pogrążyli się w żywej dyskusji na ten temat. Odetchnął z ulgą. W innym razie od razu usłyszeliby otwieranie cel.
     Niestety, któryś członek Kompanii był na tyle nieuważny, że wprost trzasnął kratami.
     „Idiota!” - chłopak omal nie powiedział tego na głos.
     Trzej elfowie od razu ucichli. Odgłosy dudnienia ciężkich krasnoludzkich buciorów niosły się przez Pałac.
     Strażnicy błyskawicznie zbiegli do cel. Dorian i Sybil nawet nie próbowali za nimi nadążyć.              
     Usłyszeli, jak jeden krzyknął:
     - Uciekli!
     Potem, wedle procedury, popędzili powiadomić o zaistniałej sytuacji panią kapitan straży.
     „To jest czas na ucieczkę”.

     W stroje do lasu przebrali się przed rozpoczęciem akcji. Teraz musieli tylko dostać się do swoich pokoi, po czym zabrać stamtąd przygotowane plecaki oraz broń. Wszystko przebiegało szybko i bez przeszkód. Kiedy Dorian spotkał się z siostrą w umówionym miejscu, usłyszeli róg. Spóźnili się.            
     Pościg za więźniami wyruszył bez nich.

***
      - Bilbo! - rozległ się krzyk Balina.
     Wszyscy zaczęli się śmiać i wykrzykiwać różne rzeczy.
     - Cicho! Strażnicy są blisko! - syknął.
     Uspokoili się, lecz tylko na chwilę.
     „Och, błagam was, wstrzymajcie ich tam jeszcze przez moment” - modlił się do Doriana i Sybil w duchu.
     Mina przywódcy, pełna szoku, niedowierzania oraz podziwu, była warta wszystkiego. Posłał mu spojrzenie mówiące „nigdy się bardziej nie myliłeś, co?”.
     Kiedy uwolnił całą dwunastkę, zaczął sprowadzać ich do piwnic, a w myślach przeklinał ich ciężkie buciory. Zirytował się jeszcze bardziej, gdy chcieli mu wmówić, że zwariował
i zaraz ich złapią.
     „Cholerne krasnoludy! Przecież wiem, co robię!”
     Na szczęście Thorin mu zaufał. Serce zabiło mu mocniej.
     To tylko podniecenie związane z tym, że akcja się udaje, nic więcej. Nic.
     Jako, że oczywiście nie mogło być tak, aby wszystko poszło zgodnie z planem, został sam w pustej piwnicy.
     W dodatku usłyszał gniewny krzyk elfki:
     - Gdzie się podział klucznik?
     Byli coraz bliżej.
     „No to koniec!”
     A potem nagle znalazł się w lodowatej wodzie.
     - Dobra robota, panie Baggins - usłyszał głos Króla, pełen uznania.
     Machnął tylko ręką. Uciekali, a rwący strumień szarpał nimi we wszystkie strony.
     Jako, że oczywiście coś musi pójść źle, zamknięto bramy.
     „Och, błagam. Niech cały mój wysiłek nie pójdzie na marne!”
     Modlitwy Bilba zostały wysłuchane. Pomoc nadeszła z najmniej oczekiwanej strony. Orkowie.
     „Czy może być jeszcze gorzej?”
     Może. Kili zaczął się wspinać do dźwigni, ale kiedy już miał za nią pociągnąć, został postrzelony w łydkę. Stanął w miejscu, zszokowany, po czym upadł, wijąc się z bólu.
     „Kili, ależ ty jesteś lekkomyślny”.

***
     - KILI!   
     Trzy osoby wykrzyknęły to imię jednocześnie: ona, Dorian i Fili.

     W ostatniej sekundzie rodzeństwu udało się wyrwać z Pałacu.

     Kompania znów uciekała, goniona przez elfów i orków. 
Sybil i Dorian razem z Tauriel, Legolasem oraz kilkoma innymi oddali się przyjemności zabijania stworów.
     Nie potrafiła dobrze skupić się na walce. Przepełniał ją strach o Kiliego. Strzały orków często bywały zatrute. Ofiara umierała wtedy w niekończących się męczarniach. Modliła się do Elbereth, żeby kochany Kili został trafiony zwykłą strzałą.
Tymczasem wspólnie
z bratem 
bezwzględnie uśmiercała orków. Uwielbiała ich zestrzelać albo podrzynać im gardła sztyletem. Dorian walczył swoim mieczem. Zauważyła, że Legolas ma Orkrist, co niemało ją zaciekawiło.   

     Książę mocno sobie pozwalał - zachciało jej się śmiać, gdy zobaczyła, jak skakał krasnoludom po głowach. Obserwowała to widowisko z rozbawieniem, kiedy Dorian trącił ją łokciem.
Odwróciła się do niego. Wskazywał na odległe drzewa. Orkowie się wycofywali.
     - Co robimy? - szepnęła.

     - Wiesz, nas w ogóle nie powinno tu być. Powinniśmy wracać.

     - 
Powinniśmy - odparła.
     - Czyli nie musimy.
     Zaczęli się już oddalać, gdy usłyszeli, jak Legolas rozkazał Tauriel pojmać jednego
z tych potworów.
     - Wróg numer jeden powrócił - stwierdził Dorian, wycierając miecz z krwi.
     - Czy stęskniłeś się za nimi tak mocno, jak ja?- spytała.
     - Nawet bardziej - wyszeptał ze złowieszczym uśmieszkiem.
     Byli pewni, że nikt nie zauważył, jak zniknęli wśród zarośli.

______________________________

Tolo, govano ven - Come, join us - Chodźcie, przyłączcie się do nas. 
Man cerig
?- What are you doing?- Co robicie? 
Wróg numer jeden powrócił.
Co zapowiada kłopoty...

sobota, 15 marca 2014

Rozdział 7.

TAK, TAK, TAK!!! Wena nadeszła! W najmniej odpowiednim momencie, oczywiście. Coś czuję, że moje oceny przez to ucierpią… albo zarwę klika nocy (znowu).
Gdzie się podział nasz drogi Bilbo? Osobiście stęskniłam się za tym poczciwym hobbitem…


__________________________________

      Uważniej nadstawił uszu. Zdawało mu się, że usłyszał znajome głosy.
     - Dzisiejsza wieczerza będzie wyjątkowa. Thranduil oficjalnie ogłosi twoje małżeństwo.
     - Niech się pocałuje w ten swój królewski tyłek. Nie zmusi mnie do wyjścia za Relliasa.
     - Sybil… - Dorian zniżył głos do szeptu. - Jesteśmy w samym środku okropnych kłopotów, nie utrudniaj tego…
     Kiedy do Bilba dotarło, co i kogo właśnie słyszał, natychmiast zaczął iść w kierunku dźwięków.
     - My?! - wysyczała z furią. - My?!
     Przez moment słychać było szarpaninę, po czym znowu usłyszał  wściekłą dziewczynę:
     - To ja mam zostać do końca życia związana z elfem, za którym nawet nie przepadam! A dlaczego? Dzięki tobie! Bo na wczorajszej uczcie łaskawie udzieliłeś mu pozwolenia!
     - Byłem pijany - jęknął Dorian.
     Hobbit był już bardzo blisko. Miał na sobie czarodziejski pierścień, więc nie obawiał się odkrycia. Zobaczył, że rodzeństwo znajdowało się w jakimś mrocznym korytarzu. Gdy zakładał pierścień świat stawał się zamglony, ale zdawało mu się, że widział, jak Sybil przygniatała Doriana do ściany, trzymając go za gardło.
     - W tym rzecz, wiesz? - szepnęła jadowicie. - Raz spuścić cię z oczu, raz! Wypiłeś za dużo, ojej, nic wielkiego, ale… znowu! Nie zaczynaj tego, co mama… 
     - Ja nie mam problemu z alkoholem! - zaprzeczył gwałtownie, odrzucając siostrę od siebie.
     - Nie, w ogóle… - wycedziła. - Dlaczego, och dlaczego nie poszłam z tobą na tę ucztę!
     - Mówiłaś, że źle się czujesz…
     - Zamknij się, dobra? Teraz to nie ma znaczenia. Liczy się to, że Rellias chce uczynić mnie swoją żoną. Idiota - prychnęła.
     - Fakt, to głupie. Przecież zestarzejesz się i umrzesz zanim on zdąży zmrużyć oczy!
     - Co ty nie powiesz? - zadrwiła. 
     - Rellias to nie ktoś, kogo posądzałbym o brak rozsądku. Dlaczego to zrobił?
     - Bo jestem panią jego serca - zapiała, wyraźnie kpiąc z miłosnego uniesienia. - Tak naprawdę to dostał rozkazy.
     - CO?!
     - Zrobię wszystko, żeby zatrzymać was przy sobie… Mówi ci to coś?
     - Nie! - wykrzyknął. Zaczął chodzić w tę i we w tę, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Niemożliwe… Przecież to nie ma sensu!
     - Czyżby? Rellias cieszy się opinią jednego z najwierniejszych i najbardziej zaufanych sług Pana Lasu. Zrobiłby dla niego wszystko. Biorąc pod uwagę to, że będzie żył wiecznie, a ja niezbyt długo, nie skazuje się nawet na zbyt wielkie męczarnie. Uwolni się ode mnie bardzo szybko, a zdobędzie najwyższe uznanie Króla…
     - Thranduil nie zrobiłby ci czegoś takiego!
     - Nie byłabym tego taka pewna…
     - Sybil, dlaczego stawiasz go w takim złym świetlne?
     - A dlaczego ty tak zaciekle go bronisz? On nawet specjalnie wybrał Relliasa, bo wiedział, że niezbyt go lubię!
     - Skąd możesz to wiedzieć? 
     - Dorian, gdyby Rellias kochał mnie prawdziwie, przyszedłby oświadczyć się prosto do mnie. Odmowa byłaby wtedy możliwa, a on musiałby się z tym pogodzić. Tymczasem on pyta o moją rękę, o ironio, ciebie, mojego młodszego brata, w dodatku kompletnie pijanego. To cuchnie spiskiem na mile!
     Bilbo wprost nie mógł uwierzyć, i to w kilka rzeczy.
     Po pierwsze, że oni w ogóle byli tutaj. Thorin, Fili i Kili nie chcieli nic powiedzieć o ich zniknięciu, tak jak Gandalf. Oczywiście, każdy słyszał kłótnię  Króla i jego siostrzeńców. Kogo nie obudziłby krzyczący Thorin? Nikt z Kompanii nie odważył się jednak zadawać pytań. Dorian i Sybil stali się tematem tabu. Wszyscy polubili to rodzeństwo, Bilbo nawet za nimi tęsknił i martwił się o nich, ale nikt nic nie mówił.
     Następnie - jak swobodnie się tutaj czuli. Obserwował Doriana i Sybil przez dłuższy czas pobytu w Pałacu. Widział, że cieszyli się ogólną sympatią oraz względami Króla. Dodatkowo łamał sobie głowę, dlaczego opuścili Kompanię, by przybyć właśnie tutaj.
     I jeszcze - w co się właśnie wplątali. Wyglądało na to, że byli w poważnych tarapatach. A już sam fakt, co Sybil sądziła o rzekomej intrydze Panu Lasu! Ze względu na to zechciał im pomóc, jednak bardzo obawiał się ujawnić, więc czekał, jak rozwinie się sytuacja.  
     Dorian prychnął.
     - Dobra, nie będę się z tobą wykłócał. Nie zgadzam się z twoją teorią, ale tak się przy niej uparłaś, że… - Westchnął. - Lepiej powiedz mi, co robimy?
     - Nie dopuszczamy do ślubu - odpowiedziała, jakby to było coś oczywistego.
     - Ale on ma się odbyć już w przyszłym tygodniu! Trzeba by było wywołać ogromne zamieszanie!
     - Tak, tak… - mruknęła. - Musisz ruszyć głową…
     - Ja? - syknął. - Dlaczego ja?
     - Bo to wszystko przez ciebie oraz twoją głupotę! Wymyśl coś szybko albo uruchom ten swój dyplomatyczny język i odwołaj tę komediancką farsę!
     - Nie odwołam danego słowa – odparł hardo.
     Sybil parsknęła śmiechem.
     - Cholerny honor! - zachichotała, po czym diametralnie zmieniła ton:
     - Dorian, jesteśmy zdrajcami, my go nie mamy! - warknęła groźnie.
     - Nie jesteśm… dobra, nieważne. Potrzebujemy pomocy…
     - Do czego? – zapytała, zaintrygowana.
     - Do zasiania totalnego chaosu, dzięki któremu uciekniemy. Cicho, nic nie mów, staram się myśleć…
     Panowała długa cisza.
     - Ach, to by było dobre! - wykrzyknął w końcu.
     - Co?
     - Thranduil kazał nam wybrać, po której jesteśmy stronie, pamiętasz? - Prychnął. - Tyle, że jedyną stroną przeciwną jest zło, nie krasnoludy, ale on tego nie widzi… No ale skoro sam nam tak rozkazał… Pomyślałem sobie, żeby uwolnić Kompanię i uciec razem z nimi.
      Dziewczyna aż zagwizdała z wrażenia.
     - Wysoko mierzysz, bracie! Do tego potrzebowalibyśmy nie tylko pomocy, ale też cudu.
     Hobbit odważył się zdjąć pierścień ten jeden jedyny raz. 
     - Oto więc nadszedł - powiedział Niziołek, stając tuż obok.
     Jak oni podskoczyli!  
     Kiedy rozpoznali Bilba, złapali się za serca i dysząc ciężko, wybuchli śmiechem.
     - Na mą duszę, Bilbo! - krzyknął Dorian. - Zastanawiałem się nie raz, co się z tobą stało, ale tego bym się w życiu nie spodziewał!  
     Potem chłopak uściskał go serdecznie, zaraz po nim jego siostra.
     - Macie mi sporo do wyjaśnienia - rzekł pan Baggins.
     - Jak i ty - odparła Sybil. - Tak po prostu pojawiasz się i znikasz?
     - Wcale nie, cały czas byłem w cieniu, po prostu mnie nie zauważyliście! - bronił się. Nie miał najmniejszej ochoty mówić o pierścieniu.
     - Jestem pewien, że cię tam nie było - stwierdził Dorian. - Poza tym, nie dałbyś rady żyć tutaj, nie będąc złapanym!
     Bilbo czuł na sobie świdrujące spojrzenia rodzeństwa i w końcu dał za wygraną. Niechętnie wyjął pierścień z kieszeni, po czym podniósł go wysoko, żeby wyraźnie zobaczyli złoty przedmiot. Następnie wsunął go na palec i po chwili zdjął. Ujrzał zdumione miny młodych ludzi.
     - Niewiarygodne… - szepnął chłopak, po czym zadumał się na moment. Zmarszczył brwi. - Dziwne…
     - Nigdy nie mówiłeś prawdziwiej bracie - przytaknęła dziewczyna ponuro. - Czarodziejski pierścień! W dodatku wyczuwam, że nie taki zwykły, jeżeli rzecz tego typu można nazwać zwyczajną…
     - Co masz na myśli? - przerwał zdziwiony Bilbo.
     - Nieważne… schowaj go, już! No już!
     Jeszcze bardziej zaskoczony, Hobbit zrobił co kazała, po czym rzekł:
     - Sekret za sekret. Co wy tu robicie? Dlaczego nas opuściliście? I jak to możliwe, że macie względy u Thranduila i czujecie się tu jak w domu?
     Sybil zachichotała.
     - Szpiegowałeś nas!
     - Nieprawda! - zaprzeczył. - Ja tylko… obserwowałem.
     - Niech ci będzie - zaśmiał się Dorian i wytłumaczył mu, co ich łączyło z leśnymi elfami. To była długa opowieść, ale Bilbo nadal nie zaspokoił ciekawości.
     - No dobrze, ale nadal nie odpowiedzieliście na jedno pytanie: dlaczego nas zostawiliście?
     Tym razem to on świdrował rodzeństwo wzrokiem. Ich twarze były pełne napięcia. Wyraźnie chcieli uniknąć odpowiedzi za wszelką cenę. W końcu Dorian powiedział:
     - Och, po prostu...
     - … zachorowałam i potrzebowałam pomocy pewnej elfiej uzdrowicielki - wtrąciła szybko Sybil.
     - Ojej! - Hobbit zatroskał się. - Co ci jest?
     - Wolałabym nie mówić, to dosyć… osobiste.
     - Rozumiem… ale czujesz się już lepiej?
     - O tak, znacznie lepiej, dziękuję.
     Zapanowała cisza, którą po paru chwilach przerwał Bilbo:
     - Macie kłopoty?
     - Mało powiedziane - burknęła dziewczyna.
     - Co robimy?- spytał pan Baggins.
     - Nie martw się - zachichotał Dorian. - Mam pewien plan… 
*** 
     Wszystko, co trzymał, wypadło mu z rąk. Wpatrywał się w kłęby dymu unoszące się ku czystemu niebu  i przeszyło go lodowate ostrze strachu. Potem puścił się biegiem. Gdy dotarł na miejsce, zobaczył tłum gapiów stojący przed płonącym budynkiem. Usłyszał krzyki oraz zawodzenia.
     - Wody!
     - Trzeba to jak najszybciej ugasić!
     - Straż, gdzie jest straż ogniowa?!
     - On jest w środku!
     Serce w nim zamarło.
     „Czy ja nigdy nie uwolnię się od ognia?” - pomyślał, ale bez dalszego zastanowienia wszedł do kuźni. Słyszał za sobą nawoływania innych. Próbowali go powstrzymać, ale nie zważał na to. Musiał uratować swojego przyjaciela.
     Rozejrzał się dookoła, ale nie zauważył nic oprócz płomieni i duszącego dymu.
     - Brandon!
     Cisza.
     - Bran, gdzie jesteś?! - krzyknął najgłośniej jak potrafił.
     Tuż obok upadła belka z walącego się stropu.
     Gdzieś w oddali rozległ się słaby jęk.
     - Thorinie…
     - Bran, Bran, powiedz mi, gdzie jesteś!
     - Tutaj… - wykrztusił z wysiłkiem.
     Schował się pod stołem, skulony.
     „Ty poddajesz się bez walki?”
     Zachowanie jego przyjaciela było zadziwiające, ale brakło czasu na dalsze zastanowienie. Podbiegł szybko do niego.
     - Ogień, Thorinie - wyszeptał. - Ogień… on…
     - Cii, nic nie mów! Najpierw musimy się stąd wydostać albo zginiemy obaj. Dasz radę wstać?
     Pokiwał głową, wyczołgał się spod stołu, po czym dźwignął się na nogi. Upadł. Thorin podał mu rękę i pomógł wstać. Razem brnęli do wyjścia. Gdy byli tuż przed drzwiami, zauważył, że z sufitu odrywała się kolejna deska. Wypchnął Brandona na zewnątrz, a sam został odgrodzony od jedynej drogi ucieczki.
     „Przeklęty ogień”.
     Cofnął się kilkanaście kroków do tyłu, nabrał rozbiegu i przeskoczył przez słup ognia zagradzający wyjście. Znalazł się na poza płonącym budynkiem. Usłyszał gromkie brawa 
i wiwaty. Poczuł, że jego ubranie się pali. Ktoś krzyknął i Thorin został schlustany wiadrem wody. Zaraz po tym podszedł do swojego przyjaciela, który leżał nieprzytomny na ziemi.
     Scena się zmieniła.
     Brandon został ułożony na kuchennym stole. Był w niezbyt dobrym stanie - trawiła go gorączka, a rany były rozległe. Dis zmieniała mu właśnie okład na czole, a Kora drżącymi rękami przemywała jego oparzenia, szlochając cicho. Nie mógł patrzeć na nią zrozpaczoną. Podszedł bliżej.
     - Koro…
     Podniosła obłąkany wzrok znad ciała męża. Kiedy ich oczy się spotkały, musiało minąć trochę czasu, zanim odzyskał zdolność mówienia.
     - On wyzdrowieje, zobaczysz. Jest silny. Wszystko będzie dobrze.
     - Wiem, jestem pewna, że przeżyje. Niech by tylko spróbował umrzeć… - Zapłakała. - Nie, nic nie będzie dobrze.
     Usiadła na krześle i ukryła twarz w dłoniach. Wybuchła ogromnym płaczem. Dis podbiegła do niej, po czym przytuliła bez słowa. Kora płakała długo, nie mogąc wydobyć
z siebie słowa. 
W końcu wykrztusiła:
     - Kuźnia doszczętnie spłonęła, Thorinie… Nie rozumiesz?  Nie mamy teraz z czego żyć. Nie mamy wystarczająco pieniędzy na odbudowę… Czeka nas nędza. - Załkała.
     - Nieprawda - zaprzeczył.
     Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
     - Dam wam pieniądze na zbudowanie nowej - oświadczył.
     Kobiecie opadła szczęka. Wyraźnie nie wiedziała, co powiedzieć.
     - Nie przyjmę tego - stwierdziła po chwili. - Nie mogę …
     - Możesz - przerwał szybko. - I przyjmiesz.
     Posłała mu zakłopotane spojrzenie.
     - Thorinie, to będzie kosztowało bardzo dużo.
     - Stać mnie - odparł.
     Przewróciła oczami.
     - Ależ ty jesteś uparty - jęknęła, po czym, niespodziewanie, wpadła mu w ramiona.
     Przeszedł go dreszcz.
     - Jak ja ci się odwdzięczę? - szepnęła.
     „Już to zrobiłaś”.  
     Thorin obudził się zdyszany. W celi było ciemno i cicho, co wcale nie pomagało mu
w uspokojeniu 
się. Minęło dużo czasu, zanim udało mu się to. Nawiedzały go coraz dziwniejsze i straszniejsze sny. Albo to przez jakieś kolejne czary elfów, albo on po prostu wariował. Tkwienie w niewoli doprowadzało go do szału. Świadomość, że Dzień Durina zbliża się nieubłaganie, a on i jego ludzie bezradnie tkwili w niewoli rozwścieczała go. Czasem starał się o tym nie myśleć i powspominać coś miłego.
     To nie był jego pierwszy raz w Ettinor. Pp raz pierwszy był na samym początku, jeszcze w roku ataku Smauga na Erebor. To było zanim on sam został Dębową Tarczą. Dziad wtedy żył i był Królem, ojciec i Frerin tam byli,  Dis także, jako młodziutka panienka. Thrór udał się z prośbą o udzielenie pomocy do rządcy Ettinor i okolicznych wiosek. Spotkał się
z odmową. Wybuchły zamieszki i polała się krew, a po stronie ludzi, jak i krasnoludów. padły ofiary śmiertelne. Krasnoludy odeszły stamtąd jak najprędzej. Przez pewien czas rodzina Thorina oraz lud mieszkali w Dunladzie, ale na stałe osiedlili się w Ered Luin. Throin został królem, jego plemię rozrosło się 
i wzbogaciło. Wcale nie chciał opuścić nowego domu. Jednak myślami coraz częściej zwracał się w stronę Samotnej Góry, Arcyklejnotu i sosen płonących niczym pochodnie…
     Zapragnął się zorientować, jak się miały sprawy na Wschodzie. To miała być krótka wycieczka, na którą, do tej pory nie wiedział jakim cudem, namówił też Dis. Filiego i Kiliego nie trzeba było przekonywać. Wybrali się po cichu, nawet potajemnie. Coś podkusiło jego oraz jego siostrę, żeby zajrzeć do Ettinor. Zjawili się tam pod przykrywką - „zwykła rodzina krasnoludów, chcąca zarobić trochę pieniędzy”.  Chciał świadczyć usługi kowala, więc skierowano go do Brandona, który cieszył się opinią najlepszego w okolicy. I tak wszystko się zaczęło.
     Nie wyjawił tej rodzinie swojego prawdziwego pochodzenia od razu. Z resztą, sami się tego domyślili, po jego postawie oraz manierach, zaraz po tym, jak Thorin udał się na prywatną rozmowę z rządcą. Chciał się przekonać, czy pamiętano jeszcze o dawnych wydarzeniach. Ludzie nic nie mówili o tamtej tragedii - historia stała się legendą, legenda stała się mitem, mit został zapomniany. Okazało się jednak, że rządcom ta opowieść była przekazywana, ale w tajemnicy. Kiedy Król pod Górą wrócił po ponad stu trzydziestu latach, rządca Ettionr, o dziwo, nie starał się rozdrapywać dawnych ran. Thorin, Dis, Fili
i Kili poznali, co to szczęście, lecz musieli odejść.
     Thorin potrząsnął głową. Nie... to nie było do końca miłe wspomnienie.
     Pomyślał więc o Arcyklejnocie oraz Ereborze… wielkich kamiennych salach świecących blaskiem złota…
     Nie… to wspomnienie go zasmucało.
     Dlatego właśnie wróciłem. Bo wy nie macie domu. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by pomóc go wam odzyskać.
     Uśmiechnął się. Wspominanie Bilba było miłe. Hobbit był niezwykle zaskakującą istotą. Thorin łamał sobie głowę, gdzie się teraz podziewa. Bilbo był ich ostatnią nadzieją na wydostanie się z niewoli.   
     I oczywiście nie zawiódł. 
______________________________
Dorian, Sybil i Bilbo... tacy spiskowcy... być może już ktoś się domyśla, co wykombinują. Już wiadomo, jak Thorin uratował Brandona.
Płonąca kuźnia… można mi zarzucić, że to zbyt proste i mało oryginalne, ale proszę mi wierzyć, to, w jaki sposób Brandon prawie zginął będzie miało duże znaczenie. 
I być może, że taki potajemny wypad Dziedziców Durina z Ered Luin byłby niemożliwy, no ale w mojej fikcji literackiej tak zrobili.
Pierwszy pobyt w Ettinor nie był zbyt miły. Tak, Thorin to ukrywa.
Nie tylko on ma wiele tajemnic. 
Szykuje się zorganizowana akcja uwolnienia Kompanii. Na to wena mi jeszcze jakiegoś powalającego pomysłu nie podsunęła, więc nie wiem, za ile będzie kolejny rozdział.